niedziela, 21 stycznia 2018

Od Akane CD Sekhme "Kwiaty cmentarne"

Poprzednie opowiadanie 

   - Chodźmy jeszcze zobaczyć, jak idą przygotowania do Hanami! - Zawołałam radośnie do swoich przyjaciół, którzy w trójce szli kilka kroków za mną. Nie rozglądając się na boki, przeskoczyłam na drugą stronę jezdni i wbiegając do świątynnego ogrodu pełnego ludzi pochłoniętych przez przygotowania. Dzień powoli dobiegał końca, dlatego byłam naprawdę zdziwiona widząc tam tyle osób, które pomagały sobie wzajemnie, bezinteresownie, a ich jedyną zapłatą był uśmiech pozostałych. W takich chwilach naprawdę podziwiałam ludzi, a nawet odczuwałam dumę, że istnieją jeszcze tacy, którzy potrafią zrobić coś dobrego za zwykły uśmiech.
   Uśmiechnęłam się pod nosem, odwracając twarz w stronę sporego kruka, który usiadł mi właśnie na odsłoniętym lewym ramieniu, wbijając w nie swoje szpony. Ptak zaskrzeczał głośno, witając się ze mną, na co zaśmiałam się lekko i pogładziłam go delikatnie zewnętrzną stroną palców po wypiętej piersi.
 - Co tam, malutki? - Spytałam ściszonym głosem i ruszyłam przed siebie w głąb ogrodu, nie czekając na pozostałych, choć dobrze wiedziałam, że dostanę za to potem litanię od Kon. Nawet bym się tym przejęła, gdyby nie fakt, że urządzała mi takie kazania po każdym powrocie z ludzkiego wymiaru, nawet jeżeli nic szczególnego się nie stało.
   Niespiesznym krokiem szłam po wyznaczonej ścieżce, ciekawsko przyglądając się lampionom wiszącym między drzewami, ludziom którzy je zawieszali oraz tym, którzy czyścili teren ogrodu. W większości były to młode osoby, niektóre nawet, jak na moje oko, chodziły jeszcze do szkoły, ale starszych ludzi także nie brakowało, choć nie byli oni tak liczni. Wszyscy byli tacy uśmiechnięci i pełni energii mimo kończącego się powoli dnia, że aż chciało się tu przebywać, w tej aurze radości i oczekiwania.
   Kruk otarł się dziobem o mój policzek i po chwili poderwał do lotu, uderzając mnie przy okazji skrzydłem po twarzy. Potrząsnęłam lekko głową i rozluźniłam mięśnie, które spięły się pod wpływem ukłuć ptasich pazurów. Nim zdążyłam rozejrzeć się w poszukiwaniu swoich przyjaciół i wrogiego spojrzenia zielonych oczu, podbiegła do mnie mała blondwłosa istotka w zwiewnej niebieskiej sukience. Krótkie rękawki i materiał ledwo zakrywający jej kolana, raczej nie dostarczał ciepła, a przecież wiosenny dzień nie był znowu taki ciepły. Wyciągnęłam rękę przed siebie z zamiarem zapytania, dlaczego mała jest ubrana tak lekko, jednak dziewczynka mnie uprzedziła, a jej słowa wprawiły mnie w chwilową konsternację.
 - Proszę pani, tam jest... - Ciężki oddech uniemożliwiał jej wypowiedzenie się. - Tam jest taki dziwny ktoś i on leży... I trawa wokół niego jest zniszczona...
   Przyglądałam się przez chwilę blondwłosej czuprynie, nie do końca wiedząc jak zareagować na słowa, które właśnie usłyszałam i czy w ogóle brać je na poważnie. Po krótkim zastanowieniu poprosiłam dziewczynkę, by pokazała mi to miejsce, gdzie leżał ten dziwny ktoś. Zapewne dostanę potem za to w ucho od nekomaty, ale to co mówiła ta mała, za bardzo mnie zaciekawiło, żebym od tak to zignorowała.
   Pod jednym z drzew leżała specyficzna postać, owinięta w czarne poły długiego płaszcza, które nieco rozsunięte od brzucha w dół, chude ciało i krwawą ranę na brzuchu. Twarz zakryta była przez maskę ze zwierzęcej czaszki, co uniemożliwiało pewne stwierdzenie jakiej płci jest poszkodowany, chociaż sądząc po ubiorze był to mężczyzna. Dziwniejsze od białej kości robiącej za maskę, była jedynie zniszczona trawa wokół postaci, szczególnie w miejscu, gdzie sączyła się krew. Z tego też powodu zdecydowałam się nie dotykać nagimi rękami ran i trzymać wszystkich od tego z daleka.
 - Chiya, gdzie ty się podziew...! -  Zmartwiony głos Koume ugrzązł jej w gardle, kiedy tylko spostrzegła obiekt moich zainteresowań leżący pod drzewem. Zamrugała różowymi oczyma, patrząc to na mnie, to na leżącego mężczyznę. - Kto to?
 - Nie mam pojęcia, ale nie możemy go tak tutaj zostawić. - Jeszcze raz omiotłam postać spojrzeniem, tym razem zatrzymując go na szarym kawałku materiału, który przykrywał górną część tułowia rannego. Zerknęłam kątem oka na małą blondynkę, która wciąż stała u mojego boku, wyczekując rozwoju wydarzeń. Domyśliłam się, że owy kawałek materiału należy do niej i było to prawdopodobnie coś w rodzaju wierzchniego nakrycia, dlatego podeszłam do mężczyzny i powoli ściągnęłam z niego mięciutkie nakrycie.
 - Tobie jest bardziej potrzebne, mała. - Podałam rzecz jej właścicielce, uśmiechając się przy tym. Zapewniłam, że zajmiemy się rannym tak jak trzeba, ale ona powinna już uciekać do własnego domu. Wiedziałam, że Kon może zaraz zrobić się nieprzyjemna i nie chciałam, by dziewczynka była tego świadkiem.
 - Chyba nie chcesz go zabrać do świątyni, prawda? - Głos miała spokojny, ale jej zdenerwowanie zdradzały zaciśnięte pięści, które w dodatku mocno drżały, a zielone tęczówki błyszczały niebezpiecznie. - To poroniony pomysł, czy ty widzisz co robi jego krew?
 - Widzę, dlatego przyda mi się pomoc Saku. Proszę... - Popatrzyłam prosząco na brązowowłosego chłopaka, który tylko skinął głową.
 - Jakaż ty jesteś uparta... - Warknęła, strzygąc nerwowo czarnymi uszami. Zaśmiałam się lekko łapiąc za rękę fioletowowłosą dziewczynę i chłopaka.
 - Znamy się już tyle, że powinnaś być tego świadoma, Kon. - Nekomata wywróciła tylko zielonymi oczami, łapiąc za nadgarstek zdezorientowaną i lekko wystraszoną Koume. Gdy tylko byłam pewna, że unoszące się kilka centymetrów nad ziemią ciało mężczyzny jest pewnie trzymane przez moc Saku, przeniosłam całą naszą piątkę wprost do mojej świątyni w wymiarze Kami.
   Od razu ogarnęło nas chłodniejsze powietrze, którego przyczyną była otaczająca budynek woda. Kochałam moją świątynię właśnie za to, że leżała na środku jeziora, a dostać się tu można było tylko za sprawą drewnianych kładek, które ułożone niemal jak labirynt tworzyły kilkanaście ścieżek, które ostatecznie przy brzegu łączyły się w jedno. Jedyną wadą, a raczej malutkim minusikiem tejże świątyni była duża odległość od miasta, no i jej rozmiary. Trzypiętrowy budynek, który od zewnątrz lśnił czystością, od środka zaś... Bywały takie dni, że ciężko było dostrzec podłogę spomiędzy książek, papierów i zdjęć.
   Poprowadziłam przyjaciół przez obszerne główne pomieszczenie, w którym oprócz misy ze święconą wodą i schodów prowadzących na wyższe kondygnacje, nie było praktycznie niczego. Poprosiłam szatyna, by ułożył rannego w jednym z bocznych pokoi, w którym miałam swoją sypialnię. Gruba mata na ziemi robiła za łóżko, na którym spoczął mężczyzna, już bez płaszcza na sobie. Czarny materiał złożyłam starannie w kostkę i odłożyłam na bok, by się nie pobrudził jeszcze bardziej. Potem będę musiała go wyczyścić...
 - Żebyś nie pożałowała potem tej decyzji, Akane. - To były ostatnie słowa czarnowłosej nekomaty, jednak ja byłam wtedy zbyt zajęta szukaniem bandaży i gazików, by tracić czas na odpowiadanie jej. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że musiała być naprawdę zła, skoro użyła mojego imienia, a nie ksywki, którą zazwyczaj się posługiwała.
   Pokręciłam tylko głową, skupiając swoją całą uwagę na ranach mężczyzny z czaszką na twarzy. Właściwie to ciekawiło mnie jak Youkai wygląda, ale odkąd znaleźliśmy się w naszym wymiarze, widziałam, że blado niebieskie oczy obserwują otoczenie spod ledwo otwartych powiek. Nie byłam do końca pewna, czy duch faktycznie jest w pełni przytomny, nawet kiedy uniósł delikatnie rękę, gdy zbliżyłam czystą ściereczkę nasiąkniętą święconą wodą, tak jakby chciał powstrzymać mnie przed dotknięciem ran.
 - Shhh... Wszystko będzie dobrze, tylko daj oczyścić swoje rany i je zabandażować... - Szepnęłam najcieplej jak tylko umiałam, delikatnie gładząc wierzch wychudzonej ręki. Youkai uspokoił się po chwili, zasypiając lub ponownie tracąc przytomność, nie umiałam tego stwierdzić. Zawahałam się jeszcze po raz ostatni przed dotknięciem rany, słysząc w głowie głos Kon, która ostrzega mnie przed konsekwencjami moich decyzji. Pokręciłam lekko głową i zajęłam się przemywaniem ran, w szczególności tej największej na brzuchu. Właściwie tylko ona potrzebowała zabezpieczenia, reszta była jedynie powierzchowna, wystarczyło je tylko odkazić, tak dla pewności. Przez cały czas nuciłam pod nosem jakąś spokojną melodię, starając się wykonywać każdą czynność najdelikatniej jak tylko umiałam, by nie zadawać mężczyźnie więcej bólu niż to konieczne.
   Jednocześnie część mojego umysłu zastanawiała się bardzo intensywnie nad tym skąd kojarzę tą postać. Byłam pewna, że już gdzieś go widziałam... A może tylko tak mi się wydaje, bo ktoś mi o nim opowiadał? Jeśli rzeczywiście tak było, to musiałam mieć to gdzieś zapisane na jakimś zwoju, osobnej kartce, może na odwrocie zdjęcia? Gdzieś na pewno to było, jeśli w ogóle było... Chociaż postać kruczego Youkai wydawała mi się znajoma, ale przecież niejedna ryba w oceanie jest niebieska, prawda?
   Po kilkunastu minutach skończyłam swoją pracę, upewniając się, że wszystko trzyma się tak jak powinno. Mężczyzna oddychał miarowo, dlatego korzystając z okazji przeszłam na palcach do jednego z pokoików po drugiej stronie głównego pomieszczenia, w całości oklejonego różnorakimi zdjęciami. Były na nich krajobrazy, zwierzęta, bogowie, duchy, właściwe wszystko co uznałam kiedykolwiek za ciekawe choć na kilka minut. Być może dlatego nawet z sufitu zwisały fotografie... Przeszłam do kolejnego pomieszczenia, w którym składowałam różne zapiski. Jeśli słyszałam kiedyś historię o kruczym Youkai, to na pewno będzie gdzieś zapisana. Gdzieś...
   Zabrałam ze sobą kilka zapisanych stosów kartek i wróciłam do sypialni, gdzie mój gość spokojnie spał pod cienkim przykryciem. Wolałam być przy nim, kiedy się obudzi.


Sekhme? Wybacz, nie wiem jak skończyć ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz