Wstałem skoro świt, uwielbiam tę porę doby, podobnie jak zmierzch. Wykonałem swoją poranną rutynę i wyruszyłem z domu. Skierowałem swoje kroki w kierunku znanym mi już na pamięć. Codziennie od godziny ósmej do czternastej, a później szesnastej do osiemnastej przebywałem w świątyni. Świątynia była własnością Bóstwa, które budzi szczególne zainteresowanie wśród chowańców. Narfi, Bóstwo Namiętności. Cóż za ciekawa ironia... Nadzwyczaj pozytywny, w świątyni na co dzień przebywa sporo istot, głównie chowańców, które to lubują go i prawie czczą, w istocie kokieteryjnego herosa. Zamyślony i skupiony na wybranku dotarłem do katedry. Świątynia wyglądała jak duża rezydencja. Wszystko było w odcieniach różu i mieniło się kolorami. Duże okna rozświetlały pomieszczenia i rozszczepiały światło słoneczne, tworząc przepiękną arabeskę. Wszędzie dookoła rosły wielkie drzewa i różnorodne kwiaty. Od razu w oczy rzuciła mi się niewielka postać w długich, białych włosach, która akurat rozmawiała wesoło z jakimś chowańcem. Przewróciłem lekko oczami i odetchnąłem, starając się nie ukazywać gniewu. W myślach jednakże uśmierciłem istotę trzykrotnie za samo istnienie i stanie tak blisko Niego. Przybrałem typowy dla mnie uśmiech i przechadzałem się powoli wśród drzew i kwiatów. Starałem się nie tracić z horyzontu postaci Narfiego. W pewnym jednakże momencie zaaferowany zwierzęciem siedzącym na drzewie nie zauważyłem, nawet kiedy moja świętość gdzieś się udała wraz z towarzyszącym mu chowańcem. Zdjąłem koto-podobną istotę z drzewa i wraz z nią podążyłem na poszukiwania mojego obiektu obserwacji. Istotka okazała się bardzo przyjazna i chętna do głaskania. Kot był koloru bladoróżowego, gdzieniegdzie odcieniu beżowego. Posiadał długi bujny ogon, bardzo puchaty i miękki, a także malutkie skrzydła, pokryte delikatnym puchem. Śliczne, duże i niebieskie oczy wpatrywały się we mnie uważnie i przymykały się, gdy moja dłoń lądowała na główce kota. Sam kociak był niewielki, mogłem posadzić go na jednej dłoni, ogon natomiast był z pięć razy dłuższy. Nie mogąc znaleźć bóstwa na zewnątrz, postanowiłem poszukać go w środku. Wszedłem głównym wejściem, a moim oczom ukazała się wielka sala, oświetlana przez promienie słońca wpadające przez ogromne, zaokrąglone okna. Jasna, marmurowa podłoga ślicznie mieniła się kolorami, a wszędzie kręciły się chowańce. Narfi siedział na końcu sali, pijąc herbatę wraz z innymi istotami. Kiedy jednakże jakiś youkai przytulił się do Niego na chwilę, myślałem, że zwariuje. Siedziałem w świątyni i obserwowałem bóstwo do późnego wieczora, byłem jednym z ostatnich osób, które wyszły. Cóż, jakoś nie spieszyło mi się do domu, a przy mnie cały czas był kot. Nie wiedziałem, czy zabrać go ze sobą, czy pozostawić u Narfiego...
Usiadłem sobie pod drzewem, obserwując uważnie świątynie. Zaczekam zapewne, do momentu, w którym zgasną już wszystkie światła i dopiero pójdę do domu. Oczywiście nie obyłoby się, gdybym nie miał ze sobą aparatu i nie zrobił kilku zdjęć w ciągu dnia i teraz. Siedziałem tak sobie spokojnie przez następną godzinę, czekając na odpowiedni moment, żeby iść do domu.
Narfi?
Liczba słów: 448
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz