Menu

Członkowie

wtorek, 19 lutego 2019

Od Narfiego do Hirato "Carissime."




 Bycie bóstwem namiętności, było niesłychanym zaszczytem. Napawało mnie radością każdego dnia, pomimo iż nie zawsze mogłem cieszyć się szacunkiem innych bóstw. Lubiłem to. Lubiłem przebywać z samotnymi chowańcami, które u mnie znajdowały swój kącik, moja świątynia, była miejscem dla wszystkich. Czyż nie tego chciałem od dnia otrzymania swej roli? Oczywiście, że tego, ale czasem to wszystko było też męczące, przerastało mnie. Spełnianie ludzkich modlitw, często tych przepełnionych goryczą, żalem. Osób skrzywdzonych. Nigdy nie umiałem zrozumieć, jak coś tak pięknego, może służyć czemuś tak obrzydliwemu, jak krzywda… I choć ciężko mi się było przyznać, bliskość chowańców także czasem okazywała się męcząca. Przychodzili po rady, uwagi, czasem tak po prostu, by spędzić czas, zostać zrozumianym. Chciałem im dać to wszystko, chciałem im wszystkim dać to czego potrzebowały. Acz chwilami byłem ponadto, niezależnie od chęci. I pod koniec dnia, z kieliszkiem wina, stojąc przed oknem, z widokiem na ogród pogrążony we śnie, zdawałem sobie sprawę… zdawałem sobie sprawę że czuję jak samotność mnie obejmuje, gdzieś na wysokości klatki piersiowej. I niemal nie mogę złapać tchu. Jakbym się topił. Frustracja, ściągała mnie niżej i niżej każdej nocy. Brodziłem już w mule niespełnionych oczekiwań, w nikim nie umiejąc znaleźć tego czego szukałem.
I tak kończył się każdy dzień i po nim nadchodził następny. Dawno się zorientowałem, wpadłem w istną rutynę. Otwierałem świątynie i spędzałem czas z chowańcami, które gdzieś się zagubiły, lub po prostu potrzebowały towarzystwa. Dawałem im, tyle, ile potrafiłem, zapewniałem ostoję. Z uśmiechem, zawsze tak samo ciepłym, bo z jednej strony robiłem to co kochałem, choć z drugiej strony się bałem, że któregoś dnia stracę pasję całkowicie. Bo wszystko jest takie samo. Czekałem na coś i nie wiem, czy nadeszło. Ale zauważyłem, że coś się zmieniło. Jeden z chowańców przychodził częściej, niż inne i nigdy nie podchodził bezpośrednio do mnie. Czekałem aż przyjdzie, ale tak się nie działo, nawet gdy miał ku temu okazje, po prostu obserwował. Natarczywie, niezmiennie, samotnie… z nikim nie rozmawiał. Jakby przychodził tu tylko, by na mnie patrzeć, było to niepokojące, choć zarazem mnie intrygowało. A co najważniejsze, było czymś świeżym, ciekawym.
Tego dnia, gdy światła świątyni zaczynały przygasać, a chowańce zbierać się do wyjścia. Wiedziałem że on nadal tam siedzi. I tym razem nie dałem mu po prostu wyjść ,,niezauważonym’’. Podszedłem do niego z wolna, widząc, co raz wyraźniej, szok i zakłopotanie na jego twarzy, niczym podglądacz przyłapany na gorącym uczynku. A może dokładnie tak się czuł?
-Och, chyba zbyt długo już tu siedzę – Rzucił
Uśmiechnąłem się na to, tak samo ciepło, jak zawsze.
-Czyżbyś wstydził się do mnie podejść? Zauważyłem cię już jakiś czas temu, lecz nigdy nie rozmawialiśmy. -Zawiesiłem na nim wzrok, czekając na odpowiedź. Za nami słychać było chowańce, które wychodząc rzucały mi zdawkowe pożegnania. Niektóre ze sobą gawędziły, inne zerkały w naszą stronę, w końcu jednak drzwi się zamknęły. Nastała cisza. Zwykle teraz zgasiłbym światło, posprzątał i udał się do swoich pokoi. Acz czułem ulgę, przynajmniej lekkiego wyrwania się z rutyny.
-Nie przepadam za rozmowami wśród tylu istot, preferuję konwersacje w cztery oczy - Odparł w końcu z uśmiechem, choć możliwe że nieco podejrzanym. Podkreślając dwa ostatnie słowa.
Rozejrzałem się ceremonialnie po pustym już pomieszczeniu
-A więc chyba możemy porozmawiać czyż nie? Zawsze mogłeś poczekać do tego momentu – Zauważyłem, nieco zgryźliwie, unosząc kącik ust – Czy czekałeś aż to ja ciebie wychwycę?
-Cóż, w momencie, w którym wszyscy wychodzili, nie chciałem się zbytnio naprzykrzać. Poza tym, całymi dniami masz tutaj od groma gości, ten czas, który nastał teraz powinien pozostać dla Ciebie, aby odpocząć. Nie uważasz? Nie czekam, aż ktoś mnie wychwyci. Czekam raczej na dogodny moment, aby samemu dostąpić zaszczytu rozmowy.
Nie chciałem tego przyznawać, ale w pierwszej chwili mnie...zamurowało, zabrało dech? Nie wiedziałem co powiedzieć. Był chyba pierwszym chowańcem, który widział to w ten sposób. Urzekła mnie jego dykcja, oraz enigmatyczność. W tej jednej chwili zechciałem go poznać, bo wydawał się po prostu ciekawy.
-Twój zaszczyt rozmowy właśnie ci się objawił. A więc? Chcesz przejść się do ogrodów, czy zostać tutaj? -Wyrzuciłem w końcu z siebie, z krótkim uroczym śmiechem, prosta propozycja, rześka.
-Hm. O tej porze może być trochę chłodno, ale z miłą chęcią z Tobą pospaceruje alejkami ogrodów. - Teatralnie się ukłonił, wyciągając w moją stronę dłoń, bez zawahania ją przyjąłem. Była ciepła i silna. Zerknąłem jeszcze raz na swego enigamtycznego towarzysza i ruszyłem w stronę wyjścia do ogrodów. Bez żadnego niepokoju.

Ilość słów: 720



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz