wtorek, 26 marca 2019

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


- Asami! - w chwili w której ciało Asami upadło na ziemię z głuchym plaśnięciem, poczułem jak zamieram. Serce waliło mi jak oszalałe, a w uszach szumiało. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja krzyczałem.

- Mamusiu! Mamo! Nie! - rozpaczliwe wołanie Kishiego po raz kolejny przerwało spokój ciszy nocnej i równomierne cykanie owadów. Chłopak rzucił się biegiem do blondwłosej, a ja korzystając z tego, że bogini zdążyła mnie odwołać, skoczyłem na tych śmierdzących złem ludzi. Chociaż nawet nie wiem czy jeszcze należeli do gatunku homo sapiens. Ich przegniłe dusze capiły wszelkimi możliwymi grzechami i taką ilością zła, że w pierwszej chwili, wziąłem ich za youkai.

Nie zastanawiając się dłużej uderzyłem najbliższego bandziora pięścią w twarz, by po chwili złamać mu goleń. Facet wydał z siebie ochrypły wrzask bólu. Wiedziałem, że już nie wstanie. Zostawiłem więc wijącego się na ziemi pierwszego popaprańca i już po chwili “podawałem dłoń” kolejnemu. Wykręciłem mu rękę do tyłu, po czym przerzucił nad sobą. Wraz z uderzeniem o ziemię, mojemu przeciwnikowi uszło całe powietrze z płuc. Prawdopodobnie połamałem mu parę żeber. Upewniając się, że i ten nie wstanie, chciałem skoczyć na kolejnego, jednak przerwał mi przerażony krzyk Kishimury. Obróciłem się błyskawicznie i zdążyłem zobaczyć, jak przytrzymujący go gangster, przebija jego drobne ciało, długim, zakrzywionym sztyletem. Serce przestało mi bić. Nie. Nie nie nie nie. Nie mogą zabić mojej rodziny. Nie znowu.
Z pomiędzy moich warg wyrwał się krzyk. Poczułem jak po policzkach płyną mi łzy. Chciałem biec do Asami i mojego synka, ale przerwał mi ten oślizgły głos. Głos mojej przeszłości.

- Kumoyuki! Myślałem, że nie żyjesz. Gdzie się podziewałeś? - niski mężczyzna, który wręcz wtoczył się przede mnie, zamrugał małymi świńskimi oczkami
- Papa Chan… - mimowolnie wypowiedziałam jego imię, które od najmłodszych lat prześladowało mnie w najmroczniejszych koszmarach
- Oczywiście, że to ja. Myślałem, że zginąłeś na tej misji osiem lat temu

Mój umysł zalała fala obrazów. Przypomniałem sobie wszystko. Każdą kroplę krwi, każdą łzę. Przypomniałem sobie brata, mamę i cały Gang Nieumarłych. Wszystkich zamordował, a wcześniej w przeważającej części torturował Papa Chan.
Bałem się go i nienawidziłem na równym poziomie, dlatego też tak długo nie mogłem się mu postawić. Pamiętam jak zabierał mnie do piwnicy i torturował. Żeby nie stracić dobrego człowieka jakim był mój brat, wysyłał go wtedy na misje. Przeprowadzał bolesne eksperymenty, po których do dziś zostały mi blizny. Często pomagali mu jego podwładni. Nie mogłem nic powiedzieć bratu. Za bardzo się bałem zemsty. Aż nadszedł ten dzień. Papa Chan wysłała mojego brata na samobójczą misje, której nikt nie chciał sie podjąć. Ichirou zginął. Nie miał szans. Pamiętam jak przynieśli jego zakrwawioną bluzę. Nic więcej po nim nie zostało. Potem uciekłem. Nie na długo. Osiem lat temu Papa Chan i jego sługusy dorwali mnie w opuszczonym budynku. Po pięciu godzinach tortur najwyraźniej mu się znudziłem. Dostałem kulkę w łeb. W sumie dobrze, że tak krótko. Zawsze mógł mnie zabrać do bazy. A tam chyba bym popełnił samobójstwo, żeby tylko wydostać się z łap tego szaleńca.

- Misji? Ciężko nazwać misją zabójstwo. - mój głos brzmiał jak pomruk grzmotu przed burzą. Musiałem bardzo się powstrzymywać, żeby nie skoczyć i nie rozszarpać go na strzępy
- Jakie tam zabójstwo! Przecież żyjesz. Chyba nie jesteś zły o ten głupi żart. Co nie Kuki? - zadrżałem na jego słowa. Zawsze tak do mnie mówił jak zaczynał mnie torturować. Tym razem miałem zamiar się na nim zemścić
- Ja nie żyję Chan. Jestem duchem. Nie możesz mnie zabić. Ale ja mogę zabić ciebie - moje usta wykrzywiły się w upiornym uśmiechu.

***

Wziąłem drżący wdech, nabierając do płuc zimnego nocnego powietrza. Po Gangu Papy Chana zostały same trupy i morze krwi. Strząsnąłem z dłoni gęstą czerwoną ciecz, jakby próbując się oczyścić z brudu.

- Asami… Kishimura… - do mojego serca przebiła się w końcu pierwsza myśl
- Gdzie oni są?! - w panice rozejrzałem się po pobojowisku

Gdzieś przy wyjściu z hangaru leżały obok siebie dwa ciała, prawie, że nie zbrukane krwią. Rzuciłem się biegiem w tam tym kierunku. Wszędzie było pełno osocza i innego typu obrzydliwości. Co chwilę potykałem się ze zmęczenia, czy o kolejnego trupa i upadłem na gęstą od czerwonej cieczy posadzkę. Wstawałem, a następnie biegłem dalej. Musiałem ich uratować!
W końcu dotarłem. Asami leżała trochę dalej. Miała zszarzałą cerę i zsiniałe usta. Trzęsła się z zimna, a jednocześnie jej czoło zrosił pot. Gorączka wzrosła. Teraz skierowałem wzrok na Kishimure. W tym też momencie nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłem na kolana. Chłopiec miał w piersi wbity nóż. Oddychał ledwo, co chwilę charcząc. Po jego brudnych policzkach, toczyły się łzy, które spływały w dół, rzeźbiąc jasnymi liniami swój ślad. Chwyciłem go delikatnie za rękę, a on uśmiechnął się słabo by po chwili znieruchomieć na zawsze.

-Kishi-chan! - rozpaczliwy krzyk rozdarł ciszę poranka.

Przyciągnąłem blondyna do piersi, zacząłem delikatnie kołysać się w przód i tył. Czemu on musiał umrzeć. Gdybym od razu zabrał ich do świątyni obydwoje by żyli. Jak mogłem do tego dopuścić?!

< Asamiś? Ale drama o-o >

803 słowa

sobota, 16 marca 2019

Od Asami cd Hibikiego "Dzienniki z życia ziemskiego"


- Hibiki... - wydyszałam z bólem przez sen.
Miałam bardzo wysoką gorączkę i to tylko przez to, że na nodze miałam zarazę od cholerstwa jakie wcześniej skrzywdziło prawie moją rodzinę. Teraz na szczęście byli bezpieczni, a ja mogłam wreszcie odpocząć... Okropna gorączka. Kiedy Hibiki użył wody, aby mi ulżyć, odetchnęłam. Nareszcie mi się troszkę polepszyło. Nie było już tak dużego bólu... Czułam, jakby zaraza na nodze powolutku zanikała. Może to były złe myśli Hibikisia? Może po prostu się martwił i zwątpił? Już nie wiedziałam, pogubiłam sie w tym wszystkim. Blado uśmiechnęłam się do chłopaka, kiedy ocierał mi twarz z potu, kiedy robił mi ostrożnie okłady na czole. Niesamowity... Mój kochany Hibiki. Wierzyłam, że zawsze się mną zajmie i się nie myliłam, naprawdę tutaj ciągle był, ciągle się mną zajmował... Po chwili... Usnęłam...
Obudziłam się, kiedy usłyszałam dzwonienie klingi mojego ostrza. Niespokojnie otworzyłam oczy i ujrzałam Kishimurę, jaki wychodził z pokoju hotelowego i kierował się... Sama nie wiem gdzie. Wstałam z ogromnym trudem i poszłam za nim. W odstępie, kierowałam się tam, gdzie czułam mojego Hibikiego. Kishimura... Czemu go zabierasz? Czemu zabierasz mojego Hibikiego? Co się stało? Chcesz nas obronić? Nie, nie musisz. Naprawdę, nie musisz mój malutki Kishi... Zamknęłam słabo oczy, idąc za nimi.
- Boli... - powiedziałam bardzo cicho i słabo, co się dzieje, dlaczego mnie tak boli ciało.
Po chwili dojrzałam, jak mój malutki synek biegnie w stronę starej, zniszczonej fabryki, a tam czeka ktos na niego. Kim jesteście, okropni ludzie i czego chcecie od mojej rodziny. Co robisz, Kishimura? Dlaczego biegniesz i dlaczego chcesz mi odebrać mojego kochanego Hibikiego? Byłam słaba... On biegł, ja się słaniałam z bólu, z cierpienia. Gorączkę czułam w całym ciele, co sie dzieje, nie rozumiem... Nigdy nie czułam się tak źle, nigdy nic mnie tak mocno nie bolało... O rety, cierpienie. Tak bolało.
- Hibiki... Kishimura... - powiedziałam.
Nagle dotarłam do miejsca. Stanęłam spokojnie w ukryciu, patrząc jak moje dziecko oddaje Hibikiego obcym.
- A teraz mnie zostawcie... Mama... Tata... Oni zawsze byli przy mnie, chcą, abym był szczęśliwy. Juz nie potrzebuję waszych narkotyków. Już jestem szczęśliwy. - powiedział.
W moich oczach stanęły łzy, kiedy ujrzałam, że mężczyźni dotykają świętej broni. Nie. Nie. Zostawcie go. Nagle uderzyli Kishimurę, a ja w ostatkach swoich sił, wybiegłam do nich.
- Hibiki! - wrzasnęłam, a potem upadłam na ziemię z ogromnym impetem.
- Asami! - odpowiedział krzykiem mój kochany obrońca.
Spojrzałam na niego. Walczył, a Kishimura podbiegł do mnie, łapiąc moje ramiona. Miał tak delikatne dłonie...
- Mamusiu! Mamo! Nie! - krzyknął.
Ujrzałam jak ktoś go łapie, a Hibiki stara się walczyć. Dlaczego... Dlaczego nie mogę nic zrobić...
- Po...mocy... - wyszeptałam.
Po tym, straciłam przytomność. Ciemność, okrutna ciemność. Tak zimno i brzydko pachnie, gdzie jest ciepło i piękny, słodki zapach?
Ilość słów: 441

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


Mój spokojny sen przerwał cichy szept bogini. Blond włosa drżała delikatnie pod grubą kołdrą, a jej ciało pokrywały maleńkie kropelki potu. Tego nam jeszcze brakowało. Westchnąłem ciężko i udałem się po raz kolejny tej nocy do kuchni gdzie namoczyłem zimną wodą ręczniki i wraz z miską lodowatej cieczy wróciłem do pokoju. Dokładnie wycisnąłem ścierkę, a następnie delikatnie położyłem ją na czole bogini. Drugą szmatką otarłem jej spoconą twarz. To będzie długa noc! Jednak nie przeszkadzało mi to ani trochę. Dla Asami wszystko.

Koło piątej nad ranem obudził mnie cichy szmer. Poderwałem głowę, a raczej próbowałem to zrobić, jednak przeszkodziła mi w tym forma miecza jaką ponownie przybrałem. Najwidoczniej niebieskooka musiała przez sen wymówić moje drugie imię i w ten oto sposób ponownie zmieniłem się w katane. Westchnąłem cicho. Musiałem poczekać, aż dziewczyna się obudzi i mnie odwoła. W tym momencie ponownie dało się słyszeć skrzypienie drzwi oraz tupot bosych stup na panelach. Nim się obejrzałem do pomieszczenia, wślizgnął się Kishimura.

~ Co on tu robił? ~ to jedno pytanie wzbudziło podejrzenie w moim sercu

Chłopak podszedł bliżej łóżka. Rozejrzał się uważnie, najwyraźniej czegoś szukając. Jego uwagę przykułem ja. A raczej miecz którym byłem. Chłopak przełknął ślinę chwytając za rękojeść.

- Przepraszam Mamo. Mam nadzieję, że nie będziesz zła, jak sprzedam ten miecz. Muszę się uwolnić od tych ludzi. Potem wrócę - to rzekłszy Kishimura ucałował delikatnie czoło Asami i mocniej zaciskając na mnie palce, wymknął się na zewnątrz.

Początkowo próbowałem jakoś dostać się do umysłu chłopaka jednak był jak za murem obronnym. Takim jak w średniowiecznych zamkach. Kamień wymieszany z betonem. Wspaniale. Właśnie jestem porywany/kradziony? przez przybranego syna/brata na sprzedaż/spłacenie długu!? Nawet nie wiem jak nazwać całą tą sytuację.
Najwyraźniej zostało mi czekać na dalszy rozwój sytuacji, bo póki Asami mnie nie odwoła, będę siedział w tej przeklętej formie miecza po wsze czasy.

< Asamiś? >

307 słów

sobota, 9 marca 2019

Od Satoshiego do Nao, "Toshi i Yoshi"

Księżyc na dobre rozsiadł się na rozgwieżdżonym nieboskłonie. Sato siedział na schodach przed swoją świątynią i wpatrywał się w gwiazdy. Rozmyślał jak by tu spędzić resztę nocy. O tej porze wyboru wielkiego nie miał. Albo przesiedzieć tu jeszcze chwilę i się położyć spać, bo z pewnością jutro znowu będzie jakiś człowiek z prośbą o spełnienie modlitwy. Albo, co atrakcyjniejsze, ale bardziej bolesne dla portfela, mógł zajść do jakiegoś baru i spędzić resztę nocy pijąc sake. Był z tym jednak pewien problem. Był sam. A gdyby tak poszedł pić samemu, bez nikogo, znaczyć by to mogło tylko jedno. Był alkoholikiem. Nawet ktoś taki jak Satoshi to wiedział. Niestety na to poradzić nic nie mógł. Dlatego też, z posmutniałą lekko miną, wyciągnął paczkę ciastek z dżemem wiśniowym. Odgłosy otwierania opakowania oraz chrupania ich ściągnęły do niego małego puszystego gościa. Bezdomny kociak podszedł ostrożnie głośno pomiaukując oraz szeleszcząc kawałkiem foliowej torebki, który przyczepił mu się do łapki. Bożek zaśmiał się i odczepił prychającemu zwierzakowi zbędną dekorację z białego futerka. Wyjął jedno ciastko i podsunął je pod nos kota. Przynajmniej teraz miał towarzysza do nocnego posiedzenia. Myślał jednak co dalej robić. Co prawda siedzenie przez całą noc i patrzenie na zimowe niebo nie było nieprzyjemne, ale... Ale kot właśnie wsadził pyszczek do torebki z ciastkami. Sato chwycił futrzaka i odciągnął go od jedzenia. Przy okazji zarobił kilka ran na policzku od kocich pazurów. I wtedy doznał olśnienia. Trzymał oburzone stworzonko na wyciągniętych rękach by nie zarobić po raz kolejny w twarz. I wtedy go olśniło. Właśnie gdy spoglądał w te rozeźlone fiołkowe oczka. Skoro uznał, że zwierzak mógł być kompanem na resztę nocy, to czemu miałby nie zostać kompanem na wypad do baru? Toshi uśmiechnął się do swojego nowego towarzysza. Wziął ciastko i wepchnął mu do pyszczka by uniknąć pogryzienia i podrapania, a następnie wsadził go za połę kimono, tak by tyłeczek kota opierał się o pas, a jego łepek swobodnie mógł podziwiać zmieniający się krajobraz w drodze do knajpy. Widać zwierzęciu przypadła ta pozycja do gustu. W końcu nie musiało sobie łapek wychładzać na oblodzonych chodnikach i miało zapewnione osłonę od wiatru z dołączonym w pakiecie ogrzewaniem. Ale co ważniejsze regularnie dostawało papu od srebrnowłosego.
Sato wszedł do najbliższego otwartego lokalu. Podszedł od razu do baru i zajął przy nim miejsce.
- Proszę dwie butelki sake dla mnie i butelkę mleka dla mojego kumpla. - wskazał barmanowi ciekawski pyszczek wystający spod ubrania. Kotek niechętnie wyszedł z ciepłego schronienia i niepewnie stawiał kroki na barze. - Spokojnie, jesteś tu ze mną. - powiedział z lekkim uśmiechem, po czym podrapał zwierze za uchem.
***
Trzeźwiejący w ekspresowym tempie bożek szedł pośpiesznie za miasto. Gdzieś po drodze zrzucił podarte ubranie i teraz szedł w środku nocy przyodziany jedynie w buty i bokserki. Na rękach niósł swojego nowo poznanego puchatego koleżkę owiniętego w szalik i łapką usztywnioną skrawkiem kimona.
W końcu dotarł do chatki na skraju lasu. Z tego co kojarzył to ponoć tu mieszka ten cały tutejszy centaur mnich-weterynarz. A przynajmniej miał nadzieję, że dobrze kojarzył. Strzelił kręgami w karku. Wziął głęboki wdech i zaczął się wydzierać.
- YOOOOOOSHI! YOOOOSHI! OTWIERAJ! - takim krzykiem powinien obudzić nawet umarłego. A to się nawet dobrze składało. W końcu zdecydowana większość mieszkańców tej krainy umarła żeby tu trafić. Jednak minuta czekania na mnicha-weterynarza okazała się zbyt długa i powodowany resztkami alkoholu Satoshi pomyślał, że doskonałym pomysłem będzie wybić dziurę w dosyć cienkich drzwiach, żeby samemu sobie otworzyć. Jak pomyślał tak zrobił. Zgarnął największy nieprzymarznięty kamień jakim mógł operować jedną ręką i przygrzmocił nim parokrotnie w drzwi przebijając się na wylot. W nowo powstałym "judaszu" zobaczył zdziwioną minę gospodarza, który schylał się by przekręcić kluczyk w zamku.
- Trochę ci to zajęło. - powiedział zupełnie poważnie.

<Yoshi?>