czwartek, 31 stycznia 2019

Od Kanako CD. Desideriusa "Run"

Zawsze jej się wydawało, iż w Kami No Jigen jest czymś w rodzaju nowinki technologicznej. Nie miała umiejętności jak pozostali typu: słyszenie myśli, czy latanie. Potrafiła po prostu w Ziemską technologię, która posuwała się cały czas naprzód. Czasami zadawała sobie pytania typu: dlaczego ja? Raczej jednak z zasady omijała odpowiedzi szerokim łukiem. Może tak miało być i basta? Po co niszczyć Wielki i Wspaniały Jego Plan? Nie potrafiła jednak przesiąść się na tryb siedzenia sobie gdzieś na chmurkach, gdy tutaj na Ziemi było jeszcze tyle do zrobienia. Cyferka wydawał się bardziej należeć do tego Świata Bóstw i Cudów. Przynajmniej jakoś lepiej się jej rozmawiało z Nim. Nie, żeby prędzej o Nim nie słyszała, bo chyba każdy chowaniec słyszał coś na tematy Bóstw. Kanako dalej nie wyobrażała sobie tej części o byciu "chowańcem" któregoś z Bóstw lub Patronów, ale powoli podchodziła bardzo ostrożnie do tego tematu.
Moc Żółtego Pana wydawała się zaskakująco zabawna, szczególnie po jego stwierdzeniu odnośnie do inteligencji ochroniarzy. Uśmiechnęła się szeroko by po chwili nawet się zaśmiać. Coś w tym musiało być. Bez chwili wahania przeszła przez portal, gdy Bóstwo na szybko wyjaśniło jej, czym jest jego moc, i ile potrafi trwać. Gdy znaleźli się w... ich Świecie zaciągnęła mocniej kaptur na głowę. Czasami się zapominała i myślała o tym Świecie jako o czymś obcym, a to przecież był teraz jej dom, prawda? Wydęła delikatnie usta i wsadziła dłonie w kieszenie. Mężczyzna podniósł jedną brew do góry.
- Och? Coś się stało? - czarnowłosa spojrzała na Niego swoimi niecodziennymi tęczówkami i westchnęła przeciągle.
- Och, tylko tyle, że tutaj jest nuuuuudnnnooo~ - zaśmiała się cicho i wzruszyła delikatnie ramionami. - Pewnie zauważyłeś, że jestem trochę mechaniczna. Moja moc również opiera się wyłącznie na "technice". Której tutaj zbyt wiele nie ma. - podniosła obie dłonie do góry, aby móc wskazać otaczający ich Świat Kami No Jigen.
- Zauważyłem. Gdy trzymałem Cię za stopę, zastanawiałem się, czy się nie odłączy od reszty ciała. - mężczyzna wybuchnął po tym stwierdzeniu śmiechem wraz z Kanako którą również to rozbawiło.
- Chciałabym zobaczyć wtedy wyraz Twojej twarzy! - zaśmiała się głośno, delikatnie odchylając do tyłu - Fajną miałabym karierę! Zostałaby po mnie tylko noga~ - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, delikatnie przymykając przy tym oczy.
- Ha,ha! Miałbym protezę, jakbym swoją nogę stracił. Uśmiałbym się, gdyby się okazało, że ta metalowa noga sama chodzi! - oczy Kanako na te słowa rozbłysnęły małymi iskierkami, z niecnym uśmiechem się odezwała.
- Oooo~! Myślę, że dałoby się to w jakiś sposób zaprogramować - klasnęłą w dłonie i dopowiedziała melodyjnie do piosenki z reklamy. - Mam nowy projekt~. Mężczyzna otworzył szerzej oczy.
- Sama tworzysz protezy? - słysząc pytanie, Kanako przez moment spojrzała na swoją mechaniczną dłoń, po czym delikatnie wzruszyła ramionami.
- Tworzę dużo rzeczy. Te protezy co już mam to raczej "udoskonalam". Kiedyś może uda mi się zrobić słyszące ucho~ - uśmiechnęła się szeroko, pokazując przy tym zęby.
- A oczy? - mężczyzna wskazał właśnie na ten organ - Mogłabyś wyjąć jedno z nich, wysłać kilkaset kilometrów gdzieś nie wiadomo gdzie i dalej nim widzieć? - oboje pokiwali głowami w zadumie, gdy w końcu dziewczyna, zamknęła raz jedno oko a później drugie, zupełnie jak żaba.
- Mhm. Mam tęczówki trochę zmienione elektronicznie, ale chyba nie ryzykowałabym wyciągnięcia całego oka. - spojrzała na mężczyznę i ponownie wyszczerzyła się - Ale pomysł bardzo ciekawy, do zapamiętania~.
- Jak coś, pytaj. Moja głowa jest zawsze pełna pomysłów, nawet na poczekaniu! - mężczyzna uśmiechnął się, zapewniając Kanako. Odwrócił się, idąc przed siebie. Dziewczyna miała dziwne wrażenie, patrząc na jego plecy, gdy trochę zwolniła. Pokręciła przecząco głową i trochę tanecznym krokiem, szybko go dogoniła. Gdy tylko Bóstwo wspomniało o protezie oka, od razu pomyślała... cóż o Nim. Zapewne nosił opaskę nie dla blichtru a z jakiegoś oczywistego powodu. Przez moment z tym walczyła, lecz po chwili jednak zapytała.
- Chciałbyś taką protezę oka? - widziała w swej głowie projekt i to z czego można by je wykonać. Przynajmniej próbnie. Może by nie działało jakoś super na początku, ale... mężczyzna zatrzymał się na chwilę i ewidentnie zastanawia się nad propozycją. Po chwili jednak uśmiecha się, odpowiadając.
- Przemyślę to, ale obecnie "rany i wszelkie blizny to oznaki odwagi" albo głupoty, jak to mówię. - Kanako zaśmiała się, słysząc odpowiedź, gdy ponownie ruszyli do przodu.
- Brzmisz zupełnie jak mój brat. A ja w tym przypadku muszę być naprawdę wielkim skupiskiem głupoty. - zaśmiała się ponownie, pokazując przy tym zęby. To nawet bardzo do Niej pasowało. Nawet dobrze jej się rozmawiało z Panem Cyferką. Spojrzała na Niego, przechylając głowę, gdy akurat ten zaczął jej się uważniej przyglądać. Sprawdzał ile jeszcze tych protez ma? Uśmiechnęła się w jego stronę naprawdę szeroko, przymykając przy tym niebieskie oczy. Chciała coś dodać o ilości protez, jakie posiada, szczególnie o tych, których nie widać, lecz wtedy otworzyła oczy, gdyż mężczyzna się odezwał.
- Albo odwagi. - uśmiechnął się i posłał dziewczynie oczko, na co Ona ponownie zaśmiała się ciepło. Nigdy tak na to nie patrzyła, ale miło było usłyszeć, iż może być inaczej. Zadarła głowę do góry i spojrzała na coraz bardziej ciemniejące niebo. Westchnęła głośno z jednym długim "nieeechcceeemiissiee" po czym przechyliła głowę i spojrzała na Bóstwo.
- Muszę coś jeszcze załatwić na Ziemi. - wygięła brwi do tyłu. Naprawdę jej się nie chciało, szczególnie że dobrze się rozmawiało.
- Zazwyczaj się teraz żegnam, ale że ty jesteś cyborgiem, to pewnie masz ciekawe życie, więc... co musisz załatwić? - słysząc jego odpowiedź o ciekawszym, cyborgowym życiu zaśmiała się krótko i zatoczyła dłonią małe kółko.
- Cóż... Muszę przekazać policji pewne dane które... pożyczyłam bezzwrotnie od Panów Dryblasów z Windy? - uśmiechnęła się niewinnie, po czym zaśmiała bez otwierania ust. Założyła dłonie za głowę i dopowiedziała. - To raczej ta nudna część. Ostatnią częścią tej ciekawej byłeś świadkiem na dachu~ - pokazała mu język, wciąż się uśmiechając. Prawie zapomniała przez tę rozmowę o faktycznym celu podróży zepsutego już chipa. Usłyszała ponownie głos mężczyzny.
- I co dalej? - podniosła brwi, przypatrując mu się z uwagą. Przechyliła nawet głowę w bok. Po chwili wzruszyła ramionami i odpowiedziała, powracając do patrzenia przed siebie.
- Dalej będzie trzeba czekać. Ewentualnie pomóc policji, bo pracują u nich półgłówki. A w międzyczasie mogę poszperać czy ktoś znowu potrzebuje pomocy~ - uśmiechnęła się ciepło na te słowa, gdyż ta "praca" rzeczywiście przynosiła jej... zadowolenie? To chyba było dobre słowo. Powiodła wzrokiem do Cyferki i wskazała na swoje oko. - Mogę to zrobić nawet teraz, dzięki specjalnym tęczówkom~ To jak korzystanie z komputera gdzie ty jesteś komputerem~ - uśmiechnęła się i nawet trochę bardziej wyprostowała, będąc z tego powodu bardzo dumną osóbką.
- No nieźle. Twoje umiejętności to nic w porównaniu do machania nożykiem. - mężczyzna powiedział zachwycony, na co Kanako prychnęła pod nosem z uśmieszkiem.
- A ja właśnie oddałabym wszystko za możliwość "machania nożykiem". - spojrzała na swoją mechaniczną dłoń i zaśmiała się - Chociaż niewiele mi już do oddania zostało~ - pomachała prędzej rzeczoną dłonią z rozbawieniem, wyobrażając sobie, jak zostaje mistrzem walki, po tym, jak sprzedaje szatanowi czy innemu demonowi swoje mechaniczne kończyny, lecz mężczyzna wtedy przerywa jej marzenia senne lekceważącym machnięciem dłoni.
- Machać nożykiem, może każdy. - dziewczyna zmarszczyła brwi, powracając wzrokiem do jego osoby, powoli potaknęła głową, lecz również odpowiedziała.
- To naucz mnie. - w jej głowie, pomysł jej się spodobał. Teraz gdy powiedziała to na głos, jej oczy rozbłysnęły iskierkami. Spojrzała mu prosto w jego oczy i ponownie odezwała się, lecz tym razem z wiele większym zapałem. - Tak! Naucz mnie! - stanęła naprzeciwko Niego, zatrzymując ich wędrówkę. Dlaczego prędzej o tym nie pomyślała? Mężczyzna odsunął się delikatnie do tyłu, śmiejąc się przy tym.
- Chcesz całkowicie stracić ludzkie części? - podniósł przy tym jedną z brwi do góry, lecz Kanako już nie zwracała na to uwagi. Gdy mężczyzna się odsunął ta podeszła do Niego bliżej.
- Naucz mnie! Wtedy będę mogła dorównać im wszystkim! - wybiła swoje ręce do góry, robiąc przy tym charakterystyczne jazz rączki. Opuściła je powoli na dół, wpatrując się w oczy mężczyzny. Wtedy jednak jej tęczówki zaświeciły się na czerwono, na co Kanako zmarszczyła nos i odwróciła wzrok od Pana Żółtego, jednocześnie odwracając się do Niego plecami. Wyciągnęła jedną z dłoni do przodu i "klikała" rzeczy niedostrzegalne dla innych oczu niż jej.

<Panie Żółta Cyferko?>

Liczba słów: 1305

wtorek, 29 stycznia 2019

Od Fjorgyna CD Kurshimiego "OMNE IGNOTUM PRO MAGNI HORRIBILIS"


Oczy tak ciemne, że dostrzegałem w nich swoje odbicie, tęczówki, przepełnione niewymownym cierpieniem. Mówiły mi swoją ciszą, iż nic już nie mogę uczynić. Uścisk dłoni dodawał otuchy w męczarni, ale nigdy nie łagodził bólu. Puste słowa obiecujące że wszystko będzie dobrze. Wyrachowane kłamstwo. Które znał tu już każdy i nikt nie wierzył, ale każdy powtarzał, to było jak modlitwa. Powinność, nic więcej. Bo przecież nikogo tam nie ma, nikt nie słyszy, nie ma ocalenia. Krzyki, huk, hałas ziemskiego piekła, ten odgłos nie wdzierał się w umysł. On znajdował schronienie na spodzie duszy. By zostać tam na zawsze. I mogłeś stracić pamięć, ale nigdy tego przekleństwa. Przekleństwo. Właśnie. Może to, jak i bycie bronią, to pokuta którą sam powinienem zrozumieć. W umyśle miałem kłębiące się pytania, nie stanowiące niczego innego jak chęć znalezienia ukojenia. Jednakże już za życia nauczyłem się je wyciszać, robić swoje, to do czego zostałem powołany. Bo jeżeli taki był plan pana, znaczy iż się nie mylił.
Słysząc śpiew ptaków zza okna, zmusiłem zmęczony umysł do nieanalizowania snu. Od razu otworzyłem oczy, zdając sobie sprawę z tego, jak kurczowo trzymam się pościeli. Puściłem ją, usiadłem. Ze stolika nocnego sięgnąłem chusteczki, starłem z twarzy łzy i wstałem. W domu panowała absolutna cisza. Jednakże już wiedziałem, że tego poranku nie muszę w nim spędzać. Sprawnie się więc ubrałem i wyszedłem z domu. Jedno spojrzenie na niebo, dopiero świtało, acz pogoda zapowiadała się dziś dobrze. A to zwiastowało, iż za niedługo świat się ożywi, na dwór wybiegną rozkrzyczane dzieciaki. A dorosłe bóstwa i chowańce zaczną spacerować bo uliczkach, gawędząc, śmiejąc się, tak beztrosko. Uniosłem kącik ust przemierzając dróżki, które jeszcze świeciły pustkami. Nie śpieszyłem się, wezwanie nie było pilne. Zapewne i tak wyszedłem odpowiedzieć na nie wcześniej, niżeli się spodziewał. Mogłem się więc napawać widokiem budzącego się do życia miasta, spokojnych dusz. Im bliżej do centrum, tym więcej istot widziałem, ale nikt nie szedł w stronę mostu. Żadna broń, żaden chowaniec. To zaś by oznaczało, że ojciec wezwał tylko mnie. Albo po prostu przyjdą po mnie. Nie rozumiałem, w jakim celu miałby wzywać jedynie moją osobę. Chowaniec bez bóstwa był bezużyteczny w każdym wymagającym zadaniu. Tak jak broń jest bezużyteczna bez strzelca.
Wchodząc na most, musiałem wyglądać jeszcze bardziej ponuro, niżeli zdawało mi się to na co dzień. Wątpliwość nie była czymś, czego doświadczałem często, czułem niesmak do siebie samego, słabość.
-Czym się tak zamartwiasz mój chłopcze? - Zabrzmiał głos którego nie dało się pomylić z nikim innym. Jedyny głos, który brzmiał w mym odczuciu tak ciepło i szczerze.
Uniosłem wzrok, by zobaczyć stwórcę, który wyszedł mi na spotkanie. Nim pozwoliłem sobie na jakiekolwiek słowa, ukłoniłem się nisko.
-Jedyne, czym mogę się zadręczać, to pytanie, czy ci się przydam Ojcze. - Odrzekłem beznamiętnie, z wyuczoną oficjalnością, zarazem prostując ciało.
-Przydasz się, a może nawet znajdziemy ci w końcu bóstwo – Odpowiedział z uśmiechem, ruszając z wolna w głąb terenu swojej świątyni.
Szedłem za nim w ciszy, czekając aż zechce kontynuować, nie zamierzałem ani dopytywać, ani go pośpieszać. Przez chwilę panowała między nami cisza, odezwał się ponownie, dopiero, gdy weszliśmy na łąki. Miałem jednakże nieprzyjemne wrażenie, że czuje się przy mnie niekomfortowo. Każdy zawsze zdawał się tak przy mnie czuć.
-Posłuchaj Fjorgyn, wiem że lubisz gdy mówi się do ciebie otwarcie. Za niedługo przyjdzie tu bóstwo, które tak jak ty, od dawna nie posiada paktu -Odchrząknął. Znów nastała cisza, chyba chciał, bym coś wtrącił, lecz ja jedynie skinąłem głową. - Chciałbym, byście spędzili ze sobą dzień. To żadne zobowiązanie. Acz może się polubicie, wydajecie się podobni.
-Oczywiście, jeżeli tego sobie życzysz panie, zrobię co w mojej mocy, by dzień przebiegł pomyślnie. - Nawet nie śmiałbym mieć mu za złe tej decyzji. Miałem jedynie nadzieję, iż bóstwo nie będzie niczego utrudniać. Acz jeżeli faktycznie łączyło nas jakiekolwiek podobieństwo, nie odmówiłby.
W oczekiwaniu na umówionego, jak się dowiedziałem mężczyznę, imieniem Kurushimi, ojciec próbował mi opisać to czego miałem się po nim spodziewać. Cichy, zamknięty w sobie, stroniący od spoufalania się i dotyku. Straumatyzowany, jak określił go jednym słowem, kończąc swój monolog. Odparłem mu, że rozumiem, nic więcej. Zarazem przysiągwszy sobie, iż postaram się, by nowo poznane bóstwo nie czuło przy mnie dyskomfortu, na tyle, na ile potrafiłem. Planowałem potraktować go z należytą czcią i szacunkiem, pomimo iż dla nas obu, nie była to przyjemna sytuacja.
-Już jest -Oznajmił nagle stwórca, jakby z ulgą, a w oddali ujrzałem sylwetkę. Mężczyzna był niemalże mojego wzrostu, i im bardziej się zbliżał, tym więcej szczegółów dostrzegałem. Był przystojny, pomimo opatrunków na twarzy i szyj. Widząc je przeszło mi jedynie przez myśl, że bóstwo nie powinno znać smaku bólu. Nowo przybyły przywitał się z Panem, zaczęli rozmawiać. Pozwoliłem ojcu i jemu wytłumaczyć powód wezwania, w tym czasie mu się przyglądając nienachalnie, dyskretnie. Wbrew pozorom, nic w nim nie przykuwało uwagi tak, jak oczy. Oczy tak ciemne, że można było dostrzec w nich swoje odbicie, przepełnione… niewymownym cierpieniem.
Zmusiłem się do zachowania neutralnej mimiki, niepokazywania po sobie niczego, ale nie mogłem ukryć przed samym sobą, że w sercu poczułem bolesne nieprzyjemne mrowienie, jakby ktoś godził je lodem. Dopadło mnie poczucie winy. Chciałem go przeprosić za to że nic nie mogę zrobić, jednocześnie kłamiąc, że cokolwiek będzie dobrze. Irracjonalne. Wziąłem głęboki wdech. Ojciec skończył mówić. Teraz ja musiałem się odezwać.
-Przysięgam, iż zrobię co w mej mocy, by ten dzień był dla ciebie jak to tylko możliwe, najmniej zadręczający. -To mówiąc ukłoniłem się przed nim umownie, zachowując należyty dystans. Nie chciałem go speszyć, dotknąć, ani mówić za głośno, miałem wrażenie, że jeden nieodpowiedni ruch, może rozbić go na kawałki.

Ilość słów:917


poniedziałek, 28 stycznia 2019

Od Hirato do Narfiego "Carissime."

Wstałem skoro świt, uwielbiam tę porę doby, podobnie jak zmierzch. Wykonałem swoją poranną rutynę i wyruszyłem z domu. Skierowałem swoje kroki w kierunku znanym mi już na pamięć. Codziennie od godziny ósmej do czternastej, a później szesnastej do osiemnastej przebywałem w świątyni. Świątynia była własnością Bóstwa, które budzi szczególne zainteresowanie wśród chowańców. Narfi, Bóstwo Namiętności. Cóż za ciekawa ironia... Nadzwyczaj pozytywny, w świątyni na co dzień przebywa sporo istot, głównie chowańców, które to lubują go i prawie czczą, w istocie kokieteryjnego herosa. Zamyślony i skupiony na wybranku dotarłem do katedry. Świątynia wyglądała jak duża rezydencja. Wszystko było w odcieniach różu i mieniło się kolorami. Duże okna rozświetlały pomieszczenia i rozszczepiały światło słoneczne, tworząc przepiękną arabeskę. Wszędzie dookoła rosły wielkie drzewa i różnorodne kwiaty. Od razu w oczy rzuciła mi się niewielka postać w długich, białych włosach, która akurat rozmawiała wesoło z jakimś chowańcem. Przewróciłem lekko oczami i odetchnąłem, starając się nie ukazywać gniewu. W myślach jednakże uśmierciłem istotę trzykrotnie za samo istnienie i stanie tak blisko Niego. Przybrałem typowy dla mnie uśmiech i przechadzałem się powoli wśród drzew i kwiatów. Starałem się nie tracić z horyzontu postaci Narfiego. W pewnym jednakże momencie zaaferowany zwierzęciem siedzącym na drzewie nie zauważyłem, nawet kiedy moja świętość gdzieś się udała wraz z towarzyszącym mu chowańcem. Zdjąłem koto-podobną istotę z drzewa i wraz z nią podążyłem na poszukiwania mojego obiektu obserwacji. Istotka okazała się bardzo przyjazna i chętna do głaskania. Kot był koloru bladoróżowego, gdzieniegdzie odcieniu beżowego. Posiadał długi bujny ogon, bardzo puchaty i miękki, a także malutkie skrzydła, pokryte delikatnym puchem. Śliczne, duże i niebieskie oczy wpatrywały się we mnie uważnie i przymykały się, gdy moja dłoń lądowała na główce kota. Sam kociak był niewielki, mogłem posadzić go na jednej dłoni, ogon natomiast był z pięć razy dłuższy. Nie mogąc znaleźć bóstwa na zewnątrz, postanowiłem poszukać go w środku. Wszedłem głównym wejściem, a moim oczom ukazała się wielka sala, oświetlana przez promienie słońca wpadające przez ogromne, zaokrąglone okna. Jasna, marmurowa podłoga ślicznie mieniła się kolorami, a wszędzie kręciły się chowańce. Narfi siedział na końcu sali, pijąc herbatę wraz z innymi istotami. Kiedy jednakże jakiś youkai przytulił się do Niego na chwilę, myślałem, że zwariuje. Siedziałem w świątyni i obserwowałem bóstwo do późnego wieczora, byłem jednym z ostatnich osób, które wyszły. Cóż, jakoś nie spieszyło mi się do domu, a przy mnie cały czas był kot. Nie wiedziałem, czy zabrać go ze sobą, czy pozostawić u Narfiego...
Usiadłem sobie pod drzewem, obserwując uważnie świątynie. Zaczekam zapewne, do momentu, w którym zgasną już wszystkie światła i dopiero pójdę do domu. Oczywiście nie obyłoby się, gdybym nie miał ze sobą aparatu i nie zrobił kilku zdjęć w ciągu dnia i teraz. Siedziałem tak sobie spokojnie przez następną godzinę, czekając na odpowiedni moment, żeby iść do domu.

Narfi?

Liczba słów: 448

Boski oręż - William


Imię: William
Przezwisko: Nie posiada, ale dla leniwi mogą ująć trzy pierwsze litery, mówiąc mu Liam
Płeć: mężczyzna
Broń: -
Ilość PD: 0 ( Nowicjusz )
William to jedna wielka chodząca zagadka, patrząca na wszystko i wszystkich spode łba. Trudny los, jaki zgotowali mi ludzie na ziemi sprawił, że chłopak całkowicie przestał komukolwiek ufać, tym samym ograniczając kontakt z niemalże każdą możliwą żywą duszą. William jest w pełni świadomy swojej jednej z największych wad - a mianowicie kochliwości, która w wielu przypadkach kończy się dla niego czystym upokorzeniem. Właśnie ta cecha ozdobiła ręce i uda chłopaka w kilkanaście blizn, będących pośrednim powodem jego obecności w tym wymiarze. Swoje kruche, rozszarpane uczucia dzielnie tłumi arogancją i opryskliwością, jednak nawet bardzo się starając, czasami sam nie daje sobie rady z własnymi myślami, przepłacając to całkowitą bezbronnością wobec świata. To wszystko jednak nie czyni Williama milczkiem, wręcz przeciwnie, czasami, jeżeli ma okazję, jest wyjątkowo rozgadany. Jednak żeby do tego doszło, ktoś musi go nieźle zaintrygować.
Włosy - Gęsta czupryna z pewnością zasłaniająca oczy. Jest blondynem, jednak na tyle jasnym, iż w ludzkim świecie nierzadko mówili mu "białowłosy". Nie za bardzo dba o ich ułożenie, więc przeważnie chodzi z artystycznym nieładem na głowie, co w zupełności mu nie przeszkadza.
Twarz - Zielone oczy, porcelanowa, delikatna, o kobiecych rysach twarz, bez najmniejszego zadrapania. Największym minusem takiej karnacji jest uwidocznienie czerwono-różowych rumieńców, które często goszczą na jego policzkach.
Postura - Wychudzona, zapadnięta klatka piersiowa, wyjątkowo chude nogi i jeszcze chudsze ręce - ot cały William. Mierzy sobie niecałe 165 centymetrów wzrostu, do czego niestety ludzie również zwykli się przyczepiać. Jednak i taka budowa ciała ma swoje plusy, bowiem to czyni chłopaka zarówno zwinnym, jak i szybkim. A jego wystających obojczyków mogła by mu pozazdrościć nie jedna dziewczyna.
Inne - najczęściej można spotkać go w za dużych, czarnych bądź białych koszulkach i tego samego koloru rurkach. Nigdy nie nosi niczego, co ma chociażby kapkę innego koloru, chyba, że chodzi o jego garnitur - wtedy może zrobić wyjątek dla czerwonych guzików, czy zielonego krawatu przy jego koszuli.
Bóstwo - Nie posiada. No po cholerę mu jeszcze jeden pan. Wystarczy, że był poniewierany przez każdego, kogo spotkał na ziemi.
Przyjaciele - Bezpośrednia przyczyna jego obecności tutaj. W tym wymiarze również nie posiada.
Wrogie - Każdy kto zalazł mu porządnie za skórę.
Druga połówka - Miał jedną dziewczynę i dwóch chłopaków. Z żadnym nawet się nie całował, bo nikogo, jak się okazuje, szczerze nie pokochał, co najwyżej niesamowicie zauroczył. 
Za życia jego odskocznią od zgiełku świata była jego ninja. Ubóstwiał wschłukiwać się w dźwięk silnika kawasaki i zapominać o tym, co dzieje się w domu oraz między rówieśnikami.
Chodził po górach. Wręcz bardzo dużo, zapytany o jakąkolwiek przełęcz, dolinę czy szczyt mógł odpowiedzieć bez chwili zastanowienia.
Nigdy, ale to przenigdy, nawet na największym upale, nie nosi krótkiego rękawka. Nie potrzebuje sztucznej atencji wywołanej jego bliznami.
Czasami rysuje, jednak w większości są to jakieś chore wymysły powstające w jego głowie, które chłopak przelewa na papier. To jego taki jakby sposób na radzenie sobie z własną głową.
Jest homoseksualny.
Popełnił samobójstwo na ścigaczu. Bo dlaczego by nie zakończyć życia robiąc to, co się kocha.
Operator - Malvarra

Chowaniec Youkai - Hirato


Imię: Hirato
Przezwisko: Hira.
Płeć: Mężczyzna.
Rasa: Youkai ( Onryō )
Moc: Iluzja. Chyba nie trzeba tłumaczyć, na czym to dokładnie polega? Pokazuje zakłamaną rzeczywistość, komu zechce.
Ilość PD: 0 ( Nowicjusz )
Energiczny i optymistyczny, tak można by go krótko opisać. Nie przeszkadza mu samotność ani towarzystwo. Można powiedzieć, że stoi w złotym środku. Jednakże to nie prawda. Tak wygląda to z zewnątrz. Naprawdę jest inny. Zaborczy i wybuchowy, chłopak co prawda zamknięty na nowe, bliższe znajomości, ale należy do istot obsesyjnych. Jak zacznie mu zależeć, potrafi posunąć się do wszystkiego, do stalkingu, do porwania czy prześladowania. Naprawdę do wszystkiego. Ma trudny charakter, jest osobą, która lubi stawiać na swoim, nie toleruje braku obowiązkowości. Zawsze sumiennie wypełnia powierzone mu zadania i złożone obietnice. Jest nie tylko zaborczy, ale i bardzo opiekuńczy, a także dobry dla bliskich. Nie pozwoli również skrzywdzić kogoś niewinnego. Kieruje się przekonaniem, że każdemu trzeba odpłacać się tym samym, co się od niego dostaje, zarówno wszystkim, co dobre, jak i złe. Hirato należy do grona osób, które zawsze walczą o swoje zdanie, aczkolwiek w umiejętny sposób. Nie przepada za okresem, w którym nie ma się kim zająć bądź zaopiekować. Po prostu lubi mieć kogoś, kogo może poniańczyć, nieważne jak by to nie brzmiało.
Włosy: Ciemne, sięgające do ramion, lśniące i miękkie w dotyku. Rozpuszczone i lekko roztrzepane.
Twarz: Przystojna i podłużna. Gładka, lekko opalona skóra, oczy koloru stalowego, przeszywające i kiedy trzeba mrożące krew w żyłach, albo rozpuszczające serca. Lekko zadarty nos, pełne i miękkie usta zawsze wygięte w grymasie uśmiechu. Białe proste zęby.
Postura: Mężczyzna w sumie wysoki. Mierzy metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, nosi buty na lekkim obcasie, co dodaje mu z dwa centymetry. Postawny i wysportowany, z widocznie zarysowanymi mięśniami klatki piersiowej i brzucha. Mimo tego szczupły, posiadający duże dłonie.
Inne: Chodzi ubrany na czarno, ewentualnie z detalami czerwieni bądź złota. Obowiązkowa jest w jego stroju koszula, ubiera się elegancko i jednocześnie wygodnie. Nie wyjdzie również bez swojego cylindra i czarnego, długiego płaszcza.
Głos: Głęboki i przyjazny.
Bóstwo: Brak.
Przyjaciele: Najlepszych i najbliższych nie posiada, jacyś by się znaleźli, którzy zasługują na owe miano.
Wrogowie: Zawsze się kilka osób znajdzie, które życzą mu śmierci.
Druga połówka: Można powiedzieć, że biseksualny. Miał doświadczenia zarówno w związku z kobietą, jak i mężczyzną, ale nie jest w stanie powiedzieć, że któryś związek mu nie odpowiadał.
Potrafi dużo spać.
Uwielbia czarną kawę.
Operator: howrse: PetParty (jestem raz dziennie). | mail: li-sensei@protonmail.com (również raz dziennie, czasami dwa). | discord: đəathx0#8024 (najlepiej pisać tutaj, jeśli ma się do mnie jakąś sprawę, często bywam).

niedziela, 27 stycznia 2019

Od Desideriusa "W poszukiwaniu szczęścia"

Wyszedłem na spacer, opuściłem świątynie, gdy słońce górowało nad naszym światem. Odziany w swój codzienny żółto-czarny strój, poprawiłem kapelutek na głowie i wszedłem na chodnik. Dzień był wyjątkowo cichy, patrząc na naturę i youkai. Brak wiatru, słońce odbijało się od białego puchu, co raziło w oczy, dlatego szedłem z lekka przymrużonymi oczami, ptaki i jakiekolwiek inne zimowe zwierzęta milczały, jakby wszystko, co żyło, poleciało w ciepłe kraje. Droga była pusta, spotkałem zaledwie cztery czy sześć osób, których niestety nie znałem. Niestety, bo miałem dobry humor i miałem ochotę z kimś porozmawiać, a jak na razie musiałem wyminąć niską blondynkę, wysokich młodzieńców i starszą parę. Schowałem dłonie do kieszeni, a gdyby tak wybrać się na ziemię? Do ludzi? Poobserwować ich, sprawdzić, czy wszystko gra i nie atakuje ich żadna Akuma? Może pod wieczór... w tej chwili miałem ochotę tylko na Kami no Jigen i naturę tego świata. W tym celu opuściłem zabudowany teren, wkraczając na leśną dróżkę. Przeszedłem nią jakieś pół kilometra, a następnie skręciłem w bok. Szedłem prosto, aż dotarłem do jakiejś niewielkiej polany, okrążonej przez wielkie drzewa. Wyciągnąłem ręce ku górze, zadarłem głowę do góry i odchyliłem się do tyłu, opadając na miękki biały puch. Zamknąłem oczy, rozkoszując się tą chwilą. Lepiej by mi się leżało na polu zboża, niż na zimnej powierzchni, która zaczynała szczypać w plecy, ale niestety rolnicy o tej porze na polu nic nie zasieją. Nie mogłem doczekać się roztopów, lata... i tego pięknego złotego kolorku, rozciągającego się przez parę hektarów. Gdy zacząłem czuć zimno na całym ciele, szybko wstałem i wyciągnąłem z kieszeni długopis. Aktywowałem broń, która powinna mi służyć do walki, ale nie można było ukryć, że mogłem się nią także bawić. Wsadziłem ją w śnieg, podrzuciłem go do góry i gdy spadał, uderzyłem drugą stroną kosy. Kula śnieżna uderzyła o drzewo i tam została. Zacząłem powtarzać czynność, coraz szybciej i szybciej, aż usłyszałem czyjś krzyk. Natychmiast przestałem się bawić i spostrzegłem, że śnieżne kulki nie uderzały już o pień, ale przesuwały się stopniowo w bok, koniec końców lądując parę metrów dalej, gdzieś między drzewa. Ruszyłem w tamtym kierunku, gotowy kogoś zaatakować, jednak gdy dotarłem do miejsca krzyku, okazało się, że to jakaś osóbka, która dostała śniegiem w twarz. Zamiast ją przeprosić czy coś podobnego, wybuchnąłem śniegiem.

<Ktosiu? c;>

ilość słów: 375

środa, 23 stycznia 2019

Od Kagehiry CD Shinaru "Zazdrość jest ślepa"


Shinaru... Czy ty przestajesz mnie kochać? Tak się przecież staram, tak bardzo chcę, abyś był szczęśliwy, mój kochany, mój najukochańszy. Dlaczego mnie nie rozumiesz? Dlaczego nie chcesz mnie rozumieć? Czy każde pytanie, jakie zadam będzie sprawiało mi tak ogromny ból...? Nagle poczułem jak igła przebija moje serce ponownie. Jak wsuwa w nie nowe, splugawione i okropne nicie. Po moich policzkach popłynęło jeszcze więcej łez. Krwistych łez. Oh, Shinaru, mój ukochany... Dlaczego... Dlaczego...
- Shin-chan... Nie kochasz już mnie...? Nie chcesz mnie...? Jestem do niczego, prawda...? Shin-chan... Kochanie, Shin-chan... Kochaj mnie, Shin-chan... Nie zostawiaj mnie, Shin... - szeptałem, mając wzrok ulokowany w jego twarzy.
- Kage.... uspokój się proszę - złapał mnie ostrożnie zdrową ręką za ramię. - .. proszę... nadal jesteś moim jedynym bóstwem i ukochaną osobą... ale trzeba niestety coś zmienić... tak nie może być. Nie widzisz co się z tobą dzieje? To boli bardziej niż te rany....
- Co ciebie boli... Shin... Dzieje ci się krzywda... Mój ukochany. Cóż takiego się dzieje. Przecież jest wszystko dobrze... Przecież jestem tutaj. Jesteśmy połączeni... Na zawsze, na wieki, na wieczność wieczności. - powiedziałem cicho, po czym zbliżyłem do niego swoją twarz. - Pragnę ciebie... Mój ukochany. Czy ty też mnie tak kochasz...? - zapytałem, uśmiechając się delikatnie. 
Patrzył na mnie przez chwilę a następnie cicho westchnął. Co się dzieje, mój malutki? Co się dzieje, Shin-chan?
- Niczego nie rozumiesz Kage... - dla pewności, że nic nie powie położył mi palec do ust - Musimy przystopować. Nie chciałem ci tego mówić, gdyż wiedziałem, że cię zranię ... widocznie to był błąd , bo jest jeszcze gorzej...
Patrzyłem na niego. Złapałem po chwili jego ramiona, otwierając szeroko oczy. Szarpnąłem go mocno, wrzeszcząc z bólu i cierpienia w sercu.
- Dlaczego mnie nie kochasz?! Dlaczego mnie ciągle odrzucasz?! Dlaczego nie dajesz mi zaznać uczucia! Kłamliwy! Wyruchałeś mnie i zostawiłeś! Pocałowałeś mnie, a potem mentalnie spoliczkowałeś! Ufałem ci! Dlaczego nie chcesz mnie kochać! - wrzasnąłem, a po chwili spojrzałem na niego.
C-Co się ze mną dzieje... C-Co tutaj się dzieje. Odsunąłem się od Shinaru i upadłem na pupę, cofając się. Spojrzałem na własne dłonie, a na nie skapnęły moje łzy. Krwawe łzy. Zacząłem drżeć w panice, dlaczego tak zaślepiłem się uczuciem.
- S-Shin... B-Boję się... - powiedziałem cichutko, patrząc na niego cały zapłakany.
Blondyn wyglądał na sparaliżowanego... Czemu tak patrzysz... Czemu nie podchodzisz...? Czemu nie próbujesz mnie pocieszyć? Czemu, czemu wyglądasz na takiego, jakby to była prawda... Spuścił wzrok na swoje ręce, nie odezwał się do mnie... Nie chce mnie...
- Wybacz Kage.... nie wiem jak cię wyplątać z tego bagna... spóźniłem się z ratunkiem....
- S-Shin... S-Shin-chan... - szepnąłem, po czym przełknąłem ślinę.
Spuściłem nisko głowę, aby po chwili cicho zacząć się podśmiewywać. Chichot jednak zmienił się w psychopatyczny rechot. Odchyliłem głowę do tyłu, ciągle głośno się śmiejąc. Spojrzałem na Shinaru. Zakryłem twarz tak, aby dłonie jedyne co odkrywały to moje dwukolorowe oczy.
- Oh... Więc... Teraz jestem sam... Cóż... Czyli jednak... Moja moc. Moje przeznaczenie. Nie jest prawdziwe. Nikt mnie nie chce. Skoro... Nie mam przeznaczenia, chyba nie ma celu, abym... Dalej żył... Co myślisz, Shin-chan? Myślisz, że taka dziwka jak ja powinna umrzeć w jaki sposób? Strzał w głowę? A może... Powieszenie...? - powiedziałem.
- Miło ze wyciągasz zbyt pochopne wnioski Kage... I ze pokazujesz właśnie jaki jesteś.... - drgnął, nie umknęło mi to. - Nie zerwałem ani z tobą ani paktu który nas łączy... Nie chce tego... Ale tu już się zaczyna robić strasznie, nie sądzisz?
Shinaru się mnie boi... Nie. Nie. Nie. Nie, nie, nie, nie, nie! To nie o to chodziło! Dlaczego tak nagle się stało! Nie chciałem tego.
- S-Shin-chan... B-Boję się... S-Shin-chan... To nie o to chodziło... N-Nie zostawiaj mnie... N-Nie opuszczaj mnie... N-Niech kolejne, plugawe nici nie wbijają się w moje serce... - szepnąłem, po czym moje krwawe łzy zmieniły się znowu w normalne. - D-Dlaczego mnie odrzucałeś... Dlaczego kazałeś mi płakać po tym, jak wychodziłeś... S-Shin-chan... Kocham cię... Dlaczego więc mnie opuszczasz... Dlaczego ciągle się odsuwasz... Przecież jako para, powinniśmy być bliżej, a nie dalej... Nie zniosę twojej straty... - powiedziałem, zaczynając rzewnie płakać.
Przez umysł przemknęły mi nasze wspólne chwile. Dlaczego tego już nie ma...
"Przecież Shinaru... Jesteśmy sobie przeznaczeni... Kocham cię i wiem, że tak musi być. Nie odrzucaj mnie... To tak bardzo boli..."

<Shin-chan? ;-;>
Ilość słów: 704

wtorek, 22 stycznia 2019

Od Asami do Hibikiego "Dzienniki z życia ziemskiego"


Kiedy opuściłam łazienkę, z uśmiechem zabrałam się za robienie obiadu dla młodego chłopca. Oczywiście, Hibikiemu też. Sama nie miałam zamiaru jeść. Przez ten czas, kiedy Hibiki pomagał dziecku, zeszłam do hotelowego sklepu, aby kupić co trzeba... Nie było mnie stać na tyle składników, aby udało się wykonać więcej porcji. Oszukam moja broń... W dobrym celu. Westchnęłam, nagrzewając garnuszek na polowym palniku. Widać było, że to niezbyt prestiżowy hotel. Wszystko było kupione tak, aby mieć jak najwięcej za jak najmniej. Mimo to, nie czułam się z tym źle. Najważniejszy był chłopiec, aby mógł się umyć, zjeść, zaznać ciepła... To on był najważniejszy. Obróciłam się, widząc Hibikiego. Uśmiechnęłam się z lekkim bólem w sercu, w końcu... Ciągle myślałam, co zrobimy z malcem...
- Jak się czuje Kishicchi? - zapytałam, patrząc w oczy mężczyźnie.
- Jest dobrze. Myje się, ma mnie potem zawołać. - powiedział, podchodząc bliżej. - Jak mogę ci pomóc, pani?
- Nie trzeba, usiądź i czekaj, aż zawoła cię Kishi. Poradzę sobie. Zaraz skończę.
Westchnęłam, zmniejszając ogień. Odwróciłam się znowu do Hibikiego, zbliżając się do niego. Przytuliłam się do jego torsu, przymykając oczy. Potrzebowałam tego. Ciągle tylko zatracałam się w myślach o młodzieńcu, gdzie on pójdzie... Nie chciałam pozostawić go przecież w domu dziecka. Potrzebował miłości rodzinnej, a nie sztucznej. Wiedziałam, że przy nas jej zazna.
- Hibiki... Co zrobimy z Kishim...? Martwię się o niego tak bardzo. Nie chcę go oddawać. Chciałabym, aby wrócił z nami. Tylko... Czy to możliwe? - szepnęłam.
Tylko jak pomyślałam o młodym chłopcu, w głowie pojawiło mi się, że... Mógłby być naprawdę szczęśliwy. Jego piękne blond włoski, blada skóra... Do tego hipnotyzujące zielone oczy. Miał lekką budowę ciała, dodatkowo czuć było od niego, że chce być dobry. To było dla mnie bardzo ważne. Wiedziałam, że w Kami no Jigen by sobie poradził. Jednak... Czy ja mogę go tam zabrać? Czy to nie jest zakazane...? Będę musiała się dowiedzieć. I to jak najszybciej. Nie pozwolę, aby ktokolwiek go zranił. Zamieszka z nami w świątyni. Tam, będzie na pewno bezpieczny. Tam, będzie miał dom.

Tam... Będzie miał rodzinę, jaka go pokocha.

<Hibikiś? ^^>
Ilość słów: 331

Podliczenie Bóstw 22.01

Desiderius ( 2 opowiadania w tym eventowe) - 700 wierzących + ranga wyżej
Kurushimi ( 1 opowiadanie) - 200 wierzących
Akane ( 1 opowiadanie) - 50 wierzących
Erdin ( 2 opowiadania w tym 2 questy ) - 1150 wierzących
Asami ( 2 opowiadania) - 250 wierzących
Natsumi ( 1 opowiadanie) - 50 wierzących
Tarou ( 1 opowiadanie) - 100 wierzących
Aorine ( 1 opowiadanie) - 250 wierzących

Duncan, Aki, Higeki , Narfi i Muir są pilnie proszeni o napisanie opowiadań ;-;
Z czego Aki i Narfi nie mają nawet 1 opowiadania.
Pilnie proszę o dodanie czegokolwiek, gdyż w innym wypadku przy następnym podliczeniu zostaną usunięci z list aktywnych osób, a ich postacie zniknął z zakładek.

~Yuki aka Shin

Podliczenie Chowańców 22.01

Mikleo ( 2 opowiadania) - 300 PD
Shigeru ( 1 opowiadanie eventowe) - 2400 PD +  ranga wyżej xvx
Aurora ( 1 opowiadanie) - 250 PD
Erya ( 1 opowiadanie) - 250 PD
Yuudai ( 1 opowiadanie) - 150 PD
Makoto ( 4 opowiadania w tym eventowe) - 800 PD + ranga wyżej
Nexaron ( 7 opowiadań) - 600 PD
Phoenix ( 1 opowiadanie w tym 1 quest) - 450 PD
Sakura ( 1 opowiadanie) - 50 PD
Shinaru (1 opowiadanie) - 200 PD
Salma ( 2 opowiadania) - 300 PD
Nao ( 1 opowiadanie) - 50 PD
Hibiki ( 2 opowiadania) - 100 PD
Victoria ( 1 opowiadanie) - 200 PD

Kanako, Aurora, Azazel i Fjorgyn są niezwłocznie proszeni o napisanie opowiadań.
Aurora i Azazel nie mają pierwszego opowiadania.
Macie czas na napisanie jakiegokolwiek wątku do następnego podliczenia, gdyż w innym wypadku wasze postacie zniknął z boskiego wymiaru.

~Yuki aka Shin

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


Wszedłem do maleńkiej kuchni. Ściany w odcieniu waniliowy były nieco przybrudzone ale nadal utrzymane w niezłym stanie. Na prawo od wejścia znajdował się zlew oraz prawdopodobnie szafka z naczyniami. Bliżej okna ustawiono mikrofalę. Po lewej stronie dostrzegłem małą, białą lodówkę. Otwarcie jej było trochę trudne, ponieważ dawno nie używana przyssała się do drugiej strony. W jej wnętrzu rzeczywiście znalazłem jakąś puszkę, jednak termin jej przydatności skończył się rok temu…
- Hibiki?! Mógłbyś przyjść? - wybiegłem z kuchni by po ułamku sekundy znaleźć się w łazience
- Co jest?! - drżałem ze zdenerwowania ale gdy omiotłem pomieszczenie wzrokiem i nie dostrzegłem potencjalnego zagrożenia, nieco uspokoiłem rozedrgane serce.
- Kishi-chan prosi byś pomógł mu w kąpieli
- Oczywiście - przez moje usta przebiegł delikatny uśmiech. W duszy odetchnąłem z ulgą.
Zamknąłem drzwi za wychodząc Asami i odwróciłem się do chłopaka.
- Pomóc ci w zdjęcie ubrań? - spytałem
- N-ni-e…- Kishimura wprost trząsł się ze strachu
- Hej. Nic ci nie zrobię. Okey? - kucnąłem przed chłopakiem. Miał łzy w oczach.
Westchnął cicho. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Uniosłem powoli i spokojnie ale Kishi-chan mimo to bardziej się w sobie skulił, jakby oczekują na cios. Otarłem jego wilgotne oczy dłonią. Biedny. Chwyciłem delikatnie jego twarz i skierowałem w moją stronę
- Nie masz się czego bać. Nie uderzę cię. Widzisz. Musisz się teraz wykąpać. Nic ci się nie stanie. Patrz - to rzekłszy zakasałem rękawy i zamoczyłem ręce aż po łokcie, w ciepłej wodzie - Pomóc ci?
Chłopak milczał ale powoli zdjął koszulkę, a raczej szmatę która tą funkcję spełniała. Miał wychudzone ciało o białej jak mleko barwie. Gdzie nie gdzie dało się zauważyć różnokolorowe plamy. Siniaki i zadrapania, pokrywały większą część jego ciała.
Kishi-chan zdjął spodnie pozostając jedynie w bokserkach. Nogi wcale nie wyglądały lepiej.
Nie chcąc jeszcze bardziej go krępować, uniosłem jego wątłe ciało i pomogłem usiąść w wannie. Zaraz też podałem mu mydło oraz gąbkę, które leżała na szafce obok.
- Wyszoruj się porządnie a ja pójdę pomóc Asami. Jak skończysz to mnie zawołaj. - To mówiąc wyszedłem z parnej łazienki i ruszyłem ratować damę z opresji jaką są zakupy oraz ugotowanie obiadu.

<Tak właściwie to jak wygląda i ile lat ma nasz podopiecznych...?>

344 słowa

sobota, 12 stycznia 2019

Od Aorine DO Kurushimi'ego " Ból dawnych dni "

Ludzie żyją cały czas w błędnym przypuszczeniu, że Boskie życie jest pozbawione wszelkich zmartwień, czy bólu. Myślą, że wszystko jest idealne , jesteśmy piękni, mądrzy, nieśmiertelni, że po prostu jesteśmy i żyjemy dzięki im wierzeniom. Niby z jakiejś strony jest to prawdą, jednak posiadamy uczucia, które mogą nam przysparzać nie jednego problemu w naszej pracy. Poczucie żalu, straty, którego nie potrafimy od tak zignorować w ważnych momentach, takich jak spełnianie próśb ludzi. Najmniejszy błąd mógł kosztować naprawdę wiele, a właśnie unikanie takich rzeczy było naszą pracą. Akumy, Ayakashi, jak zwał tak zwał te paskudne stwory tylko czekają na okazje , by uczepić się niewinnych i powoli wykańczać ich. Normalnie jak pasożyty, lecz w tym wypadku one są po prostu zbędne.
Boże...proszę. Naprawdę już nie wiem, czy to był dobry pomysł. Zaprosiłem ją na spacer , do parku, lecz boje się, że nie przyjdzie. Mam jednak nadzieje, że to moje urojenia i nie potrzebne obawy, dlatego proszę.. niech przyjdzie. Nie chce znów czuć się odrzuconym. 
Nadzieja... niby złudna, a jednak prawdziwa. Posiadałem nawet drobną moc, która pozwalała mi spełniać różne pragnienia kosztem moich sił, jednak nawet i to czasami nie pomagało. Po prostu, czasami byłem za słaby chyba. Niby teraz dostałem prostą modlitwę... nawet ta boska zdolność nie była warta użytku. Wystarczyło, że podszedłem do owej dziewczyny z modlitwy, nieco ją zagadałem, by poszła w stronę parku, a następnie wycofałem się, by kompletnie o mnie zapomniała. Szkoda, że w boskim życiu nie jest tak łatwo zapomnieć.
- Więc... szczęścia moi mili, ale więcej nie mogę zrobić - Uśmiechnąłem się lekko pod nosem widząc, jak blondynka siada obok tamtego chłopaka. Miałem wrażenie, że spiął się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy na nią czekał . Młodzi i ich zapotrzebowanie miłości.
Pokręciłem lekko głową i zawróciłem w swoją stronę poprawiając rękawy bardziej ziemskiego ubrania. Czasami musiałem odpuszczać swoje klasyczne odzienie, gdyż no... rozmowa ze zwykłymi ludźmi w takim stroju może być nieco dziwne. Nie miałem już więcej spraw w tym świecie, więc spokojnym krokiem udałem się w stronę miejsca ska mogłem się bezproblemowo przenieść do wymiaru Kami.
Musiałem Kupić ryż....
I posprzątać....
Zgarnąć śnieg z tarasu....
I ... kupić jeszcze więcej ryżu.
Tak...to był plan idealny jak dla mnie. Szafki miałem już prawię puste, więc przydałoby się zrobić spory zapas tego białego złota. Szkoda tylko, że ostatnimi czasu wróciłem do całkowitej duety ryżowej, co widać zapewne po mojej wadze, czy humorze. Wcześniej sprawiało mi to radość, mogłem się nim objadać godzinami i w ten sposób znikał cały tygodniowy zapas, a teraz? Nie miałem po prostu na niego ochoty, choć tak czy siak go kochałem. Tak samo jak jego... choć nie mogłem sobie przypomnieć ani imienia, ani twarzy. Pamiętałem jedynie to, że istniał, że był piękną czerwoną kataną, a jego oczy oddawały cały jego charakter. I tyle... tylko te drobne przebłyski pamięci zostawił mi stwórca bym nie cierpiał, a i tak zapomniał o paru rzeczach.
Westchnąłem zrezygnowany nie zdając sobie sprawy jak szybko znalazłem się w swoim świecie i wszedłem na przedmieścia. Minąłem zaśnieżony park, kwiaciarnię kobiety youkai w podeszłym wieku, która jeszcze niedawno ciężko pracowała by otworzyć własny lokal zamiast cały czas taszczyć drewniany wózeczek. Pamiętam, dobrze jak przychodziłem do niej przez jakiś czas zostawiając napiwki, by spełniła swoje marzenie. Tak...to były dobre czasy. Obok kwiaciarni znajdował się na szczęście sklep , więc nie musiałem wchodzić za bardzo w miasto, by kupić to czego potrzebowałem. Jakieś warzywa, ryż, herbata... wszystko co potrzebowałem do normalnego życia, by przez przypadek się nie zaniedbać pod tym względem. Chociaż... i tak miałem zaszczyt już kilkakrotnie gościć w moich progach samego stwórce, który proponował mi nowych chowańców. Za każdym razem mu odmawiałem, gdyż nie potrzebowałem ich. Ostatnio nawet nie miałem zbytniego kontaktu z akumami, więc nie musiałem z nimi również walczyć. Nie były również zagrożeniem dla mojego zdrowia. Pewnie po powrocie do świątyni również go zastane.. miałem jakieś dziwne przeczucie, że znowu znalazł kogoś "w moim guście i na pewno się z nim dogadam". Nie...nie dogadam. Moje przeczucia się nie myliły z resztą tak bardzo. Przekroczyłem próg mojego domu, by zaraz dostrzec jasną sylwetkę, którą nigdy nie potrafiłem jakoś dokładniej opisać. Po prostu męskie ciało stworzone z lekkiego światła. Żadnych rys ani niczego charakterystycznego.
Westchnąłem cicho pod nosem i ruszyłem do kuchni, by rozpakować tam wcześniej zrobione zakupy.
- Witaj stwórco, i wybacz, że wyprzedzę twoją ofertę, ale nie... naprawdę nie chce chowańca. - Mruknąłem cicho nie spoglądając nawet na Boga. Nie chciałem jakoś tracić czasu na kolejną bezsensowną próbę namówienia mnie.
- Dzisiaj przychodzę nie w tej sprawie Nadziejo - Kątem oka dostrzegłem jego ruch. Zbliżył się w moją stronę, przez co przeszły mnie lekkie ciarki. Był jak prawdziwy duch... wolałbym jednak, by miał jakąś twarz.
- W takim razie, czym zawdzięczam tą kolejną niespodziewaną  wizytę?
- Rozumiem, że każda moja oferta spotka się z natychmiastową odmową, dlatego proponuje inne rozwiązanie. - Spojrzałem na niego w tym momencie nie bardzo rozumiejąc o co może mu chodzić. Inne rozwiązanie? Da mi w końcu spokój? Zrozumie, że dam sobie rade sam? Nie no... nawet ja w to nie wierze chociażby w najmniejszym stopniu. - Jakiś czas temu pojawiło się tutaj nowe bóstwo. Myślę, że mógłbyś mu pomóc w przełamaniu pewnego...muru, który sprawia problemy zarówno mu, jak i innym istnieniom. Do tego myślę, że nauczyłby cię czegoś ważnego.
- Nauczył? Mnie? - Ta rozmowa wydawała mi się coraz bardziej bez sensu. Że niby czemu miałbym mu pomóc? Jestem bóstwem nadziei, a nie jakimś kimś, do przełamania murów. O co mu w ogóle tu chodziło?
- Zgadza się. Udaj się do niego i porozmawiaj. Możecie mieć więcej wspólnego niż ci się wydaje - Po tych słowach stwórca zniknął zostawiając mnie w kompletnej niewiedzy. Zaczynałem nawet podejrzewać, że on lubi robić mi na złość skoro niczego mi nie wytłumaczył, a adres sam pojawił mi się w głowie. No świetnie... nawet nie czekał na moje dalsze słowa, jakby z góry założył, że jednak się przełamie i do niego pójdę. Pewnie... zrobiłbym to... tylko przez zwykłą dobroć serca i ciekawość. To nic więcej nie znaczyło, a tym bardziej, że możemy być do siebie podobni.
Dokończyłem tylko rozpakowywanie siatek i poszedłem pod wskazany adres. Szczerze... musiałem pytać się trzy razy, by w końcu trafić na świątynie dość oddaloną od miast, czy nawet domków wiejskich. Pusto... po prostu pustkowie dookoła. A myślałem, że Kiyuki mieszka na kompletnym odludziu, ale najwidoczniej się myliłem.
- Um.. halo? Jest tu ktoś? - Nie widząc nikogo na zewnątrz podszedłem bliżej rozglądając się przy okazji. Musiałem przyznać, że... nie było tutaj źle. - Przyszedłem tu na zlecenie ojca.... podobno mam ci pomóc...czy coś? - Naprawdę nie byłem pewien swoich słów. Nadal ta sytuacja wydawała mi się podejrzana i całkowicie bez sensu.

<Kuruś? >

1093 słów ;w; 

niedziela, 6 stycznia 2019

Od Asami Cd. Hibikiego "Dzienniki życia ziemskiego"


Przyglądałam się jak w obrazek. Hibiki z pasją i zaangażowaniem przejął się młodzikiem, jaki widocznie popadł w ogromne kłopoty... W jego sercu... Czułam, że nie zaznał matczynej miłości... Pokochał, ale został odrzucony i to w jak okropny sposób. Mimo lekkiego strachu po wcześniejszych wydarzeniach, ucałowałam czoło narkomana, po czym uśmiechnęłam się do Hibisia, unosząc głowę do góry.
- Hibiki... Pomożemy mu, dobrze? Tylko... Musimy znaleźć ciepłe, puste miejsce... Potem go przebierzemy, umyjemy i położymy w spokoju, cieple. Zasługuje na miłość i uczucie... Nie zaznał go, biedny chłopiec... - szepnęła z głosem pełnym delikatności.
Złapałam zwisającą, trupobladą, kościstą dłoń i trzymałam ją chwilę. Potem ułożyłam ją na ciele młodzieńca. Wyszłam z moją bronią z okropnego budynku, rozglądając się za czymś, gdzie będzie cieplej, a chłopaczyna będzie bezpieczny. Po chwili wskazałam na hotelik. Gdzieś miałam jeny, na pewno będę mogła nimi zapłacić za kilka noclegów dla chłopca. Ruszyliśmy tam.
- Hibiki... Musimy mu pomóc, dobrze? Wykupię tutaj nocleg... Na kilka dni, aby tylko chłopiec wyzdrowiał. Potem zaprowadzimy go... D-Do... - szepnęłam ciężko. - Nie chcę, aby trafił do domu dziecka... Nie możemy go zabrać do Kami... - poczułam łzy w oczach.
Przecież dobrze znałam prośby moich wyznawców... Prosili mnie tak wiele razy, abym dała im możliwość zaznania matczynej miłości, że nie chcą być w miejscu, gdzie wszystkie sieroty płaczą za rodzicami, że chcą się przytulić do mamy, że brakuje im kochanego ojca, że nie mają możliwości poznania rodzeństwa, choć bardzo chcą... Nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym pomagać, więc zastępowałam miłość rodziców, miłością międzypłciową lub też inną. Nie chciałam, aby się na mnie zawiedli. Ubolewając, głośno płacząc, spojrzałam na Hibikiego, spojrzeniem posyłając mu prośbę o pomoc.
- Proszę... Spróbujmy mu pomóc... Potem... Potem sprawdzimy co możemy zrobić, aby nie był sam i nie cierpiał. - szepnęłam, uśmiechając się blado i z trudem.
Zawitaliśmy do hotelu. Jak bardzo się ucieszyłam, kiedy powiedziano mi, że dzisiaj wykupywanie noclegów było o wiele tańsze. Mogliśmy zostać tutaj na dłużej. Oczywiście, nie wydałam wszystkiego na nocleg. Trzeba będzie kupić ubrania, jedzenie... Gdyby zaistniała potrzeba, byłam gotowa żebrać. Teraz czułam się odpowiedzialna za chłopca. Wzięłam klucz, idąc z Hibikim do pokoju. Kiedy otworzyłam drzwi, ujrzałam dwa łóżka, małą szafę oraz łazienkę i mini kuchnię. Kiwnęłam głową, wskazując na łóżko.
- Połóż go Hibiki... - szepnęłam, po czym kiedy chłopak został ułożony, otworzył lekko zmęczone, obolałe powieki.
Błękitno-szare oczy z rozkojarzeniem przyglądały się miejscu, a potem ulokowały się we mnie. Zaczął płakać. Biedny... Usiadłam przy nim i mocno go przytuliłam, chyba tego własnie potrzebował.
- No już... Nie płacz, jest dobrze... Zajmiemy się tobą... - szepnęłam. - Jak się nazywasz...? - zapytałam go.
- Kishimura... - wydukał z płaczem, więc pogładziłam go po pleckach.
- Kishi-chan... Jestem Asami, a ten pan to Hibiki. Uratowaliśmy ciebie i teraz się tobą zajmiemy. Już nigdy nie będziesz sam, kochanie. - powiedziałam delikatnie, a chłopak widocznie wzruszony, spojrzał na mnie. - Jak będzie ci lepiej, mów do nas jak chcesz... Nie będziemy źli, Kishi-chan...
Młody narkoman spojrzał na nas, po czym uśmiechnął się. Jakiż on był uroczy... Te ukazanie szczerego uśmiechu podniosło mnie na duchu. Wiedziałam, że teraz jest mu lepiej...
- Mama i tata. - powiedział szybko.
Wiedziałam, że tak nas nazwie... Uśmiechnęłam się delikatnie do dzieciaka, wyglądał tak potulnie i niewinnie, kiedy... Kiedy nie był pod wpływem tego świństwa. Spojrzałam na niego i lekko pogłaskałam jego głowę.
- Dobrze, będziemy mama i tata... - szepnęła. - Wygodnie ci? Zaraz pójdziesz się umyć, potem zrobię ci coś do zjedzenia... Pan w recepcji powiedział, że w lodówce jest jakaś puszka z zupa. - powiedziałam cichutko.
Podniosłam się, podając chłopaczynce dłoń, a ten skorzystał z niej. Wstał z moja pomocą, przeciągając się, a potem pochwycił się mnie. Pogładziłam ramię dziecka i poprowadziłam go do łazienki. Tam usiadłam, patrząc na niego.
- Chcesz umyć się sam, czy z mamusia lub tatusiem? - zapytałam.

<Kochany chłopczyk <3 >
Ilość słów: 614

sobota, 5 stycznia 2019

Od Hibikiego Cd. Asami "Dzienniki życia ziemskiego"


Delikatne, drobne dłonie bogini po raz kolejny przyłożyły zimny kompres do czoła narkomana. Ona…. Jest taka dobra… Taka piękna…
Co ty gadasz Hibiki! Nie wolno tak myśleć o swojej Pani! Zamknij się mózgu!
Potrząsnąłem gwałtownie głową odrzucając niechciane myśli. Co się ze mna działo? Miałem wrażenie, że tracę kompletnie władzę nad ciałem i umysłem. To takie… dezorientujące? Dawno już nie miałem tak, że co chwile musiałem przywołać się do porządku i nie pozwalać myślom na bezwładne unoszenie się po bezmiarze oceanów mojego mózgu. Zdecydowanie działo się coś dziwnego. Coś czego nigdy przedtem nie doświadczyłem.

- Chcesz mi pomóc, Hibiki? - cichy głos bogini wybił mnie z otępienia- Tylko rób wszystko najciszej jak umiesz... Uspokoił się. Jak mu pomożemy, wrócimy do domu... - błękitne jak niezapominajki oczy wbiły się w moje, pomarańczowo złote. Po chwili jej twarz rozjaśnił nieśmiały uśmiech, a policzki pokryły się czerwienią. Prędko też spuściła wzrok ponownie zwracając całą uwagę na narkomana.

Do twarzy w jej rumieńcach.

Zawstydzony własnymi myślami zagryzłem wargę, a następnie bezszelestnie przysunąłem się do Asami by w razie potrzeby służyć jej pomocą.
Wpierw trzeba było z pewnością wykąpać i osuszyć chłopaka. Tu jednak nie mieliśmy odpowiednich warunków. Dlatego też jedną rękę wsunąłem pod plecy, a drugą pod zgięte kolana, nieprzytomnego od wysokiej gorączki narkomana.

- Trzeba go zabrać w czystsze i bezpieczniejsze miejsce, Pani. Tu prędko zginie - oceniłem lustrując wzrokiem sylwetkę trzymanej przeze mnie postaci. Wystające żebra wbijały się w moje ciało. Głębokie cienie pod oczami, chorobliwie sina skóra i wystające kości policzkowe, nadawały mu wygląd trupa. Mógł mieć najwyżej czternaście lat.

W moim sercu coś drgnęło. Poczułem się momentalnie związany z tym chłopcem, który tak wiele przecierpiał przez okrutny świat. Miałem poczucie, że sam kiedyś tego doświadczyłem i czułem, że trzeba pomóc temu chłopcu i to jak najprędzej. Nim będzie zbyt późno. Przycisnąłem delikatnie wątłe ciało do piersi. To jest tak zwany instynkt macierzyński wersja męska? Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Tak jakby chciało otrząsnąć się z kurzu. Pod którym ukryło się trwając nieruchomo przez tyle lat.

< Adoptujemy go? *oczy szczeniaka* >

330 słów 

piątek, 4 stycznia 2019

Od Victorii CD Mikleo i Tarou "Spotkanie Trojga"


Gdy tylko usłyszałam o pomyśle Toru, który bez powiadomienia mnie zaprosił tego psa do domu, będący moim, tylko i wyłącznie moim domem do cholery!
Szlag mnie zaczął trafiać. Może bożek chce mnie zirytować jeszcze bardziej niż ostatnio. Świetnie mu to wychodzi, mam nadzieję, że jest z siebie dumny.
Kiedy ten kręcił się w kuchni, ja leżałam na kanapie w czarnej bokserce, która kończyła się przed brzuchem, oraz w krótkich spodenkach koloru białego. Z irytacji i kumulacji tego, co się właśnie dzieje, podrzucałam gumową piłeczką i ją łapałam pownowie, czasami też odbijałam od ściany.
Chcą złapać już lecący do mnie przedmiot, został on bezczelnie zatrzymany.
- Możesz zachowywać się normalnie? - warknął niezadowolony.
- Powiedział to ten, co ugania się za psem. Jeśli jesteś taki hej do przodu to może następnym razem zaproś go do świątyni.. - byłam wkurzona, ale starałam się nie krzyczeć, bo aktualnie nie miało to większego sensu.
Toru, wrócił do szykowania jakże przypalonej jajecznicy. Co za dzban.
- Vici, otwórz - powiedział z kuchni.
- Co ja jestem, pies? Sam sobie otwórz, ja mam lepsze rzeczy do roboty niż otwieranie drzwi człowiekowi, którego nie znam. To nie ja w końcu zapraszałam go na śniadanie.
Slyszałam doskonale, jak ten klnie pod nosem, gdy wypowiedziałam te słowa.
Pan parasolka, przywitał się z nim, a następnie zaprosił do środka. Kazał mu się czuć jak u siebie i inne bzdury, które mówi się gościom.
- Vici, choć coś zjeść - rzekł tylko i wyłącznie z czystej grzeczności.
- Podziękuję, nie mam ochoty na spaloną jajecznice... - rzekłam odbijając piłkę dalej, ale zauwarzyłam, że oczy chłopaka wędrowały za gumowym przedmiotem, więc przestałam.
- Idę coś zjeść.. - rzekłam ozięble i w drzwiach przemieniłam się w lisa, aby pognać zjeść jakąś sarnine czy inne chodzące tu cholerstwa.
Biegłam tak daleko, że w końcu nie wiedziałam co ze sobą zrobić, wszystko dla mnie bylo tutaj inne, nowe. Natrafiłam na dom, który również jak mój był oddalony od tłumów.
Nagle z niego ktoś wyszedł, była to zakapturzona postać, ale podchodząc bliżej zauważyłam jego twarz, po czym rzuciłam się na tego człowieka.
- Fenek... co ty tu robisz? - mężczyzna leżał pod ciężarem demona, więc po chwili wróciłam do swojej formy.
- Black.. to ja powinienem zadać tobie to pytanie..
- Byłam pierwsza, więc słucham.. - po tych słowach Phoenix zaprosilł mnie do domku na chociażby głupią kawę i papierosa.
Opowiadaliśmy sobie o wszystkim, dlaczego tutaj jesteśmy, co się właściwie stało. Uwielbiałam chłopaka, w sensie jego walki, zawsze siedziałam w pierwszym rzędzie i tak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. W ten sposób zdobyłam najlepazego kumpla.
***
Wychodząc z domu Fenka, zabrałam jego bluzę, która mi była trochę duża, ale przynajmniej było w niej ciepło, bo kto mądry zimą wychodzi w krótkich spodenkach i koszulce? Tak, tylko ja.
Zaciągając kaptur, ruszyłam dość szybko w stronę swojego lokum, w którym było ciepło.
Wchodząc do mieszkania, od razu udałam się do kuchni aby zrobić sobie coś ciepłego, aby się rozgrzać.
- Skąd masz tą bluzę? - no proszę, widzę, że to mu nie umknęło.
- Nie twój interes - warknęłam niezadowolona i zalałam sobie kubek, w którym był sok malinowy. Złapałam go w ręce, po czym udałam się do salonu.
Słysząc za sobą kroki, myślałam, że zaraz mnie coś trafi.
- Masz gościa, zajmij się nim a mi daj w końcu, kurwa spokój! - krzyknęłam nim ten się odezwał.
Nic nue odpowiedział na to, poszedł tam. Poszedł do tego chłopaka i zaczęli rozmawiać o czymś chyba zabawnym, bo się śmiali, ogólnie wyglądali jak by się znali z trzy lata, a nie kilka godzin.
Wkurwiona klnęłam pod nosem jak szewc, wkurwiała mnie cała ta sytuacja.
***
Jakiś czas później chłopak wyszedł, a Toru przyszedł do mnie, usadawiając się obok.
- O co ci chodzi? - zapytał patrząc na mnie.
- O co? Ha ha, proszę cię nie bądź głupi, cieszysz się jak dziecko kiedy widzisz tego chłopaka, może kurwa znikne? Odczynimy jakoś więzy chowańca, bo widzę, że ty masz większą ochotę na niego, niż na mnie. Wolisz mnieć psa, niż kitsune!
- Czy.. czy ty jesteś zazdrosna? - w tej chwili się zaśmiał, a mnie trafił szlag, więc odkładając kubek z resztką napoju, wymalowałam mu piękną listwę z pazurami.
- Nie jestem zazdrosna, po prostu mnue ostatnio wkurwiasz i nie, nie przekupisz mnie paczką fajek! Tak tania nie jestem!
Możesz wypierdalać do świątyni, ja mam ciebie dość w moim domu! - krzykłam.
- Tak stawiasz sprawę?! Jesteś nic nie wartym tchórzem! Boisz się zmian, masz beznadziejne moce i ogólnie się do niczego nie nadajesz! - na te słowa zakrył sobie dłonią usta, a me oczy zaczęły robić się szkliste. Powoli przestawałam widzieć wyraźnie świat.
- V..Vici.. - usłyszałam i zobaczyłam jego zbliżającą się do mojej twarzy dłoń, którą odgoniłam uciekłam, po drodze krzycząc, że go nienawidzę.
Biegłam w niewiadomą mi stronę, nie widziałam praktycznie niczego. Wiem, że wpadłam na tego psiego chłopaka po drodzę, bo jego zapachu nie da się zapomnieć.
Biegnąc dalej powoli traciłam siły, przemieniłam się, biegnąc dalej.
W końcu się zatrzymałam przy domu, nie wiem co to za dom, ale oparta o ścianę zaczęłam płakać, przed oczami zrobiło mi się ciemno, a ostatnie co pamiętam to moje imię, ale z ust kogoś innego niż Toru...
830
Mikleo?

środa, 2 stycznia 2019

Od Tarou Cd Mikleo i Viktorii "Spotkanie Trojga"


Poszedłem w alejkę, do której udałą się Viki. Mimo że padał deszcz, ale miałem to gdzieś. Zwłaszcza że była ona w krótkich spodenkach. Znalazłem ją siedzącą na murku i palącą papierosa. Widać było, że to już czwarty po resztkach, które leżały na ziemi. Podszedłem do niej.
-Viki…
-Daj mi spokój. Nie chce cię znać. Zawsze mam tylko przez ciebie kłopoty i masz mnie gdzieś.
-To nie prawda. Mnie naprawdę zależy, byś była szczęśliwa.
Ta wstała i podeszła do mnie. Spojrzała się na mnie i zaczęła okładać mnie po piersi, rękami zwiniętymi w pięści.
-Nie chce cię znać. Czemu ciągle mi to robisz? -Krzyczała i była bliska płaczu.
Chwyciłem ją i przytuliłem. Cała drżała z zimna. Powoli się uspokajała.
-Chodź, wracajmy, bo się przeziębisz. -Okryłem ją moją bluzą i poszliśmy w stronę domu. Przechodząc koło sterty desek, zauważyłem chłopaka, który się nam przyglądał, więc pomachałem mu i poszliśmy dalej.
~~~~~~
Po dotarciu do domu usadziłem chowańca na kanapie i poszedłem do łazienki, nalewając wody do wanny i biorąc ręcznik i szlafrok ze sobą. Podszedłem do niej i jej podałem rzeczy. Ta nic nie mówiła, tylko wzięła te rzeczy ode mnie i udała się do ciepłej wody. Ja natomiast udałem się do kuchni i przyrządziłem coś do jedzenia. Po 40 minutach dziewczyna wyszła i usiadła, dalej bez słowa, przy stole.
-Viki… Przepraszam cię. Wiem, że trochę przesadziłem. Nie powinienem cię tam wysyłać, a potem tam iść, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze. Znam cię i po prostu wiem, że bywasz wybuchowa i chciałem zobaczyć czy wszystko dobrze.
Po wysłuchaniu mnie i przełknięciu jedzenia powiedziała cicho.
-Czemu kazałeś mi tam iść ?
Usiadłem obok niej.
-Widzisz, sam tego nie wiem. Może po prostu z głupoty albo jestem idiotą, ale w tym chłopaku jest coś, co przypomina mi ciebie. I widzę w nim też cząstkę siebie. Wydaje się szczęśliwy, ale widzę, że jest mu ciężko. Zrozum... Zrobiłem to z dobroci, ale to, że dla niego jestem dobry nie znaczy, że dla ciebie nie będę, ale muszę też z nim porozmawiać i w ogóle.
Sięgnąłem do kieszeni i podałem jej paczkę fajek oraz mały wisiorek z czaszką.
-Pasuje ci.
Ta się uśmiechnęła i po krótkiej rozmowie udała się spać. Ja natomiast posprzątałem po jedzeniu i udałem się w jedno miejsce.
~~~~~~
Zapukałem do drzwi, które otworzył mi od razu chłopak, którego chciałem zobaczyć.
-O co… chodzi ? -Zapytał, lekko ściszając głos.
-Więc chciałbym cię przeprosić i zaprosić jutro do mnie i Viki na śniadanie. Nie chce byś się mnie, czy jej bał i chce ci pomóc. Nie znam dalej twojego imienia, ale poznamy się jutro, o ile przyjdziesz.
Chciał coś powiedzieć, możliwe, że się przedstawić, ale mu przerwałem mu, dając kartkę z adresem i wróciłem do domu. Po czym udałem się na spoczynek.
~~~~~~
Od rana krzątałem się po kuchni, robiąc cokolwiek zjadliwego. Viki była średnio zadowolona, że go zaprosiłem, ale dałem jej paczkę fajek i od razu była bardziej potulna.


<Viki?>

 482 słów

wtorek, 1 stycznia 2019

Od Natsumi cd. Makoto "Biedny piesek"


- Niech sobie myśli, co tylko chce. - Natsumi machnęła lekceważąco ręką na zmartwione słowa Makoto. - Prędzej czy później ktoś wyprowadzi go z błędu. Albo zapomni o całej sprawie. Kto tam wie. Medycy spotykają się z przeróżnymi sytuacjami, ta raczej nie powinna go zdziwić. - Zawiesiła się na chwilę. - A jeśli zgłosi to, dajmy na przykład, do Najwyższego to sprawa rozwiąże się w try miga. - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, co nie do końca pasowało do jej delikatnie agresywniejszych słów na temat stworzyciela.
Niebieskooka myślami przeskoczyła jednak znowu na ubrania. Stara yukata? Z reguły szybko pozbywała się ciuchów, które już nie nadawały się do noszenia na co dzień. Po co miały zajmować miejsce skoro nie były potrzebne? Kompletnie bez sensu. Gdyby była pod tym względem chomikiem jej świątynia od dawna tonęłaby w nawałach ubrań albo miałaby dobudowane piętro specjalnie dla ich zbierania. Niby coś mogło uchować się na dnie szafy, w której od jakiegoś miesiąca nie robiła porządków ale... Dobra, poszuka, sprawdzi, może będzie, skoro czarnowłosy tak nalegał.
- Niech tak będzie. Coś powinnam znaleźć -  podsumowała krótko kładąc dłonie na biodrach i ledwo powstrzymując chęć ziewnięcia. - Jak wrócę z medykiem to poszukam. - Podniosła się z podłogi i nagle wycelowała palcem w stronę chłopca. - Ale jeśli nic nie znajdę to uszyjemy ci nowe.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć kobieta opuściła pokój a następnie świątynię. Medyk mieszkał dość blisko, ale i tak wolała załatwić wszelkie formalności z nim jak najszybciej. Tak by nie błąkał się po jej domu dziesiątki razy, było to całkowicie zbędne. Po pierwszej wizycie nieszczególnie za nim przepadała.
***
- To ja was zostawię samych, co by nasz nieśmiały chłopiec na spokojnie wygrzebał się z kokonu - odezwała się, gdy wróciła w towarzystwie starszego chowańca do siebie i odprowadziła go do pokoju, w którym aktualnie był Makoto. Gdy zamykała drzwi zdążyła jeszcze puścić oczko do małego Inugamiego i powędrowała do swojej sypialni w celu przeszukania swojej garderoby.
A gdyby tak udawać, że nic nie znalazła? Natsumi uniosła brew na tę myśl i ziewnęła przeciągle. Nie, chyba już wystarczająco zakłopotała swojego gościa, chociaż dalej do końca nie rozumiała dlaczego tak bardzo nie chciał skorzystać z oferowanej pomocy.

Marność, wszędzie marność
I nietaktyczne przeskoki w akcji
Liczba słów: 349

Od Nao cd. Higekiego "Chwila ciszy"


Nao skinął głową, gdy Higeki lekko się ukłonił, a na jego słowa zgody rozpromienił się i wstał szybko.
- Cieszę się, że mogłem chociaż trochę pomóc - odpowiedział uprzejmie i przechylił lekko głowę. - Dom jest zawsze otwarty, jeśli będziesz czuł potrzebę rozmowy nie krępuj się, pora dnia nie robi różnicy.
W międzyczasie zielonooki podniósł ze stolika puste już kubki z zamiarem odniesienia ich do kuchni. Myć teraz naczyń raczej nie zamierzał, jak już zaoferował się do odprowadzenia swojego gościa to nie chciał i nie miał zamiaru ich obydwu spowalniać. W końcu nie na tym to polegało. Kultura zobowiązywała, w szczególności nie chciał popełnić błędu przed bóstwem. Sumienie by mu chyba spokoju nie dało.
W mgnieniu oka umieścił więc brudne naczynia w zlewie i wrócił do przedpokoju, gdzie Higeki zakładał geta. Sam rogacz był już gotowy, ciepła pora roku sprawiała, że nie musiał brać ze sobą jakiegoś dodatkowego nakrycia, tunika absolutnie wystarczała. A butów z jasnego powodu nie nosił, wyglądałby w nich przezabawnie, o ile nie spadłyby mu przy pierwszym kroku. Odczekał więc chwilę, aż bóstwo będzie gotowe i otworzył gościowi drzwi.
Mężczyźni wyszli przed dom, Yoshi przymknął tylko drzwi, nigdy ich nie zamykał na klucz. Nie raz zdarzało się, że ktoś przychodził pod jego nieobecność, nie chciał więc by bezczynnie czekano na niego przy wejściu. Stali goście i najbliżsi mieszkańcy wiedzieli, że domostwo jest zawsze otwarte i mogą po prostu wejść i się rozgościć czekając na właściciela. Nikt też jeszcze go nie okradł, nie posiadał nic szczególnie wartościowego, więc nie czuł potrzeby zabezpieczania dobytku.
- Duszenie wszystkich wątpliwości w sobie nie jest dobrym rozwiązaniem - odezwał się nagle chowaniec spojrzawszy kątem oka na Higekiego, gdy powoli szli w stronę centrum miasta. Nie umknęło wcześniej jego uwadze, że ciemnowłosy chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak nagle zawiesił się i zamilkł, znów otoczył się trapiącymi go myślami. - I nie nalegam tutaj, abyś opowiadał o tym mi czy innym, kiedy nie chcesz tego robić. Czasami dobrze jest nawet porozmawiać samemu ze sobą, na głos. Myśli brzmią inaczej, gdy się je wypowie, pomaga to nie raz rozjaśnić umysł. 

*chowa się*
Liczba słów: 339