czwartek, 4 stycznia 2018

Od Iwao Do Letho "Stracone szczęście"

Nie wiedziałem, nie wiem i się nie dowiem kto był na tyle głupi, aby modlić się o cierpienie, czy ból. Jednak takowa osoba się znalazła skoro powstałem, Iwao, Bóstwo Cierpienia. Ten, który przynosi to co najgorsze, a czasem to również zabiera i nastaje sztuczny spokój, który mimo to nie trwa wiecznie. Zastanawiałem się nad tym wszystkim w mojej świątyni, która przypominała bardziej ponury, gdzieniegdzie zniszczony zamek, niż siedzibę jakiegoś tam nic nie wartego Boga. Siedziałem w bezruchu, przez średniej wielkości okna do środka wpadały długie smugi światła słonecznego. Oznaczało to, że był dzień, którego tym razem nie chciałem zmarnować na bezczynność, za dużo czasu już przepuściłem przez palce. Powoli podniosłem się z chłodnej podłogi, włożyłem dłonie do głębokich kieszeni i powlokłem się do wyjścia. Otworzyłem drzwi, słońce przywitało mnie porażeniem moich patrzałek. Zmarszczyłem brwi i skrzywiłem się, następne spacery będą wieczorem, ta gwiazda świeci za jasno, a co za dużo to nie zdrowo. Spuściłem nieco głowę tak, że grzywka opadła mi na szare, zmęczone oczy, po czym powędrowałem po prostu przed siebie, w żadnym konkretnym kierunku. Kątem oka patrzyłem na równie przystrzyżone trawniki, idealnie posadzone, kolorowe kwiaty. Pewnie większość przechodni była nimi zachwycona, szkoda, że nie ja. Najchętniej bym je zalał wodą tak, aby powstała błotna paciaja, już nikt by się nie uśmiechał, dokładnie jak ja, no, bo niby z jakiej racji tylko ja miałem być nieszczęśliwy? Westchnąłem ciężko, na pierwszym zakręcie zwróciłem się w lewo, a ukazał mi się dosyć szeroki, aczkolwiek raczej płytki strumień. Postanowiłem iść wzdłuż niego, pozwoliłem prowadzić się krystalicznej wodzie. Wsłuchiwałem się w to jak ciecz obijała się o dno, tworzyła uspakajającą mnie melodię. Odpłynąłem na tyle, że przymknąłem oczęta, dosłownie na moment. Kiedy je ponownie otworzyłem było za późno na reakcję. Ujrzałem drzewo, a pod nim, ale bardziej, przy brzegu nieznajomego. Owy drewniak był dla mnie bardzo nieuprzejmy, bowiem podłożył mi swój korzeń pod nogi, przez co przewróciłem się na obcego mi chłopaka i, żeby tego było mało wylądowałem wraz z nim w strumieniu. Poczułem chłód wody na całym ciele, jednak nie było to zbyt istotne. Ważne było mianowicie to, że wylądowałem na tym nieznajomym, przez co nie poczułem twardego dna, ale szybko mnie z siebie zwalił, następnie złapał za i tak pomiętą koszulę, nieco uniósł.
- Co ty odwalasz?! - Usłyszałem po krótkiej chwili jego zdenerwowany, podniesiony głos - Uważaj jak łazisz - Dodał jeszcze. Ja już bardziej ogarnięty w sytuacji wyprostowałem się oraz odchrząknąłem. Wziąłem wdech i wydech, tak jakbym chciał powiedzieć coś konkretnego, wyszło jak zwykle.
- Ehm... Nie mam pojęcia... - Wewnętrznie strzeliłem sobie w łeb.

<Letho?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz