czwartek, 4 stycznia 2018

Od Asami CD Loyda "Amor caecus est" Koniec


Spędzałam miły czas wraz z Taishoku. Chłopak ostatniego czasu zachowywał się miło i przyjemnie w stosunku do mnie. Przez wylanie herbaty ostatniego razu, moje ciało było jeszcze pokryte czerwienią. Myślę, że minie jeszcze sporo czasu, zanim to wreszcie zniknie na amen. Westchnęłam ciężko. Dziwnie się czułam… Tak, jakby coś złego miało nas spotkać. Nie wiem dlaczego… Zazwyczaj się nie mylę, ale kto wie, czy teraz nie będzie inaczej.
Popatrzyłam na chowańca, który z delikatnym uśmiechem na twarzy przyniósł mi i sobie herbatę. Siedzieliśmy w ogrodzie do którego wejście było wewnątrz świątyni. Cieszyłam się, że mój własny dom jest tak piękny. Sama świątynia może nie robiła wrażenia, ale kto tam wie, jak to się będzie za jakiś czas miało. Chciałam wprowadzić kilka swoich własnych zmian. A dokładniej w tym, aby każdy zakątek tego miejsca był czysty jak łza. Brud jest przecież uciążliwy.
,,-Panie Boże. Dziękuję ci bardzo za to, że miałeś mnie dzisiaj w opiece. Dzięki tobie ja i Fujiwara jesteśmy szczęśliwi. Proszę, abyś nadal dawał nam swoje błogosławieństwo. Dziękuję ci bardzo.”
Z uśmiechem na twarzy złączyłam dłonie i w trymiga pobłogosławiłam tą parę. To takie cudne, że miłość daje im tyle szczęścia. Zastanowiłam się chwilę. Jestem Boginią Miłości, która nigdy nie zaznała smaku tego, czego jest patronem. To trochę dziwne, ale cóż… Nic na to nie pocznę i wiem, że nie mogę pośpieszać tego, co powinno być największym skarbem i nagrodą. Wbrew temu, bardzo chciałam poczuć smak miłości. Jak to jest. Wiem, że ludzi darzę uczuciem, ale nie tym samym co osobę, na której mogłoby mi kiedyś zależeć. Kiedy tak myślałam, dotknęłam dłonią miejsca, gdzie było moje serce. Delikatnie spuściłam głowę, uśmiechając się sama do siebie.
-Taishoku… Idziemy do świata ludzi… Zapolujemy na Akumy.-szepnęłam.
Zanim jednak to się stało, spokojnie wypiliśmy herbatę i uprzątnęliśmy miejsce, gdzie mieliśmy ten niewielki podwieczorek. W sumie tego tak też nie można było nazwać. Pomijając fakt, że prawie się wywróciłam z tacą w dłoni, wszystko poszło dość sprawnie. Kiedy byliśmy gotowi do drogi, przygotowałam swoje dwa ostrza, które ostatniego czasu stały mi się bardzo bliskie. Mogłam teraz zapolować na te pijawki. Wraz z czarnowłosym opuściliśmy naszą świątynię i ruszyliśmy do świata ludzi.
---
Rozejrzałam się dla rozpoznania terenu. Dzisiaj, wydawało się, że nawet takie malutkie, ledwo co działające Akumy zniknęły. Nie wiedziałam co się dzieje. To było lekko niepokojące. Przygotowałam dwa miecze, a Taishoku towarzyszył mi obok z pistoletem w dłoni. Przegryzłam delikatnie wargę. Wytężyłam wzrok w niebo. Te też wydawało się dziwnie puste i bez życia. Wzleciałam lekko i ruszyłam tak ulicą. Dzięki temu Akumy nie słyszały kroków. Może to banalne, ale może to też uratować nam skórę. Rozglądałam się z dalszym niepokojem.
-Taishoku… Coś jest nie tak.-szepnęłam.
Czarnowłosy kiwnął głową. Ruszyłam ku jednemu z wyższych budynków i na nim stanęłam. Teraz uważnie obejrzałam moje otoczenie. Cisza, brak najmniejszego ruchu. Było w sumie już dość późno, ale przecież nawet o tej porze zdarzają się osoby, które spacerują sobie, szukając spokoju. Przyłożyłam dłoń do ust, lekko przygryzając kostkę palca wskazującego. Mój chowaniec wydawał się bardzo uważny. Też musiał wyczuć, że coś jest nie tak. Mój wzrok powędrował ku laskowi w oddali jakiejś świątyni. Biło stamtąd dziwnym złem i strachem. Akuma? A może już powariowałam z nerwów i mam zwidy? Nie wiedziałam tego, dlatego wzleciałam lekko ku niebu, a potem wraz z Taishoku poleciałam do tego miejsca. Nie wiedziałam, że to przysporzy mi tyle bólu…
Na miejscu, stanęłam bardzo cicho na ziemi. Przygotowałam moje ostrza, aby być zawsze gotową na wszystko. Zamrugałam parę razy. W tej małej puszczy lśniło malutkie światełko, które zbliżało się w naszą stronę. Kiedy tak sobie leciało, widziałam coraz większy cień nad świetlikiem. Zacisnęłam dłonie na rękojeściach i wytrzeszczyłam oczy, widząc potężną Akumę o naprawdę ogromnym wzroście. Wzięłam głęboki wdech. Mój chowaniec wycelował w potwora bronią, a kiedy ten rzucił się z paszczą w naszym kierunku, strzelił z pistoletu. Monstrum lekko się cofnęło, wydobywając z siebie dźwięk. Było to burknięcie, krzyk i jeszcze coś co nawet nie dało się określić słowem. Cała zaczęłam mocniej drżeć. Z ciała tej pijawki zaczęły wychodzić mniejsze Akumy, które były zwykłymi klonami tej ogromnej. Kiedy jedna z nich zbliżyła się, zamachnęłam ostrzami, rozcinając czarne ciało na pół. Tak właśnie robiłam z każdym z tych potworów. Zauważyłam, że im więcej klonów powstawało, tym ten główny stworzyciel malał. Czyli znalazłam jego słaby punkt. Taishoku jednak tego nie dojrzał. Jak szalony rzucił się na giganta, a ten wydobył z siebie pomruk zadowolenia. Jego ,,dłoń”, a raczej ,,palec u dłoni” znalazł się w ciele mojego chowańca. Poczułam ogromny ból. Mój chowaniec… Krzyknęłam i rzuciłam się z ostrzami na potwora. Machałam bronią jak opętana, a po moich policzkach spływało coraz więcej łez. Raniło mnie… Nie uważałam… Stracę go… Odcięłam ten tłusty łeb dla Akumy, który padł potem martwy. Z trudem uchwyciłam Loyda i położyłam go ostrożnie na ziemi. Dotknęłam jego rany, a z jego ust wydobył się krzyk. Zakryłam usta, zalewając się łzami.
-T-Taishoku… P-Proszę… N-Nie…-szepnęłam, cała drżąc.
Moje spojrzenie było puste, pełne łez i strachu. Wiedziałam, że to jego koniec. Palec potwora przebił go na wylot. Po chwili czarnowłosy spojrzał na mnie, a z jego ust i nosa poleciała krew.
-Przepraszam cię Asami… N-Nie uratowałem ciebie… T-To ty u-uratowałaś mnie… A-A teraz… U-Umrę dla twojego dobra… P-Przepraszam cię… A-Asami…-to były jego ostatnie słowa.
Przestał się ruszać. Nie okazywał żadnych czynności życiowych. Dotknęłam całymi drżącymi dłońmi jego lodowate policzki. Na tors mężczyzny spłynął potok łez. Potrząsnęłam nim delikatnie, a potem wrzasnęłam bardzo głośno. Płakałam, prosiłam, wołałam jego imię. Nie mógł mnie opuścić… Dlaczego mi to zrobił… Dlaczego się na niego rzucił… Głupi. Głupi. Głupi. Chwyciłam jego bezsilne zwłoki i zabrałam je do Kami no Jigen. Musiałam go pochować… Zasługiwał na godne pożegnanie.

<Koniec wątku ’Amor caecus est’. Dziękuję z całego serca dla Loyda, który poświęcił mi swój wolny czas. Przykre zakończenie. Asami-Bogini Miłości straciła swojego chowańca i ponownie szuka kogoś, kto poprowadzi z nią wątek.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz