środa, 24 stycznia 2018

Od Kushiny CD Soushiego "Gasnący Płomień"


Kiedy tylko zjadłam śniadanie, wyruszyłam na ziemię. Tam miałam dorwać swoich wierzących i spełnić kilka życzeń, żeby jutro nie miała takiego natłoku. Szybko przeszłam przez portal, zakładając ręce za plecy. Piękny dzień, słonko świeciło wysoko na niebie, ptaszki śpiewały, coś na kształt zmutowanego lisa, niszczyło budynki. Wszystko, jak z.. Co??!? Zatrzymałam się momentalnie, spoglądając w stronę kreatury. Była ogromna, miała dziesięć ogonów, oraz niszczyła wszystko na swojej drodze. Pomarańczowe futro wręcz rzucało się w oczy, w mieście wybuchła delikatna panika, niektórzy z ludzi musieli go widzieć, a teraz uciekają w popłochu. Miałam wrażenie, że nogi miałam, jak z waty. Strach dosłownie sparaliżował moje ciało, nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się ciągle w bestie, i jej czerwone, płonące nienawiścią ślepia. Chwile to trwało, zanim się nie ogarnęłam i nie ruszyłam biegiem do portalu. Jeszcze szybciej znalazłam się w świątyni, gdzie nastąpiła mała wymiana zdań z moich chowańcem, który nie był za bardzo zadowolony z faktu, że wyruszamy na niebezpieczną misje. Nie obchodziło mnie to, moje słowo było święte. Nie mogłam też pozwolić, żeby mój wierzący został zabity przez tą bestie. Złapałam mężczyznę za ucho, na co ten jęknął cicho i się zgarbił. Pociągnęłam go za sobą, prosto na ziemię. Tam zaczęła się walka, która była nie do opisania. Mój Kitsune był bardzo dobrym wojownikiem, chyba nie miał sobie równych. Starałam się obserwować wszystko z bezpiecznej odległości. Niestety nie byłam w tym momencie za bardzo przydatna, jednak starałam się go dopingować jak tylko mogłam. I tak pewnie tego nie słyszał, bo był za daleko. W sumie liczy się gest.. Zacisnęłam dłoń w pięści, spoglądając dalej na pojedynek, w którym teraz lało się dużo krwi. Przestraszyłam się, w pewnym momencie, kiedy Soushi został trafiony łapą ogoniastego. Przebił kilka budynków i zatrzymał się na szóstym. 
- Soushi- krzyknęłam robiąc kilka kroków w jego kierunku. 
To było moim błędem, bestia zainteresowała się mną w ułamku sekundy. Ruszyła w moim kierunku dosyć sprawnie, a kiedy była wystarczająco blisko, zamachnęła się, chcąc mnie uderzyć. Nie wiedziałam co zrobić, odruchowo zasłoniłam oczy dłońmi, czekając na swój koniec. On jednak nie nastąpił. Usłyszałam dosyć dziwny dźwięk, który przypominał gruchotanie kości, zaraz po nim jęk. Odważyłam się spojrzeć ukradkiem w bok. O mało nie dostałam zawału. Mój chowaniec był przebity lisim pazurem na wylot. Soushi był w potrzasku nie na długo, jego piękne, niebieskie ogony zapłonęły tak wielkim żarem, że po pazurze lisa nie został nawet ślad. Zaraz wyskoczył w górę wyprowadzając cios. To co się stało nie było też do opisania, moja głowa przetwarzała informacje w takim tempie, że ledwo co, zdążyła coś zarejestrować. Ocknęłam się dopiero w momencie, kiedy Soushi słaniał się na nogach. Bez zawahania podbiegłam do niego jak najszybciej, miałam wrażenie że zaraz się wywrócę. Ta rana była okropna, a mój chowaniec umierał.?
- Uratowałem Cię Kushino- powiedział, przytulając się nagle do mnie, podtrzymałam go w ostatniej chwili. 
Kitsune dosłownie zemdlał w moich objęciach, był bardzo ciężki, a moje ubranie nasiąkało jego krwią coraz szybciej. Byliśmy teraz bezbronni i wystawieni na ataki akum. Opadłam z mężczyzną na ziemię, starając się powstrzymać nieprzyjemnie narastającą gule w gardle. Rozpaczliwie myślałam, co mogę zrobić, jedyną opcją, było poproszenie stwórcy o pomoc. Tak też zrobiłam. Kiedy przyszedł z niebios nie był chyba zadowolony z tego co się stało, oraz z tego w jakim stanie jestem ja oraz mój chowaniec. Nie powiedział jednak nic, wziął lisa i przełożył go sobie delikatnie przez ramię. Zaraz przenieśliśmy się do mojej świątyni, gdzie Kitsune został ułożony na sofie. Podziękowałam bogu za pomoc. Ten tylko skinął i zniknął równie szybko, jak się pojawił, tłumacząc się tym, że ma dużo rzeczy do zrobienia. Nie pytałam, nie chciałam też wnikać. Teraz najważniejszy był mój chowaniec, musiałam się nim szybko zająć, inaczej się wykrwawi.. Zaczęłam ściągać z niego marynarkę, oraz koszulę, które były nasiąknięte krwią. Poszłam po kilkanaście ręczników, bandaże, wodę utlenioną. Powoli przystąpiłam do opatrywania mojego chowańca, w pierwszej kolejności obmyłam tors, oraz zdezynfekowałam ranę. To było okropne, szansę na to że przeżyje, były znikome. Jednak nie poddawałam się. Najcięższa robota była w momencie, kiedy musiałam go obracać by przeciągnąć bandaż pod plecami. Powiadają, że praktyka czyni mistrza. Tak było w moim przypadku, pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy. Teraz musiałam tylko czekać, i modlić się żeby nic mu się nie stało.

~~~*~~~

Od około trzech tygodni dbałam o to, aby Soushi miał codziennie nowy opatrunek. Starałam się jak tylko mogłam, ograniczyłam też odwiedziny swoich wierzących, by móc się nim zając. Co jak co, ale to z mojej winy ucierpiał. Gdybym go wtedy posłuchała, nie leżałby teraz nieprzytomny. Bałam się o niego, w pierwszych dniach miałam wrażenie, że to kwestia czasu kiedy odejdzie na tamten świat. Jednakże, los podarował mi niespodziankę. Kitsune miał dosyć dobrą zdolność regeneracji, odkryłam to pewnego razu, kiedy po tygodniu rana była mniejsza. Teraz praktycznie jej nie miał, mimo wszystko zadbałam o to żeby był opatrzony. Każdej nocy też starałam się czuwać, myślałam że może się obudzić, o coś poprosić. Sen dał o sobie znać po półtorej tygodnia, wtedy to była oznaka, że musiałam udać się na spoczynek. Kraina w której przebywałam była zupełnie inna niż normalnie, wydawała się nieprzyjemna, pozbawiona kolorów. Nie wysypiałam się przez to, ale miałam to też trochę w nosie. Ważniejsze było zdrowie lisa, musiałam mu się odwdzięczyć, za to co dla mnie zrobił. Pewnie gdyby nie on, nie byłoby mnie teraz na tym świecie.
Tak było i tym razem, wstałam stosunkowo wcześnie, aby zobaczyć co u Soushiego. Kiedy tylko zeszłam do salonu, myślałam że zemdleje, mój chowaniec unosił się na ramionach do siadu.
- Soushi!- krzyknęłam biegnąc do niego, zaraz usiadłam na podłodze przed sofą wpatrują się w mojego chowańca, który był wyraźnie jeszcze trochę przymroczony- Jak się czujesz? Boli Cię coś? Potrzebujesz może czegoś..?
- K-Kushi..?- spytał szeptem, przenosząc swój wzrok na mnie.
- Jak dobrze, że w końcu się obudziłeś- przytuliłam się do niego momentalnie, uważając tym samym na to, aby nie sprawić mu nieprzyjemnego bólu- Tak się bałam, że już się nie obudzisz, że już Cię nie zobaczę.. Tak bardzo Cię przepraszam, gdybym Cię nie zaciągnęła nie byłbyś teraz nieprzytomny. Nie chciałam, żeby stała Ci się krzywda...Głupio mi z tego powodu..

Sosuhi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz