Menu
▼
Członkowie
▼
sobota, 27 stycznia 2018
Od Kaede CD May "Dni mojej śmierci"
Ja…..nie żyje? Chwila…..muszę to przetrawić……….. Że, WHAT?! Jak….to….co….umarłem?! Kopnąłem w kalendarz? Odszedłem do krainy wiecznych łowów i teraz biegam po nich jako durnowata owieczka!? Kede! Opanuj się! Co z ciebie za facet?!.....Martwy….. Heh…. Nie śmieszne… Ja nie wierzę...wącham kwiatki od spodu..
Ale w sumie nie czuję się martwy więc jak... to... tak... się…...stało? A…. Pamiętam.. Nanami. Dobrze, że ona jest cała…
Nagle do moich uszu dobiegł cichutki płacz. To był Taru. Mój ukochany, młodszy braciszek siedziałem skulony za shoji* i przyciskał zaciśnięte piąstki do oczu. On już wiedział. Zawsze byłem pewien co do jego inteligencji, ale naprawdę czasem była ona szkodliwa. Wtem Taru zerwał się na równe nogi i popędził do malutkiego saloniku. Otworzył jeden z albumów, a następnie wyciągnął jedno z moich zdjęć. Następnie ponownie przebiegł przez korytarz. Wspiął się na krzesło, potem na biurko i ściągnął ze ściany, oprawiony w ramkę dyplom, za zdobycie pierwszego miejsca w konkursie recytatorskim. Był z niego potwornie dumny i specjalnie odkładał wszystkie oszczędności tylko po to, aby kupić właśnie tę ramkę. Mój brat ostrożnie wyjął dowód swojego zwycięstwa. Na jego miejscu umieścił moje zdjęcie. Potem sięgnął do swojej szafki ze słodyczami i wyciągnął nasze ulubione onigiri. Po chwili wyszedł z pokoju, biorąc jeszcze kadzidła oraz zapałki. Poczłapał do rodzinnej kapliczki, gdzie stały już portrety dwóch dziadków i jednej babci. A także portret Ciotki Lu. Tej która zawsze pachniała brzoskwiniami. Umarła trzy lata po narodzinach Taru. Pamiętałem ją bardzo dobrze. Jak byłem mały wyjaśniła mi, że kiedyś jak była jeszcze młodsza niż ja w tamtym momencie, spotkała dzielnego Momotaro, który za jej prawdomówność i dobroć, obdarzył wiecznym błogosławieństwem. Tak właśnie Ciocia Lu wyjaśniała, wiecznie unoszący się wokół niej zapach brzoskwini.
Taru postawił moją fotografię w pięknej bambusowej ramce, położył onigiri i zapalił kadzidło.
- Wiesz, braciszku… Nie mogę pojąć dlaczego poszedłeś tam przede mną. Ale nie martw się… Niedługo do ciebie dołącze. Ten pan lekarz w dużych okularach powiedział mamie, że mam raka. Tylko, że ja nie mam żadnego raka. Ale pomyślałem, że przydało by się tem naszemu lokatorowi własne akwarium. Zaciągnąłem nawet mamę do sklepu zoologicznego i pokazałem najtańsze szklane pudełko. Wiem, że nie mamy pieniędzy, ale chciałem zapewnić naszemu rakowi niezapomniane wakacje. Bo przecież nie zostanie ze mną na zawsze… Prawda? Mama bardzo płakała gdy się o tym dowiedziała i niestety nie zgodziła się na akwarium. Powiedział jednak, że jak Tata wróci. To umościmy mojemu rakowi wspaniałe mieszkanko w szklanym słoiku. Ale jak Tata wrócił to płakał. Powiedział mamie, że nie żyjesz…
Braciszku, bardzo boję się Pana Raka bo u wszystkich wywołuje takie zmartwienie. Dlatego proszę nie odchodź. Jak chcesz to zostań czyimś chowańcem, ale dawaj nam od czasu do czasu jakiś znak. Dobrze? - mały wykonał ukłon, a ja poczułem, że po moich policzkach toczą się łzy. Nie chcąc rozczarować mojego braciszka, wziąłem onigiri i podzieliłam je na części. Tak jak robiliśmy to zawsze...
< Bogini? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz