środa, 31 stycznia 2018

Od Soushiego CD Kushiny "Gasnący Płomień"


Leżałem u siebie w pokoju okryty grubą warstwą koca, rozmyślałem nad odpowiedzią Kushiny, byłem chociaż przyjacielem jakiś postęp, lepiej niż ostatnim razem. Usłyszałem kroki Kushi zacząłem nasłuchiwać jej wejścia, ale ono nie nadeszło, podeszła tylko do drzwi i oznajmiła, że posiłek jest gotowy. Milczałem, chciałem się zapaść pod ziemię, że wziąłem miecz bez jej zdania i doznałem tylu obrażeń, teraz najwyżej mogłem kuleć, chodząc cztery razy wolniej niż reszta. Miałem dosyć tych obecnych ograniczeń, czym szybciej wrócę do zdrowia tym będę się bardziej przydawał mojej boginie. Wstałem z wielkim trudem z łóżka, poprawiłem bandaże, założyłem lekkie ubrania by zasłonić bandaże i nie zacisnąć ich. Otworzyłem wolnym ruchem okno, przeniosłem sobie krzesło by lepiej wyjść przez okienko. Samo wyjście przez okno nie było problemem, ale chodzenie dłuższe trochę tak, dziwnie się czułem chodząc i strasznie mnie bolało, no cóż przyzwyczaję się do tego z czasem. Szedłem przez miasto w kierunku kawiarni, która ostatnio jak pamiętam posiadała jako pracownika Watanukiego. Przez całą drogę miałem kaptur na głowie, niezbyt się mną interesowano na szczęście, ale wreszcie dotarłem do punktu pracy przyjaciela. Wszedłem ko kawiarni pewnym krokiem na tyle ile mogłem, myśląc nad tym trochę się chyba ośmieszyłem, ale nie obchodziło mnie to zbytnio, podszedłem do lady, obecnym przy punkcie był Watanuki nie poznał mnie, więc poprosiłem herbatę waniliową. Sztywnym krokiem poszedłem do stolika i usiadłem czekając na swoje zamówienie, niezbyt długo to trwało, ale Watanuki przylazł i jak zwykle niezbyt pełen życzliwości postawił mi herbatę na stole. Od razu podziękowałem, na moment się zatrzymał, wrócił i dosiadł się do stolika.
-Czekaj, czekaj, ja cię skądś znam.
-Watanuki nie przeginaj.
-Soushi to ty?
-A kto inny?
-Święty mikołaj w cieleniu kitsune?
-Ja ci przyrżnę za niedługo w tą głupią buźkę.
-Dobra gdzie byłeś?-Spytał z ciekawości.
-Zaraz zobaczysz.-Rozsunąłem bluzę i pokazałem część bandaży.
-No to nieźle cię urządzili.
-Chyba urządził.
-To on był jeden?!
-Eh Watanuki prawie zginąłem, daj mi spokój.
-Ale jak to? Przegrałeś z kimś?
-Nieeeee, był jak to można uznać remis.
-Dobra, gadaj co cię dorwało.
Zacząłem Watanukiego tak ogólnikowo opowiadać co się stało ostatnimi czasy, nieźle się nasłuchał, pierwszy raz słuchał bez wtrącania się, nieoczekiwanie zaproponował swoją pomoc w dojściu do zdrowia, błagał mnie jakiś czas przyrzekając na wszytko, miałem dosyć tych jego obietnic, zgodziłem się. Zaczekałem na Watanukiego, który miał zaraz przyjść z zaplecza, moje oczekiwanie wydłużało się chyba w nieskończoność, ale przyszedł. Wstałem, wziął mnie pod ramię i tak pomógł dojść do świątyni, czułem wzrok niejednej osoby na sobie, było to okropne uczucie, jakoś musiałem to znieść. Watanuki odstawił mnie do drzwi i zmierzał w drogę powrotną do miasta, prawdopodobnie chciał się jeszcze gdzieś szwendać. Otworzyłem drzwi, od razu usłyszałem tuptanie po podłodze, i prawdopodobieństwo wkurzenia Kushiny wynosiło teraz dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
-Gdzie ty w takim stanie łazisz?!-Krzyknęła na mnie.
-Przepraszam, ale załatwiałem sobie małą pomoc.
-Niby jaką?
-Pewna osoba ma przychodzić codziennie i pomóc mi dojść do zdrowia.
-Zobaczymy jak na tym wyjdziesz, a tak poza tym kto ci pozwolił wziąć miecz?
-Przepraszam, ale musiałem na wszelki wypadek gdybyś była w niebezpieczeństwie. 
-Wybaczam, a teraz idź coś zjedz bo możesz zasłabnąć.
Zrobiłem tak jak moja bogini kazała, zjadłem posiłek wróciłem do pokoju i odpoczywałem, poczułem się senny, cała wcześniejsza energia jakby znikła, pragnęłam zasnąć i trafić do krainy snów. Powieki same mi się zamknęły, jedyne co teraz widziałem to ciemność, która nie trwała długo, po chwili ujrzałem światło, które zaczynało wyglądać jak sufit mojego pokoju, otworzyłem szerzej oczy i lekko się rozbudziłem, ale nadal byłem zaspany. Każdy ruch przyprawiał mnie o nagły porażający ból, który po chwili znikał niespodziewanie, po przyzwyczajeniu się do bólu jakoś udało mi się wstać i pójść do kuchni nadal kulejąc, ujrzałem Kushinę szykującą kanapki, podszedłem cicho do niej, dyskretnie wsunąłem rękę pod jej ramię, zwinąłem kanapkę i pośpiesznie uciekłem z miejsca mojej zbrodni. Momentalnie się odwróciła i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym rozczarowania, ja się tylko chytrze uśmiechałem, że udało mi się coś zdobyć, czułem się jak pies, który ukradł rzeźnikowi pęto kiełbasy. Usiadłem przy stole i oczekiwałem na resztę posiłku, trochę się naczekałem, ale dostałem mniejszą porcję, chyba zasłużyłem sobie tą kradzieżą, musi być lekko oburzona, trochę mnie to bawiło, ale i smuciło jednocześnie. Nienawidziłem jej gniewu, ale czasem dodawał jej uroku. był taką przyjemną odmiennością od normalności. Poprosiłem Kushinę o zmianę bandaży, zgodziła się, szybko i sprawnie to zrobiła jak zwykle, nie wiem  w sumie jak sobie radziła jak byłem nieobecny, to było trochę ciekawe, ale nie chciałem w to zbytnio wnikać. Watanuki miał przyjść gdzieś tak pod wieczór, więc teraz musiałem czymś zająć czas, spać mi się nie chciało, to oznaczało, że trzeba trochę spędzić czasu z Kushi. Patrzyłem na nią wzrokiem pełnym nieufności i podejrzliwości.
-Czego się patrzysz Soushi?
-Nie oddam ci katany już nigdy.
-Wszystko może się zdarzyć, a jeśli coś przeskrobiesz to znów ją zabiorę, tylko tym razem jej nie odzyskasz i nie znajdziesz.
-Czy ty planujesz ją zniszczyć lub sprzedać?
-Możliwe.-Spojrzała na mnie z złośliwym uśmieszkiem.
-Ranisz mnie.
-No chyba nie.
Podszedłem do Kushi, złapałem ją za rękę, ciągnąłem ją w stronę z sofy, miałem plan idealny, wykorzystam ją w najbardziej możliwy sposób, poczułem się jak zły bohater z bajek jakiś. Poprosiłem Kushinę o podrapanie, jakbym sam próbował tam sięgnąć wynikiem takiej próby byłoby tylko skulenie się z bólu. Stanowczo odmówiła niestety na moją prośbę, zostało mi zaproponować by przyniosła szklankę herbaty, to nawet z chęcią zrobiła, wiedziała o tym, że niezbyt wezmę szklankę w ręce i zacznę iść, to się równało z ogromnym bólem, który zostałby nawet na dłużej niż pozostałe. Wypiłem herbatę przyniesiono przez Kushi i w mojej głowie pojawił się genialny pomysł pójścia z nią na zakupy, sam zbytnio nie przejdę, więc będzie musiała mi pomóc chodzić, kulenie nie jest przyjemne, zwłaszcza jak inne ciała też cię bolą. Kushina wzięła ode mnie filiżankę, podeszła do zlewu, umyła i położyła na suszarce, następnie wróciła do mnie i usiadła obok, czułem lekko presję z jej strony i nieprzyjemną ciszę, która właśnie trwała, raz kozie śmierć jak to mówią. Złapałem delikatnie Kushi za rękę i spojrzałem jej w oczy, od razu chciała ją wziąć spodziewając się czegoś, ale usztywniłem lekko chwyt, kosztował mnie niemało wysiłku i bólu.
-Kushino pójdźmy teraz razem na zakupy, ładnie proszę.

Kushina?

Od Tyve CD Nexarona "Polowanie na lisy"


Prostak i buc, zwykłe ścierwo, na dodatek ślepe. Tak, te określenia pasowały idealnie. No bo niby gdzie ja nie jestem kobietą? To, że jestem niska, nie oznacza, że jestem dzieckiem — Odezwał się prawdziwy facet — burknęłam pod nosem. No bo co? Włosy dłuższe niż u niejednej panienki, wzrok maślany, jak u jakiegoś cielęcia, rysy twarzy z resztą też jakoś bardziej kobiece. Gdyby nie jego głos, słyszany, gdy tylko otwiera paszczę i postawna sylwetka, można by stwierdzić, że jest, co prawda niezbyt urodziwym, ale nadal jednak przedstawicielem płci pięknej.
Skrzyżowałam ręce na piersi i popatrzyłam spod przymrużonych powiek na tego bezczelnego delikwenta — Nie musiałbyś się aż tak męczyć moim towarzystwem, gdybyś zrobił to, o co prosiłam. A prosiłam, żebyś mnie zaprowadził do jakiegoś baru, a nie zabrał na jakieś zadupie — warknęłam na niego, nie przejmując się swoim nie najlepszym stanem. Prawda, śmierdziałam okropnie i wręcz cała lepiłam się z brudu. Kąpiel byłaby zbawienna. No ale jeszcze ta przeklęta kostka, mimo że zabandażowana, to nie dawała mi spokoju. Zupełnie jak między młotem a kowadłem. Tak źle i tak niedobrze.
- Obejdzie się, łaski mi nie musisz robić — wstałam i zmierzyłam go jeszcze raz wzrokiem — idź już lepiej panie czyścioszku, bo jeszcze oddychaniem tym samym powietrzem co ja się wybrudzisz, albo jakieś choróbsko złapiesz — rzekłam z przekąsem do niego. Kto jak kto, ale akurat ja rozumiem, że u niego zmysł powonienia jest wyostrzony i co to tak naprawdę znaczy, jednak nie musi tak ostentacyjnie zwracać mi uwagi, że śmierdzę. Nie świadczy to o nim najlepiej.
Powolnym krokiem ruszyłam do wyjścia i usiadłam na świątynnych schodach. Nocne powietrze było dość rześkie, oparłam łokcie na kolanach, a twarz na dłoniach. Sprzyjało to rozmyśleniom.
Weszłam z powrotem do względnie ciepłego pomieszczenia. Uspokoiłam się nieco i przemyślałam dokładnie swoją sytuację. Najgorsze było to, że nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Bez tej cholery, raczej sama nie wrócę, a jeśli nawet to zajmie mi to wieki. No, chyba że jakimś cudem uda mi się niepostrzeżenie opanować sztukę teleportacji. A ja jestem za młoda i zdecydowanie zbyt cudowna, by umierać w jakiejś głuszy. Jeszcze tyle do zrobienia przede mną, tyle alkoholu do wypicia i tyle miejsc, w których wypada jeszcze nieco narozrabiać. Właśnie dlatego w ramach wyjątku postanowiłam nieco spuścić z tonu. Przepraszać nie zamierzam, aż tak nisko to nigdy nie upadnę, jednak być odrobinę milszą nic nie szkodzi. Czas, aby świat poznał nową Tyve, słodką i uroczą. Chwyciłam końcówkę swojego ogona i przyciągnęłam do siebie, przytulając się do niego. Drugą dłonią odgarnęłam włosy padające mi na twarz i założyłam je za ucho. Powłóczystym spojrzeniem pobieżnie przeleciałam po całym pomieszczeniu, po czym zatrzymałam się na mężczyźnie. Szybko jednak spuściłam wzrok na ziemię. Policzyłam do trzech i odezwałam się, głosem, który kompletnie do mnie nie pasował, tak jakbym miała rozdwojenie jaźni i zamiast prawdziwej mnie mówiła zupełnie inna osoba. Przynajmniej według mojej skromnej opinii, no ale faceci lubią takie bajery.
- Jeśli jest taka możliwość, to z chęcią skorzystam z miski z wodą, oczywiście, jeśli oferta jest nadal aktualna — wewnątrz mnie szalała burza, czułam, jak ciśnienie mi się podnosi, a ja sama nakręcałam się swoimi myślami, co nie pomagało mi utrzymać spokoju, jak i maski uprzejmości. Jeżeli ten idiota się nie zgodzi, to trafi mnie szlag na miejscu. A całe to pomieszczenie zmieni się w istne pobojowisko, w końcu nie pozwolę, aby moje dobre maniery poszły na marne.

Nex?

Od Neaxrona CD Haku "Skrzynia zagadek"


Nexaron po prostu nie mógł ukryć tego, pod jakim był wrażeniem. Pod wrażeniem jak bardzo Haku się pomylił? A może po prostu go nie słuchał? To miałoby rzeczywiście znacznie większy sens, niż założenie, że miejsca, które mu wskazywał to "miejsce, gdzie można się dobrze zabawić po zmierzchu?". Wycieczki do wulkanów po zmierzchu to rzeczywiście sport ekstremalny. Zwłaszcza jeśli mowa o tych nadal aktywnych i nawet Nex nie był na tyle szalony, aby tego próbować. Jaskinia Waitomo na pewno tak samo wygląda za dnia, jak i nocą, ale dostarczała innych wrażeń, aniżeli wilk miał w zamyśle. To samo można było powiedzieć o wielkim kanionie. Nie chcąc nic mu ujmować, ale to raczej nie jest jakieś specjalne miejsce do zabaw po zmierzchu. Znaczy... Mogłoby być całkiem fajnie, gdyby sprosić paru chowańców, a dzięki Nex'owi fakt, że jest normalnie to ciężko dostępne miejsce, dla nich nie miałby żadnego znaczenia. Najmniej wysiłku ze wszystkich miejsc i będące najbliższe odpowiedzi na pytanie, jakie faktycznie zadał chowaniec były wyspy Bora-bora. Bez wątpienia miały one wiele wspaniałych miejsc do zobaczenia, ale po zmroku można było również dobrze się zabawić.
- Wiesz... Myślałem, że mówiąc o miejscach do zabawy po zmierzchu, wyraziłem się dość precyzyjnie. Jak widać nie - stwierdził, trochę kwaśno się uśmiechając, gdy dotarli do wodospadu. Może po prostu Haku pragnął podzielić się swą wiedzą i dlatego, gdy nadarzyła się okazja, wybuchł mówiąc pierwsze co mu przyszło na myśl. Ciężko było stwierdzić, a Nex nie widział też powodu, aby drążyć tematu.
- Petre? Petra? Pierwszy raz słyszę... O co dokładnie pytać, jeśli chciałbym się coś więcej dowiedzieć? - zapytał, gdy wzdłuż skał zbliżali się do już widocznego portalu. Miejsca naprawdę brzmiało ciekawie. Można by rzec, że było w jego stylu. Jednoczenie jednak zastanawiał się, czemu w ogóle pozwalano mu istnieć? Czemu Akumy się tam zbierały? Wydawało mu się logiczne, że w takiej sytuacji bogowie, albo przynajmniej wyznaczeni przez nich chowańce powinni przypuścić atak na takie dobrze znane skupisko. Co ich powstrzymywało? Jakieś wyjątkowe okazy demonów? A może strach o własne życie?
- Czyja to świątynia? - dodał po chwili jakby od niechcenia, bo nie interesowało go, kto w niej rezydował, a jedynie chciał użyć jak punktu orientacyjnego na przyszłość.

Od Aoriego CD Ashera "Przeciwieństwa się przyciągają"


- Piękna... Damo? - Wymruczałem pod nosem przechylając głowę nieco na bok. Asher zniknął gdzieś w oddali, ale mogłem bez problemu stwierdzić, że jest szczęśliwy. To było nieco dziwne...a nie chciałem mu robić fałszywych nadziei, bo nie na tym polega moja robota. Będę musiał mu wszystko wyjaśnić jutro, choć na pewno nie będzie to łatwe.

Wróciłem do świątyni odstawiając koszyczek na stoliczku w kuchni. Mój brzuch ponownie się odezwał...aż dziwne, że nie robił tego przy czarnowłosym. A może i dobrze? Byłoby to trochę dziwne. Przygotowanie ryżu nie zajęło mi zbyt dużo czasu, choć czekanie aż się ugotuje było prawdziwą mordęgą. Myślałem, że trwa to wieczność, lecz nie chciałem jeść twardych ziaren. Musiały być miękkie.... takie idealne. Po ugotowaniu ulepiłem z niego małe kulki, które owinąłem wodorostem Nori. Przypominało to trochę onigiri, lecz nie o kształcie trójkąta.

Wraz z pierwszym kęsem poczułem ulgę i spełnienie. W końcu mogłem się najeść, a przy okazji delektować się cudownym smakiem białych ziaren. Po co komu nadzienie o Onigirii jak można jeść sam ryż z nori? Nie ma niczego lepszego.

Przysmaki zniknęły szybciej niż zdążyłem się obejrzeć, a ja mogłem w spokoju przyznać, że się najadłem. Położyłem się na plecach czując, jak zmęczenie ogarnia moje ciało. Wprawdzie nic dziś nie zrobiłem, ale pełny brzuch jakoś mnie usypiał. Nawet nie spostrzegłem, gdy zamknąłem oczy przez słońce wpadające przez otwarte okno, a zaraz po tym usnąłem śniąc o czarnej pustce zwanej potocznie nicością.

~~~*~~~

Spanie w dzień okazało się bardzo głupim pomysłem biorąc pod uwagę fakt, że obudziłem się wypoczęty pod wieczór, a w nocy nie mogłem ponownie zasnąć. Przez ten niefart mogłem jednak załatwić sprawę na ziemi związaną z jedną modlitwą. Niektóre prośby mnie jednak nieco dobijały...no bo czemu do mnie trafia coś, co dotyczy zajścia w ciążę? No niby para ma taką nadzieję, że tym razem się uda, ale ja nie mam jak im pomóc. Niech modlą się do jakiejś bogini płodności, czy dzieci. Zająłem się oczywiście tą ważniejszą związaną z przyprowadzeniem kota do domu. Na tym będzie polegać moja praca? Sprowadzanie zaginionych do domu i słuchanie próśb o posiadanie rodziny? To będzie ciężkie życie.

Wrócił do świątyni jakoś przed wschodem słońca, więc jeszcze skorzystałem z chwili na drzemkę. W końcu umówiłem się na godziny połódniowe, a nie poranne. Akurat udało mi się nie zasypać, gdyż myślałem cały czas jak łagodnie powiedzieć Asherowi o jego drobnej pomyśleć. Jak on mógł mnie uznać za kobietę? Jestem na bank facetem....chyba, że on tylko się ze mnie nabija. Odgoniłem szybko tę myśl, gdy zobaczyłem na miejscu czarnowłosego z białą różą w dłoni.

No nie....czy on serio był aż tak głupi, by uznać mnie za dziewczynę? Najwidoczniej tak.

- Jestem - postarałem się lekko uśmiechnąć , gdy podszedłem bliżej.

- Dobry — Jego uśmiech mnie nieco zmuszał. Nie mogłem go bliżej określić lub porównać. Czułość, zadowolenie....urok osobisty? Z tym ostatnim chyba przegiąłem. Ujął mnie lekko za rękę, na której złożył lekko pocałunek, a następnie wręczył róże. Nieco zawstydzony i zapewne czerwony przyjąłem ją. Nie no... Nie powiem mu prawdy... Załamie go na bank. Pozostało mi chyba niedawanie mu szans na zbliżenie się do mnie bardziej niż to konieczne. Przyjaciele i tyle. Nic więcej.

- D....Dziękuję — Wydukałem i powąchałem kwiatka. Lekko mnie zakręciło w nosie, ck skończyło się cichym kichnięciem na bok. Pyłki...

- Nie słodź tu za bardzo, bo trzeba jeszcze przeżyć ciasta — Mruknął do mnie, a ja poczułem lekkie zażenowanie. Nie jestem słodki... Moje kichnięcia tym bardziej. Nie ważne, że pewnie brzmią jak mały kotek.

- Nie robie tego przecież specjalnie.... Głupek - prychnąłem zapominając kompletnie o wcześniejszym zawstydzeniu. Nie było źle, gdyż ten jego dziwny urok nie działał cały czas, a ja mogłem znów być sobą i trzymać go na dystans. - Więc....będziemy tu tak stać? Czy wejdziemy? - Spytałem widząc coś dziwnego w jego oczach. Jakby błysk satysfakcji, czy zainteresowania. Musiałem jak najszybciej dopracować jego zachowanie, by móc przewidzieć jego ruchy i intencje. Oby los mi przy tym sprzyjał....

<Ash?>

wtorek, 30 stycznia 2018

Od Ashera CD Aorine "Przeciwieństwa się przyciągają"


- Nie będę Cię juz dalej ciągać. Dalej sobie dam radę- Zatrzymał się - Pewnie masz lepsze rzeczy do roboty, a ja i tak nie miałbym Cię jak ugościć - dodał po chwili.
Tu się trochę zwiesiłem. "miałbym?" Dlaczego tak piękna kobieta używa końcówek przeznaczonych dla mężczyzn. Może chciała się mnie pozbyć? Byłem zbyt nachalny? Hmm, niemożliwe. Zacząłem się zastanawiać, kiedy tajemnicza niewiasta oddalała się z każdym krokiem i powoli znikała na horyzoncie. 
- Hej!- krzyknąłem za nią, podbiegając kawałek- Może zobaczymy się jeszcze raz? Masz czas? chciałbym Cię zaprosić na kawę i ciastko w tutejszym mieście, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, moja droga. 
- Czy ty mnie zapraszasz na randkę? - Zapytała prosto z mostu.
Kobieta obróciła się w moją stronę mrużąc przy tym oczy, muszę się przyznać, że chyba po raz pierwszy w życiu się speszyłem i poczułem delikatną niepewność w stosunku do płci przeciwnej, zacząłem się zastanawiać co takiego odpowiedzieć. Potarłem więc kark, biorąc głęboki oddech. 
- Możliwe, dlatego pytam czy masz jutro czas ze mną gdzieś wyjść, czy po prostu masz już inne plany. 
- Nigdy nie wiem kiedy mi cos wypadnie do roboty.... Ale niech ci bedzie - prychnęła, kładąc dłonie na biodrach. 
Przez ten gest wydawała mi się teraz bardziej niedostępna, skryta w sobie. Zaintrygowała mnie i to bardzo, nie mogłem jej odpuścić, musiała być moja. Takie zakazane owoce z sadu smakują najlepiej, a przed sobą miałem na prawdę dorodny okaz. Jej następna wypowiedź, tylko zachęciła mnie do wprowadzenia tego planu z kawiarnią w życie jeszcze szybciej. 
 - Ale tylko coś mi zrobisz to nie ręczę za siebie- pogroziła mi palcem.
- Dobrze, dobrze. O to nie musisz się martwić, po prostu staw się przed kawiarnią około godziny popołudniowej. Będę tam na ciebie czekał.
- No dobra- westchnęła lekko zrezygnowana, jednak chwile później się uśmiechnęła. 
W tym właśnie momencie wygrałem, Aorine była w zasięgu moich rąk, a kawiarnia powinna mi to tylko ułatwić. Klasnąłem uradowany w dłonie i rozejrzałem się wokół.
- To do zobaczenia piękna damo, pamiętaj nie spóźnij się jutro!- pomachałem jej na odchodne, wkładając ręce do kieszeni. 
W drodze powrotnej zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zrobić żeby mi uległa. Kwiatki? Czekoladki? Te standardowe opcje? Nie, nie wydaje mi się na taką. W końcu jest cicha i niedostępna, chociaż moje zdolności flirtu powinny zadziałać, nigdy mnie nie zawodziły. Zadowolony z połowy planu udałem się na ziemię, tam postanowiłem spędzić gdzieś noc. 

***

Następnego dnia wróciłem do Kami No Jigen, szybko pobiegłem do miasta z białą różą w ręku. Nie powiem, cała ta sytuacja lekko mnie zestresowała, jednak będzie warto. Mają tutaj na prawdę wspaniałe rzeczy, kilka minut rozmów czy śmiechów będzie wystarczyło mi w zupełności. Kto wie, może potem zabrałbym ją na atrakcje na ziemi, jeśli wyrazi takie zainteresowanie. Gdybym był rybakiem mógłbym śmiało powiedzieć, że trafiła mi się piękna ryba, w dodatku była to bogini. Lepiej chyba już trafić nie mogłem, obiad podany jak na tacy. Nie mogłem tego spieprzyć, inaczej taka okazja może mi teraz przelecieć koło nosa i nigdy się nie powtórzyć. Nie tym razem głupie życie, teraz to Asher będzie nad tobą górował.

Aorine?

Opowiadania

Shin będzie miał Urlop do odwałoania

WSZYSTKIE OPOWIADANIA MAJĄ ZOSTAĆ WYSŁANE DO KUSHINY

Od Haku cd. Nexaron'a "Skrzynia zagadek"


Spojrzałem kątem oka na rozmówcę. Widziałem na jego twarzy ciekawość. Wróciłem wzrokiem przed siebie, aby nie wpaść na przypadkowe drzewo. Jeszcze ani razu mi się to nie przytrafiło i postaram się utrzymać swój wynik do końca.
- Dobrze, ale to zależy, jakie miejsca najbardziej preferujesz - miał rację. Jako Bóg Wędrowców zwiedziłem wiele miejsc, nawet więcej, niż sądzi. I chociaż moim celem było tylko pomaganie ludziom, nie odszedłem z ludzkiego świata, nim nie zwiedziłem najbliższego terenu. - Na klifie, pod którym się spotkaliśmy, oglądałem widoki, tak więc stwierdzam, że nasze spotkanie to przypadek - odpowiedziałem na pierwsze pytanie, słysząc w uszach szum wody. Byłem ciekaw, czy starczy mi czasu, aby opowiedzieć mu o wszystkim. Chociaż nie, to niemożliwe. Nie da się opowiedzieć wszystkiego podczas jednej i tak krótkiej rozmowy. A co ciekawsze, to jest jedyny temat, który lubię poruszać; podróże. Tylko nigdy nie ma na niego czasu. - Jeśli chodzi ci o samo słowo "piękne"...
Zacząłem mu wymieniać o wyspach Japonii, gdzie najciekawsze są wulkany. Jeśli masz szczęście, możesz na własne oczy ujrzeć eksplozję, lub zwiedzić nieczynne. Inną atrakcją jest jaskinia Waitomo Glowworm - jest zarazem piękna i tajemnicza. Wnętrze groty jest wypełnione małymi robaczkami, które świecą błękitnym blaskiem - to jest piękne. Kiedy tam jesteś, masz uczucie, że to nie wszystko. Że ta jaskinia skrywa w sobie coś... innego. Mroczniejszego i strasznego. Piękny widok masz także z kanionów, a największy jest Wielki Kanion Kolorado, z którego krajobraz zapiera dech w piersiach. Masz wtedy ochotę zamienić się w orła i poszybować nad ziemią, gdyż z lotu ptaka wszystko wygląda jeszcze piękniej. Jeśli chodzi o najcudowniejszą wyspę, bez wątpienia jest to wyspa Bora-Bora. Pośrodku wyspy wznosi się dawno wygasły wulkan porośnięty gęstym, zielonym lasem. Dookoła wyspy rozpościera się turkusowa laguna, oddzielona od morza piaszczystą mierzeją. Wszystko to opasane jest pierścieniem rafy koralowej, upstrzonym piaszczystymi wysepkami.
Doszliśmy do wodospadu. Z pozoru niczego tu nie było, po prostu woda spadająca w dół przez siłę grawitacji. Ruszyłem pierwszy i zaszedłem za ogromną skałę. Za nią znajdował się nasz portal.
- Ale jeśli interesują cię mroczniejsze i skryte sekrety, to najbardziej polecam ci Petre. To ruiny miasta Nabatejczyków. Dla ludzi są one zwykłymi zabytkami, do których dojdziesz przez wąski wąwóz. My jako bogowie i chowańce możemy dostrzec rzeczy niedostrzegalne dla ludzkiego oka i powiem ci, że bardzo dobrze. Gdyby zwyczajny człowiek zobaczył kości swoich pobratymców w skałach, ich twarze wygięte w grymasie bólu odbite w nich... - na chwilę zamilkłem przypominając sobie to miejsce. To nie było zwykłe miejsce. - Tam panuje czarna magia, odczujesz ją już w wąwozie - dodałem i przeszliśmy przez portal. Po chwili znaleźliśmy się w naszym świecie, a konkretniej na przeciwko jakiejś świątyni. Odczekałem chwilę, aż Nexaron także przejdzie przez portal, a gdy to zrobił, odwróciłem się w jego stronę. - Kontynuując, wydaje mi się, że Petra jest czymś na wzór domu dla Akum, ale uśpionych. W każdej budowie istnieje wiele korytarzy i pokoi, a w każdym jest coś innego i łączy ich zawsze jedna rzecz; czarna postać stojąca na środku sali. Jest ona wysoka i chuda, głowę ma zawsze zwieszoną w dół. Wydaje się być iluzją, złudzeniem, które ciągle się powtarza, ale po jakimś czasie możesz oszaleć. Słyszysz głosy i wydaje ci się, że ludzkie ciała w skałach krzyczą do ciebie i zapraszają do siebie - skończyłem.

<Nex?>

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Shinaru CD Kagehiry "Zazdrość jest ślepa"


-Póki co nie śpieszno mi tam- Zaśmiałem się cicho, czując jak ciężar z mojego ciała powoli ustępuję. Woda święcona ma jednak jakąś szczególną moc, a przynajmniej w tym wymiarze. Na ziemi, jakoś nie wierzyłem w bajki o stwórcach świata, a teraz? Mam szanse służyć bóstwu, który ma związek z głównym bogiem. - A co do nocowania tu... nie chcę się narzucać - Uśmiechnąłem się delikatnie. Nie miałem pewności, czy powinienem, aż tak nadużywać jego gościny. Dość mu narobiłem problemów, jak na ten dzień. 
- Ale to naprawdę nie problem.- Szybko rozwiał moje wątpliwości. Już tak nie krępował się w mojej obecności, co mnie szczerze cieszyło. Napięta atmosfera, to zła atmosfera. - Wole mieć oko na to, czy to coś nie pojawi się znowu.  
- Um... - Spojrzałem w bok i podrapałem się lekko po policzku. Ciężko było mu odmówić, gdyż miałem wrażenie, że jego słowa nie są wymuszone. Były z głębi serca, gdyż po prostu się martwił. Mimo, że nie znaliśmy się aż tak długo, a już mamy ze sobą tak ważny kontrakt. Zacząłem mieć nawet rozkminki, czy to nie było coś podobnego do małżeństwa. Dwoje niby ludzi mieszkających pod jednym dachem, wspierających się ,żyjący na co dzień w swojej obecności i co najważniejsze nie związani normalnymi więzami krwi. Można to również porównać pod współlokatorstwo, ale nasze relacje na to nie wskazywały.  
- Niech będzie, ale wolałbym powiadomić jakoś panią Shiro... nie chce, by się martwiła, choć chyba
zaczęła się przyzwyczajać z faktem, że późno wracam. Do tego mało im dziś pomogłem...-Zżerało mnie lekkie poczucie winy. Miałem im się odwdzięczać za dobre serce, a dziś ich zawiodłem, gdy najbardziej mnie potrzebowali. Z moją pomocą i siłą szybciej by się uporali i mniej zmęczyli. Niby jakoś sobie radzili zanim ja się pojawiłem, ale teraz...jak z nimi mieszkałem od jakiegoś czasu... miałem jakiś instynkt uczestniczenia w ich codziennym życiu na gospodarstwie. Takie wiejskie życie czasami odprężą i dobrze działa na ogólne zdrowie. Jak się człowiek wymęczy przerzucając siano, to padnie na łóżko i od razu zaśnie, a rano wstanie wypoczęty o ile nie zrzucą za wcześnie spod pierzynki. 
Moje drobne użalanie się nad sobą przerwał delikatny dotyk na moich policzkach. Były to dłonie Kege, które obróciły moją głowę tak, bym patrzył w jego oczy. Zaraz po tym dostałem lekkiego całusa w czoło, który uspokoił moje myśli. On naprawdę miał jakiś dar do tego... a może do mnie? Chyba sam bóg może to tylko wiedzieć. 
- Nie przejmuj się. Na pewno nie mają ci tego za złe. - Jego słowa były ciepłe. Nawet udało mu się wywołać lekki uśmiech na moich ustach. Rzadko go traciłem, lecz w takich sytuacjach nie mogłem się przecież szczerzyć jak głupi. Zawsze trzeba dostosować mimikę do sytuacji, a uśmiech jest prawie najlepszy do wszystkiego. Prawie... no właśnie. 
- Dziękuję - Wtuliłem się w niego czując po prostu taką potrzebę. Bliskość innego człowieka zawsze podnosi na duchu, a jednocześnie w tak prosty sposób można ukazać wdzięczność. Bez skrępowania schowałem twarz w jego ramię czerpiąc jednocześnie przyjemność z jego dotyku. Głaskał mnie, co mi się podobało. Lubiłem to... tak jak zabawy z włosami. Pamiętam dokładnie jak za życia lubiłem chodzić do fryzjera, by go męczyć nowymi fryzurami. On jednak zawsze zrzędził, że powinienem ściąć w końcu te włosy, bo wyglądam jak dziewczyna...a ja szczerze olewałem te słowa, bo na widok nożyczek przy moich włosach dostawałem dreszczy. 
- Zabierzmy się może za sprzątanie - Odezwałem się w końcu, gdy uznałem, że cisza między nami zaczyna trwać za długo. Miałem nadzieję, że mój uśmiech nie zejdzie mi z ust przez długi czas. Nie chciałem, by ktoś widział mnie w takie gorsze dni i tracił przekonanie, że jestem wiecznie szczęśliwy. 
<Kage? Nie dam rady więcej...> 

niedziela, 28 stycznia 2018

Od Nexarona CD Haku "Skrzynia zagadek"


Ooo... To było coś, co nawet by Nexaron'a zainteresowała. Okropną przypadłością portali było to, że choć znajdowały się w odgórnie ustalonych miejscach na całym świecie, to było ich tyle, iż nie sposób było od razu spamiętać ich położenie. Mijałoby się to trochę również z celem dla chowańca, który nie pełnił aktywnej służby u któregoś z bogów. Wówczas to mogłoby się okazać, że jego obowiązki wymagają od niego podróżowania po całym świecie. Tak zaś wystarczyła mu wiedza o tych, które znajdowały się w okolicy. Dodatkowo prawie nie bywał w wymiarze boskim, bo zdawał się odstawać od tam żyjących. Większość, jeśli nie wszyscy wydawali się przeświadczeni o tym, że życiowym celem jemu podobnych było oddanie się w "służbę" boskim istotom, ale on nie był zadowolony z tego, jaką to przed nim malowało przyszłość zadowolony.
Jak jednak zaznaczyłem, chciał przynajmniej wiedzieć, gdzie w okolicy znajdowały się portale i dlatego ruszył w ślad za Haku wzdłuż skalnej plaży. Starał się przy tym stąpać po dwakroć ostrożnie, bo choć nienoszenie butów miało wiele zalet, to stąpanie po śliskich kamieniach i muszlach do nich nie należało. Wyrżnięcie orła to byłoby pół biedy, bo ucierpiałby jedynie jego wyobrażenie, jakie miał o nim bóg. O ile jakiekolwiek o nim miał. Rana na stopie byłaby znacznie bardziej uciążliwa. Mimo iż względnie szybko się na nim wszystko goiło, to piekłaby sama z siebie, a jeszcze do tego dochodziła słona woda. Z pewną więc ulga przywitał piasek pod stopami, gdy zaczęli zbliżać się do lasu.
- Tak blisko? - zapytałem, spoglądając na wąską ścieżkę i nie próbując przy tym kryć swojego zaskoczenia. Trochę uciążliwe, że nie dało się wykryć protali na odległość, ale co poradzić. To było życie, a nie gra komputerowa i tak wygodne rozwiązania codziennych problem nie istniały nawet w wymiarze bogów.
- W sumie to nadal nie powiedziałeś mi ,co robiłeś w okolicy. Czy dobrze zgadywałem, że chodziło o ten statek? Czy może o coś innego - za tymi pytaniami kryło się inne. O to, czy załatwił co miał do zrobienia i choć mógłby sam się domyślić, to chwilowo nie miał lepszego pomysłu na pociągnięcie rozmowy.
- Jako bóg podróżnych musiałeś być w bardzo wielu miejscach. Poleciłbyś jakieś miejsce, gdzie można się dobrze zabawić po zmierzchu? - nagle uderzyło go niczym ciężarówka, że właściwie to miał przed sobą kogoś, kto przynajmniej w teorii powinien zwiedzić cały świat. Na pewno wskaże mu miejsca, gdzie może dobrze się zabawić i to na wszelaki sposób. Gdzie udać się, aby zobaczyć piękne widoki na randkę, a gdzie nie warto się udawać nigdy.

Od Haku cd. Nexaron'a "Skrzynia zagadek"


Gdy wilk oglądał zwłoki pozostawione przez Akume, zdałem sobie sprawę, że nigdy w życiu nie starałem się dowiedzieć niczego więcej, na temat tych demonów, prócz tego, czym są, co robią, jak z nimi walczyć, jak się bronią i jak ich odesłać. Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, by zobaczyć ich z bliska i nie, podczas walki, kiedy musisz uważać, by cię nie zabił. Ten chowaniec najwyraźniej był ciekawy świata i wszystkiego innego.
- Szczerze mówiąc, to nie mam obecnie żadnych planów. Ani nie wiem, nawet gdzie jest najbliższy portal prowadzący do wymiaru bogów, a ty wiesz? - odpowiedział wstając od zwłok i patrząc w moją stronę. Jego twarz była pogrążona w zamyśleniu.
- Wiem - odpowiedziałem. - Zawsze jest w tym samym miejscu przy wodospadzie w lesie - dodałem i podszedłem do burty. Zeskoczyłem ze statku, lądując na kamieniach. Były śliskie, z łatwością można było z nich zlecieć, dlatego przytrzymałem się sterczącego ostrego kamienia. Po pokonaniu paru w taki sposób wylądowałem pod klifem na twardym podłożu. Zauważyłem, że Nexaron poszedł moją drogą po paru sekundach, zapewne wcześniej jeszcze oglądając się za ciałem. Schowałem dłonie do kieszeni, jak to miałem w zwyczaju i ruszyłem wzdłuż ogromnej skały, czując pod podeszwami małe kamyczki. tutaj woda przypływała jak na plaży, czyli małymi falami, gdyż te większe były zatrzymywane przez skały i wrak statku. Wylądowaliśmy na plaży. Piasek osuwał się z naszych stóp, a przed nami rozciągał się już las. - To jakieś pięć minut drogi stąd - powiedziałem, gdy w końcu stanęliśmy na leśnej ściółce. Do mojego nosa powędrowały świeże zapachy lasu, a do uszu hałas tworzony przez nocne zwierzęta.

<Nex?>

Od Nexarona CD Haku "Skrzynia zagadek"


Wilkopodobna postać była natomiast zajęta przyglądaniu się temu, co pozostało z truchła demona. Nie pamiętał co prawda swojego poprzedniego życia, ale miał wrażenie, że to z niego wyniósł swoją ciekawość do nieznanego. Teraz natomiast mógł poznać drugi świat istniejący i przeplatający się z jego, o którego wcześniej istnieniu nie miał pojęcia. Niestety, mimo że w świecie ludzi wierzy się, iż bogowie są wszechwiedzący to była to tylko bajka. Poza ogółami, które nic nie mówiły, tak naprawdę nie wiedział, nawet czemu został chowańcem. Miały nimi zostawać czyste dusze, ale jeśli jego obecna dusza była choć trochę podobna do tej poprzedniej to na pewno nie można było jej nazwać "czystą". Do czego jednak zmierzam? Dokładnie tyle samo... Nie. Znacznie mniej wiadomo było o demonach albo przynajmniej nie była to ogólnie rozpowszechniona wiedza. Wszystkim zdawał się wystarczać założenie, że były "złe" i trzeba było je wszystkie zabić. Wilka takie uproszczenie spraw nie zadowalało. Jeśli poczuje się zagrożony, to nie zawaha się naturalnie zabić, ale to nie dotyczyło tylko akum, a wszystkich bez wyjątku. Czemu zrobił to tym razem? Może dlatego, że mniej prawdopodobne było to, iż Haku się na niego żuci. Teraz, więc ograniczył się do oględzin zwłok na tyle na ile jego wiedza mu na to pozwalała. Swoją drogą fakt, że nie wiedział, nic co wydawało mu się przeciętną wiedzą na temat budowy ciała ludzi i zwierząt sugerowało, że nie był ani weterynarzem, ani lekarzem żadnego rodzaju.
- Szczerze mówiąc, to nie mam obecnie żadnych planów. Ani nie wiem, nawet gdzie jest najbliższy portal prowadzący do wymiaru bogów, a ty wiesz? - nie korzystał z nich za często, więc nawet tego nie widział. Było to na swój sposób śmieszne, ale co mógł poradzić? Na pewno nie będzie udawał, że jest inaczej. Nie warte to było po prostu zachodu, jeśli mógł po prostu się zapytać. Duma jego na pewno na tym nie ucierpi...
Co się tyczyło samego przedstawienia, to Haku tego wiedzieć nie mógł, ale Nex byłby nawet skłonny dotrzymać zakładu, gdyby tylko miał pewność, że porozumie się z demonem. Niestety takiej pewności nie miał i stąd bóg wędrowców mógł jeszcze trochę pożyć. Sam sobie byłby winien, że zszedł do świata ludzi bez ochroniarza, jeśli nie umie się obronić. On nie miał obowiązku o niego dbać. Była to prawda, której nigdy nie pozna, bo niby jak. Jednocześnie naturalnie Nex nie oczekiwał żadnych podziękowań za ratunek, bo przecież przynajmniej w teorii był w takim samym zagrożeniu jak młody bóg. Gdyby jednak miał do niego żal o tą zabawę to cóż... Na pewno pomógłby mu ochłonąć.

Od Kushiny CD Soushiego "Gasnący Płomień"


-Jestem dla ciebie tylko chowańcem czy kimś jeszcze? - Te słowa zabrzmiały w mojej głowie kilka razy.
- Soushi..-oparłam swoją dłoń na czole- Znowu zaczynasz? Mówię Ci to po raz kolejny, nie jesteś dla mnie nikim więcej niż przyjacielem chowańcem- Wstałam z kolan, aby unieś się do pionu- Wychodzę do miasta, idę coś kupić do jedzenia na dzisiejszy obiad. Do czasu mojego powrotu nie przemęczaj się za bardzo, ale też zrobisz jak chcesz, nie jestem twoją mamą żeby Ci coś kazać
Mój chowaniec nie odpowiedział nic, uznałam to za znak że chce teraz zostać sam. W sumie nawet dobrze się złożyło, że teraz musiałam wyjść. Miał dużo czasu dla siebie, mógł przemyśleć sobie pewne sprawy. Ja również, jeśli tak dalej mi się będzie narzucał, oraz zadręczał mnie tymi pytaniami, to będę zmuszona go ignorować, albo nawet gorzej.. Anulować kontrakt, a tego bym nie chciała robić. Polubiłam go, ale nie na tyle żeby wykraczać poza granicę bóg-chowaniec. To też nie jest moja bajka, wole swoją pracę bóstwa, to dla niej istnieje i to ją kocham wykonywać. Wierzący są dla mnie najważniejsi, inaczej mogę zniknąć z tego świata, jeśli ostatnia osoba się ode mnie odwróci. Siła bóstwa maleje, a jeśli jest samo to też jest podatne na atak tych przeklętych akum. Jednak to wszystko zależy od tego kim się urodzisz, niektórzy potrafią sami walczyć, niektórzy po prostu potrzebują swojego chowańca który będzie ich bronił. Powszechnie jest to trochę uważane za tchórzostwo, ale co można innego zrobić. Westchnęłam dosyć głęboko spoglądając w niebo, stałam teraz pomiędzy młotem a kowadłem, najlepiej chyba będzie jak oddam mu tą durną katanę. Wtedy będzie przynajmniej cisza, oraz spokój. Może przestanie na mnie zwracać uwagę i skupi się na swoim orężu, którego nie miał przez bardzo długi okres czasu. Jeśli tak nad tym pomyśleć, to musiał się za nim teraz nieźle stęsknić. Hym. Dobra, niechaj mu będzie, pokaże mu że też czasem potrafię być łaskawa. Z takim oto postanowieniem ruszyłam żwawym krokiem do miasta, im szybciej to wszystko załatwię tym szybciej uporam się ze swoim chowańcem.

***

Po zrobionych zakupach szybko udałam się do swojej świątynie grze przeszłam do kuchni. O dziwo po drodze nie zauważyłam swojego chowańca, musiał się zaszyć w swoim pokoju. W sumie, nie dziwie mu się, każdy w takiej sytuacji chciałby zostać sam. Wypakowałam wszystkie składniki na stół i zaczęłam przygotowywać łatwe jedzenie, ponieważ nie chciało mi się teraz stać nie wiadomo ile i czekać, jeśli będę jadła w samotności. Kulki ryżowe były idealne, do tego jeszcze herbata. Nie musiał praktycznie nic pilnować, wstawiłam tylko wodę i przełożyłam pożywienie na talerze. Szybko udałam się do swojej sypialni, gdzie otworzyłam szafę. Miałam wrażenie, że śnie. Nie było jej. wpatrywałam się w puste miejsce analizując wszystko dokładnie, powoli.. Czyżby ją ukradł? Sam z siebie? Mimo mojego świętego zakazu? Niemożliwe. Postałam tak jeszcze chwile, zanim nie przypomniałam sobie akcji z wielkim lisem o dziewięciu ogonach. Już wtedy miał tą katanę..
- No cóż..- westchnęlam do siebie, zamykając szafę, obojętnym krokiem ruszyłam do pokoju chowańcam gdzie zapukałam w drzwi- Jedzenie jest gotowe, odstawie Ci na poźniej jak bedziesz chciał.
Po tych słowach wróciłam do kuchni, gdzie zasiadłam do posiłku.

Soushi?

sobota, 27 stycznia 2018

Od Kaede CD May "Dni mojej śmierci"


Ja…..nie żyje? Chwila…..muszę to przetrawić……….. Że, WHAT?! Jak….to….co….umarłem?! Kopnąłem w kalendarz? Odszedłem do krainy wiecznych łowów i teraz biegam po nich jako durnowata owieczka!? Kede! Opanuj się! Co z ciebie za facet?!.....Martwy….. Heh…. Nie śmieszne… Ja nie wierzę...wącham kwiatki od spodu..
Ale w sumie nie czuję się martwy więc jak... to... tak... się…...stało? A…. Pamiętam.. Nanami. Dobrze, że ona jest cała…
Nagle do moich uszu dobiegł cichutki płacz. To był Taru. Mój ukochany, młodszy braciszek siedziałem skulony za shoji* i przyciskał zaciśnięte piąstki do oczu. On już wiedział. Zawsze byłem pewien co do jego inteligencji, ale naprawdę czasem była ona szkodliwa. Wtem Taru zerwał się na równe nogi i popędził do malutkiego saloniku. Otworzył jeden z albumów, a następnie wyciągnął jedno z moich zdjęć. Następnie ponownie przebiegł przez korytarz. Wspiął się na krzesło, potem na biurko i ściągnął ze ściany, oprawiony w ramkę dyplom, za zdobycie pierwszego miejsca w konkursie recytatorskim. Był z niego potwornie dumny i specjalnie odkładał wszystkie oszczędności tylko po to, aby kupić właśnie tę ramkę. Mój brat ostrożnie wyjął dowód swojego zwycięstwa. Na jego miejscu umieścił moje zdjęcie. Potem sięgnął do swojej szafki ze słodyczami i wyciągnął nasze ulubione onigiri. Po chwili wyszedł z pokoju, biorąc jeszcze kadzidła oraz zapałki. Poczłapał do rodzinnej kapliczki, gdzie stały już portrety dwóch dziadków i jednej babci. A także portret Ciotki Lu. Tej która zawsze pachniała brzoskwiniami. Umarła trzy lata po narodzinach Taru. Pamiętałem ją bardzo dobrze. Jak byłem mały wyjaśniła mi, że kiedyś jak była jeszcze młodsza niż ja w tamtym momencie, spotkała dzielnego Momotaro, który za jej prawdomówność i dobroć, obdarzył wiecznym błogosławieństwem. Tak właśnie Ciocia Lu wyjaśniała, wiecznie unoszący się wokół niej zapach brzoskwini.
Taru postawił moją fotografię w pięknej bambusowej ramce, położył onigiri i zapalił kadzidło.

- Wiesz, braciszku… Nie mogę pojąć dlaczego poszedłeś tam przede mną. Ale nie martw się… Niedługo do ciebie dołącze. Ten pan lekarz w dużych okularach powiedział mamie, że mam raka. Tylko, że ja nie mam żadnego raka. Ale pomyślałem, że przydało by się tem naszemu lokatorowi własne akwarium. Zaciągnąłem nawet mamę do sklepu zoologicznego i pokazałem najtańsze szklane pudełko. Wiem, że nie mamy pieniędzy, ale chciałem zapewnić naszemu rakowi niezapomniane wakacje. Bo przecież nie zostanie ze mną na zawsze… Prawda? Mama bardzo płakała gdy się o tym dowiedziała i niestety nie zgodziła się na akwarium. Powiedział jednak, że jak Tata wróci. To umościmy mojemu rakowi wspaniałe mieszkanko w szklanym słoiku. Ale jak Tata wrócił to płakał. Powiedział mamie, że nie żyjesz…
Braciszku, bardzo boję się Pana Raka bo u wszystkich wywołuje takie zmartwienie. Dlatego proszę nie odchodź. Jak chcesz to zostań czyimś chowańcem, ale dawaj nam od czasu do czasu jakiś znak. Dobrze? - mały wykonał ukłon, a ja poczułem, że po moich policzkach toczą się łzy. Nie chcąc rozczarować mojego braciszka, wziąłem onigiri i podzieliłam je na części. Tak jak robiliśmy to zawsze...

< Bogini? >

Od Haku CD Nexarona "Skrzynia zagadek"


To wyglądało, jakby moje życie zależało od jego monety. Do było niedorzeczne, oraz w pewien sposób było oznaką głupoty. Nie znałem chowańca, więc miałem powód, aby uwierzyć w jego słowa. Oczywiście nie oznaczałoby to moją śmierć, w końcu sam także mogę się obronić, ale oglądanie takiego zjawiska, gdzie gra się o twoje życie, bez twojej zgody jest... wkurzające. Mimo to oglądałem bez słowa, jak moneta obraca się wokół własnej osi, leci do góry, opada i... znika.
A to, co się działo potem, nie potrafiłbym tego opisać jednym słowem. W ciągu sekundy tworzy się jakaś dziwna dziura w powietrzu, która wsysa stwora i znika jakby nigdy nic. Przypadek? Pułapka na statku? Ale sądząc po spokoju wilkopodobnej postaci, uznałem, że to jego sprawka. Przyglądałem się, jak podchodzi do miejsca, w którym przed chwilą istniała wyrwa, aż odwróciłem się i spojrzałem na morze. Wciągnąłem potężny haust morskiego powietrza do płuc oglądając morze. Było niewzruszone, jakby coś je sparaliżowało, ale po chwili fale znowu się pojawiły, a statek zaczął niebezpiecznie skrzypieć.
- Wybacz, że ci przerwę twoje zajęcie, ale masz zamiar teraz wracać do Kami no Jigen, czy zostajesz tutaj? - zapytałem odwracając się w kierunku Nexaron'a. Przeszło mi nagle przez myśl, że jeszcze nie spotkałem żadnej kulturalnej osoby ani w ludzkim, ani w moim świecie. Większość jest egoistyczna i widzą czubek własnego nosa, dość spora liczba zachowuje się jak duże optymistyczne dzieci, które nie poznały jeszcze co to prawdziwy świat oraz inni. A może to ja byłem jakiś średniowiecznym paniczem i tego nie wiedziałem? Nie spotkałem nikogo, kto by się wyrażał z szacunkiem do każdego. A może mam całkowicie inne poglądy?
Wyobraziłem sobie, jakbym się zachował, gdybym był inny. Rzucił się na niego z pięściami, wyzywając go od najgorszych kreatur chodzących po tym świecie za to, że grał moim życiem? W końcu gdyby miał mniej rozumu niż teraz, równie dobrze jego słowa mogły się okazać prawdą. "O, wygrałeś Akumo. Bierz go sobie" - odsuwa się na bok, z ręką wychyloną w moim kierunku, aby dokładnie wskazać mu cel. Może bym padł na kolana i zaczął mu dziękować, czy nawet całować stopy? W końcu oszukał stwora i gdy ono straciło swoją czujność (a ja jakiekolwiek pozytywne zdanie o Nexaron'ie) zabił go. Mógłbym go wziąć za swojego wybawcę twierdząc, że nie poradziłbym sobie z tym stworem. Trzeci wymysł mojego charakteru polegał na tym, że zacznę latać po całym statku, wznosząc ręce wysoko ku górze i radując się, że Akuma zginęła i błędnie osądzając, że nim mi nie grozi, a w rzeczywistości kolejne demony kryją się gdzieś za skałami, w wodzie, czy może na statku. Właśnie, pewnie bym tak po nim skakał i tańczył, aż deski by się załamały, a wcześniejsze skrzypienie było tylko zwykłym skrzypieniem starych desek.
Ale ja poczułem się zażenowany jego zachowaniem. Mimo tego odezwałem się do niego kulturalnie z pytaniem, czy wraca ze mną, czy ma jeszcze ochotę poszperać na tym starym wraku, w poszukiwaniu czegoś cennego. Swoją drogą... ciekawe co to za monety. Lecę i znikają... a może to jego sztuczka? W końcu chowańce posiadają swoje moce.

<Nex?>

Od Sekhme "Konkurs Hamani"

Powoli obrócił głowę w stronę zegara i westchnął przeciągle. Wziął kolejnego łyka koniaku z kieliszka. Sekhme nie przepadał za alkoholem, ale tym razem czuł, że bez niego nie da rady poprowadzić normalnej rozmowy z byłym współpracownikiem. Już za czasów służby u tego samego bóstwa działał na Sekhme jak płachta na byka, dlatego jeśli nie rozluźniłby chociaż na chwilę umysłu, mógłby pod wpływem emocji zrobić koledze krzywdę. W końcu tyle razy wyperswadował mu prosto w nos co o nim myśli, że zaczął zastanawiać się czemu jeszcze nie zmienił kształtu na wklęsły.
Dokładnie godzinę temu skontaktował się z krukiem, prosząc o spotkanie w barze o wielce romantycznej nazwie - „Stajnia Augiasza”. Sekhme nie udawał, że był specem w spacerkach od jednego baru do drugiego i nie starał się nim zostać, jednak musiał przyznać, że nazwa nie przyczyniała się do skutecznego promowania tego miejsca. Przywoływała na myśl raczej negatywne emocje, a Sekhme widząc pierwszy raz nazwę miejsca, znajdującego się pod adresem ofiarowanym przez znajomego, zrobił skwaszoną minę i do obecnej chwili nie mógł się jej pozbyć. Czuł się oburzony, o ile nie poniżony, że musiał czekać na tego parszywego psa w miejscu z tak wieśniacką nazwą. A jednak prawdopodobnie nikomu oprócz Sekhme ten fakt nie przeszkadzał, ponieważ budynek pękał w szwach od gości i już przez dłuższy czas alkohol lał się strumieniami.
Pomyśleć tylko, że gdyby nie ten przebrzydły idiota i jego wieczorna urojenia, spędzałby wieczór w świętym spokoju z dobrą lekturą. Tymczasem musiał siedzieć znudzony w jakimś obcym miejscu pośród pijanych bóstw i chowańców, czekając aż łaskawie zjawi się inicjator spotkania.
— Obyś przychodził z dobrym powodem, dla którego wyciągasz mnie o tej porze z domu i każesz przebywać w tak… — Skrzywił się znacznie. — Okropnym miejscu — dokończył Sekhme, gdy dosiadł się do niego wysoki, szczupły mężczyzna wyglądem przypominającym człowieka po trzydziestce. Twarz miał poznaczoną licznymi mniejszymi bliznami i siniakami w niektórych miejscach. Nie golił się od kilku dni, o czym świadczył drobny zarost na szczęce. Po lewej stronie szyi, od kącika ust do obojczyka, ciągnęła się duża, obrzydliwa blizna, którą otrzymał jeszcze podczas pracy z Sekhme. Częściowo zakrywał ją przydługimi, czarnymi włosami. Sięgały trochę za łopatki i niektóre kosmyki były zaplecione w drobne warkocze. Ze specjalnych wycięć w białej koszuli na plecach wyrastały potężne, sowie skrzydła. Sekhme starał się ukryć jak łatwo przyciągają jego wzrok podobne atrybuty. Zazdrość wypełniała go od środka i zbierała się tuż pod gardłem, przez co z trudem szło mu wyduszenie chociaż jednego słowa. Kiedyś to on miał najpiękniejsze skrzydła z tej dwójki.
— A co jeśli po prostu chciałem się spotkać i pogadać jak za dawnych lat? — odparł beztroskim tonem, odchylając się mocno do tyłu na siedzeniu. Z radosnym uśmiechem i pewnego rodzaju satysfakcją w oczach obserwował skulonego pod ciężarem nieopuszczającego go bólu Sekhme.
— Czyli zatęskniłeś za złamanym z mojej ręki nosem? Mogłeś od razu wspomnieć, wgniótłbym ci go raz, dwa przy pierwszej lepszej, mniej późnej okazji, Ren. — Dokończył koniak i z głośnym stukiem odstawił kieliszek na blat. Odsunął go od siebie w stronę barmana, po czym spojrzał kątem oka na mężczyznę najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jaki było go stać. Zauważył jak po skórze Rena przechodzą dreszcze, a jego uroczy uśmiech w zaledwie ułamku sekundy rzednie. Harda iskierka w oczach przerodziła się w coś na wzór strachu. Być może wypowiedź, na jaką się wysilił, nie należała do wyjątkowo strasznych gróźb, ale za to nienaturalnie padające światło na czaszkę zakrywającą twarz Sekhme i jego wypłowiałe spojrzenie rzeczywiście mogły przerażać. Zwłaszcza jeśli słyszało się choć jedną plotkę na jego temat. Wyobraźnia ludzi nigdy nie zawodziła w chwilach balansowania na granicy. Czasami wystarczyło powiedzieć kilka odpowiednich słów. Pacyfizm był o wiele wygodniejszy.
— Jak na trupa wydajesz się być całkiem żywy, miło znów widzieć cię w formie. Mam rozumieć, że rozpoczynasz nową karierę z nowym pracodawcą? — rzekł Ren i machnął ręką na barmana. — Czystą — rzucił krótko, nie odwracając oczu od Sekhme. Zauważył jak prawy kącik ust Rena lekko unosi się w zawadiackim uśmiechu. Kruk zazgrzytał zębami. Wciąż nie potrafił pogodzić się z faktem stracenia dobrego imienia i opiekuna. Minęło sporo czasu, a jednak jego pamięć nie wyrzucała tych bolesnych wspomnień z głowy, co więcej drażniły go z każdym dniem coraz bardziej i choć ogromnie tego chciał, nie przestawał żyć przeszłością.
— Podoba mi się wolne życie. Przynajmniej teraz to nie ja piorę gacie swojemu panu. — Odchylił głowę do tyłu, spoglądając na rażąco białe światło z lamy nad nim. Uśmiechnął się przy tym złośliwie. Praca chowańca była trudna, nie tylko ze względu na ochronę pana i wybijanie akum, co jednak zabierało sporą część energii, ale także z powodu licznych mniej ryzykownych obowiązków. Przeważnie nudnych albo irytujących. Ren odchrząknął lekko zakłopotany i poprawił spadającą na oczy grzywkę. Na chwilę odwrócił wzrok.
— No dobrze, przejdźmy do sedna. — Sięgnął dłonią do kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielki wycinek z gazety. Położył go na blacie, a potem przesunął w stronę Sekhme i spojrzał wyczekująco na chłopaka wpatrzonego w sufit W tym samym czasie podszedł barman, żeby postawić tuż pod nosem Rena kieliszek wódki. Stuknięcie szkła o drewno zbudziło Sekhme z chwilowego uśpienia. Drgnął lekko, a potem westchnął ciężko na widok tytułu pisma. „Tajemnicze zaginięcia dzieci w Magome” głosił tłusty napis na górze tekstu. Uniósł wysoko jedną brew, patrząc pytająco na Rena.
— Poprosiłeś mnie o spotkanie tylko po to, żeby pokazać poranne wydanie jakiejś głupiej gazety? Mogłem sobie sam wyjść do kiosku i ją kupić, jeśli tylko miałbym ochotę — warknął nieprzyjemnie chrapliwym i niskim głosem, aby dać do zrozumienia, że nie lubi bawić się w podchody. Po chwili Ren wyciągnął z drugiej kieszeni jeszcze jeden kawałek papieru, tym razem bardziej zgnieciony i postrzępiony przy krawędziach. W tym artykule górował tytuł o treści „Młode pokolenia z Tsumago zaginęły”.
— Ten jest sprzed tygodnia. — Wskazał palcem na drugi wycinek. — Ten sprzed dwóch dni — dodał, kiwając głową na pierwszy. — W tych dwóch miasteczkach działo się coś niedobrego. Coś nieludzkiego.
— Przypuszczasz, że przewinęła się przez nie jakaś akuma? — Parsknął śmiechem Sekhme — Akumy nie są na tyle inteligentne, żeby porywać dzieci. Szczególnie masowo. Działają instynktownie. Rozumiem, gdyby to była jakaś grupka smarkaczy, która zgubiła się w środku lasu, możliwy byłby napad przez akumę, ale cała społeczność nieletnich? No bez przesady — rzekł z rozbawieniem w głosie. Ren ględził od rzeczy zdaniem Sekhme. Zawsze miał nierówno pod sufitem, ale w tym momencie podważał całą naukową wiedzę o akumach.
— Zwykły człowiek też nie byłby w stanie tego dokonać. Wszystkie dzieci w wieku od trzech do dziesięciu lat zniknęły podczas jednej nocy. Jednej nocy. To wymagałoby dziesiątek włamań i bezszelestnego wyprowadzenia całej dzieciarni z miasta. A nie wszystkie dzieci są beznadziejnie ufne. Któreś mogłoby zacząć płakać, krzyczeć, wołać o pomoc. Uśpienie każdego po kolei i wyniesienie poza miasteczko też graniczy z niemożliwym. Pomyśl, Sekhme! — Ren pod wpływem emocji uderzył zaciśniętą pięścią o blat. Kieliszek drgnął niebezpiecznie, a wódka wewnątrz zafalowała. Wpatrzony w nią Sekhme jednak nie poruszył się, pozostał niewzruszony, jakby gwałtowny wyskok ze strony znajomego był czymś zupełnie naturalnym.
— Akumy też nie są na tyle sprytne i potężne, żeby w jedną noc zwabić do siebie taką ilość ofiar — odparł po chwili namysłu. Odwrócił powoli głowę i spojrzał prosto w oczy Renowi. — Chyba, że ta długo się głodziła. Głód pcha do nagłych decyzji.
— Możliwe. Tak czy siak jestem pewien, że to akuma. Zbliża się Hanami, one wtedy zaczynają jeden z największych żerów. — Podparł się łokciami na blacie i ukrył twarz w dłoniach. Nerwowo zacisnął palce na spadających z czubka głowy kosmykach włosów.
— No dobra, ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego, że postanowiłeś pogadać akurat ze mną? — Przejechał paznokciem po drewnianym blacie. Nie wydobył się żaden irytujący dźwięk, ani nie zniszczył nałożonego lakieru. Nudziła go po prostu ta rozmowa i musiał czymś zająć ręce, a frędzle w szaliku były wytarmoszone do tego stopnia, że wystarczyłoby jedno pociągnięcie i rozleciałby się w drobne nitki. Lepiej zostawić je w spokoju.
— Widzisz, chciałem się zająć tą sprawą, ale mój pan uważa, że to niedobry pomysł. Nie wiadomo jak silna jest akuma, która zabiła aż tyle ludzi, a jemu trochę szkoda mojego życia, bo twierdzi, że mogę dużo stracić...
— Zatem chcesz, abym to ja wytropił tego paszczura, pozbył się go, odnalazł ewentualnie ocalałą dzieciarnię i odprowadził do mamusi, bo w przeciwieństwie do ciebie ja już nie mam nic do stracenia, racja? — przerwał mu Sekhme i dokończył wypowiedź z wyraźnie słyszalną dozą niezadowolenia oraz goryczy, choć ostatnie słowa przeszły mu przez gardło tak prosto i naturalnie, jakby wcale nie wypominał sobie teraz tego, co się zdarzyło.
— Jak ty mnie dobrze znasz. — Uniósł z trudem głowę. Posłał Sekhme przepełniony smutkiem i żalem uśmiech, ale już chwilę potem na nowo spoważniał. Zaczął wpatrywać się we wciąż nietknięty kieliszek wódki.
— Nie znam cię, po prostu jesteś przewidywalny — powiedział. — I dlatego tak cholernie mnie nudzisz, Ren.
Podczas dłuższego momentu, gdy obydwoje milczeli, wsłuchując się w otaczające ich pijackie pieśni i rozmowy, Sekhme przyglądał się Renowi i zastanawiał co chodzi mu po głowie, że postanowił zwrócić uwagę na tę sprawę. Po Ziemi krążą miliony akum, a każdego dnia giną kolejne osoby z ich winy. Nawet za dawnych czasów aż tak się tym nie przejmował, więc dlaczego teraz miałby? Był silnym, odważnym człowiekiem, ale gdy Sekhme rozpaczał nad straconą duszą, której nie zdążył ocalić, Ren tylko wzruszał ramionami i brnął dalej. Przed sobą miał jednak kogoś złamanego, przerażonego i smutnego. Normalny Ren nawet nie poprosiłby go o rozmowę.
— Zanim umarłeś, mieszkałeś w którejś z tych wsi, prawda? — zaczął, przerywając panującą między nimi ciszę. — A jednym z porwanych dzieci jest twoje dziecko, mam rację?
Ren powoli przytaknął, a Sekhme wydawało się przez chwilę, że zauważył drobne łzy w kącikach oczu mężczyzny, zanim ukrył twarz w dłoniach. Wtedy przebiegło mu przez myśl, że to być może jednak dobre rozwiązanie, że nie pamiętał niczego ze swojego życia. Przynajmniej nie musiał tęsknić ani rozpaczać w chwilach takich jak ta. Brak pamięci wydawał się bardzo wygodną stratą.
— Wytropię to obrzydlistwo i ukatrupię, wyluzuj. — Wstał gwałtownie od blatu i wyszedł zamaszystym krokiem, uprzednio zostawiając pieniądze dla barmana. Ostatnio bywał zdecydowanie zbyt altruistyczny.

~*~

Zaczął śledztwo w Tsumago, niewielkim japońskim miasteczku, gdzie akuma pojawiła się pierwszy raz. Odwiedził je w nocy dzięki wyrwie przestrzennej, kiedy większość mieszkańców zasypiała. Specjalnie wybrał tę porę, żeby nie wzbudzić podejrzeń ani paniki swoim wyjątkowo niekonwencjonalnym wyglądem, choć istniał na niego prosty sposób. Skrzydła to nie problem, zawsze je ukrywał pod płaszczem, zaś maskę w kształcie czaszki wystarczyło zdjąć, ale po dłuższym namyśle uznał, że nie jest na to gotowy i nie odchyli rąbka tajemnicy. Zwłaszcza obcym ludziom. Wstydził się pokazywać światu swoje słabości. One na zawsze miały pozostać zamknięte głęboko w duszy Sekhme, ukryte, aby nikt więcej nie zechciał go upokorzyć.
W mieście nie znalazł nic. Żadnej krwi, szczątków trupów, zgubionych przedmiotów które mogłyby należeć do dzieci. Zupełnie tak, jakby porwani wcale nie zostali porwani, ale rozpłynęli się w powietrzu z dnia na dzień. Na obrzeżach miasteczka również nie było żadnych podejrzanych śladów, poza małą, różową chusteczką w wyhaftowanymi inicjałami M.S. Postanowił ją zachować jako dowód zbrodni. Sam nie wiedział po co. Nie pracował w zawodzie funkcjonariusza policji, nie musiał spowiadać się przed żadnym bogiem ani szefem, zajął się całym tym zamieszaniem tylko z dobroci serca, a potem miał zamiar zapomnieć o całej sprawie i więcej do niej nie wracać. Nie potrzebował do szczęścia cudzej chusteczki, jednak nie umiał jej wyrzucić. Głupie sentymenty.
Podczas badania terenu Magome poszukiwania również zakończyły się fiaskiem. Żadnych wskazówek, żadnych śladów. Nic. Pustka. Gdyby nie opłakujące stratę rodziny, Sekhme zapewne uznałby porwania dzieci za głupi wymysł dziennikarzy, szukających sensacji. W dodatku tej sprawy nie pozwoliła mu rzucić dziwna aura śmierci, która górowała nad miastem. Mieszała się z obrzydliwym smrodem akumy, lecz jej gatunku Sekhme nie potrafił rozpoznać. Była inna. Odstawała od reszty.
Przez pewien czas starał się obserwować mieszkańców Tsumago w nadziei, że czyjeś zachowanie wskaże mu jakąś podpowiedź. Mimo to wszyscy zachowywali się tak, jak zachowywać się można po utracie kogoś bliskiego. Nawet przygotowania do Hanami ustały i nikt już nie przejmował się pięknie kwitnącymi kwiatami wiśni. Wkrótce przekwitną. To bardzo romantyczna aluzja do przemijania, a Hanami zawsze będzie mu przypominać jedynie o śmierci. Zaginięcie tych dzieci akurat przed świętem budziły w Sekhme jeszcze większe obrzydzenie. To uciążliwe.
Dochodziła godzina dwudziesta druga. Spędził na poszukiwaniach cały dzień i noc. Wciąż nie miał zamiaru wracać do domu. Podciągnął kolana pod brodę, siedząc w brudnej i ciasnej uliczce między dwoma domami. Ukrył twarz w dłoniach i trwał tak przez następne kilkanaście minut. Czuł ogromne zmęczenie. Nastrój mieszkańców wiosek zdążył mu się udzielić w zaledwie kilka godzin. Aż zaczął żałować tych biednych dzieci oraz ich rodzin. One wszak już nigdy nie wrócą do swoich domów, a życie straciły w tak okrutny sposób jak pożarcie przez demona. Natomiast rodzice, dziadkowie, wujkowie więcej nie usłyszą kojących głosików swoich pociech. Ból będzie ich prześladować każdego następnego dnia.
Oparł głowę o zimny mur i zamknął na chwilę oczy.
— Sekhme… Sekhme… Chodź do mnie. — Usłyszał nieznajomy, kobiecy głos o tak delikatnym brzmieniu, że wydawał się być odgłosem szumiącego między liśćmi drzew wiatru. Sekhme otworzył jedno oko, lecz nikogo w pobliżu nie zauważył. Był sam, nawet mieszkańcy już dawno zamknęli się w swoich domach. Odetchnął, dochodząc do wniosku, że to tylko omamy spowodowane zmęczeniem.
— Mój piękny Sekhme. Chodź. Nie bój się. — Głos rozbrzmiał w jego głowie na nowo. Tym razem go nie zlekceważył. Otworzył powieki i prędko podniósł się z ziemi, uważnie obserwując obszar dookoła niego. Ostrożnie podszedł do końca uliczki, a gdzie zaczynała się główna ulica, lecz na niej nikogo nie dostrzegł.
— Kim jesteś? — zapytał szeptem, jakby obawiał się, że ktoś usłyszy jego rozmowę z niewidzialnym głosem i uzna za wariata. — Dokąd mam iść?
— Podążaj za moim głosem, piękny Sekhme… — Z niewiadomych powodów zadrżał na tę odpowiedź, po czym zmrużył lekko oczy i ostrożnie ruszył przed siebie w stronę lasu. Prowadził go instynkt i głośne szeleszczenie wiatru pomiędzy gałęziami drzew, co wydało mu się podejrzane, biorąc pod uwagę, że od lasu dzieliła go duża odległość, a ta część miasteczka była prawie ogołocona z roślin, pomijając pojedyncze krzewy i kwiaty. Dziwne było też to, że w miarę, gdy zbliżał się do lasu, szeleszczenie gałęzi stawało się coraz cichsze, aż całkowicie ucichło, a Sekhme z zaskoczeniem zauważył, że zamiast tego słyszy brzęczenie dzwoneczków oraz muzykę fletu. Zgarbił się na chwilę, gdy wyczuł smród akumy. Ten sam zapach, który wypełniał Magome i Tsumago. Zacisnął szczęki, lekko wzburzając w swoim ciele krew, a po chwili wahania rzucił się biegiem przez las, goniąc za słodkim dźwiękiem fletu, otumaniającym zmysły, lecz Sekhme skupiał się jedynie na głośnym biciu swojego serca i szumu krwi w uszach.
Nie zwracał uwagi na pajęczyny na twarzy ani liście we włosach. Liczyło się tylko dorwanie tej obrzydliwej maszkary bez względu na wszystko. Podczas odwiedzin w miasteczkach zauważył jak bardzo cierpią ludzie z jej winy i choć sam tego nie chciał, obudził się w nim instynkt łaknący zemsty za utracone życia niewinnych ludzi. To było silniejsze od niego i dopóki nie pozbędzie się akumy zgodnie ze złożoną Renowi obietnicą, nie spocznie.
Przedarłszy się przez gęstwiny lasu, podążając za fletem, dotarł na skąpaną w świetle księżyca polankę. Wtedy wszystko ucichło. Dzwoneczki, flet, nawet wiatr przestał wiać. Słyszał jedynie swoją oszalałą z emocji krew.
— Gdzie jesteś?! — warknął chrapliwym i niskim głosem, zaciskając dłonie w pięści. Wbił paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni tak mocno, że prawie przebił się przez skórę. Był cały spięty, ale gotowy do ataku w razie gdyby sytuacja tego wymagała. W każdej chwili mógł również zranić się nożem noszonym w bucie i z cięcia wydostać krew, a potem użyć jej jako swojej broni. Dlatego jedną dłoń trzymał trochę niżej niż drugą, aby szybko móc sięgnąć po ostrze. To jeden z tych wyuczonych odruchów, które nigdy nie zanikają.
Po chwili poczuł cudzy dotyk na ramieniu. Automatycznie odwrócił się, odskakując gwałtownie do tyłu. Zaparł ciężar ciała podeszwami butów o ziemię i zgiął kolana, przy tym napiął mocniej mięśnie ramion gotów do szarży, lecz osoba stojąca przed nim nie wyglądała na groźną. I to zaskoczyło Sekhme najbardziej. Śmierdziała akumą, mimo że obserwował zwykłego człowieka.
Demon miał postać pięknej, młodej kobiety o drobnej posturze ciała i mlecznej cerze, pokrytej w niektórych miejscach bliznami albo pieprzykami. Twarz przywodziła na myśl pięknego anioła z tak jasnymi włosami, że wydawały się białe, oraz cudownymi, błękitnymi oczami. Na chwilę uniosła jasne brwi, wyrażając zaskoczenie, lecz potem rozciągnęła usta w radosnym, sympatycznym uśmiechu i klasnęła w dłonie.
— Wybacz, że cię przestraszyłam, mój drogi, nie chciałam! — odezwała się łagodnym tonem. — Jestem Cyra, miło mi. — Jedną dłoń złożyła na piersi, a drugą złapała rąbek jasnozielonej sukni, nieco podartej przy ziemi i uniosła ją, przy tym składając lekki ukłon przed Sekhme.
— Nie sądziłem, że akumy mogą przyjmować tak piękne postaci — odparł niewzruszony urodą kobiety i wyprostował się. Przechylił delikatnie głowę na bok, przyglądając się uważnie Cyrze. — Czym jesteś?
— Och, dziękuję, że uważasz mnie za piękną! Starałam się! Dla ciebie, mój wspaniały kruku! — ukryła nosek za dłonią i zaśmiała się figlarnie tak, jak czynią to kobiety, aby uwieść mężczyznę. Pytanie jednak zignorowała. Podeszła bliżej Sekhme, po czym spojrzała mu prosto w oczy. — Nie mogłam się doczekać naszego spotkania. Wiedziałam, że mnie szukałeś. — Uniosła delikatnie sukienkę i zawirowała dookoła własnej osi.
— Cudownie — skwitował szybko Sekhme. Nie ruszał się z miejsca. Zachowanie kobiety wzbudzało w nim niepokój oraz podejrzenia. Może była piękna, ale wciąż pozostawała akumą, której nie warto ufać. Kto wie czy zaraz nie wyciągnie zza pleców noża i nie wbije go w serce kruka. Przede wszystkim miała większą inteligencję niż wszystkie potwory, które Sekhme dotychczas spotkał. Tworzyła poważne zagrożenie nie tylko dla śmiertelników, ale i dla samych boskich posłańców. Nie działała według instynktu.
— Nawet nie wiesz jak długo ćwiczyłam, mój kochany. Tak bardzo chciałam ci sprezentować nowy utwór — rzekła rozradowana. Zza paska ostrożnie wyciągnęła srebrny flet z oplecionymi dookoła jego korpusu czarnymi kwiatami. — Rozluźnij się i posłuchaj tej cudownej melodii — dodała, nim przyłożyła usta do fletu. Sekhme napiął odruchowo mięśnie. Nie wiedział co za chwilę się zdarzy i uważał, że warto zachować wszelkie środki ostrożności. Kobieta dmuchnęła i wydobyły się z fletu pierwsze dźwięki. Sekhme zmrużył oczy, robiąc niewielki krok do tyłu, ale nie ryzykując większymi ruchami. Wstrzymał oddech.
Muzyka, którą tworzył demon, była spokojna oraz łagodna. Przypominała kołysankę, nuconą dzieciom na dobranoc. Dookoła polanki wzniósł się nagle ciepły, lekki wietrzyk i smagał kosmyki włosów Sekhme oraz falbanki sukni Cyry. Ona uśmiechała się, grając dalej, a Sekhme powoli tracił zmysły. Czuł się otępiony, jego myśli oddalały się od niego, zaś ciało traciło na ciężarze. Przymykał powieki, oddychając wolno i głęboko.
Przypomniał sobie swój dom. Mały i ciasny domek na obrzeżach miasta w Kami No Jigen, który wypełnił setkami rodzajów ziół i kwiatów. Dzięki temu w tych czterech ścianach roztaczał się cudowny, leśny zapach. W kominku koło starego jak świat fotela zawsze skwierczał ciepły płomień, a krzywo przybite półki na ścianach uginały się pod ciężarem książek.
„Szlag by to”, wzburzył krew. Jej szum zalał uszy, odcinając Sekhme od dźwięku fletu. Drgnął gwałtownie, przykuwając uwagę Cyry, która wciąż kontynuowała swój mały koncert, jednak teraz jej brwi ściągnęły się nisko nad oczami, a uśmiech zszedł z jej twarzy.
— Ty paskudna wiedźmo! — Rzucił się w jej stronę, uprzednio wyciągając z buta nóż. Natychmiast pokonał dystans między nimi, rozciął skórę na dłoni i chwycił Cyrę za nadgarstek, a kobieta otworzyła szeroko oczy. Wrzasnęła z bólu, próbując się wyrwać, lecz jego uścisk był zbyt silny. Nawet jednak gdy ją puścił, krew zaczęła przesuwać się wyżej – do ramienia oraz szyi. Krzyczała zgięta z bólu, trzymając drugą dłonią ręki przeżartej przez truciznę Sekhme. Ostatecznie zdesperowana przekształciła flet w nóż i odcięła sobie ramię aż od barku. Wydała z siebie wtedy jeszcze głośniejszy wrzask, a Sekhme rzucił się na nią, wyrywając jej broń, która w jego dłoni z powrotem zamieniła się w instrument. Odrzucił flet na bok, a Cyrę powalił na ziemię i chwycił za gardło.
— Mój piękny Sekhme — wydusiła, robiąc się czerwona na twarzy. — Jeszcze się spotkamy. Będę czekać w Nakatsugawie, ukochany — mówiąc to, uśmiechnęła się boleśnie, a potem rozpłynęła w powietrzu. Został po niej jedynie flet, który złamał się, gdy Sekhme nim rzucił. Teraz podniósł jego części z ziemi i wetknął do kieszeni płaszcza. Przeklął głośno na siebie.

~*~

Cyra wspomniała o Nakatsugawie, zanim zniknęła z polany. O ile Sekhme dobrze pamiętał, było to miasteczko w pobliżu Magome i Tsumago, w którym zamordował swoją pierwszą akumę. Miał pewne wątpliwości czy na pewno Cyra pojawi się, równie dobrze mogła go jedynie zwieść na manowce, a samej udać się gdzieś indziej. Ale jeśli dzieci wabiła za pomocą muzyki fletu, teraz nie mogła nic bez niego zrobić. Sekhme był w jego posiadaniu, a w dodatku poprzedniej nocy przełamał się w pół.
Postanowił jednak zaryzykować i stawić się wieczorną porą w jednej z mniejszych uliczek w Nakatsugawie. Słońce jeszcze nie zdążyło ukryć się za horyzontem, a on czekał na Cyrę, siedząc na dachu budynku z dala od ludzi. Wkrótce miasteczko prawie opustoszało, pojawiały się tylko pojedyncze cienie osób, wracających do domu, lecz po demonie w ciele kobiety ani śladu. Ziewnął leniwie i podparł policzek na dłoni. Czasem nachodziły go myśli, że trzy czwarte części jego życia to czekanie. Marnotrawstwo czasu, ale na przekór temu, Sekhme lubił czekać. Wiązało się to ze słodkim lenistwem i chwilą ciszy, którą dowolnie mógł spożytkować. Albo opracować plan, ale Sekhme nigdy nie miał planów.
Spojrzał na księżyc. Przez pełnię noc była jaśniejsza niż zwykle. Światło swobodnie padało na uliczkę, w której przebywał Sekhme. Widział prawie wszystko, ale był tylko krukiem. Daleko mu do kociego wzroku.
Wtem kątem oka dostrzegł jak obcy cień przemyka parę metrów dalej. Zerwał się na równe nogi, po czym postąpił kilka kroków w przód i zatrzymał się nad krawędzią dachu.
— Cyro? — odezwał się.
— Wiedziałam, że będziesz na mnie czekać! Kochany Sekhme, nigdy nie zawodzisz. — Odwrócił się spokojnie na dźwięk delikatnego głosu Cyry. Ręka, którą sobie odcięła poprzedniego dnia, wróciła do normalnego stanu. Trzymała w niej teraz zwiędłą różę, którą po chwili przysunęła do swojej piersi, a drugą dłonią zaczęła wyrywać płatki. — Kocha, lubi, żartuje, nie chce, nie dba, miłuje, kocha, lubi… — wyliczała z radosnym uśmiechem. Zachowywała się, jakby nic nigdy jej się nie stało, a Sekhme był jej dobrym przyjacielem. — Nie chce, nie dba... — Zatrzymała się przy ostatnim płatku, po czym spojrzała na Sekhme. — Umrze. — Rzuciła kwiat na bok.
Spiął się, lekko uginając nogi. Cyra gestem dłoni zmaterializowała w niej wielki, srebrny miecz z czarną rękojeścią. Uśmiechnęła się spragnionym krwi uśmiechem, a potem skoczyła w kierunku kruka. On sprawnie wykonał przewrót w bok i skoczył na nogi trochę dalej. Dosięgnął sztyletu z buta. Wykonał rozmach, a potem rzucił go, celując w szyję Cyry. Ostrze jednak tylko smagnęło ją po ramieniu, gdyż zdążyła odsunąć się w drugą stronę.
Miecz wydawał się ciężki, demon zaś drobny, a jednak zdołała go unosić. Jej szybkość była ograniczona, ale nie wykluczało to faktu, że wciąż świetnie sobie z nim radziła. Sekhme wolał na razie nie używać swojej krwi, żeby się nie przemęczać już na początku walki. Jego strategią było odczekanie aż Cyra zmęczy się dzierżeniem tak ciężkiej broni. Kiedyś musiało to nastąpić, a zadaniem Sekhme było na razie tylko przetrwanie.
Cyra ponownie uniosła miecz i w chwili rozmachu, Sekhme odbił się od dachu, przeskakując na kolejny, rzucił się biegiem przed siebie. Cyra tuż za nim. Był zadziwiony z jaką łatwością deptała mu po piętach, jednocześnie taszcząc ze sobą ten kawał żelastwa. Jej suknia rozdarła się u dołu lub to ona sama ją rozerwała, nim zaczęła gonić Sekhme, aby nie przeszkadzała jej w walce. Starannie rozczesane włosy poszarpał wiatr, a piękne oczy przybrały barwę soczystej czerwieni spętanej mordem.
Kobieta nie mogła być zwykłą akumą. Była zbyt człowiecza na demona, a jej zachowaniem nie targał głód i instynkt, wręcz ruchy wydawały się Sekhme przemyślane.
Mocniej zacisnęła palce na rękojeści, wyskoczyła do góry i nakierowała miecz na młodego mężczyznę. On zatrzymał się nagle i schylił, a ostrze uderzyło z głośmy trzaskiem w krawędź dachu. Prędko zeskoczył z dachu w ciemną uliczkę, kontynuując bieg. Ukradkiem usłyszał głośne przekleństwo Cyry, a już po chwili kobieta biegła za nim bez swojego miecza, za to w dłoni trzymała kilka skromnych sztyletów. Sekhme gwałtownie skręcił w bok. Cyra z lekkim trudem wyhamowała, ale szybko dogoniła Sekhme. Przystanęła na chwilę, po czym z impetem wyrzuciła w jego stronę wszystkie swoje ostrza. Jeden z nich smagnął go po udzie, a drugi wbił się w ramię. Jęknął i przewrócił się na ziemię, nie będąc w stanie wytrzymać bólu w nodze. Cyra prędko wykorzystała okazję, bez wahania dopadła Sekhme. Prostym gestem ręki przywołała do siebie katanę z pozłacaną rękojeścią i wzorem smoka wygrawerowanym na ostrzu, a potem stanęła nad ofiarą, przycisnęła klatkę piersiową Sekhme butem i pochyliła się, sięgając dłonią po flet, który cały czas trzymał za paskiem. Zabrała go.
— Mój słodki, naiwny kruk, pozwól, że odbiorę moją własność — rzekła raźnym głosem, a potem uniosła miecz, celując prosto w serce. Sekhme obserwował kobietę z szeroko otwartymi oczami i oddychał miarowo, choć z trudem. Cały czas napierała obcasem buta na jego żebra, przez co ciężej mu szło łapanie powietrza. Nie przejmował się tym jednak, jego myśli krążyły cały czas dookoła przepływu krwi. Choć z każdą sekundą nieuchronnie zbliżał się cios Cyry, on wciąż nie był na tyle silny, żeby wykorzystać magię bez przygotowania.
W ostatniej chwili poczuł krążącą pod skórą silną żyłę magii. Tyle wystarczyło, aby poruszyć krwią. Nie swoją, ale demona. Głęboko wpatrując się w oczy kobiety, tchnął w obieg zebraną energię i tym samym zawładnął nad jej ciałem. Nie była zbudowana z samej krwi, jego zaklęcia nie działały z taką siłą, jak na żywe stworzenie, dlatego musiał przygotować się na walkę z jej świadomością. Poczuł jak naprężają się jego mięśnie pod materiałem ubrania. Ramiona zaczęły drżeć, podobnie całe ciało kobiety, która siłowała się z magią Sekhme. Wciąż trzymała ostrze zaledwie kilka centymetrów od piersi chłopaka, lecz w miarę upływu czasu, słabła, a jej krew poddawała się władzy Sekhme. Wyciągnął dłoń, żeby pomóc sobie kontrolować ciało. Gestem ręki odsunął Cyrę, a potem z bolesnym wyrazem twarzy podniósł się z ziemi, jednocześnie powstrzymując własną krew od dalszego wypływania z ran. Drobne kropelki potu spłynęły mu po czole.
Kosztowało go to wiele wysiłku. Znacznie osłabł odkąd jego ciało zostało wypełnione niezniszczalną chorobą, a tego typu zaklęcia wymagały ogromnej siły. Wkrótce i on zaczął tracić kontrolę nad Cyrą, a kiedy demon poczuł zaledwie kilkusekundowe zerwanie mocy, uniósł miecz i przebił bok Sekhme. Kruk jęknął krótko, po czym osunął się na ziemię, krztusząc własną krwią.
— To już chyba koniec — odezwała się z wesołym uśmiechem. — Wyczerpałeś wszystkie siły na zapanowanie nade mną, szkoda, że niewiele ci to dało. — Jej beztroski ton przyprawiał o ciarki. — Pozwolę ci powoli się wykrwawić i popatrzeć jak przez ciebie giną dziesiątki maluśkich. — Uniosła dłoń, w której trzymała złamany flet, a po chwili przysunęła go do swoich ust i wyszeptała kilka słów. Instrument zajaśniał bladym światłem, po czym wrócił do poprzedniego stanu. Wyglądał jak nowy. Piękny oraz lśniący, szkoda, że w nieodpowiednich rękach. — Szczurołap bez swojego fletu to wszak nie Szczurołap.
Przyłożyła flet do ust i dmuchnęła, tworząc cudownie słodką muzykę, lecz na Sekhme ona już nie działała. Jedyne co odczuł to obrzydzenie oraz nienawiść zarówno do demona, jak i do siebie, że nie zdołał pomścić martwych dzieci ani uratować kolejnej grupy ofiar. Cyra spojrzała jeszcze raz na Sekhme pełnym tryumfu wzrokiem, po czym odwróciła się i odeszła w stronę ulicy głównej. Oparł brodę na piersi, opuściwszy powoli głowę. Czekał aż śmierć go zabierze.
Nigdy nie obchodziło go zdanie Rena, toteż nie czuł żalu, że go zawiódł, ale że zawiódł samego siebie. Zamiast odesłać go do bardziej kompetentnego chowańca lub boga, zuchwale uznał, że sam sobie poradzi ze zleceniem, które wymagało ogromnej siły i niezliczonych pokładów energii. Jego ciało zawodziło za każdym razem, gdy stawał do walki, ale łudził się, że kiedyś mu się uda zwyciężyć z chorobą i mocą, zużywającą zdecydowanie za dużo energii na jego organizm. Prędzej jednak doprowadzi do trzeciej katastrofy.
Nagle usłyszał cichy chrzęst przekręcanego w zamku klucza i głośne skrzypnięcie zawiasów. Sekhme drgnął, z trudem odwracając głowę. W drzwiach stała drobna dziewczynka w zielonej koszuli nocnej w żółte gwiazdki. Wyglądała na niecałe dziewięć lat. Ciemnobrązowe, krótkie włosy sterczały na wszystkie strony. Noc była tak jasna, że z łatwością dostrzegł szeroko otwarte, nieobecne oczy i delikatnie rozchylone usta. Miała drobny, zadarty nos oraz pokryte piegami, pulchne policzki.
Ostrożnie postąpiła w przód i zeszła z betonowego stopnia. Powoli ruszyła wzdłuż uliczki za piękną, ale zgubną melodią Cyry. Chwilę później dostrzegł znacznie więcej dziecięcych cieni podążających na pewną śmierć. Sekhme spiął mięśnie, podpierając się ręką o ziemię. Drugą chwycił raptownie rękojeść, zacisnął zęby i z cichym gruchotem połamanych żeber, wyciągnął, częściowo przepalone przez jego żrącą truciznę w ciele, ostrze katany. Szczęściem ominęło serce, nie byłby w stanie na ten moment utrzymać w nim krążenia, ale odnalazł w sobie jeszcze dość motywacji, aby móc chociaż odrobinę wznowić obieg krwi i nie pozwolić jej wydostać się z ran.
Z bolesnym wyrazem twarzy powstał na nogi, odetchnął cicho, próbując złapać oddech i powlókł się za dziećmi w stronę Cyry. Czuł zawroty głowy, ale nieważne jak bardzo pragnął znowu przylgnąć policzkiem do ziemi i dać sobie z tym wszystkim spokój, włącznie z życiem, nie potrafił pozwolić na śmierć tylu młodych osób.
Zachwiał się w pół kroku, wpadając na drobnego, wychudzonego chłopca w pomarańczowej piżamie. Dziecko zerwało się nagle jak poparzone i spojrzało na krwawiącego kruka. Chłopiec miał ładne, jasnoniebieskie oczy i krótkie, jasne rzęsy. Przed chwilą jednak jego wzrok był jakby za mgłą, teraz nawet nie z pełna umysłu Sekhme widział pełną świadomość w dziecku. Tyle zdołał zauważyć, nim upadł.
— Uciekaj stąd, jeśli chcesz przeżyć — wycharczał, zaciskając dłoń w pięść. Dziecko zamrugało zaskoczone, rozejrzało się dookoła i jak opętane rzuciło się do ucieczki w drugą stronę. Gdyby Sekhme tak mógł zrobić. Zostawić wszystko za sobą. Uciec. Po prostu. Jego świat był jednak zbyt moralny, nawet po tym, co go spotkało w karierze chowańca. Dobroć, którą tak bardzo pragnął ukryć, zawsze wychodziła na wierzch, a on przez nią tylko umierał coraz szybciej.
Drżąc, dźwignął się znów i wyprostował częściowo. Przytknął dłoń do boku, na którym powstała największa rana – od katany. Zacisnął na chwilę powieki, a gdy je otworzył, spojrzał w dół i przytknął palce do rany. Upłynęło kilka sekund, zanim odsunął dłoń. Krew przylgnęła do skóry, a potem zaczęła się formować w szczególny kształt. Sekhme wkrótce stał pośród zahipnotyzowanych dzieci z prostym sztyletem w dłoni. Broń wydawała się być żywa. Poruszała się, a raczej krew, z której została stworzona, falowała, jakby zaraz na nowo miała przybrać kształt kałuży. Resztkami sił utrzymywał jej postać, za to musiał zrezygnować z częściowego tamowania, więc tym razem włożył w ruch więcej wysiłku. Zmusił się do biegu, wszak nie wiedział jak jeszcze wiele czasu minie, zanim dotrze do Cyry. W tym czasie mógł się wykrwawić.
Kręciło mu się w głowie. Ledwo utrzymywał prosty kurs oraz równowagę, czasem musiał się zatrzymać i podeprzeć o ścianę budynku, ale potem znowu zbierał siły i zmierzał przed siebie. Cyra już powoli przekraczała granicę miasta, a jej biały cień majaczył pomiędzy drzewami lasu. Sekhme uniósł ramię, w którym dzierżył sztylet. Zacisnął szczękę i wyrzucił go w jej stronę. Manipulując jego lotem, próbował wymierzyć ostrze prosto w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce, ale kobieta zorientowała się, gdy sztylet znajdował się zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. Odskoczyła, przerywając melodię. Spojrzała morderczym wzrokiem na Sekhme. Chociaż znajdowała się dobre kilkanaście metrów od niego, gdy mrugnął zaledwie raz, ona stała już naprzeciw z przemienionym w zwykły, metalowy miecz fletem. Sekhme raptownie odsunął się, a miecz jedynie wbił się w bark kruka. Zawył boleśnie, ale ani drgnął.
Kobieta zamrugała zaskoczona, gdy metal zaczął syczeć i wypalać się pod wpływem trucizny zawartej we krwi chłopaka. Uśmiechnął się chytrze z trudem, obserwując rosnący na twarzy Cyry strach. Natychmiast odskoczyła do tyłu, z powrotem zamieniając miecz w magiczny flet. Dłońmi próbowała zrzucić wijącą się dookoła instrumentu maź, lecz przy tym raniła i siebie. Płakała przerażona i obolała, bo wkrótce również skóra na jej rękach została przeżarta przez krew. Opadła na kolana, patrząc jak flet zostaje całkowicie zniszczony, a po nim nie zostaje nic.
— Ty obrzydliwy, przeklęty potworze! — wydarła się wściekła i skoczyła na Sekhme, lecz nim go dosięgnęła, wykrztusiła z siebie ohydną czerwonoczarną maź. Opadła bezwładnie na bruk, dusząc się. — Jeszcze… się… policzymy… — wycharczała, a potem powtórzyła los fletu i zaczęła powoli rozpadać się na kawałki aż zniknęła całkowicie.
Sekhme rozejrzał się dookoła. Wszystkie dzieci już odzyskały swoją świadomość i teraz przerażone kręciły się po ulicy. Jedne płakały, inne krzyczały, kolejne pomdlały ze strachu. Sekhme jedynie uśmiechnął się na ten widok, a potem poruszył bezgłośnie ustami i opuścił Ziemię, zostawiając ten chaos śmiertelnym ludziom, którzy zbudzili się przez zamieszanie na ulicy.

~*~

— Co z akumą? — Ren dopadł szpitalnego łóżka, na którym leżał sponiewierany Sekhme. Skrzywił się nieznacznie i sięgnął dłonią do aparatury, aby zwiększyć dawkę morfiny.
— Nie żyje — odparł krótko.
— Dzieci? — Patrzył na Sekhme z wyraźną nadzieją w oczach czerwonych od łez. Jego ręce drżały, gdy zaciskał palce na ramie łóżka.
— Ocalone, ale te z Magome i Tsumago… — urwał kruk i odwrócił wzrok od Rena. Ukradkiem sięgnął dłonią za poduszkę, spod której wyciągnął chusteczkę z inicjałami M.S. Mężczyzna otworzył szerzej oczy i niepewnie wyciągnął po nią rękę, lecz w połowie zatrzymał ją. — Weź — powiedział Sekhme, widząc wahanie Rena i wcisnął mu znalezisko w dłoń. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wyszyte literki, po czym wstał i bez słowa opuścił salę. Sekhme usłyszał jeszcze głośny szloch na korytarzu.

Od Soushiego Konkurs "Hanami"

Przebywałem z moją boginią w świecie ludzi,gdzie miał odbyć się festyn Hanami,pod moją namową ubrała się w kimono a ja sam założyłem swoją ukochaną yukatę. Mimo stanowczych sprzeciwów Kushiny dała się namówić na zabawę zemną.Wokół nas było pełno różnych stoisk z niesamowitymi atrakcjami.Ujrzałem pewną grę w której mogłem łatwo wygrać i zaimponować Kushi pomimo ostatnich nieprzyjemnych wydarzeń jakie przysporzyły trochę nieporozumienia między nami.Złapałem Kushinę za rękę i pobiegłem z nią prosto do stoiska,obsługującego przez mężczyznę w podeszłym wieku.
-Młodzieniec chce coś wygrać dla dziewczyny?-Spytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
-Jaka główna nagroda?-Zignorowałem i patrzyłem na nagrody widoczne na pokaz.
-Hmmmm.-Zamyślił się chwilę.-To może pójdziemy tak,za 10 zdobytych punktów dostaniesz drzewko wiśni?
-Zgadzam się.-Od razu przytaknąłem.-Na czym gra polega?
-Młodzieńcze masz 10 sitek i tymi sitkami musisz wyłowić 10 małych rybek.-Zaprezentował używając sitka spod lady,coś mi tu śmierdziało ewidentnie.
-A ile to kosztuje?-Spytała Kushi.
-Mało młoda damo,10 sitek to 10 srebrnych monet.
-Z chęcią spróbuję.-Od razu dałem pieniądze mu do ręki i wziąłem się do roboty.
Pierwsze 3 próby skończyły się zerowym wynikiem,za każdym razem pod koniec sitko się dziurawiło.Następne 2 próby dały wniosek że choćby sitko będzie dziurawe to da się złapać bez niego.Kolejna próba się udała zdziwieniem właściciela stanowiska i małym zażenowaniem,że tak mało wydaliśmy na jego stanowisku.Niechętnie dał nam doniczkę z drzewkiem,z chytrym uśmiechem na twarzy odwróciłem się do Kushi.
-W końcu się udało i mamy co posadzić przy świątyni.-Powiedziałem dumny z siebie.
-Pfffff za 6 razem.-Prychnęła.-Gdzie teraz chcesz iść?
-Tam gdzie się można dobrze bawić.-Przechyliłem głowę i złapałem ciepłą delikatną rączkę Kushiny.-Ku przygodzie!
Przemierzaliśmy różne atrakcje,poczęstunki z różnymi potrawami,nie raz chciałem nakarmić Kushinę,ale od razu się odwracała i szła dalej i musiałem ją doganiać niejednokrotnie.Przy pewnym stoisku niedaleko lasu do moich uszów doszło wołanie o pomoc,krzyk i płacz.Poradziłem Kushinie zostać na festynie,ale nie chciała posłuchać i poszła zemną w stronę lasu.Ujrzeliśmy zgraję akum siedzących przy ciele człowieka zapewne niedawno zabitego,natychmiastowo wziąłem Kushinę w ramiona i ukryłem się za szerokim pniem najbliższego drzewa.Usłyszeliśmy rozmowę akum o chęci zabójstwa jakiegoś bóstwa lub na zemszczeniu się na przeklętym białym lisie.Po tej rozmowie jedna z akum zaniuchała w powietrzu i stanęła z ziemi,wiedziałem,że trzeba uciekać z obecnej kryjówki,skoczyłem na wyższe gałęzie drzewa wraz z Kushi a moment po naszym zniknięciu w naszym miejscu pojawił się pazur akumy,który przebił pień na wylot.Zostawiłem Kushinę na drzewie i sam zeskoczyłem z niego na ziemię by zagrać na czas.Spojrzały na mnie wszystkie akumy i się zaśmiały.
-O lisie mowa.-Największa akuma zaśmiała się prawie dusząc.-Wiesz co dla ciebie mamy shirou akumu?
Za tymi wszystkimi akumami ujrzałem czarno-włosego nekomatę uwięzionego w kajdanach z mocnego stopu metalu.
-Nekomato ruszaj się i twórz te swoje sztuczki.-Szturchnął go mieczem najniższa z akum.
-Wybacz lisie,ja też muszę jakoś przetrwać.-Wypowiedział te słowa mając łzy spływające po twarzy na ziemię.
Łzy lądujące na ziemi zamieniły się w 15 odbić podobnych do mnie postaci,które zamiast białego koloru posiadały czarny i diamentowe ogony jakby zostały przed chwilą zrobione za pomocą magii ziemi.
-Nie są idealnymi kopiami,ale poradzą sobie z tobą a my zajmiemy się twoim bóstwem.
-Kopia a oryginał to dwie różne rzeczy i nie ważcie się dotykać mojej bogini.-Powiedziałem głosem pełnym nienawiści,momentalnie zapaliłem swoje ogony i przebiłem swoją na tą sytuację odzyskaną kataną najwyższego z akum.Czarne mroczne kopie ruszyły momentalnie na mnie,skoczyłem w kierunku najbliższego akumy,przy wymierzaniu ataku napotkałem na swojej drodze kryształowy ogon,który prawie przeciąłem w pół.Zostałem okrążony przez własne kopie i na raz zaatakowany przez wszystkie z nich za pomocą twardych i silnych ogonów.Przy parowaniu czułem naciskającą siłę dorównującą blisko mnie,każdy z nich miał jednak po jednym ogonie w przeciwieństwie do mnie.Ten nekomata nie dopracował swojej mocy do końca,daleko było do oryginału,spojrzałem na miejsce gdzie ostatni raz widziałem Kushinę,w tamtą stronę zmierzały akumy. Potrzebowałem się szybko uporać z tymi podróbami i zająć się najważniejszym wrogiem,który zagrażał mojej bogini.Widząc akumy blisko Kushi poczułem jakby miał coś zaraz stracić,coś najważniejszego na świecie,momentalnie wydostał się ze mnie gniew długo trzymany w sobie i chęć obrony bogini,ogony zapłonęły ogromnymi płomieniami,kopie zaczęły się cofać z strachu a akumy zainteresowane niebieskim światłem spojrzały w moją stronę z zainteresowaniem.Jednym płynnym ruchem miecza rozciąłem w niecałą sekundę kopie w pół a akumy już leciały w moją stronę,tylko jedna została szukać Kushiny. Po kolei ciąłem nadchodzące w moją strone akumy,spokojnie tnąc nie zmieniając tempa swojego biegu.Byłem już przy ostatniej akumie,gdy Kushina miała miecz akumy przy szyi.
-Poddaj się lisie.-Wychrypiała akuma.-Bo inaczej twoje bóstwo zginie.
Złapałem oddech i momentalnie go wydychałem zimniejszy od otoczenia o kilkadziesiąt stopni,teraz byłem w stanie ekstremalnym w który wchodzili sportowcy w trudnych sytuacjach. W jednej dziesięciotysięcznej sekundy przeciąłem gardło akumy i ponad sto drzew za nim.Stałem w miejscu przez jakiś czas nim Kushina mnie nie dotknęła,wtedy zacząłem wracać do siebie. Dawno nie byłem już zmuszony do wykonania czegoś takiego,złapałem się Kushi i zacząłem wolno iść,czas był taki wolny,taki prosty wszystko było takie inne niż wcześniej.Trzymany przez boginię wróciłem na festyn,niedaleko było stoisko z rzutkami z chęcią podeszłe i kupiłem 3 rzutki.Rzuciłem a ich lot był taki wolny,trafiłem wszystkimi prosto w dziesiątkę,nagroda była trochę skąpa,ale dosyć przydatna.Nowa yukata na szczęście moje damska i w pięknym odcieniu czerwieni.Odeszliśmy w stronę stoiska i zamierzaliśmy coś zjeść,uderzył we mnie jakiś dzieciak,który na oko szukał jakiejś rozrywki,ale on zamiast spytać o coś przepraszał,spojrzał na mnie,zaczerwienił się i uciekł.
-Kushino dlaczego każdy ucieka jak mnie zobaczy?-Spytałem moją boginię.
-Nie wiem,może dlatego,że jesteś Soushi jeden z lepszych kitsune?-Odpowiedziała.-Nie jesteś brzydki,więc możesz zawstydzać niektórych.
-Sugerujesz,że jestem przystojny?-Spytałem dociekliwie.
-Nie powiedziałam tego.-Natychmiastowo zaprzeczyła.
Ruszyłem z Kushiną tym razem ją prowadzając a nie ona mnie.Bawiliśmy się na przeróżnych atrakcjach i nam się znudziło dosyć szybko.Zaproponowałem pójście zobaczyć drzewa wiśni,które miały być podobno piękne.Przeszliśmy do ogrodu zamku Himeji i usiedliśmy na pobliskiej ławce,Kushi podziwiała kwiaty a ja patrzyłem w niebo i odpoczywałem. Obudziłem się z transu dzięki szturchnięciu w żebro przez boginię,zaczęła mnie pytać o to co się stało,jak najbardziej próbowałem uniknąć tego tematu bo niewygodnie mi było rozmawiać o tym.Zbywałem ją odpowiedziami na temat drzew,kwiatów i pytaniem ją o wierzących i modlitwy.Niestety ta bogini była trochę dociekliwa o dziwne rzeczy,których nie rozumiała,trochę się zirytowałem jej dociekliwością wstałem wziąłem ją za rękę i wziąłem na pobliski pagórek,za niedługo miał się odbyć pokaz fajerwerków.Puściłem jej dłoń i położyłem się plecami na trawie,była chłodna delikatna trawa,która odświeżała.Czekaliśmy kilka minut w ciszy gdy zaczęły lecieć fajerwerki i było światło,które nie raz widziałem za życia,Kushina była nimi zafascynowana jak dziecko,w sumie nie dziwota była bóstwem a oni nie mieli żadnego życia wcześniej. Chciałem teraz odpłynąć,uciec i nie myśleć o fajerwerkach,ten widok przypominał dawne czasy,które kochałem i z chęcią bym wrócił do nich,ale niestety to niemożliwe,ważne jest teraz a nie użalanie się nad przeszłością/Byłem zmęczonymi tymi wszystkimi dzisiejszymi wydarzeniami,najchętniej położyłbym się na łóżku,tutaj nawet bym na trawie się przespał gdyby nie moja bogini,która zapewne kazałaby mi się podnosić i iść za nią do przez różne głośne atrakcje aż do świątyni.Wybuchy ucichły fajerwerków a pomimo moich przewidywań nie zostałem szturchnięty jeszcze przez Kushinę,spojrzałem przez ramię a ona dalej patrzyła się w niebo czekając na następne fajerwerki.Wstałem z ziemi,złapałem ją za ramię i powiedziałem,że już nie będzie kolejnych,niezbyt zwróciła na mnie uwagę,ale posłuchała i też wstała z ziemi łapiąc moją dłoń,było czuć wyraźne jej ciepło i delikatność dłoni.Przypomniałem sobie,że miałem plan miło spędzić czas z Kushi,natychmiastowo ruszyłem z nią pomimo mojego zmęczenia w stronę muzyki,która niedaleko grała i było słychać wyraźne zainteresowanie widowiskiem przez wiele osób.Przepchnąłem się z Kushiną przez tłum by ujrzeć co się dzieje,moim oczom ukazały się piękne strojne i niesamowite tańce,które nie raz widziałem w mieście i za życia.Od razu chciałem pójść zatańczyć z Kushiną,ale ona stanowczą stała w miejscu i nie zamierzała się ruszyć,spojrzałem na nią kuląc uszy,ale nawet to nic nie dało na jej decyzję.Wróciłem z Kushiną na inne atrakcje,musiałem coś jeszcze wygrać,samą yukatą i drzewkiem się nie nacieszę.Ujrzałem stoisko z strącaniem butelek i podszedłem natychmiastowo,nagrody były skąpe,ale urzekł mnie rubinowy medalion za strącenie wszystkich butelek.Zostały mi pieniądze tylko na 3 próby,w pierwszej normalnie strąciłem tylko górne butelki a doły ani drgnęły,następna próba podobna do poprzedniej.Lekko się zirytowałem i zapaliłem 1 ogon i rzuciłem w butelki,1 rząd butelek się przewrócił zostały jeszcze 2 i 2 piłeczki,tak samo jak z poprzednimi się przewróciły i z niechęcią właściciel stanowiska oddał w moje ręce przepiękny rubinowy naszyjnik.Kazałem Kushinie zamknąć oczy,chwilę myślała i lękliwie zamknęła oczy,podszedłem do niej od tyłu i zawiesiłem naszyjnik na jej szyi,drgnęła z powodu mojego dotyku,który był zimny.Chuchnąłem Kushinie w ucho i szybko się odsunąłem spodziewając się uderzenia lub ochrzanu od niej.Pomimo moich obaw odwróciła się,przytuliła mnie i podziękowała za wszystkie dzisiejsze rzeczy.Czułem ciepło i satysfakcję,że się na coś jej przydałem jako chowaniec.Wziąłem Kushi za rękę i chciałem wrócić do świątyni jak najszybciej,byłem śpiący i zmęczony tym wszystkim,miałem dość wydarzeń na dziś.Szliśmy z Kushiną przez miasto,niektóre sklepy były otwarte,ujrzałem wystawę na przecenę z sake.Z zainteresowaniem wszedłem sam do sklepu i kupiłem,z dumą wyszedłem przez drzwi sklepu i złapałem ponownie boginię za rękę.Doszliśmy do świątyni odłożyłem niepotrzebne rzeczy do pokoju,wziąłem sadzonkę na zewnątrz i czekałem na Kushinę by ją posadzić.Po jakimś czasie przyszła,ja już prawie spałem,szybko wykopaliśmy dziurę i zasadziliśmy z ją,dumnie spojrzałem na Kushinę jak patrzy na drzewko.Ten uśmiech mnie uszczęśliwiał,pełen szczęścia wróciłem do swojego pokoju,położyłem się na łóżku i wszedłem do świata snów czekając na kolejny niezwykły dzień.

Od Asami - Konkurs "Hanami"

Śniłam o tak cudownym miejscu. Świat pełen miłości, dobra, w którym każdy sen się spełniał. Widziałam ludzi, którzy byli wdzięczni mi i innym bogom. Wysławiali nas i prosili, abyśmy nigdy nie ustawali w naszych działaniach. Każdego dnia i każdej nocy, bogowie z Kami no Jigen otrzymywali miliony modlitw wiernych, a ich chowańce spisywały każdą. Nie było już zła. Wszędzie było wyłącznie miłość i dobro. Niestety, musiałam zostać wyrwana od pięknego marzenia. Otworzyłam oczy, ale po chwili musiałam je ponownie zamknąć. Cichutko mruknęłam, odwracając się od padającego na mnie słońca. Nie chciałam marnować dnia. Podniosłam się ospale, przecierając moją twarzyczkę. Zakryłam ramiona kimonem, które osunęło się w czasie snu. Ziewając podniosłam się z materaca i zaspanymi kroczkami pokierowałam się do wyjścia z mojego pokoju. Nawet nie otworzyłam drzwi. Uderzyłam w nie dość mocno, padając potem do tyłu. Jęknęłam, trzymając się za czoło. Podniosłam się ponownie i teraz bardzo zamaszyście otworzyłam wrota od mojej kochanej sypialni. Bez śniadania i większego ogarnięcia swojego wyglądu, ruszyłam ku wyjściu ze świątyni. Kiedy poczułam powiew powierza, szeroko się uśmiechnęłam. Wszędzie było czuć piękny zapach wiśni… No tak! Hanami! To dzisiaj! Od razu wróciłam do świątyni, aby móc ubrać jedno z najpiękniejszych kimon jakie miałam. Jednak zanim nadszedł czas ubierania się, trzeba było się pożywić i przygotować do wieczora.
---
Wraz z nadejściem ciemności, zeszłam do świata ludzi. W moim towarzystwie znalazł się mój chowaniec. Ten to ubrał pierwsze lepsze kimono, jakie mu wpadło pod rękę. Całkowite przeciwieństwo mnie! Miałam na sobie białe kimono z niebieskimi emblematami kwiatów. Obi, które miałam w pasie miało odcień czerwieni z domieszką żółci. Jak na każdy festyn, ubrałam wygodne geta. W dłoni trzymałam granatowe inro, a w nim miałam zapasową broń, plastry i inne pierdołki, które powinno się mieć na festiwal. Włosy miałam upięte w kucyk na boku. Zamiast gumki użyłam ozdobnej wstążki oraz wpięłam tam kwiat. Grzywkę ułożyłam na ten sam bok, gdzie miałam kucyk. Rozejrzałam się wokół siebie, uśmiechając się delikatnie.
-Taishoku! Uśmiechnij się!-powiedziałam do chowańca, lekko trącając jego ramię.
Przyjrzałam się zamkowi Himeji. Był przepiękny. Wydawało się, że biały pałac sięgał prawie nieba! Z zewnątrz był pięknie ozdobiony. Na każdym odstającym kawałku dachu był umieszczony lampion i niedługi łańcuch, prawdopodobnie papierowy, z podobiznami kwiatów wiśni. Nie tyle co to przykuwało spojrzenie. Na każdej ścieżce było tak wiele płatków! Piękne! Patrzyłam jak zakochana na to, co się działo wokoło. Kiedy schodziłam ostatnio na ziemię, znalazłam księgę dotyczącą tego święta. Była tam cała jego historia, ale kto by ją spamiętał. Działo się tam tak wiele… Nadal się szeroko uśmiechając, kroczyłam drogą na której byliśmy. Ludzie się cieszyli tym, co działo się wokół. Śmiali się, rozmawiali tak radośnie. Widząc pary, które trzymając się za ręce, cieszyły się swoją obecnością… To było przepiękne. Było wręcz idealnie. Nagle na kogoś wpadłam, przez co prawie się wywróciłam, ale Taishoku mnie zdołał pochwycić. Podniosłam się, poprawiając kimono. Pochyliłam się lekko ku osobie na którą wpadłam.
-Najmocniej przepraszam.-powiedziałam, a potem ruszyłam dalej przed siebie.
Nie miałam zamiaru dłużej zatrzymywać się. Chciałam iść dalej i oglądać to, co się działo wokół. Popatrzyłam ponownie na zamek Himeji. Z początku wydawało się wszystko w porządku, ale… Na jednym z balkonów dojrzałam jakiegoś mężczyznę. Wytrzeszczyłam oczy, a potem biegiem ruszyłam w stronę pałacu. Nie przejmowałam się krzyczeniem chowańca. Przepraszałam po drodze każdego, kogo przez przypadek potrąciłam. Musiałam zdążyć. Kiedy znalazłam się w pobliżu balkonu, wleciałam na niego, aby nie marnować czasu na wchodzenie po schodach. Stanęłam za mężczyzną, stojącym na barierkach z zamkniętymi oczami. Delikatnie chwyciłam jego kimono, a ten na mnie popatrzył cały blady.
-Niech pan zejdzie… Proszę. Nie podejmuj pochopnej decyzji…-powiedziałam dość stanowczo, ale można było tutaj wyczuć ciepło i zmartwienie.
Brązowowłosy ostrożnie zszedł z barierki, a potem usiadł. Po jego policzkach płynęły łzy. Widziałam, że ma słabą psychikę, więc od razu wyczułam to, że może być pod władzą Akumy. Kiedy zalewał się biedny łzami, chwyciłam delikatnie obiema dłońmi, jego dłoń. Posłałam mu uśmiech. Biedaczek. Ja po prostu czułam, że może tutaj chodzić o miłość. Przecież jestem boginią, która zajmuje się tym! Nie takich widziałam, ale przejął mnie stan mężczyzny.
-No… Już, spokojnie. Powiedz mi, co się stało…-szepnęłam, przejeżdżając kciukami po wierzchu jego dłoni.
-A-Ale przecież nie wiesz o co chodzi! Więc co mi da twoje spokojnie i tłumaczenie ci wszystkiego!-krzyknął.
Nie powiem, że przestraszył mnie trochę i zmartwił. Rozejrzałam się, zaciskając mocniej jego dłoń. Posłałam mu kolejny uśmiech. Na barierce pojawił się Taishoku, ale poprzez spojrzenie poprosiłam go, aby się nie wtrącał. Lekko zły, kawałek się odsunął i usiadł w cieniu dachu. Wiedziałam, że nie spuści mnie z oczu. Tutaj musiała działać Akuma. Tylko gdzie się ukrywała.
-Jak masz na imię?-zapytałam chłopaka.
-Isage…-odpowiedział z dalszą złością w głosie.
-Miło mi cię poznać Isage. Jestem Asami. Przyszłam tutaj z moim przyjacielem, a ty?-zapytałam.
Wiedziałam, że mogłam go zranić tym pytaniem, ale mogło mi to ułatwić rozeznanie w sytuacji. Mogłam dowiedzieć się, co mogło go zranić… Przez tą odpowiedź, może mogłabym odnaleźć miejsce ukrywania się Akumy. Cholerne pasożyty…
-J-Ja… Przyszedłem tutaj z… Byłą dziewczyną…-powiedział z ogromnym żalem.
-Rozumiem… Czyli coś się wydarzyło. Opowiesz mi o tym? Może łatwiej będzie ci dzięki temu to przyswoić… Ja ci pomogę…-szepnęłam.
Mężczyzna widocznie się zawahał. I to bardzo. Zacisnął delikatnie moją rękę, a sam drugą wolną dłonią zakrył swoją twarz. Potem otarł łzy i popatrzył na mnie. W jego oczach… Tam było tak wiele bólu, smutku i żalu. Posłałam mu delikatny uśmiech.
-Ona po prostu przy mnie… Powiedziała na początku, że mnie kocha, a kiedy poszedłem do jednego z kramów ona… Ona…-chłopak się zaciął.-Pocałowała na moich oczach w usta innego mężczyznę.-dodał po chwili.
-Kobieta, która nie szanuje partnera i szuka pocieszenia w innych osobach, nie może się nazwać twoją dziewczyną. To nie była miłość… Zwykłe zauroczenie. Isage. Nie przejmuj się taka osobą.-powiedziałam, a potem wierzchem dłoni starłam mu z policzka łzy.
Brązowowłosy spojrzał na mnie, a potem się do mnie przytulił. Popatrzyłam na niego, a potem objęłam go delikatnie, głaszcząc jego głowę. Czułam, że potrzebuje tego. Kiedy tak go uspokajałam, Taishoku wyszedł z cienia i spojrzał w bliżej nieokreślonym mi kierunku. Popatrzył na mnie z widocznym, lekkim przerażeniem. Wiedziałam już, co się stało. Akuma się pokazała. Odsunęłam od siebie delikatnie chłopaka.
-Proszę ciebie, abyś się uspokoił, potem zszedł na dół i cieszył się Hanami. Jestem pewna, że odnajdziesz tutaj kogoś.-szepnęłam.
Wstałam, a potem podniosłam granatowe inro. Isage popatrzył na mnie i również wstał. Dopiero teraz zauważyłam, że jest ode mnie o wiele wyższy. Zanim odszedł, przytulił mnie ponownie i z rumieńcem udał się do zejścia z balkonu. Uśmiechnęłam się, a po chwili Taishoku znalazł się obok mnie. Wskazał palcem na miejsce przesiadywania Akumy. Była przy jednym z większych drzew wiśni. Tam, gdzie było wiele osób. Nie panowało tam szczęście. Był cień, zło i ciągłe kłótnie małżonków, przyjaciół, par, małych dzieci… Wszystkich. Popatrzyłam na to z przerażeniem. Od razu wzniosłam się nad ziemię.
-Taishoku… Idziemy tam… Natychmiast. Zabijmy tego pasożyta, aby zniknął z tego świata!-krzyknęłam, a potem ruszyłam do Akumy.
Ogromny, gruby duch, który z uśmiechem patrzył na to, co zrobił. Był w kolorze ciemniej zieleni. Wyglądał jak ogromna kulka z odstającym łbem, na którego czubku miał usta jak kot z jednej z baśniowych krain wymyślonych przez ludzi. Z oczu monstrum wydobywał się jakby dym, który okropnie cuchnął. Jak truchła… Myślałam, że zwymiotuję. Na małych nóżkach przesunął się, aby móc na nas spojrzeć. Nagle zza Akumy ukazał się ogromny, gruby ogon, który zmierzył w naszym kierunku, aby się nas pozbyć. Wściekła wyjęłam z inro pistolet, a samą paczuszkę odrzuciłam. Wycelowałam w ogon, a potem strzeliłam. Cieszyłam się, że właśnie rozpoczęły się fajerwerki. Wystrzał mojej broni nie wywołał żadnej paniki. Nagle miotający się ogon znalazł się na ziemi, a Akuma krzyknęła bardzo zniekształconym głosem. Czułam, jak w moich oczach zaczyna się tlić złość, wściekłość… Za to, co zrobił ludziom… Za to, że jeden z nich mógł umrzeć. Zapewne dałabym radę tej jednej brzydocie, ale po chwili kilkanaście innych akum pojawiło się obok tej jednej, ogromnej. Przerażona zatrzymałam się na ziemi, celując w którąś z nich. Moje dłonie zaczęły bardzo drżeć. Zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam strzały. Jednak mnie zamurowało i naprawdę miałam problem z otworzeniem ich. Kiedy usłyszałam uderzenia i strzały, otworzyłam oczy. Taishoku walczył do upadłego. Każda kolejna Akuma była bita lub była celem ostrzału. Nie mogłam nawet wycelować bronią. Nic nie mogłam… Byłam przerażona tym, że dla mojego chowańca mogła stać się krzywda. Minęło tak wiele czasu, ale tych widm nie ubywało. Nie wiem kiedy wreszcie się ich pozbyliśmy. Moje dłonie już ledwo trzymały pistolet. Po chwili wypadł i leżał na ziemi. Ja cała drżałam.
-Asami!?-usłyszałam czyjś krzyk.
Nie należał on do Taishoku… Znam ten głos. Popatrzyłam w kierunku z którego wydobył się krzyk. Wbiło mnie w ziemię. To… Isage… Otworzyłam szeroko oczy, a chłopak podbiegł do mnie, chwytając moje nadal wystawione do przodu dłonie. W jego oczach też widziałam strach… Czy on mnie widział?
-J-Ja… Widziałeś?-zapytałam.
Pierwszy raz zostałam nakryta na zabijaniu Akum. Czy to oznaczało, że mnie szukał? Przecież od tak sobie by mnie nie nakrył… Przecież jest pokaz fajerwerków. Niespokojnie nadal patrzyłam mu w oczy… Nie wiedziałam co mam zrobić… Chyba zostało mi tylko jedno. Zniknąć stąd, zanim narobię sobie problemów.
-Widziałem! Co ty robiłaś z tym… To jest nieważne!-krzyknął, nie chcąc puścić moich dłoni.
Słyszałam jednym uchem, że mój chowaniec zabiera upuszczoną przeze mnie broń. Nie mogłam oderwać oczu od przerażonego człowieka. Biedny…
-Isage… M-Muszę iść… D-Dlaczego nie znalazłeś…-nie mogłam dokończyć, bo chłopak mi bardzo szybko przerwał.
-Znalazłem! Ciebie! Proszę, chodź ze mną spędzić resztę wieczoru! Błagam!-wykrzyknął z rumieńcem.
Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie chcę dawać mu żadnych nadziei… I tak zapomni… Uśmiechnęłam się delikatnie i rozwiązałam włosy. Wstążkę wsadziłam mu w dłonie, a sama się odsunęłam. Było mi przykro, ale taki miły chłopak nie może myśleć o bogu. Kwiat, który również był ozdobą do moich włosów, trzymałam w palcach.
-Isage… Zapomnij o mnie i szukaj kogoś innego… Nie mogę się z nikim spotykać… Wybacz mi. Jesteś naprawdę cudownym mężczyzną, ale na pewno znajdziesz kogoś lepszego.-szepnęłam.
Chłopak się nie poddał. Wstążkę mocno ścisnął w dłoni, a potem podbiegł do mnie i pocałował. Czułam jak bije jego serce, nagle w mojej głowie rozniósł się głos.
,,-Panie Boże, proszę, aby Asami wreszcie zrozumiała, ile dla mnie znaczy… Może jest to krótka znajomość, może nie powinienem, ale… Ja czuję, że to jest właśnie to…”
Po moich policzkach popłynęły łzy. Nie wiedziałam co mam zrobić. Odsunęłam się od mężczyzny i zaczęłam ocierać poliki. Taishoku stanął tuż za mną.
-Isage… Przepraszam… Nie mogę…-szepnęłam, a potem wróciłam do Kami no Jigen.
Kwiat, który trzymałam w dłoni, został na miejscu, gdzie wcześniej stałam.
---
Przez całą resztę wieczoru, czułam smutek i żal… Tyle modlitw od tego samego chłopaka… Dlaczego on się tak mną przejął? Nie mogę się tym martwić… Na pewno zapomni… Na pewno…
*Punkt Widzenia Isage*
Ściskałem w dłoni wstążkę od tej pięknej blondynki… Asami… Asami… Asami… Jej imię odbijało się po całej mojej głowie. Niesamowita dziewczyna, która powstrzymała mnie od samobójstwa. Dlaczego uciekła. Tak mi na niej zależy… Dotknąłem swoich ust. Nadal czułem smak jej delikatnych warg… Położyłem się na łóżko, patrząc na wstążkę…
,,-Panie Boże… Dlaczego wszystko jest takie okrutne… Kocham ją i obiecuję, że nikogo innego nie będę pragnąć tak samo jak jej…-rzekłem cichutko”
,,-Isage… Zapomnij…”
Słysząc ten głos się podniosłem i rozejrzałem. Nikogo tutaj jednak nie było. To był głos Asami. Nigdy o niej nie zapomnę… Nigdy. Hanami tego roku, stało się świętem w którym nie tylko czciliśmy kwiaty wiśni… Teraz, było to święto, w którym poznałem tą przepiękną blondynkę…
THE END