Menu

Członkowie

niedziela, 11 marca 2018

Od Tomiji Cd Soushi "Samotność drogą do znajomości"


- Chyba mam już dość. Najwidoczniej nie zostałem stworzony do walki – mruknąłem z wyraźną irytacją w głosie. Uścisk mojej dłoni zelżał, co spowodowało upuszczenie trzymanego dotychczas drewnianego orężu. Całkowicie zrezygnowany, nie widząc jakiegokolwiek sensu w kontynuowaniu tego jakże beznadziejnego treningu, rozłożyłem ręce oraz nogi na boki, układając swoje ciało w pozycji podobnej do tej przyjmowanej przez rozgwiazdy. Przymknąłem oczy. – Oi, Lisku, jak ty to robisz?
Mężczyzna westchnął głęboko, podchodząc do mnie. Chwilę później usiadł po turecku pół metra dalej.
- Trening, doświadczenie, umiejętności. To wszystko – odparł gładko, wzruszając ramionami. – Ostrzegałem cię, że na początku nie może być ani łatwo, ani efektownie. I nie ukrywam, miałem rację. Mimo wszystko nie powinieneś tak łatwo się poddawać. Trochę wytrwałości, tylko tego wymagam.
Mruknąłem z irytacją, uderzając dłonią w Bogu winną ziemię.
- Ale jaki jest sens w uczeniu walki M N I E ? Właściwie czemu jestem skazany na walkę z akumami? Przecież jestem bóstwem urodzaju. Jak na moje, powinienem z uśmiechem na ustach zapylać po polach i pomagać w użyźnianiu gleb czy przy zbiorach. Wiesz, taki dobry duszek wykonujący narzuconą z góry robotę bez zbędnych problemów. Awwww – jęknąłem przeciągle, przekręcając się na brzuch. Wyciągnąłem wszystkie kończyny, układając cała swoje ciało w jedną linię, następnie krzyżując ręce pod brodą. Podciągnąłem wzrok do góry, spoglądając na siedzącego naprzeciw Soushiego.
- Tak już zbudowany jest nasz świat, nic na to nie poradzisz. Gdybyś chciał beztrosko śmigać sobie po polach, prawdopodobnie stałbyś się karmą dla demonów nie przetrwawszy pierwszego tygodnia pracy. Dlatego umiejętność walki jest tak ważna. Zwłaszcza, jeśli nie masz jeszcze swojego chowańca – wytłumaczył.
Ponownie westchnąłem, przekręcając się tym razem na plecy. Zgiąłem nogi w kolanach, stopy pozostawiając ustawione płasko na ziemi, jednocześnie wyciągając ręce wysoko ponad głowę. Wydąłem usta niczym rozgniewany przedszkolak.
- Bycie bożkiem ssie – wymamrotałem, mierząc towarzysza rozgniewanym spojrzeniem. Chwilę później zamachnąłem się rękoma, podnosząc całe ciało do pozycji pionowej. Śmiałym krokiem podszedłem do tymczasowego nauczyciela. – Skoro nie mam na to wpływu, musze się przystosować, prawda? Spróbujmy jeszcze raz z tym bokutō – zaproponowałem, wystawiając rozłożoną dłoń w kierunku siedzącego chowańca.
Ten przybrał zadowolony wyraz twarzy, chwytając zaoferowaną rękę. Szybko podciągnął się na niej do góry, stając naprzeciwko mnie.
- Dobrze, teraz spróbujemy czegoś innego – powiedział, uzbrajając się w identyczny do mojego, drewniany miecz, następnie oddalając się ode mnie na odległość pięciu metrów. – Tym razem się skup. Jestem twoim przeciwnikiem. Po kolei będę wyprowadzał w twoim kierunku różnego rodzaju ataki. Twoim zadaniem będzie je odbić. Nie atakuj mnie, jedynie pilnuj, aby mój miecz nie dotknął twojego ciała. Zrozumiałe?
- Hai sensei – odparłem, przyjmując pozycję wyjściową.
Mężczyzna niemalże od razu krytycznie przyjrzał się moim postępowaniom.
- Nogi szerzej, ciało trochę niżej. Nie wbijaj spojrzenia w ziemię – rozkazał, na co zareagowałem możliwie jak najszybciej. – Tak lepiej.
Mężczyzna przez chwilę stał nieruchomo, wyczekując ewentualnych sprzeciwów z mojej strony. Nie doczekawszy się ani jednego, ruszył przed siebie z mieczem skierowanym w dolne partie mojego ciała. Ja, kierowany bardziej głosem strachu, niż faktycznego rozsądku, gwałtownie uskoczyłem w bok, unikając ataku. Mężczyzna w ostatnie chwili przeniósł środek ciężkości, cudem powstrzymując się od upadku.
- Używaj miecza, M I E C Z A ! Nie dałem ci go dla ozdoby – ryknął Soushi.
- Gomen nasai. Jesteś cholernie straszny, nie myślę przy tobie logicznie-e - jęknąłem ze skruchą, łamiąc się w pół. - Spróbujmy jeszcze raz, onegai shimasu.
- Jeszcze raz opuścisz miecz, a osobiście wsadzę ci go w dupę – pogroził, ponownie stając w określonej odległości. – Znowu stoisz prosty jak struna. Nogi szeroko, szlachetna część ciała niżej.
Po raz kolejny zastosowałem się do poleceń mężczyzny, czując, jak pracujące mięśnie ud błagają o litość.
- Okej, jestem gotowy – zasygnalizowałem, wlepiając wzrok w oddaloną o kilka metrów postać. – Możesz zaczy-
Nie dokończyłem. W trakcie mojej swobodnej wypowiedzi, Soushi ruszył pełną parą przed siebie, inicjując atak wprowadzony od góry. Reagując całkowicie automatycznie, nawet nie myśląc nad tym, co robię, uniosłem bokutō nad głowę, w ostatniej chwili blokując cios chowańca. Dopiero w trakcie faktycznego starcia mieczy poczułem, że towarzysz… nie wkłada zbyt wiele siły w zadawane przez siebie ataki.
- Lekceważysz mnie? – mruknąłem, rozczarowany postawą chowańca.
- Po tym, co zaserwowałeś mi kilka minut temu… zwyczajnie staram się nie zabić cię w trakcie ćwiczeń – prychnął z nuta ironii w głosie.
Odepchnąłem mężczyznę za pomocą drewnianego orężu, a ten posłuszne wrócił na swoje miejsce.
- Bez przesady! – krzyknąłem w momencie, gdy Soushi ponownie wystartował.
Tym razem uderzył od dołu na skos, tym samym zmuszając mnie do specyficznego wygięcia ciała. Nie ukrywając, sprawiło mi to pewien problem, jednak wyczuwając lekkość ataku towarzysza, ponownie poczułem pewne niezadowolenie.
- Gdybyś nie dał rady, przy użyciu większej siły mogłem wbić się tam, gdzie masz wątrobę. Bolałoby – wytłumaczył się, widząc moją zirytowaną minę.
- A idź w cholerę – syknąłem, wydymając wargi. – Tym razem dajesz mocniej.

Trening ciągnął się w nieskończoność, Soushi z chwili na chwilę (wedle mojego życzenia) atakował z coraz to większą siłą. Mimo to, ku ogólnemu zdziwieniu, przy odrobinie skupienia byłem w stanie zablokować większość z jego ciosów. Tylko w kilku przypadkach zmuszony byłem odskoczyć w obawie przed bezpieczeństwem swoich narządów wewnętrznych.
- Mam dość – powiedziałem w pewnym momencie, oddychając ciężko. – Skończmy na dziś, nie dam rady więcej.
Opadłem ciężko na ziemię, siadając po turecku. Ostrożnie odłożyłem bokutō na trawie obok siebie, wdychając głęboko dostarczane przez naturę powietrze. Chwile potem zerknąłem w kierunku swoich obolałych dłoni. Wtedy właśnie zrozumiałem czemu to właśnie one bolały mnie najbardziej.
- Soushi-i-i, moje dłonie-e – jęknąłem piskliwie, przywołując do siebie chowańca. Ten fachowym spojrzeniem zerknął na moje czerwone, obtarte, pokryte bąblami ręce. – Matko Boska Częstochowska, ja nie chcę umiera-ać! A to tak bo-oli-i. Za jakie grzechy-y. O Boże-e, co j-ja z tym zrobię-ę? Zostanie mi n-na zawsze-e?!

Soushi?

1012 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz