Menu
▼
Członkowie
▼
piątek, 29 grudnia 2017
Od Katamarana CD Reiko "Cel mojej broni"
Rude dziewczę było... Dziwne, delikatnie rzecz ujmując. Nadzwyczaj ruchliwa, nadzwyczaj agresywna, nadzwyczaj.
Dziecinna, tak, dziecinna.
Cofanie się za drzewo? Udawanie, że wita się kolejny raz? Co my, bóstwa, czy przedszkole, do cholery jasnej?
Odwróciłem wzrok. Żal mi dupę ściska, jak przychodzi mi zerkać na takie małolaty, które jakimś cudem dostały tak istotne posady, jak, no nie wiem, bogini wojny i walki. No, a potem się dziwimy, że ludzie zarzynają się na potęgę, no nie da się inaczej.
Założyłem ręce na piersi i poprawiłem się w miejscu, słysząc całą tę paplaninę dziewuszki. Że serio? Że stuprocentowy bóg lenistwa? Że klaskanie? Że co?
— Idź, jeśli chcesz. Tylko nie ruszaj mojej świątyni. Ja idę do miasta, bo generalnie jeszcze w nim nie byłam. Możesz iść ze mną, wybieraj. Jeden pies, ale zawsze będzie raźniej. — W tym momencie miałem ochotę strzelić sobie kulką w łeb albo dobrym alkoholem w wątrobę, no przysięgam na bogów, jeszcze chwila i mnie, do kurwy nędzy, jasnej cholery Matki Teresy z Katapulty, krew zaleje.
— Ale że zaraz, co? Ty jeszcze myślisz, że po tym całym teatrzyku, który swoją drogą był komiczny, ale w złym tego słowa znaczeniu, będę chciał się gdziekolwiek z tobą ruszać? — Dobitny, obojętny ton, tylko tak dalej, Kata, tylko tak dalej. — Kobieto, tyś mnie chciała głowy z płucami pozbawić tym drągiem. — To mówiąc, wskazałem na ten kijek. — I jeszcze myślisz, że chcę się za tobą ślamazarzyć? Najprędzej w snach. No, a co do świątyni, to, chyba żeby ją spalić, cholera jasna, co to za pokolenie wyrasta, szkoda słów, no po prostu szkoda słów. — Mimowolnie zacząłem iść w kierunku przeciwnym niż dziewczyna, energicznie wymachując rękami, jak ten rasowy Włoch, który dobre trzydzieści pięć lat przebączył na garnuszku u mamusi.
Oh borze wszechlistny, w jakich czasach przyszło nam żyć.
Reiko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz