niedziela, 24 lutego 2019

Bóstwo Elektryczności - Karo


Imię: Karo
Przezwisko: Jego wyznawcy w modłach do niego mówią do niego często "Karokami", co w wolnym tłumaczeniu znaczy "bóg Karo", lub "boże, zwany Karo". Dla nowo poznanych osób przedstawia się "Raijin", ponieważ mogą one się okazać wrogami. Natomiast jego przyjaciele mówią na niego "Karuś, albo rzadziej "Karek", co średnio lubi.
Typ bóstwa: Bóg Elektryczności
Płeć: W 100% bóg.
Dar: Umie on władać nad piorunami, w skrócie, umie wywołać duże wyładowanie elektryczne. Po użyciu tej mocy musi odczekać jakiś czas. Zależy to od siły piorunu.  Jego wyznawcy modlą się do niego  po to, aby w ich dom nie uderzył piorun. Pomaga też tym, których takowe wyładowanie elektryczne uderzyło.
Jest on przykładem osoby, której lepiej nie oceniać po okładce. Wygląda na groźnego i zimnego typa. I może jest zimny, ale tylko dla nowo poznanych osób. Dla przyjaciół jest on miły. Jest dość inteligentnym bogiem, nie grzeszy też pracowitością, tak naprawdę jest piorunująco leniwy. Najchętniej nie ruszałby się w ogóle. Jest totalnie uparty, jak coś postanowi, to już nie odpuści. Tak samo nie rzuca słów na wiatr. Mimo, iż jest dla przyjaciół miły, to działa na swoją korzyść. Na nikogo nie patrzy z góry. Żyje według reguły "zabij, albo zostań zabity". Widział już wiele rzeczy w życiu, więc nic nie może go zdziwić. Nie potrafi okazywać uczuć, jest totalnym ułomem w tych sprawach. Jest w stanie ukrywać emocję, a także udawać uczucia, na przykład płakać na zawołanie. Czasem jednak nie umie tego zrobić i okazuje uczucia, aż za bardzo, na przykład, gdy za bardzo się wścieknie, albo zasmuci. Często przez swoją umiejętność nie okazywania emocji, może pocieszać innych, tak naprawde, gdy w środku krzyczy w niebo głosy.

Włosy: Ma on kruczoczarne włosy, które mienią się granatem. Dosięgają one do ramion. Często są w nieładzie, ale są też dni, w których przybierają majestatu i są ponad przeciętną.
Twarz: Na jego twarzy, często gości grymas. Rzadko można zauważyć na nich uśmiech. Ale ten grymas to jego naturalna twarz, przez co często zraża do siebie innych.
Postura: Jest on wysoki, mierzy ponad 200 cm wzrostu. Poza tym jest dosyć szczupły, ale jego brzuch jest wyćwiczony i nie jeden gość, marzyłby o takim.
Inne: Często ubiera garnitur i krawat. Przez to czuję się jakby bardziej był w pracy. Oczywiście miewają dni, w których ubiera się luźniej. Jednak zawsze przy boku ma swoje dwa Colty.
Głos: klik

Przyjaciele: Nie ma ich, mimo to, chciałby mieć choć jednego.
Wrogowie: W przeciwieństwie do przyjaciół, ma ich sporo. Wielu ludzi mówi na niego "Raijin".
Druga połówka: Nie ma nikogo, ale jest zauroczony w pewnej broni.
Broń: Ma jedną upatrzoną.

Ma on słabość do ryb
Kocha popcorn
Jest maniakiem książek
Jego ulubionym napojem, jest dosyć mocne doppio
Zawsze ma przy sobie swoje dwa Colty M1911
Operator: Na chacie: K∆RO | boryx.bergud@gmail.com

Od Asami cd Hibikiego "Dzienniki życia ziemskiego"


Hibiki jest niesamowitą osobą. Moja broń, najcudowniejsza na calutkim świecie ludzi oraz świecie bogów. Nikt go nie przebije, nikt. Kiedy mnie położył, otulił kołdrą, poczułam... Poczułam się kochana, szczerze kochana przez najważniejszą dla mnie osobę... Mimo tego, że byłam słaba, ledwo oddychałam, ale... Usłyszałam co do mnie mówił. Usłyszałam jego wyznanie, na jakie otworzyłam delikatnie oczy. Złapałam dłoń broni i położyłam ją na swój policzek. On też musi poznać prawdę. Nie będę jej przed nim kryła. To dzięki szczerości może zaistnieć prawdziwa miłość.
- Hibiki... Znalazłam tego, jakiego moje serce pokochało... Jesteś nim ty... Nikogo innego nie będzie. Dla mnie ciągle jesteś też idealny, bronisz mnie ponad wszystko, opiekujesz, kiedy zajdzie taka potrzeba. To ty jesteś dla mnie księciem na białym koniu. Nie mam potrzeby wiązania się z najwyższym bogiem, dla mnie ty jesteś ponad każdym. Nie pokochałeś mnie za wygląd, a za to kim jestem w środku i to jest właśnie prawdziwe uczucie... Wierzę ci, dlatego proszę... Jak wrócimy do domu... Nie rozejdźmy się już nigdy więcej... - powiedziałam słabo, po czym zamknęłam oczy. - Wybacz, Hibiki... Jestem bardzo zmęczona i obolała. Pozwól, że odpocznę... Zostań ze mną i trzymaj moją dłoń. Opuść ją tylko wtedy, kiedy zajdzie taka potrzeba...
Uśmiechnęłam się w jego stronę z zamkniętymi oczkami i odetchnęłam cicho. Położyłam na moment dłoń Hibikiego na swój policzek i spojrzałam mu w oczy. Wyglądał... Na zmartwionego, miał łzy w oczach. Nie mogłam pozwolić, aby te nadal w nich były. Nieco go przyciągnęłam do siebie, choć słabo mi to szło i złożyłam na jego ustach bardzo delikatny pocałunek. Najdelikatniejszy, ale taki, jaki był pełny uczucia. Spojrzałam mu potem w oczy.
- Hibiki... Już jestem szczęśliwa, przy tobie. - powiedziałam, po czym złapałam jego dłoń. - I nie mów już do mnie Kami... Mów do mnie po prostu po imieniu... Mów mi Asami... I połóż się przy mnie... Proszę. - dodałam i zamknęłam oczy.
Byłam zbyt słaba na dalszą rozmowę. Moja dłoń jednak nadal szczelnie była zamknięta w dłoni mojej broni, to mnie cieszyło, nie byłam sama. Najważniejszą rzeczą w miłości, jest poczucie szacunku, bezpieczeństwa i pełni uczuć. Tak też było w tym wypadku. Czułam, że... Będziemy szczęśliwi, jak tylko... Jak tylko wrócimy.
Tylko jak mamy wrócić, skoro Kishimura będzie samotny. Nie mogę go opuścić! Jest za mały, teraz ma rodziców, trudno, że przybranych, ale kochamy go równie mocno! Nie może płakać. Muszę coś wymyślić, ale co... Jak go zabrać z ziemi... Jak. Jak mogę zadbać o niego, nie będąc człowiekiem. Wielki boże... Pomóż mi... Pomóż mi podjąć decyzję... Decyzję, jaka będzie dobra dla mnie, dla Hibikiego i dla małego Kishiego. Chcę, aby każdy był szczęśliwy...

<Hibikiś?>
Ilość słów: 429

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


Byłem przerażony. Drobniutkie ciało bogini pokryte było licznymi ranami zadanymi przez już drgającego w pośmiertnych drgawkach potwora. Bez namysłu pochwyciłem blondynkę w ramiona i unosząc ją jak pannę młodą, przycisnąłem do piersi. Serce biło mi jak oszalałe a ręce drżały. Wciąż niespokojnie tuląc do siebie boginię, jakby pragnąc ochronić ją przed wszelkimi złem, szepnąłem:
-Najpierw trzeba to opatrzyć, Panienko
Ruszyłem do łazienki by po chwili usadzić dziewczynę na prastarej pralce. Teraz nadszedł czas na dokładne oględziny. Każdą raną zajmowałem się jak najdelikatniej i jak najdokładniej, tak by sprawdzić najmniej bólu jak to możliwe. Do oczu cisnęły się łzy jednak twarz pozostała nieruchoma. Tę umiejętność wyniosłem jeszcze z poprzedniego życia. Nie okazuj emocji. To pierwsza rzecz jakiej trzeba się nauczyć żyjąc na ulicy.
Chwyciłem delikatnie w dłonie rękę Asami i zacząłem odkażać kolejne cięcia. Najbardziej zmartwiła mnie szarpana rana pozostawiona przez potwora na szyi bogini. Przybliżyłem, się więc do niej nieco bardziej i zająłem się tamowaniem krwi. Przy tej czynności zauważyłem powoli opadające powieki siedzącej przede mną dziewczyny.
-Kami! Kamisama! Nie zasypiaj! - Ująłem jej przepiękną twarz , kierując jej spojrzenie w moim kierunku - Jeszcze nie możesz zasnąć Panienko. Proszę się trzymać!
To rzekłszy czym prędzej ukończyłem opatrywanie rannej i ponownie biorąc ją na ręce zaniosłem do kuchni. Tam w garnuszku zostało trochę zupy. Podgrzałem ją i podsunąłem kiwającej się ze zmęczenia blondynce.
-Proszę to zjeść. Musi Panienka nabrać sił
Następnie wziąłem się za parzenie mocnej herbaty. To były moje ostatnie liście. Czas wracać do świątyni… Lecz… Co z Kishimurą? Będę musiał porozmawiać z boginią.
Westchnąłem ciężko. Jakże wszystko się komplikuję. Muszę zabrać z Ziemi Asami, bo następnej walki z tak potężnym Youkai może nie przetrwać. Na samą myśl po moich plecach przebiegły ciarki.
Odwróciłem się do dziewczyny i widząc że skończyła jeść i pić, zaniosłem ją z powrotem do pokoju, gdzie okryłem jej wątłe ciało ciepłą kołdrą. Spojrzałem na jej spokojną, pogrążoną we śnie twarzyczkę, a serce któryś raz tej nocy zatrzepotało. Przez zwykle poważną twarz przebiegł mi delikatny uśmiech.
-Asami… Kocham Cię… Ale przepraszam. Nie jestem, dla Ciebie dość dobry. Kiedyś znajdziesz swojego księcia na białym koniu. Jakiegoś wysoko postawionego boga, który będzie cię kochał. Przepraszam, że nie jestem ciebie wart…
Z moich oczu pociekły łzy, których nawet nie miałem sił ocierać.
-Bądź szczęśliwa Asami-san…


< Asamiś? >

376 słów

piątek, 22 lutego 2019

Od Akiego cd Aurory "Obrońca Wszechświata i jej bóg"


Odbywałem właśnie mój codzienny spacer, uwzględniał on między innymi wizytę w mojej świątyni, gdzie i tym razem natknąłem się na białowłosą, sponiewieraną dziewczynę. W sumie nawet nie wiem co ona tutaj robiła, chodziła tutaj każdego dnia, jeśli nie częściej, ale nigdy nie usłyszałem od niej żadnej modlitwy, czyżby za bardzo żydziła, a może... Nie, co prawda nigdy nie starałem się zajrzeć do jej duszy, jednak i bez tego wyczuwałem promieniująca na kilka kilometrów nienawiść. Może jednak za bardzo żydziła...
Oparłem się o kapliczkę. Ile może jej to zająć nim stąd sobie pójdzie? Z doświadczenia niestety długo, ale i tak nie miałem lepszego zajęcia. Zarówno obecność ludzi, jak i innych bogów spływała po mnie niczym woda po psie. Każda rozumna istota była podatna na nienawiść i pragnienie zemsty, nigdy nie potrafiłem ich zrozumieć (mimo, że to był poniekąd mój atrybut). No cóż, darmową kasą nie pogardzę, bo pragnień typu „chcę, aby ta osoba złamała nogę” nawet wysłuchiwać nie zamierzałem, a co dopiero spełniać. W sumie... Gdyby nie fakt, że ludzie lubią sobie dokopać wzajemnie to pewnie nie mógłbym prowadzić tak komfortowego i leniwego trybu życia.
Nie wiem ile ile minęło czasu, nim się wyrwałem z moim rozmyśleń, ale mop białych włosów opuścił w międzyczasie mój teren. Moje spojrzenie wróciło do celu mojej wycieczki, mianowicie do miedzianej misy z monetami, którą pobieżnie opróżniłem. Może i pieniądze jakieś tam przynosili, tylko że nominały trochę za niskie, albo mogliby tak zadbać dla odmiany o otoczenie.
Przypomniało mi się, jak to jeden z youkai mieszkających w mieście raz wspomniał, że ja też mógłbym zadbać o moją świątynię, ale odrzuciłem tę myśl. Ja? Sprzątać świątynię, gdy mogą to za mnie zrobić istoty niższ...ludzie, no chyba nie.

Następnego dnia powróciłem do kapliczki o tej porze. Z zadowoleniem zauważyłem, że białowłosy mop się dzisiaj tutaj nie pojawił. Mogłem więc szybciutko spenetrować misę i powrócić do miasta, a dokładniej do mojego pokoju.
Już miałem zamiar ulotnić się ze świata ludzi, lecz nagle zacząłem się zastanawiać czemu w sumie białowłosa dziewczyna się tutaj nie pojawiła. Nie wyczuwałem nigdzie też nigdzie aury jej nienawiści, którą zwykle nawet jeśli słabą wyłapywałem wśród innych, gdy dziewczyny tutaj nie było. Zmarszczyłem brwi. Może zwykle nie miałem ochoty tego przyznać, ale przyzwyczaiłem się już do jej obecności. No i była ciekawsza od większości śmiertelników, którzy po prostu by tutaj przyszli ukrywając się, wrzucili monety i by się nigdy do tego nie przyznali. Tylko ona była w mojej świątyni dłużej niż musiała, a nawet o nic nie prosiła.
Zacząłem iść w kierunku wyjścia z ogrodu. W stronę, którą dziewczyna zwykle się udawała. Przeszedłem kilka ulic, aż w końcu dotarłem do mostu. Co przykuło moją uwagę był jego zerwany fragment, mniej więcej w połowie długości chodnika była dziura wielkości kilku płytek, więcej niż wystarczająco, aby jakiś pechowiec spadł w przepaść. Zwłaszcza taka tyczka, jaką był białowłosy mop.
Niestety nie posiadałem żadnej mocy, która umożliwiłaby mi potwierdzenie mojej teorii. No ale od czego są kioski z gazetami ludzi. Te szare istotki może i są dosyć słabe, ale jeśli chodzi o przekazywanie informacji nikt nie jest im równy i tym ich tak zwanym mediom pod każdą postacią.
Podążyłem dalej chodnikiem, omijając ogrodzony fragment podobnie, jak reszta przechodniów, aż w końcu dotarłem do najbliższego kiosku. Podszedłem i zacząłem przeszukiwać witrynę w nadziei, że znajdę tutaj powód zniknięcia aury dziewczyny, jako że nie znalazłem niczego na pierwszych stronach magazynów, podszedłem do okienka z obojętną miną i zakupiłem lokalną gazetę.
Szybko przekartkowałem gazetę, mniej więcej około 20 strony zobaczyłem nagłówek „Tragiczny wypadek na Moście XXXX, jedna śmiertelna ofiara spadła do rzeki” wraz ze stroną A4 opisującą krótko wypadek i dziewczynę. Z opisu brzmiała dosyć podobnie do przypadku, który pałętał się pod moją kapliczką.
No cóż, przynajmniej teraz nie muszę czekać, aż sobie pójdzie – pomyślałem. W końcu będę miał spokój, zresztą widok białowłosej czupryny mi się już dosyć znudził. Chociaż.... Może trochę będzie mi jej brakować, może żydziła, ale mimo wszystko była jedyną osobą, która tam przychodziła nie chcąc jakieś przysługi ode mnie. Od kiedy pamiętam nie zdarzył się nigdy żaden inny taki przypadek.
Cóż, jako że nie miałem już nic do roboty "na dole", jak to nazywałem świat ludzi, postanowiłem powrócić do Miasta, a bardziej konkretnie do mojego pokoju. Miałem nieco zły humor nie wiedzieć czemu, jednak go zignorowałem w wyższym celu mojej klasycznej pasożytniczej hibernacji na łóżku. W tym celu jednak musiałem już ominąć niemałe sterty artystycznego chaosu.
"Przydałoby się tutaj zrobić porządek – pomyślałem. – Niestety pokojówka za droga jak na moje skromne „zarobki” boga zemsty. O ile ludzie zawistnie tam chodzą to i tak są żydami i rzucają tylko grosiki, a sam oczywiście nie zamierzałem się babrać w takie rzeczy jak sprzątanie. To było poniżej mojej godności.
Przydałaby mi się jakaś darmowa siła robocza bez żadnych wymagań – zacząłem dumać – najlepiej żeby nie chciała też wynagrodzenia. Najlepiej ktoś dłużny wobec mnie. Hmmmm... Ktoś kto nie mógłby odmówić i nie ma nic lepszego do roboty
Przed oczami przemknął mi obraz białowłosej dziewczyny. Hmmm... Niby do tej pory nie miałem chowańca. Może to by rozwiązało moje problemy artystycznego nieładu, ale... Musiałbym się tym czymś zajmować, chociaż z drugiej strony, jak ona tam ślęczała bez powodu przed kapliczką kilka godzin to chyba nie jest zbyt wymagająca. Teraz w mojej wyobraźni pokazała się jeszcze ciekawsza wizja białowłosej w stroju pokojówki, ale szybko się jej pozbyłem.
Nigdy do tej pory nie odprawiałem rytuału przywołania chowańca. Słyszałem, jak on wyglądał i widziałem wielu chowańców w Mieście, aczkolwiek sam nie chciałem posiadać jednego. Nie tak, żebym mógł zaoferować dobre warunki, albo nawet chciał próbować, no ale... Mogę spróbować tego szalonego pomysłu zanim mi przejdzie, przynajmniej życie nie byłoby już tak nudne, a jeśli odmówi to nic nie stracę.
Tylko... Jak się w sumie za to zabrać. Zastanawiałem się, jako że to był mój pierwszy rytuał przywołania chciałbym, żeby wyglądał jakoś efektywnie. Wstałem z łóżka i podążyłem do mostu, gdzie zaginął białowłosy mop. W sumie spotkanie w miejscu, gdzie umarła... Hmm... Brzmi dobrze.
Ominąłem barierki i stanąłem na skraju dziury. Zamknąłem oczy i skupiłem się na obrazie białowłosej i na przywołaniu jej duszy w to miejsce.
- Biedne, biedne dziecko! – zaśmiałem się na jej widok, jak przestraszona otworzyła oczy i rozejrzała się niewidzącym wzrokiem. Dusze nie znajdowały się dokładnie w wymiarze ludzi, więc ciężko było mi określić co ona widzi. – Jak wielkie szczęście trzeba mieć, żeby trafić na taki niestabilny punkt w moście, po którym chodzą codziennie tysiące ludzi? Niezwykłe! Gratuluję moja droga!
Dopiero teraz wyszła z szoku i zorientowała się, że jest nad wielką przepaścią. Wydarła się na pół miasta bliżej nieokreślonym piskliwym mordującym uszy dźwiękiem, ale śmiertelnicy i tak jej nie słyszeli, w końcu duch itd. Po chwili zamilkła w przerażeniu.
Najpierw się drze, a potem nie umie wydusić nawet jednego słowa... Kobieta, a może po prostu śmiertelnik.
- Spokojnie – objąłem ją ramionami i przyciągnąłem bliżej – już trochę za późno na przejmowanie swoim życiem – puściłem jej oczko. – Ale myślę, że tego już nie muszę ci mówić. W końcu niecodziennie się umiera.
- Umiera? – powtórzyła przerażonym tonem cicho. – O czym ty mówisz?
- Ooo... Jednak nie pamiętasz? – Zdziwiłem się. – A może jednak nie chcesz pamiętać? Wyobraź sobie załamujący się most pod twoimi nogami, zgadując po ranie na twojej głowie musiałaś  nieźle oberwać zanim zaczęłaś spadać. Po prawdopodobnie wydłużającym się w twojej wyobraźni momencie spadania uderzyłaś w powierzchnię wody, która biorąc pod uwagę twoją wagę i prędkość... no, powiedzmy to było niczym uderzenie w cement, możliwe że nawet połamałaś sobie kilka kości, wiec nawet gdybyś umiała pływać to trochę byś się poruszała pod wpływem szoku, a ostatecznie i tak twój los był przesądzony. Coś takiego mniej więcej.
Słuchając tego, zachwiała się i stłumiła krzyk. Cóż, podejrzewam, że taka śmierć jest dosyć traumatycznym przeżyciem. Odciągnąłem ją dalej od krawędzi.
- No, ale co się stało to się stało, już tego i tak zmienisz – wzruszyłem ramionami.
- Czemu tutaj jestem? Skoro nie żyję... – Zapytała.
- Hmmm... Teoretycznie teraz jest moment, w którym możesz zadecydować o swoim losie. Niewiele osób ma ten przywilej. Możesz udać się i próbować zadomowić się w raju, nigdy tam nie byłem, ale słyszałem, iż jest całkiem przyjemnie.
Kiwnęła głową.
- A drugi wybór?
- Dobra dziewczynka, widzę że już się trochę ogarnęłaś. Drugim wyborem jest służba bóstwu, jako chowaniec. Zamieszkasz w Mieście pełnym istot, które nie są ludźmi i będziesz mi służyć.
- Co to jest dokładnie chowaniec? Jaką rolę pełni?
- Cóż... Chowańce zasadniczo dzielą się na dwie kategorie. Zwierzęce chowańce oraz chowańce broni. To którym chowańcem się staniesz zależy już od ciebie, ale jednocześnie nie jest twoim świadomym wyborem – wyjaśniłem.
Aurora na chwilę zamilkła pogrążona w rozmyśleniach.
- Czy jako chowaniec będę mogła schodzić na ziemie?
- Tak, będziesz mogła. Nie wiem w jakim celu chciałabyś to robić, jeśli by tak wziąć twoje dotychczasowe życie ale podróże między Miastem, a wymiarem śmiertelników nie są niczym wyjątkowym. I nie pytaj się skąd wiem o twoim życiu, jestem bóstwem – tak naprawdę moja wiedza brała się z nieco innych źródeł, ale nie uznałem za stosowne o tym wspominać. Jeszcze bym ją odstraszył i moje plany darmowej siły roboczej by uległy.
- Zgadzam się. Zostanę twoim chowańcem – w końcu padły jej słowa.
- To pozwolisz, że przypieczętuję kontrakt – na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. – Ale nie będę ci mówić, jak się to robi tylko pokażę.
I z tymi słowami wziąłem ją w ramiona i złożyłem na jej ustach pocałunek.

1573 słów

środa, 20 lutego 2019

Od Asami cd Hibikiego "Dzienniki życia ziemskiego"



Kiedy spałam, czułam dotyk... Delikatny, męski i taki ciepły. Zastanawiałam się, kto to. Kto może być tak uroczą osobą, że dotyka mnie i nie obawia się tego. Mogła to być tylko jedna, jedna osoba. Hibiki. Mój Hibiki, do jakiego poczułam coś, co spowodowało radość w moim sercu. Wreszcie czułam spełnienie, pokochałam kogoś. Moje serce mimo snu biło szybko, rumieńce na policzkach były... Ale szybko znikły, kiedy chłopak wstał i poszedł gdzieś. Chyba nie mógł spać, czułam to, w końcu ja i moja broń byliśmy naprawdę zgrani. Kiedy wyszedł, otworzyłam oczy, po czym podniosłam się na rękach i lekko przeciągnęłam.
Krzyk. Hałas. Obrzydliwy smród... Youkai. 
Przerażona pobiegłam, potykając się o własne nogi i kimono do pokoju Kishimury, po czym widząc, że potwór chce zaatakować moją broń oraz dziecko... Słyszałam myśli Hibikiego... Słyszałam to... Mój Boże... Wielki Boże... Serce zabiło mi szybciej, ale... Musiałam wpierw uratować moją rodzinę... Pobiegłam szybko w ich stronę, odepchnęłam ich, po czym spojrzałam na bestię. Była okropna. Wielka, tłusta, śmierdziała, a jej oczy latały w różne strony. Z wystawionego, długiego do ziemi jęzora kapała dziwna w kolorze i konsystencji ślina. Okropieństwo... Splugawiona dusza, dla niej nie ma ratunku. Kishi spojrzał na mnie, po czym schował się tak, aby nic mu się nie stało... Dobry chłopiec...
- Hibiki! - krzyknęłam, a ten zmienił się w broń. - Nikt... Nikt nie będzie krzywdził moich najbliższych... Szczególnie takie bestie jak ty...
Ruszyłam w kierunku potwora, nie bojąc się. Wiedziałam, że robię to, aby ochronić moich bliskich. Przecięłam język youkai, jaki wrzasnął głośno i w gniewie spojrzał na mnie. Od razu rzuciło mi się w oczy, jak jego białka oczu stają się czerwone, a źrenice morderczo czarne. Nie. Nie przestraszysz mnie. Poczułam jednak, że po moim policzku zaczyna spływać krew. Kiedy on to zrobił!
- Ładnie... pachnie... - powiedział, po czym rzucił się na mnie o wiele szybciej, niż zwykłe splugawione dusze.
Pragnienie dostania się do patrona napełniało ich... Chciwością. Rzuciłam się w wir walki... Udało mi się. Udało mi się pokonać to bestialskie, okrutne stworzenie... Upadłam na ziemię i odwołałam Hibikiego. Na policzkach, ramionach miałam czerwone ślady krwi, splugawiona dusza była okrutnie szybka. Po chwili poczułam, jak Kishimura do mnie podbiega i mocno mnie przytula. Zmarszczyłam lekko nos w bólu, nic nie mówiąc... Objęłam również chłopca, po czym wstałam z trudem razem z nim i położyłam chłopca na łóżku.
- Nie bój się Kishi... Już jest bezpiecznie, mama i tata zadbali o wszystko... - pocałowałam małe czółko i otuliłam go kołderką.
Chłopczyk szybko zasnął, widocznie był przerażony... Podeszłam do Hibikiego, łapiąc się jego ramienia i zasłabłam. Czułam, że... Bardzo bolą mnie wszystkie rany. Jednak byłam przytomna. Wszystko to... To co powiedziała moja broń w myślach, ciągle krążyło mi po głowie...
- Hibikiś... Chodźmy porozmawiać... W cztery oczy. - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się z bólem. - Myślę, że... Powinniśmy wreszcie wyznać to... To co ciągle siedzi nam w głowie. - dodałam.

<Hibikiś? ^^>
Ilość słów: 470

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


Jak byłem mały, mój starszy brat opowiadał mi o Aniołach, które schodziły pod najróżniejszą postacią na ziemię i pomagały ludziom. Zawsze gdy o nich mówił, wyciągał ze swojej tajnej skrytki stare, czarno-białe zdjęcie. Wygięte rogi i dwie linie zgięcia krzyżujące się na środku, sugerowały o częstym użytkowaniu.
Przedstawiało przepiękną kobietę o jasnych włosach i oczach. Takich kobiet nie było wtedy jeszcze w Japonii. Tak więc ta właśnie uskrzydlona postać ze starego zdjęcia była dla mnie wyobrażeniem Anioła. A teraz? Teraz leżałem obok mojej bogini i zdałem sobie sprawę, że to właśnie ona jest jednym z nich.
Poczułem po raz kolejny jak serce wali mi, prawie wyskakując z piersi. Prędko tłoczona krew, prędko ukazała się w postaci rumieńców na mojej twarzy.
Delikatnie uniosłem dłoń i odsunąłem z jej twarzy zabłąkany kosmyk. Było bardzo późno, jednak ja nie mogłem zmrużyć oka, wciąż podziwiając piękno Asami. Gdyby nie to, że jest boginią Miłość pewnie błagał bym już o to by się we mnie zakochała. Jednak nie mogłem… Zresztą… Ja i bogini? To się nie może udać! Jak bym spróbował… wyśmiałby mnie.
Poczułem w sercu silne ukłucie. Aby uśmierzyć ból przycisnąłem dłonie do klatki piersiowej jednak gdy to nie pomogło, podniosłem się z posłania. Wyszedłem na okryty mrokiem korytarzyk i posuwając się wzdłuż lewej ściany skierowałem się do kuchni. Jednak przechodząc obok pokoju w którym spał Kishi-chan zaniepokoiły mnie dźwięki dobiegające z za cienkich drzwi. Niepewnie otworzyłem je delikatnie i spojrzałem przez szparę.
Nad chłopcem pochylał się sporych rozmiarów youkai, który swoimi długimi mackami oplatał szyję chłopca. Nie myśląc zbyt wiele wpadłem do pomieszczenia i stworzyłem Granicę oddzielając potwora od Kishimury.
-Wynosi się - z moich ust wyrwało się warknięcie, a oczy z pewnością płonęły
-Ła… ładnie..pachnie! - youkai zignorował moją prośbę i zbliżył się w moim kierunku
Nie czekając ani chwili dłużej zasłoniłem Kishimure, który właśnie usiadł na posłaniu przecierając oczy.
-Asami! - mój krzyk poniósł się w głąb pomieszczenia ,a ja szykując się na zbliżającego się potwora i zapewne moją śmierć. Szarpnąłem cicho

Asami… Kocham Cię...

<Co ty na to? >

332 słowa

wtorek, 19 lutego 2019

Od Narfiego do Hirato "Carissime."




 Bycie bóstwem namiętności, było niesłychanym zaszczytem. Napawało mnie radością każdego dnia, pomimo iż nie zawsze mogłem cieszyć się szacunkiem innych bóstw. Lubiłem to. Lubiłem przebywać z samotnymi chowańcami, które u mnie znajdowały swój kącik, moja świątynia, była miejscem dla wszystkich. Czyż nie tego chciałem od dnia otrzymania swej roli? Oczywiście, że tego, ale czasem to wszystko było też męczące, przerastało mnie. Spełnianie ludzkich modlitw, często tych przepełnionych goryczą, żalem. Osób skrzywdzonych. Nigdy nie umiałem zrozumieć, jak coś tak pięknego, może służyć czemuś tak obrzydliwemu, jak krzywda… I choć ciężko mi się było przyznać, bliskość chowańców także czasem okazywała się męcząca. Przychodzili po rady, uwagi, czasem tak po prostu, by spędzić czas, zostać zrozumianym. Chciałem im dać to wszystko, chciałem im wszystkim dać to czego potrzebowały. Acz chwilami byłem ponadto, niezależnie od chęci. I pod koniec dnia, z kieliszkiem wina, stojąc przed oknem, z widokiem na ogród pogrążony we śnie, zdawałem sobie sprawę… zdawałem sobie sprawę że czuję jak samotność mnie obejmuje, gdzieś na wysokości klatki piersiowej. I niemal nie mogę złapać tchu. Jakbym się topił. Frustracja, ściągała mnie niżej i niżej każdej nocy. Brodziłem już w mule niespełnionych oczekiwań, w nikim nie umiejąc znaleźć tego czego szukałem.
I tak kończył się każdy dzień i po nim nadchodził następny. Dawno się zorientowałem, wpadłem w istną rutynę. Otwierałem świątynie i spędzałem czas z chowańcami, które gdzieś się zagubiły, lub po prostu potrzebowały towarzystwa. Dawałem im, tyle, ile potrafiłem, zapewniałem ostoję. Z uśmiechem, zawsze tak samo ciepłym, bo z jednej strony robiłem to co kochałem, choć z drugiej strony się bałem, że któregoś dnia stracę pasję całkowicie. Bo wszystko jest takie samo. Czekałem na coś i nie wiem, czy nadeszło. Ale zauważyłem, że coś się zmieniło. Jeden z chowańców przychodził częściej, niż inne i nigdy nie podchodził bezpośrednio do mnie. Czekałem aż przyjdzie, ale tak się nie działo, nawet gdy miał ku temu okazje, po prostu obserwował. Natarczywie, niezmiennie, samotnie… z nikim nie rozmawiał. Jakby przychodził tu tylko, by na mnie patrzeć, było to niepokojące, choć zarazem mnie intrygowało. A co najważniejsze, było czymś świeżym, ciekawym.
Tego dnia, gdy światła świątyni zaczynały przygasać, a chowańce zbierać się do wyjścia. Wiedziałem że on nadal tam siedzi. I tym razem nie dałem mu po prostu wyjść ,,niezauważonym’’. Podszedłem do niego z wolna, widząc, co raz wyraźniej, szok i zakłopotanie na jego twarzy, niczym podglądacz przyłapany na gorącym uczynku. A może dokładnie tak się czuł?
-Och, chyba zbyt długo już tu siedzę – Rzucił
Uśmiechnąłem się na to, tak samo ciepło, jak zawsze.
-Czyżbyś wstydził się do mnie podejść? Zauważyłem cię już jakiś czas temu, lecz nigdy nie rozmawialiśmy. -Zawiesiłem na nim wzrok, czekając na odpowiedź. Za nami słychać było chowańce, które wychodząc rzucały mi zdawkowe pożegnania. Niektóre ze sobą gawędziły, inne zerkały w naszą stronę, w końcu jednak drzwi się zamknęły. Nastała cisza. Zwykle teraz zgasiłbym światło, posprzątał i udał się do swoich pokoi. Acz czułem ulgę, przynajmniej lekkiego wyrwania się z rutyny.
-Nie przepadam za rozmowami wśród tylu istot, preferuję konwersacje w cztery oczy - Odparł w końcu z uśmiechem, choć możliwe że nieco podejrzanym. Podkreślając dwa ostatnie słowa.
Rozejrzałem się ceremonialnie po pustym już pomieszczeniu
-A więc chyba możemy porozmawiać czyż nie? Zawsze mogłeś poczekać do tego momentu – Zauważyłem, nieco zgryźliwie, unosząc kącik ust – Czy czekałeś aż to ja ciebie wychwycę?
-Cóż, w momencie, w którym wszyscy wychodzili, nie chciałem się zbytnio naprzykrzać. Poza tym, całymi dniami masz tutaj od groma gości, ten czas, który nastał teraz powinien pozostać dla Ciebie, aby odpocząć. Nie uważasz? Nie czekam, aż ktoś mnie wychwyci. Czekam raczej na dogodny moment, aby samemu dostąpić zaszczytu rozmowy.
Nie chciałem tego przyznawać, ale w pierwszej chwili mnie...zamurowało, zabrało dech? Nie wiedziałem co powiedzieć. Był chyba pierwszym chowańcem, który widział to w ten sposób. Urzekła mnie jego dykcja, oraz enigmatyczność. W tej jednej chwili zechciałem go poznać, bo wydawał się po prostu ciekawy.
-Twój zaszczyt rozmowy właśnie ci się objawił. A więc? Chcesz przejść się do ogrodów, czy zostać tutaj? -Wyrzuciłem w końcu z siebie, z krótkim uroczym śmiechem, prosta propozycja, rześka.
-Hm. O tej porze może być trochę chłodno, ale z miłą chęcią z Tobą pospaceruje alejkami ogrodów. - Teatralnie się ukłonił, wyciągając w moją stronę dłoń, bez zawahania ją przyjąłem. Była ciepła i silna. Zerknąłem jeszcze raz na swego enigamtycznego towarzysza i ruszyłem w stronę wyjścia do ogrodów. Bez żadnego niepokoju.

Ilość słów: 720



środa, 13 lutego 2019

Od Asami cd Hibikiego "Dzienniki życia ziemskiego"


Spojrzałam na Hibikiego, jaki jadł zupę z resztek. Jak on mógł, na pewno się tym nie posili! Bez większego sprzeczania się, przesiadłam się na miejsce obok Hibikiego, po czym uśmiechnęłam się. Otarłam patyczki jakimi jadłam o swoje kimono, po czym nabrałam zupy z ryżem, podsuwając to pod usta mojej broni. Patrzyłam na niego z delikatnością i zmartwieniem, nie mogę pozwolić, aby był głodny...
- No już... Powiedz "aaa"... - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się delikatnie.
Chłopak odwrócił głowę, ale ja nie przestawałam. Ciągle trzymałam przy jego ustach patyczki, nie opuszczę. Ma zjeść i koniec. Czarnowłosy spojrzał mi w oczy, a ja się uśmiechnęłam, po czym podsunęłam mu bliżej ust patyczki. Chłopak otworzył usta.
- Dziękuję, Hibiki... A teraz zjedz... - powiedziałam, kładąc w jego dłoniach miseczkę.
Podniosłam się z miejsca i delikatnie ucałowałam czoło chłopaka, po czym wróciłam na miejsce obok młodego blondynka. Widziałam, że ma problem z patyczkami, więc miałam zamiar mu pomóc. Wzięłam miseczkę do ręki, jego patyczki do drugiej i skutecznie zaczęłam go karmić. Musiał się najeść. Jest mały, powinien jeść bardzo dużo i zdrowo. Cóż, to może nie miało wszystkich składników odżywczych, jednak starałam się jak mogłam, aby tylko miał domowy posiłek, pełen miłości i zaangażowania. Chłopaczynka szybko jednak zajarzył jak jeść pałeczkami...
- Mamusiu... Postaw... Sam już umiem. - powiedział, uśmiechając się.
Czułam, że jest już szczęśliwszy. Ucałowałam skroń maluszka, a potem wstałam. Hibiki nadal nie jadł, patrzył się na mnie. Uśmiechnęłam się wiec, po czym ponownie zmieniłam miejsce na te obok czarnowłosego. Kiedy chciałam wziąć od niego pałeczki, ten z rumieńcem podstawił je pod moją twarz.
- Z-Zjedz proszę... - powiedział nieco chyba zestresowany, bo ujrzałam te urocze, czerwone policzki.
Moje też były zaróżowione. Wzięłam do ust ryż, a potem zabrałam pałeczki, aby nakarmić chłopaka. Podsunęłam się jednak bliżej niego. Nasze uda się stykały, to było tak... Ciepło. Biło od niego tak duże ciepło.
Długi czas karmiliśmy siebie nawzajem, moje serce waliło jak głupie. Dlaczego? Nie rozumiem. To uczucie może być tylko jednym... Nie! Asami, przestań. Wydaje ci się, nie daj się otumanić. Przecież... To normalne, że karmią siebie nawzajem. Kiedy skończyliśmy jeść, zebrałam miski i położyłam je w zlewie. Złapałam za rączkę Kishimury, prowadząc go do łóżeczka. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że ja i Hibiki będziemy spać razem na jednym łóżku. Zaczerwieniłam się bardzo mocno. Spróbowałam odwrócić od tego myśli... Posadziłam blondyna na łóżku, po czym zdjęłam bluzę Hibikiego i mu ją podałam. Chłopczyk się położył, a ja go dokładnie i bardzo mocno okryłam pościelą. Kiedy już miałam odejść, maluszek złapał mnie za kimono i spojrzał mi w oczy. Tuż za mną stała moja broń.
- Tatusiu... Kochasz mamusię...? - zapytał już w półśnie.
Zaczerwieniłam się mocno, czując jak serce mi przyśpiesza. Czy on na to odpowie? Co wtedy powie... Czy on może mnie kochać? Czy ja może będę szczęśliwa? Uśmiechnęłam się jednak do chłopaka z rumianymi jak nic innego policzkami i błyszczącymi z niecierpliwości oczami.
Hibiki... Kocham cię...
< Hibikiś? <3 >
Ilość słów: 478

Od Hibiki'ego CD Asami "Dzienniki z życia ziemskiego"


Garnuszek z pewnością nie mógł pomieścić jedzenia dla trzech osób. A znając już trochę Asami prędko wywnioskowałem że zamierza odjąć sobie od ust aby tylko wykarmić mnie i Kishimure. Na jej nieszczęście to ja byłem mężczyzną. Nie pozwolę by Panienka głodowała żeby napełnić mój brzuch. Niedorzeczność!
Gdy z łazienki dobiegło mnie ciche, niepewne, jakby zalęknione wołanie, wstałem i udałem się w tym kierunku. Pomogłem blondynkowi wsunąć na obolałe ciało ciepły dres oraz koszulkę z długim rękawem. Zauważyłem jednak, że mimo wszystko chłopak trzęsie się z zimna. Bez słowa zsunąłem z siebie Beri-chan, moją ukochaną granatową bluzę, by następnie dokładnie otulić nią podopiecznego.

- Chodź do kuchni. Mama przygotowała coś do jedzenia - to rzekłszy poprowadziłem chłopca z powrotem do kuchni. Posadziłem go na wysokim krześle i zwracając się do stojącej przy palniku Asami powiedziałem
- Niech Panienka usiądzie. Ja nałożę

Widząc że chce się sprzeciwić delikatnie popchnąłem ją w kierunku krzesła, a drugą ręką chwyciłem za łyżkę.
Wyjąłem trzy miski i dwie z nich wypełniłem po same brzegi ryżem oraz chudą zupą przygotowaną przez boginię. Do ostatniej miski nalałem wrzątku i wrzuciłem pozostałe resztki które wyskrobałem z dna garnuszka oraz parę liści herbaty, które zebrałem pod wpływem natchnienia, wędrując wraz z Asami ze świątyni. Dwie napełnione miski podsunąłem Panience i Kishiemu a sam usiadłem obok z trzecią miską. Podałem też obydwojgu pałeczki, a następnie składając dłonie wymówiłem modlitwę dziękczynną

- Itadakimasu! - wrzątek wraz z liśćmi herbaty oraz resztkami ryżu i warzyw był przepyszny. Byłem potwornie głodny, więc miałem ochotę pożreć wszystko jak najprędzej, jednak wzrok siedzącej naprzeciwko bogini odwiódł mnie od tego pomysłu. Musiałem pokazać, że wcale nie mam ochoty jeść. A ta marna resztka, w zupełności mi wystarcza.

< Przepraszam, że tak późno. Moushiwake nai... >

276 słów

poniedziałek, 11 lutego 2019

Od Satoshiego do Shinaru "Słodka wojna"

Srebrnowłosy włóczył się bez celu po przedmieściach. Pociągnął spory łyk gorącej czekolady. O ile przelanie do gardła całej zawartości kubka można nazwać łykiem, to rzeczywiście był to spoory łyk. Potrzebował cukru. A cukier go wzywał. Zwłaszcza po pierwszej modlitwie skierowanej do niego zeszłej nocy. Sato niespecjalnie jeszcze orientował się w tym całym byciu bogiem i spełnianiu modlitw. "Jesteś bogiem przysiąg. A ten głos w twojej głowie to twoja pierwsza modlitwa do spełnienia. Tak więc spiesz się pomagać swoim wiernym." Mężczyzna odtwarzał w głowie formułkę chmurzastego starca robiąc przy tym miny, jakie w jego mniemaniu mógł wtedy robić Bóg, gdyby posiadał twarz. Ale tak jak powiedział ten śmieszny głos staruszka w chmurze, był bóstwem. A to oznaczało tylko jedno. Masę upierdliwych zajęć. Głęboko westchnął i stanął jak wryty. Do jego nozdrzy wciskał się upajający zapach gorącego ramenu z pobliskiego baru. To było coś czego nie mógł przepuścić. Zwłaszcza jak zobaczył wielki napis "30% taniej" na ścianie budki. Od razu tam popędził. Dzielącą go od jedzenia odległość pokonał w kilku skokach wzbudzając tym poruszenie wśród przechodniów. Nie dając czasu sprzedawcy na zadanie pytania od razu poprosił o dwie porcje zupy. Ledwie zaczął jeść a do jego głowy wszedł czyjś głos brutalnie przerywając posiłek.
"Panie... Proszę, spraw bym dotarł na czas do żony... Obiecałem być przy narodzinach syna... Nie mogę ich zawieść."
Niewiele myśląc, Sato wypił całą zawartość zupy krzywiąc się gdy momentami była za gorąca. Drugą wlał do pustego kubka po czekoladzie i wybiegł na zewnątrz. "I to jest w końcu jakiś rzeczowy człowiek z porządną obietnicą." Uśmiechnął się pod nosem. "Nie to co ten poprzedni co prosił o pomoc w spełnieniu dwóch przeciwstawnych przysiąg." Wspominając poprzedniego rozmasował lekko dłoń, wciąż noszącą delikatną opuchliznę po niezbyt dobrze wymierzonym ciosie. Z rozmachem wbiegł w boczną uliczkę prowadzącą do jego świątyni. Poczuł jak coś lub ktoś odbija się od jego torsu, a wrząca zawartość kubka rozlewa się dookoła plamiąc zarówno Toshiego, jak i wszystko wokół niego. Mężczyzna spojrzał w dół za owym ktosiem. Dostrzegł drobnego blondyna w pstrokatym stroju.
- Biedna zupa... A taką miałem na nią ochotę... - klęknął nad tłustą plamą na śniegu, po czym jakby sobie przypomniał o potrąconym chłopaku. -  Cały jesteś dzieciaku? - spytał bardziej ze względu na to, że tak wypada niż z rzeczywistego przejęcia.
- Tak, tak... Żyję jeszcze... - blondyn rozmasowywał czoło od zderzenia. Srebrnowłosy poprawił szalik i poderwał się na nogi.
- Później mi to jakoś wynagrodzisz, a na razie śpieszę się do wiernego. - Popędził dalej przed siebie, zostawiając za sobą zdezorientowanego blondyna. Liczył w duchu, że może tym razem po spełnieniu modlitwy dostanie coś do jedzenia. 
***
Wczesnym rankiem dnia następnego, Sato zakradł się przez okno do domu rozlewacza zupy. Na szczęście bożka, chłopak miał całkiem mocny sen i nie obudził go hałas potykającego się mężczyzny. Przykucnął obok śpiącego blondyna.
-- Jestem duchem wczorajszego, dzisiejszego i jutrzejszego ramenu... - mówił to grobowym głosem przy okazji szturchając go palcem w policzek. - Dlaczego mnie rozlałeeś... Shiin, dlaczeego mi to zrobiłeś? - Na dźwięk własnego imienia chłopak otworzył oczy, a Satoshi nie zaprzestał szturchania. - Gdzie moje jedzenie? Hm?

<Shin? Zaczynamy cyrk!>

wtorek, 5 lutego 2019

Bóstwo Obietnic - Satoshi


Imię: Satoshi
Przezwisko: Sato lub Toshi. Choć preferuje pierwsze zdrobnienie, drugim też nie pogardzi. Zniesie wszystko byle nie Tosiek...
Typ: Bóstwo przysiąg i obietnic
Płeć: Mężczyzna
Dar: Sato jako bóg przysiąg pomaga swoim wiernym wypełnić złożone obietnice. Robi to w dwojaki sposób. Naznacza on wiernego swoją energią i sprawia, że jest on bardziej zdeterminowany wytrwać w obietnicy. Bardziej męczącym, ale za to efektywniejszym sposobem jest  naznaczenie wiernego jego boską energią, które oprócz poprawienia ludzkiej determinacji, nagina lekko wydarzenia wokół takiego człowieka na korzyść wypełnienia przyrzeczenia. Lecz jest w tym pewien haczyk. Mianowicie cała nadwyżkowa energia w postaci kalorii zostaje natychmiast spalona i mężczyzna czuje się jakby nic nie jadł od tygodnia. Im większego nagięcia będzie wymagać przysięga tym więcej energii mu zabierze. W podobny sposób może także zwolnić człowieka z pełnionej przysięgi.
Liczba wierzących: 1 ( Nowe Bóstwo) 

Sato charakteryzuje się beztroskim podejściem do życia. Czerpie radość z każdej chwili, nie ważne czy akurat pada deszcz czy świeci słońce. W końcu gdy ma się przed sobą wieczność, nie ma potrzeby się śpieszyć i martwić jutrem. Chyba, że chodzi o promocje w cukierni lub o nowy tom jednego z jego magazynów. Cukier i mangi są w stanie sprawić by ciapek wtedy pędził na łeb na szyję byle zdążyć. Czasem nawet zapominając o tym, że powinien się ubrać. Jednak on się tym nie przejmuje. Bądź co bądź, ludzie nie muszą się przecież na niego patrzeć. Toshi ogólnie niespecjalnie przejmuje się opinią innych bóstw i duchów. Dla niego najważniejsza opinia to jego własna, to jak postrzega siebie samego. A jest w tym również niezwykle szczery. Wszystko co mówi, mówi szczerze. Nie przysparza mu to przyjaciół, ale uważa, że szczerość to podstawa.
Na ogół wydaje się emanować spokojem, lecz to tylko wrażenie. Jest tak ponieważ to zazwyczaj jego rozmówcy pierwszemu puszczają nerwy i ma dość jego roztargnienia czy niespecjalnie poważnego zachowania. Jedyne co bożek traktuje poważnie, oczywiście poza drzemkami, słodyczami, promocjami i komiksami, to przysięgi.
Nie ma dla niego nic świętszego niż złożona obietnica. Dlatego nienawidzi osób je łamiących. Oczywiście jest w stanie przebaczyć tym, którzy próbowali ją spełnić, ale nie od nich zależało powodzenie, oraz tym którzy do złożenia moralnie wątpliwego przyrzeczenia zostali zmuszeni.
Przeważnie kiedy nie leży z mangą lub nie drzemie, wręcz tryska energią, którą pożytkuje na włóczenie się gdzie popadnie. Satoshi może nie należy do najuczynniejszych i najbardziej pomocnych bogów, ale nigdy nie odtrąci osoby zwracającej się z prośbą o pomoc. Jak już się zdecyduje kogoś wesprzeć, zawsze daje z siebie wszystko. Traktuje to jako swego rodzaju kolejną obietnicę którą musi spełnić.
Pomimo bycia leniwą bułą, stara się nie zaniedbywać obowiązków świątynnych. Choć tego nie znosi, to jeszcze bardziej nie znosi bałaganu i wszechogarniających śmieci. Trzeba jednak zaznaczyć, że sam tworzy swój porządek świata i nie trzyma się ogólnie panujących reguł. Dlatego czasem ciężko mu jest wyjaśnić, że do tego czy tamtego potrzebny jest taki papierek, czy że w takie sytuacji wypada tak się zachować. Satoshi jak na osobę, która nie lubi przemocy, dość często doprowadza do wybuchu bójek. I tym samym nie zawaha się przed zdzieleniem kogoś, kto według jego moralności oraz światopoglądu na to zasługuje.
Ujmując postać Satoshiego w dużym skrócie, można powiedzieć, że ma się przed sobą osobę łagodną i zakręconą. Na ogół spokojną, wałęsającą się w błogostanie po ulicach. Lenia o silniejszym poczuciu obowiązku niż braku motywacji. Ze sporadycznymi tylko przebłyskami zbytniej ekscytacji i energii.

Włosy: O swoje srebrzysto-białe włosy dba nie wykraczając poza mycie i rozczesywanie. Mimo tak podstawowej pielęgnacji zachowują swoją delikatność i połysk. Nie zmienia to jednak faktu, że jego fryzura pozostawia sporo do życzenia. Średniej długości włosy leżą w artystycznym nieładzie, czego Sato nie zmienia i nawet gdyby chciał, jego fryzura i tak niedługo potem znów będzie roztrzepana.
Twarz: Toshi posiada smukłą twarz, z mocno zarysowaną linią szczęki. Zdobią ją wąskie usta, ułożone w lekkim, łagodnym uśmiechu. Szczególną uwagę przyciągają jego oczy. Niemalże tak czerwone jak krew. Mimo roztargnionego wyrazu, bacznie obserwujące otoczenie i ludzi. Jego nos pomimo bycia wielokrotnie łamanym wciąż pozostaje prosty.
Postura: Sato jest mężczyzną wysokim, bo przekraczającym 185 cm wzrostu, o atletycznej budowie ciała. Szeroki w barkach, wąski w biodrach oraz szczupły, co jak na ilość pochłanianego przez niego cukru jest niewiarygodne. To wszystko sprawia, że przyciąga on kobiece spojrzenia.
Inne: Na swoje ubranie narzuca białe kimono, o niebieskim wzorze, tak, że z prawej strony zwisa ono swobodnie odrzucone do tyłu. W całej swoje garderobie posiada tylko ten jeden krój kimona. Zimą jedyne co ulega zmianie w jego ubiorze, to nałożenie kimona na obydwa ramiona i otulenie się szalikiem.
GłosPaddy And The Rats
Przyjaciele: Prawdopodobnie znalazłoby się kilku ludzi, którzy nie odmówiliby wyjścia z nim i wychylenia kilku kieliszków, ale czy to są osoby w rodzaju przyjaciół? Raczej nie.
Wrogowie: Istnieje spora szansa, że obraził lub pobił kilkoro ludzi, którzy mogą chcieć wziąć na nim odwet.
Partner: Nani nani? Że kto? Nie z jego charakterem. Żadna tego nie wytrzyma.
Chowaniec: Brak
Zawsze ma pod ręką jakieś słodycze.
Niezwykle odporny na zmiany temperatury. Zimno czy ciepło, dla niego zawsze jest w sam raz.
Każdą nieprzespaną noc spędza na schodach lub dachu świątyni, medytując tam lub grając na flecie.
Dzień zawsze zaczyna od wypicia mleka. Bez tego nawet z domu nie wyjdzie.
Za swoje usługi oprócz pieniędzy często żąda ciastek.
Nigdzie się nie rusza bez swojej drewnianej katany, na rękojeści której ma wygrawerowane znaki oznaczające honor, nadzieję i wytrwałość.
Z racji jego niechęci do krzywdzenia innych, Sato nie używa prawdziwej broni.

Operator: Email: jcanimanta@gmail.com | Discord: Iriem#2665