poniedziałek, 11 lutego 2019

Od Satoshiego do Shinaru "Słodka wojna"

Srebrnowłosy włóczył się bez celu po przedmieściach. Pociągnął spory łyk gorącej czekolady. O ile przelanie do gardła całej zawartości kubka można nazwać łykiem, to rzeczywiście był to spoory łyk. Potrzebował cukru. A cukier go wzywał. Zwłaszcza po pierwszej modlitwie skierowanej do niego zeszłej nocy. Sato niespecjalnie jeszcze orientował się w tym całym byciu bogiem i spełnianiu modlitw. "Jesteś bogiem przysiąg. A ten głos w twojej głowie to twoja pierwsza modlitwa do spełnienia. Tak więc spiesz się pomagać swoim wiernym." Mężczyzna odtwarzał w głowie formułkę chmurzastego starca robiąc przy tym miny, jakie w jego mniemaniu mógł wtedy robić Bóg, gdyby posiadał twarz. Ale tak jak powiedział ten śmieszny głos staruszka w chmurze, był bóstwem. A to oznaczało tylko jedno. Masę upierdliwych zajęć. Głęboko westchnął i stanął jak wryty. Do jego nozdrzy wciskał się upajający zapach gorącego ramenu z pobliskiego baru. To było coś czego nie mógł przepuścić. Zwłaszcza jak zobaczył wielki napis "30% taniej" na ścianie budki. Od razu tam popędził. Dzielącą go od jedzenia odległość pokonał w kilku skokach wzbudzając tym poruszenie wśród przechodniów. Nie dając czasu sprzedawcy na zadanie pytania od razu poprosił o dwie porcje zupy. Ledwie zaczął jeść a do jego głowy wszedł czyjś głos brutalnie przerywając posiłek.
"Panie... Proszę, spraw bym dotarł na czas do żony... Obiecałem być przy narodzinach syna... Nie mogę ich zawieść."
Niewiele myśląc, Sato wypił całą zawartość zupy krzywiąc się gdy momentami była za gorąca. Drugą wlał do pustego kubka po czekoladzie i wybiegł na zewnątrz. "I to jest w końcu jakiś rzeczowy człowiek z porządną obietnicą." Uśmiechnął się pod nosem. "Nie to co ten poprzedni co prosił o pomoc w spełnieniu dwóch przeciwstawnych przysiąg." Wspominając poprzedniego rozmasował lekko dłoń, wciąż noszącą delikatną opuchliznę po niezbyt dobrze wymierzonym ciosie. Z rozmachem wbiegł w boczną uliczkę prowadzącą do jego świątyni. Poczuł jak coś lub ktoś odbija się od jego torsu, a wrząca zawartość kubka rozlewa się dookoła plamiąc zarówno Toshiego, jak i wszystko wokół niego. Mężczyzna spojrzał w dół za owym ktosiem. Dostrzegł drobnego blondyna w pstrokatym stroju.
- Biedna zupa... A taką miałem na nią ochotę... - klęknął nad tłustą plamą na śniegu, po czym jakby sobie przypomniał o potrąconym chłopaku. -  Cały jesteś dzieciaku? - spytał bardziej ze względu na to, że tak wypada niż z rzeczywistego przejęcia.
- Tak, tak... Żyję jeszcze... - blondyn rozmasowywał czoło od zderzenia. Srebrnowłosy poprawił szalik i poderwał się na nogi.
- Później mi to jakoś wynagrodzisz, a na razie śpieszę się do wiernego. - Popędził dalej przed siebie, zostawiając za sobą zdezorientowanego blondyna. Liczył w duchu, że może tym razem po spełnieniu modlitwy dostanie coś do jedzenia. 
***
Wczesnym rankiem dnia następnego, Sato zakradł się przez okno do domu rozlewacza zupy. Na szczęście bożka, chłopak miał całkiem mocny sen i nie obudził go hałas potykającego się mężczyzny. Przykucnął obok śpiącego blondyna.
-- Jestem duchem wczorajszego, dzisiejszego i jutrzejszego ramenu... - mówił to grobowym głosem przy okazji szturchając go palcem w policzek. - Dlaczego mnie rozlałeeś... Shiin, dlaczeego mi to zrobiłeś? - Na dźwięk własnego imienia chłopak otworzył oczy, a Satoshi nie zaprzestał szturchania. - Gdzie moje jedzenie? Hm?

<Shin? Zaczynamy cyrk!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz