Menu

Członkowie

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Higekiego "Cień przeszłości"

Gennosuke szedł przez miasto sprężystym krokiem, a sakiewka zawierająca całe ryo przyjemnie ciążyła mu w rękawie. Wypłata za ochronę kupieckiej karawany w trakcie podróży przez pół Japonii była naprawdę pokaźna i tylko czekała na przepuszczenie jej w całości na uciechy. Ronin już dawno nie był aż tak bogaty i musiał zastanowić się, od czego w ogóle zacząć, doszedł jednak do wniosku, że takie zastanawianie się to bardzo miła rozrywka i mógłby to robić cały dzień.

Było dość wcześnie, więc nie miał co liczyć na radości dzielnicy czerwonych latarni, ale w sumie nawet nie chciał od tego zaczynać. Burczący brzuch i obolałe nogi przypomniały mu, że czas najwyższy na ciepły posiłek i odpoczynek w gorącej łaźni, toteż ronin skierował swoje kroki do najbliższej gospody.

Ledwie zdążył zająć miejsce, a już podeszła do niego miła, uśmiechnięta dziewczyna proponując gorącą herbatę zanim poda mu posiłek – ludzie z Edo naprawdę wiedzieli, jak się robi interesy i jak zająć się klientem – i już po chwili ronin czekał na jedzenie popijając wprawnie przygotowaną herbatę. Był tak szczęśliwy, że doprawdy nic nie było w stanie zniszczyć jego nastroju.

Ten moment absolutnie błogiego spokoju postanowił wybrać sobie tutejszy kot, by wskoczyć mu na stół i zaczął prychać. Gennosuke drgnął zaskoczony, cudem nie oblewając się herbatą. Był tak rozluźniony i niemal rozleniwiony, że nawet instynktownie nie chwycił za miecz. W okamgnieniu przy jego stoliku znalazła się ta sama dziewczyna, jednocześnie przepraszając go za wybryki zwierzaka i próbując przegonić kota ze stołu za pomocą ścierki. Ronin tylko się roześmiał i machnął ręką.

– Nic się nie stało. Widać ma dzisiaj gorszy dzień.

– Najmocniej pana przepraszam, zazwyczaj się tak nie zachowuje... – Dziewczyna podeszła od drugiej strony stołu i machnęła ścierką na kota, ten jednak tylko odskoczył z wrodzoną, kocią zwinnością, a następnie wyprężył grzbiet i tym razem zaczął już miauczeć. – Zazwyczaj śpi i nawet nie potrafi niczego upolować! Co za uparty kocur... Psik!

Kot ewidentnie nic sobie nie robił z wysiłków dziewczyny, a stolik Gennosuke stał się nagle centrum zainteresowania, gdy coraz więcej klientów odwracało się w stronę drącego się zwierzęcia. W pewnym momencie kot znieruchomiał, a potem jak na komendę pomknął w stronę wyjścia z karczmy i uciekł gdzieś na podwórko.

– O, widać mu się znudziło – Gennosuke wzruszył ramionami, śmiejąc się trochę z zabawnej sytuacji. 

– Odbiło mu na stare lata – parsknęła dziewczyna, a następnie ponownie ukłoniła się roninowi. – Jeszcze raz przepraszam za tego nicponia. On zazwyczaj nawet nie rusza się bez przyczyny, a co dopiero... Ach!

Nie dane jej było dokończyć wypowiedzi, gdy nagle zatrzęsła się ziemia.

Wstrząs był na tyle gwałtowny, że Gennosuke po prostu runął na twarz, a kubek z herbatą wyleciał z jego ręki. Spokojna do tej pory ziemia zmieniła się w jednej chwili w spłoszonego rumaka, który ze wszystkich sił próbował zrzucić swojego jeźdźca, a ronin mógł tylko leżeć plackiem, nie mając żadnej nadziei, że będzie w stanie w ogóle wstać. Wokół niego rozpętało się piekło – na początku usłyszał trzask tłuczonych naczyń, a potem były już tylko pełne paniki krzyki innych ludzi. Dziewczyna, z którą właśnie rozmawiał po prostu gdzieś zniknęła, rzucona między stoliki jak szmaciana kukła. I gdy wydawało się, że gorzej już nie będzie, z ogłuszającym trzaskiem runął dach. 

Gennosuke poczuł, jak przywalają go ciężkie belki stropowe, a dachówki rozbijają się gdzieś z boku. W jednej chwili trzęsienie ziemi ustało, jednak ronin nie był w stanie się ruszyć i wstać. Jedna z belek przygniatała jego tułów, druga blokowała nogi i mimo wysiłków, Gennosuke nie mógł poruszyć żadnej z nich. Nawet nie do końca widział, co się wokół niego dzieje, bo zawalony strop kompletnie go przysypał. Słyszał jednak krzyki ludzi gdzieś wokół i czuł zapach spalenizny. Pożar... Pożary zawsze towarzyszyły trzęsieniom ziemi i pochłaniały to, czego trzęsienie ziemi nie zdołało zniszczyć. Ronin uświadomił sobie, że jeśli szybko nie uda mu się wydostać, ogień może zająć rumowisko, w którym się znajdował, a wtedy po prostu spłonie żywcem. 

Nie, to nie może się tak skończyć! Nie mogę tak zginąć! Bogowie, nie... Pomocy! 

***

Gryzący dym powoli wypełniał pomieszczenie.

– Dziadku, musisz wstać! – zawołał mały Taro, usiłując jakoś podnieść starszego mężczyznę, jednak sześcioletnie dziecko było o wiele za słabe, by dźwignąć z podłogi dorosłego ze zwichniętą nogą. Chociaż obojgu udało się jakoś uniknąć śmiertelnych obrażeń podczas trzęsienia ziemi, pożar który wybuchł dwa budynki dalej rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie i groził, że wkrótce pochłonie również ich skromny dom. Taro nie zamierzał się poddać i teraz z całej siły starał się wydostać dziadka z budynku, to ciągnąc go za poły kimona, to próbując go jakoś podeprzeć.

Dziadek był dla niego całym światem, chociaż nie łączyły ich żadne więzy krwi. Gdy ojciec Taro trafił do więzienia za długi, matka nie była w stanie znieść tej hańby i postanowiła odebrać życie sobie i dziecku. Rzuciła się z mostu do rzeki, a nasiąknięte wodą ciężkie kimono pociągnęło ją prosto na jej dno. Taro nie potrafił pływać i podzieliłby jej los, gdyby nie starszy mężczyzna, który bez namysłu rzucił się w lodowate odmęty i wyciągnął krztuszącego się, łkającego dzieciaka. Chłopiec był wtedy bardzo mały, ale wspomnienie zamykającej się wokół niego ciemności, przejmującego chłodu, który wdzierał się do płuc i braku nadziei na ratunek zostało z nim do tej pory. Od tamtego czasu Taro mieszkał ze swoim przybranym dziadkiem, a obrazy surowej, okrutnej matki i wiecznie pijanego ojca powoli ulatywały z jego głowy, zastąpione przez baśnie opowiadane przez dziadka i czas, który spędzał na radosnej zabawie z nim. 

– Taro, posłuchaj mnie. Musisz iść sam – powiedział spokojnie mężczyzna, patrząc wnukowi stanowczo w oczy. Był zdecydowany i pogodzony z losem, i jeśli to miałoby ochronić Taro, był gotów zginąć w płomieniach i tysiąc razy. Miał dobre życie i gdyby mógł przeżyć je jeszcze raz, nie zmieniłby niczego. Dziecko przez chwilę patrzyło na niego nie rozumiejąc, a gdy sens jego słów w końcu dotarł, Taro pierwszy raz sprzeciwił się dziadkowi.

– Nigdy! – zawołał z mocą. – Idziemy razem albo wcale!

– Nie mogę wstać, Taro. Tak musi być. Pójdziesz teraz...

– Nie! Nie, nie nie...

– ... pójdziesz sam na nabrzeże...

– Nie, nienienienie...

– ... i nie będziesz oglądał się za siebie.

Taro wybuchł płaczem i objął starszego mężczyznę, a łzy po prostu lały się z jego oczu. Nie był w stanie pojąć okrutnego losu, który odbierał mu najważniejszą osobę w życiu.

Tylko nie dziadek, tylko nie dziadek! Błagam, bogowie, pomóżcie!

***

Sadako miała wrażenie, że jej płuca płoną żywym ogniem, a gdy dotarła na nabrzeże, niemalże upadła z wycieńczenia i ulgi. Razem z nią dobiegła tam również matka i ojciec, który na własnych rękach niósł jej młodszych braci. Chłopcy mieli oczy wręcz okrągłe ze strachu, a gdy rosły mężczyzna próbował postawić ich z powrotem na ziemi, ich zaciśnięte na jego kimonie dłonie nie były w stanie się otworzyć. Matka uklęknęła przy nich i zaczęła mówić spokojnym głosem, chociaż sama ledwo łapała oddech po tej szaleńczej gonitwie.

– Już dobrze… Wszystko w porządku… Stań sam… Możesz puścić tatę… Właśnie tak… Już dobrze, już dobrze…

Ojciec dyszał ciężko jak miech kowalski, a po jego nosie spływały strużki potu zmieszane z krwią. Gdy walił się ich dom, mężczyzna osłonił żonę własnym ciałem i spadająca dachówka rozcięła mu czoło. 

– Sadako, weź na chwilę chłopców.

Dziewczyna otoczyła ramionami roztrzęsione dzieci i zaczęła głaskać je uspokajająco po głowach. Matka wyciągnęła z rękawa chusteczkę – chociaż w trakcie ucieczki zgubiła spinające jej włosy kanzashi i teraz każde pasmo wydawało się żyć własnym życiem, chusteczka była starannie złożona i idealnie biała. Kobieta uklęknęła przy swoim mężu i bez słowa zaczęła wycierać z jego twarzy i czoła krew, a następnie obwiązała mu głowę materiałem, tworząc prowizoryczny opatrunek.

Całej rodzinie Sadako udało się uciec z ogarniętego pożarem miasta, ale z warsztatu i domu pewnie nic nie zostało. Zostali kompletnie sami i bez grosza. Nie mogli też już pewnie liczyć nawet na pomoc sąsiadów – oni sami będą przecież potrzebowali pomocy przy odbudowie własnych domów. O ile oczywiście udało im się przeżyć.

Na nabrzeżu było coraz więcej osób – każdy starał się znaleźć blisko wody licząc na to, że ocean ochroni go przed szalejącą pożogą. Wielu było rannych i prawie wszyscy zanosili się kaszlem – czarny, gryzący dym spowił już ulice sprawiając, że piękne Edo w okamgnieniu stało się piekłem na ziemi. Jak to było w ogóle możliwe, by w tak krótkim czasie wszystko zostało kompletnie zniszczone? Sadako poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po części były to łzy smutku i straty, po części ulgi, a po części dym po prostu gryzł ją w oczy. Dziewczyna przetarła twarz rękawem, rozsmarowując na niej resztki sadzy, a potem popatrzyła w stronę oceanu, jednak jej załzawione oczy nie dostrzegły niepozornej, szarej linii tuż nad horyzontem. Linii, która zwiastowała nadejście fali tsunami zdolnej zrównać z ziemią resztki tego, czego nie zniszczyło trzęsienie ziemi i nie strawił ogień.

Bogowie, niech to już będzie koniec. Niech już wszyscy będą bezpieczni.

***

– Obudź się.

Łagodny głos rozproszył wieczną ciemność, która go otaczała i wyrwał go z bezimiennej pustki, której był częścią. Ogarnęło go uczucie, którego nie potrafił nazwać, ale było nowe i kompletnie odmienne od wszystkiego, co do tej pory znał. Istnienie. Bycie czymś. A może raczej kimś.

– Otwórz oczy. 

Początkowo nie rozumiał światła i kształtów, które ujrzał, ale jego nowopowstała forma szybko sobie z tym radziła. Zamrugał kilka razy, a jego wzrok błądził przez chwilę wokół, dopóki nie zogniskował się na czyjejś twarzy.

– Wstań.

Poruszył się, początkowo niemrawo i chaotycznie. Jego umysł pracował szybko, by zinterpretować nowe bodźce. Czuł pod plecami szorstkie tatami, które lekko uginało się pod nim gdy starał się unieść na łokciach. Przewrócił się na bok, a potem podparł dłońmi, starając się jakoś podnieść. Zachwiał się i kilka razy stracił równowagę, ale w końcu udało mu się wyprostować i spojrzeć w oczy temu, który go przywołał.

– Higeki.

Poczuł, jak to słowo, które od teraz miało na zawsze być jego imieniem, do reszty zrywa jego połączenie z niebytem. Określało go, przydzielało mu miejsce w wiecznie zmieniającej się rzeczywistości i wskazywało drogę, którą miał podążać aż do skończenia świata. Jego ciało nie przypominało już nieokreślonej do końca, ludzkiej formy – teraz miał już  rysy twarzy, miał ciemne włosy i piękne, niebieskie kimono, które pozwalało rozpoznać go z daleka. Istota stojąca przed nim obdarzyła go ciepłym, pełnym zadowolenia i dumy uśmiechem, a następnie w jej dłoni pojawiło się złote kanzashi. Mężczyzna wpiął je we włosy swojego najnowszego dzieła i pokiwał głową z uznaniem. Tak, teraz było idealnie.

– Będziesz chronił ludzi przed najgorszym, co może ich spotkać. Przed utratą tego, co dla nich najcenniejsze, przed gniewem przyrody i przed nimi samymi. Będziesz niczym mur pomiędzy moimi dziećmi i katastrofami. Będziesz bogiem, którego imienia ludzie będą wzywali w obliczu najcięższej próby, kiedy nie będzie już żadnej nadziei.

Higeki przekrzywił głowę, nie rozumiejąc do końca. Zadanie wydawało mu się kompletnie abstrakcyjne i na pewno przerastało jego możliwości. 

– Ale jak? Jestem tylko jeden, nie będę w stanie nikogo ochronić, nie mam dość sił…

– Nie bój się. Wsłuchaj się w głos swojego serca, a usłyszych modlitwy twoich pierwszych wyznawców. Będziesz wiedział, jakie niebezpieczeństwo im grozi i wtedy będziesz mógł temu zaradzić. Nie będziesz miał jeszcze mocy, by uciszyć trzęsienie ziemi lub zawrócić nadciągający monsun, ale dam ci spryt i wiedzę, które sprawią, że w chwili próby będziesz wiedział, co masz robić.

– Czy to znaczy, że kiedyś będę w stanie to zrobić? Panować nad przyrodą?

Drugi mężczyzna uśmiechnął się tylko enigmatycznie, a uśmiech ten mógł oznaczać wszystko.

– Może kiedyś ci się to uda, jeśli zaskarbisz sobie wdzięczność wielu śmiertelników. Ale do tego jeszcze daleka droga i u jej kresu możesz zauważyć, że taka moc wcale nie jest ci potrzebna.

Higeki uniósł brwi kompletnie nie rozumiejąc, jak kiedykolwiek mógłby uznać moc panowania nad przyrodą za nieprzydatną – przecież w ten sposób mógłby zapobiec każdej katastrofie, jednak postanowił nie dopytywać się dalej i zaufać niezwykłemu mężczyźnie, który powołał go do istnienia.

– Nie martw się, że jesteś sam. W przyszłości się to zmieni. Jestem pewien, że w końcu znajdziesz sobie towarzysza w postaci jednego z moich innych dzieci, chowańców. Są takie urocze… – Mężczyzna rozmarzył się na chwilę, ewidentnie dumny ze swojej kreacji, ale zaraz wrócił do tematu. – Teraz wsłuchaj się w swoje serce. Usłysz wołanie tych, którzy cię potrzebują.

Nowostworzony bóg niepewnie przestąpił z nogi na nogę, a potem zamknął oczy i instynktownie położył dłoń na sercu.

“Ratunku!”

Higeki gwałtownie otworzył oczy i prawie stracił równowagę, gdy krzyk rozpaczy niemalże rozdarł mu uszy, chociaż słyszał go tylko on w swojej własnej głowie. Więc to tak będą wyglądały modlitwy skierowane do niego? Mężczyzna odetchnął głęboko, godząc się z losem, a potem popatrzył na swojego stwórcę stanowczo.

– Muszę tam iść. Moi wierni mnie potrzebują – powiedział z mocą, wywołując pełen zadowolenia uśmiech na twarzy drugiego mężczyzny. 

– Właśnie na taką odpowiedź liczyłem. Doskonale. Spiesz się, bo nie ma już czasu. – To mówiąc dotknął czoła Higekiego, a świat wokół zawirował w rozbłysku wielobarwnego światła.

***

Gennosuke krztusił się i kasłał, ale ani na chwilę nie przestał wiercić się i napierać na przygniatające go belki. Opadał z sił, jednak uparcie starał się wydostać z rumowiska. Nie, nie zginie w ten sposób! To była najgorsza śmierć, jaką mógł sobie wyobrazić, a miał jeszcze tyle planów – chciał znów mieć pana, dobrego i honorowego. Takiego, za którego warto zginąć w bitwie. Tak, jeśli ginąć, to tylko z mieczem w dłoni i z ręki godnego przeciwnika! A tymczasem los skazywał go na powolną agonię pod ciężarem połamanych belek stropowych – będzie po prostu kolejnymi bezimiennymi szczątkami, których nikt nie będzie w stanie zidentyfikować i pochować. Jego prochy wylądują w zbiorowej mogile wraz z żebrakami i chorymi. Ronin ryknął w bezsilnej furii i ze zdwojoną mocą naparł na przeklętą belkę, ta jednak nie poruszyła się ani o włos.

 Nagle coś w rumowisku się poruszyło. Ktoś z zewnątrz odwalił chyba kawałek dachu i Gennosuke zobaczył nad sobą czyjąś twarz. 

 – Pomóż mi! – zawołał do nieznajomego. Ten na moment zniknął mu z pola widzenia, a potem ronin bardziej poczuł, niż zauważył, że mężczyzna odwala kolejne kawałki zniszczonego dachu.

 – Zaprzyj się o belkę! – Usłyszał i zrobił dokładnie to, co ów nieznajomy mu kazał. – I na trzy! Raz, dwa… Trzy!

 Obaj mężczyźni naparli na kawał drewna, a belka jakimś cudem zaczęła się unosić, uwalniając przygwożdżonego ronina. Gennosuke instynktownie zaczął się wiercić i czołgać, sukcesywnie wydostając się spod rumowiska, aż w końcu znalazł się na powierzchni, dysząc ciężko. Nie dane mu było jednak odpocząć. Nieznajomy chwycił go za kołnierz i jednym ruchem postawił na nogi, jakby ronin był drewnianą laleczką.

 – Jesteś cały? Bardzo dobrze. Pomożesz mi z innymi.

Gennosuke pierwszy raz spojrzał dokładnie w oczy swojego wybawcy i ujrzał tam tyle mocy, determinacji i nieugiętej siły woli, że jego własne marzenia o śmierci z ręki godnego przeciwnika wydały mu się małe i nic nie znaczące. Cała postać drugiego samuraja (ronin od razu zauważył daisho przy jego pasie) emanowała siłą i dostojeństwem, jakby był on ponad zwykłymi śmiertelnikami. 

– No dalej, nie stój tak! Rusz się!

Ronin pokiwał tylko głową i podążył za mężczyzną, by ratować innych. W jakiś sposób wykonywanie jego rozkazów wydawało mu się tak bardzo naturalne, jakby po to się właśnie urodził. 

***

Taro wręcz zanosił się kaszlem, ale chociaż dziadek niemal siłą go od siebie odpychał, chłopiec uparcie trzymał się jego kimona i nie zamierzał nigdzie iść. Ogień wdarł się już do pomieszczenia i niewielki pokój przypominał rozgrzany do czerwoności piec. Nie było czym oddychać, a po twarzy starszego mężczyzny spływały strugi potu. Drzwi były tuż tuż, na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie tak daleko, jakby znajdowały się na innym kontynencie.

 – Uciekaj, Taro! – prawie krzyknął na wnuka, nie tracąc nadziei, że dzieciak jednak go posłucha i uda mu się go ocalić. Niestety, Taro podjął już swoją decyzję i była ona nie mniej mężna, niż decyzja dziadka. 

 – Pójdziemy… razem! – Chłopiec przerwał, krztusząc się dymem, łzami i gorącym powietrzem. – Będzie dobrze… Poznam babcię…!

 Ostatnie słowa wnuczka sprawiły, że łzy napłynęły do oczu mężczyzny. Kiedyś opowiedział mu o swojej dawno zmarłej żonie – o tym, jak bardzo żałował, że nie mogą się poznać, bo był pewien, że kobieta od razu pokochałaby chłopca. Żyliby skromnie we trójkę i nawet niebiańskie Shangri–la nie uczyniłoby ich życia tak pełnym szczęścia.

 – To za wcześnie, za wcześnie... – jęknął łamiącym się głosem, a resztki nadziei w jego sercu powoli umierały. Tak bardzo chciał dożyć późnej starości, zobaczyć jak Taro dorasta i układa sobie życie, teraz jednak wszystkie te marzenia kompletnie legły w gruzach.

 W tym momencie usłyszał huk, a do pomieszczenia wdarł się powiew świeżego, chłodnego powietrza, gdy jakiś nieznajomy wyważył drzwi kopnięciem. Mężczyzna od razu spostrzegł dwójkę uwięzioną w środku i w okamgnieniu znalazł się przy nich.

 – Puść go – rozkazał chłopcu, a Taro o dziwo go posłuchał. Następnie samuraj jednym ruchem podniósł starszego mężczyznę i wziął go na ręce. – Za mną!

 Ledwie chwilę temu dziadek i jego wnuczek byli zdecydowani, by umrzeć w płomieniach domu, zaś teraz obaj znajdowali się bezpiecznie na ulicy. Chociaż wokół ogień trawił kolejne budynki, wiatr rozganiał dym sprawiając, że było chociaż coś widać. 

 Nieznajomy zwrócił się do jakiegoś ronina, który widać za nim podążał.

 – Zabierz ich do południowej bramy. Tam będą bezpieczni – to mówiąc po prostu wsadził starszego mężczyznę na jego plecy i odwrócił się, by odejść.

 – Hej, a co z tobą? – zawołał za nim ronin. – Gdzie idziesz?

 – Mam tu jeszcze coś do zrobienia. Ale nie martw się. Na pewno się jeszcze spotkamy.

 To mówiąc odbiegł w kierunku wybrzeża i momentalnie zniknął całej trójce z oczu. Taro patrzył jeszcze za nim przez chwilę z niedowierzaniem i półotwartymi ustami. Jego twarz była umorusana sadzą, mokra od łez i obsmarkana, ale chłopiec się tym nie przejmował. Chociaż nieznajomy po prostu przeniósł starszego mężczyznę ledwie parę kroków, dla Taro był czymś więcej, niż bohaterem, bo w jednej chwili ocalił cały jego świat. Był po prostu bogiem.

 – Hej, mały! Nie zostawaj w tyle, idziemy!

 Taro otrząsnął się z rozmyślań i pobiegł za dziadkiem i roninem.

***

 – Musicie stąd uciekać!

 Sadako odwróciła się i jej wzrok padł na nieznajomego mężczyznę, który właśnie przybiegł z miasta. Jego błękitne kimono było uczernione sadzą, ale wyraźnie różnił się on od wszystkich uciekinierów. Ludzie kasłali i słaniali się na nogach, wiele osób płakało lub wołało swoich najbliższych, starając się znaleźć ich wśród tych, którym udało się umknąć szalejącemu pożarowi. Przedstawiali sobą rozpaczliwy obraz, jednak ów samuraj stał wyprostowany, a od całej jego sylwetki bił trudny do określenia blask i siła. Było tak, jakby wcale nie uciekał przed ogniem i zniszczeniem, ale walczył z nim, i na dodatek wychodził z tego starcia zwycięsko.

 – Niby gdzie? Całe miasto płonie – odezwał się gniewnie ktoś z tłumu, ale zaraz zamilkł i dosłownie skurczył się w sobie, kiedy samuraj spojrzał na niego z naganą w oczach.

 – Nadciąga wielka fala, która niedługo zaleje całe miasto. Jeśli zostaniecie tutaj, czeka was pewna śmierć.

 Chociaż mężczyzna nie krzyczał, z jakiejś przyczyny jego głos niósł się daleko, docierając do wszystkich, a jego słowa wywołały panikę wśród ludzi.

 – Jaka fala? Gdzie mamy iść? Co z nami będzie? Czy to już koniec? – pytali między sobą. Byli zmęczeni i przerażeni, i mieli nadzieję, że udało im się uciec w bezpieczne miejsce, a kiedy nadzieja na to zniknęła, wielu po prostu straciło ducha.

 – Chodźcie za mną. Przy południowej bramie będzie bezpiecznie.

 Sadako nie wiedziała, dlaczego właściwie poszła za mężczyzną, i dlaczego poszli też inni. W dziwnym nieznajomym było coś takiego, że po prostu się mu ufało i podążało się za jego rozkazami tak, jakby było to zupełnie naturalne. Tłum się poruszył, a ludzie się uciszyli. Jej ojciec znów wziął na ręce dzieci, ona sama zaś złapała matkę za rękę i poszli razem za samurajem. Prowadził ich przez ogarnięte zniszczeniem miasto, ale o dziwo nikomu po drodze nie stała się krzywda – żaden budynek się przy nich nie zawalił, ziemia nie zaczęła się na powrót trząść i nikt się nie poparzył. Było tak, jakby mężczyzna dokładnie wiedział, gdzie było bezpiecznie, a gdzie nie, i jak ma prowadzić ludzi, by wszyscy dotarli do bramy. 

 Droga wydawała się nie mieć końca. Sadako szła ze spuszczoną głową, i tylko od czasu do czasu podnosiła wzrok by zobaczyć, jak miejsca które znała obracają się w ruinę. To było gorsze, niż najgorszy koszmar, jaki dziewczyna mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić. Naprawdę miała nadzieję, że ci, których znała, uciekli przed żywiołem i są bezpieczni.

 W końcu dotarli do bramy. Była ona położona na niewielkim wzniesieniu i rozciągał się z niej piękny widok na miasto i port. Zazwyczaj podróżni przystawali przy bramie, by przez chwilę podziwiać wspaniałe, bogate miasto, jakim było Edo, a następnie podejmowali znów swą wędrówkę, ciesząc się na myśl o pieczonym krabie lub smażonej ośmiornicy, które to potrawy można było kupić na każdym rogu ulicy.

 Teraz jednak miasto przedstawiało sobą koszmarny obraz – ogień szalał już w większości dzielnic, a czarny dym wznosił się do samego nieba.

 – Patrzcie! To ta fala!

 Sadako odwróciła głowę w stronę oceanu i w tym momencie zobaczyła falę tsunami. Woda rozdarła cumujące w porcie statki na strzępy, jakby to były małe, bambusowe łódeczki, a potem wdarła się do miasta, porywając ze sobą resztki budynków, których nie tknął jeszcze pożar. Wydawało się, jakby Edo stało się miejscem boju jakichś dwóch gniewnych bóstw władających ogniem i wodą, które zamierzały się nawzajem pozabijać, nie patrząc nawet na śmiertelników.

Dziewczyna stała i patrzyła na to przez długą chwilę, a potem zaczęła się rozglądać, starając się dostrzec między ludźmi tego, kto wyprowadził ich z portu i ocalił od zguby, jednak tajemniczego samuraja nigdzie nie było. 

– Przepraszam, czy nie widział pan samuraja w takim niebieskim kimonie – zapytała jakiegoś starszego mężczyznę z wnuczkiem, który przycupnął pod bramą razem z wyraźnie zmęczonym i poobijanym roninem.

– Też go szukamy – odparł rezolutnie wnuczek, odwracając się do niej, a jego dziadek pokiwał tylko głową, wyraźnie zbyt zmęczony, by chociażby odpowiedzieć.

– Miał spotkać się z nami przy bramie, ale nadal go nie ma – dodał ronin.

– To on przyprowadził tu wszystkich, ale chyba gdzieś poszedł. Nikt go nie widział, jakby rozpłynął się w powietrzu. Chyba nie wrócił do miasta... Panowie dłużej go znają?

– W ogóle go nie znamy. Pojawił się znikąd i wyciągnął mnie z gruzowiska. Tak po prostu, jakby cały zawalony dach ważył tyle, co sterta papieru.

– A dziadka sam wyniósł z płonącego domu – dodał dzieciak. – I jeszcze innym też pomógł.

Sadako ukłoniła się im w podziękowaniu i wróciła do rodziny. Kątem ucha słyszała, że nie tylko ona rozpytuje o niezwykłego samuraja. Ludzie rozglądali się szukając go, wielu mówiło też o tym, jak ich uratował, zaś Sadako wróciła pamięcią do jego spokojnego, ale donośnego głosu i samej postury, która wydawała się górować nad innymi, choć mężczyzna wcale nie był aż tak wysoki. Było w nim coś, co odróżniało go mocno od wszystkich ludzi, zupełnie jakby był przybyszem z jakiegoś innego, lepszego świata. Jakby był… bogiem?

***

Higeki patrzył na zniszczenie dokonane przez żywioł i zagryzł wargi. Udało mu się ocalić trochę osób, ale o wiele więcej zginęło w pożarach, pod gruzami lub w wyniku tsunami. Będzie musiał się o wiele bardziej starać, jeśli miał wypełnić wolę tego, kto powołał go do życia. 

 Nagle mężczyzna uniósł brwi, słysząc gdzieś na samej granicy słyszalności czyjś głos. To była modlitwa, tym razem jednak nikt nie modlił się o pomoc, ale po prostu mu dziękował. Bóg uśmiechnął się pod nosem i wsłuchał w głos, a ciepło rozlewało się po jego sercu. Jeśli tak miała wyglądać jego nagroda, to nic nie było mu już straszne.
***
Trzęsienie ziemi, pożary i tsunami, które przyszło po nich zebrało straszliwe żniwo, a rok 1703 na zawsze zapisał się w historii jako ten, w którym wydarzyło się trzęsienie ziemi Genroku. Różne źródła podają różną liczbę ofiar – wartości wahają się od 10 000 do aż 200 000, choć to ostatnie wydaje się raczej mało prawdopodobne. Pewnym jednak jest, że całkowitemu zniszczeniu uległa trzecia część Edo, zaś reszta miasta i okolic została mocno uszkodzona. 

Jeśli chodzi o opowieści o tajemniczym samuraju w niebieskim kimonie, który ponoć wyprowadził część osób z ogarniętego pożarem miasta, to niestety nie zachowały się one w kronikach. Religioznawcy są jednak zgodni co do tego, że ów ustny przekaz stał się najprawdopodobniej podstawą do powstania nowego kultu bóstwa, które miało chronić ludzi przed kataklizmami. Są również dowody na to, że przy południowej bramie postawiono niewielką przydrożną kapliczkę na cześć nowego bóstwa, jednak nazwiska fundatorów nie przetrwały próby czasu, tak samo jak i sama kapliczka.



4079 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz