niedziela, 7 stycznia 2018

Od Nozomi CD Maladie "Wspólne szukanie szczurów"


Szczury? Hm... Generalnie lubiłam zwierzęta, w końcu po części byłam jednym z nich, ale tych stworzeń nie darzyłam jakimiś specjalnymi uczuciami. Były, są i będą. Ponoć wybitnie inteligentne i mimo życia w ciągłym brudzie bardzo dbają o higienę. Nie wskakiwałam z krzykiem na drzewa na ich widok, ale z drugiej strony nie wzdychałam z wrażenia obserwując te przerośnięte myszki. Rozmówca, jeśli tak można jegomościa nazwać, ponieważ za dużo to żeśmy do tej pory zdań nie wymienili, zdecydowanie za tymi zwierzętami przepadał. Pozwoliłam mu się cieszyć towarzystwem puchatej kulki, gdy nagle mężczyzna nie zaprzestając pieszczot, bez słowa odszedł w kierunku owego tajemniczego i mrocznego budynku, który mnie tu zwabił. Początkowo podążałam za nim, lecz nie przekroczyłam progu budowli. Może był to niewytłumaczalny dreszcz  który przepływał po moim ciele na sam widok pustych okien, a może chęć uszanowania cudzej prywatności i przestrzeni osobistej. Przez chwilę stałam jeszcze przy otwartych drzwiach nasłuchując (nie skutecznie) bezszelestnych kroków tajemniczego Maladie, tudzież zaproszenia do środka. Nie doczekawszy się go jednak postanowiłam nie czaić się nieuprzejmie przy drzwiach i zawróciłam w kierunku miasta. Nim do niego  trafiłam zdążyłam zgłodnieć i porządnie zastanowić się nad moim nietuzinkowym spotkaniem. Odnalazłam więc jedną z moich ulubionych knajpek. Ciepło, domowa atmosfera i aromatyczne zapachy pobudziły moje ślinianki. Pałaszując zamówiony posiłek chcąc nie chcąc słuchałam cudzych dialogów, gdy jeden z nich przykuł moją uwagę.
- Ten tajemniczy typ z opuszczonej szkoły? - w głosie jednego z rozmówców słychać było niedowierzanie pomieszane z obrzydzeniem lub strachem. Trudno było jednoznacznie stwierdzić.
- To nie szkoła, tylko szpital, żeby było śmiesznie - odparł z wyraźną pogardą drugi. - Tak, ten.
- Że niby bóstwo chorób? - wtrącił trzeci. - Kto by się do niego niby modlić miał?
Przestałam przeżuwać. Bóstwo chorób? Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Czyli dlatego tak lubił szczury... I stąd ta maska...
- Ja tam słyszałem - do dyskusji dołączył czwarty zainteresowany. - Że to żaden bóg jest tylko Akuma, ale się ubiera tak dla nie poznaki...
- Kolega mówił że dzieci porywa! - piąty.
- Shiro sam widział jak jedną dziewczynkę za rączkę do lasu ciągnie! - szósty.
W końcu każdy obecny w karczmie miał coś bardziej lub mniej ciekawego do powiedzenia na temat jegomościa w masce.
- Czas z nim skończyć! - ryknął w końcu ten, który całą dyskusję rozpoczął. - Nie będzie nas już więcej terroryzował demon w przebraniu!
Rozochocony i głodny krwi tłum przytakiwał okrzykami. W końcu cała grupa niedoszłych zamachowców wyszła na ulicę i niczym stado dzikich zwierząt, krzycząc i namawiając innych przechodniów do dołączenia szła w kierunku lasu. Ja jeszcze trawiłam to co powiedzieli i próbowałam pogodzić zdobyte informacje z tym co tego dnia już widziałam. Może i mężczyzna był Bogiem chorób, może i skazywał ludzi na cierpienie, ale byłam w zupełności pewna, że w żaden sposób nie zasłużył na gniew wściekłej tuszy. Rzuciłam należne za posiłek na stół i wybiegłam z knajpki. W oddali nadal widać było "bohaterów". Chcąc uniknąć z nimi konfrontacji wspięłam się na stojący obok mnie budynek i pognałam po dachach ustawionych w rzędzie domów. Do lasu dotarłam przed zamachowcami. Powoli brakowało mi tchu, ale nieuchronnie zbliżający i wydzierający się w niebo głosy kataklizm motywował do dalszego biegu. W końcu odnalazłam opuszczony szpital.
- Panie Maladie! - krzyknęłam.- Przepraszam jeśli przerwałam Panu sen tudzież inną ważną czynność, ale do pańskiego miejsca zamieszkania zbliża się wściekły tłum gotowy spalić Pana na stosie...
Czekałam z niecierpliwością na odpowiedź, jednak żadnej nie dostałam. Przeklinając cicho pod nosem wkroczyłam do budynku. Wytężyłam słuch lecz jedyne dźwięki jakie zdołałam przechwycić były popiskiwaniami szczurów. Lepsze to niż nic, pomyślałam i pobiegłam do nich czym prędzej. Na szczęście oprócz przerośniętych myszy znalazłam siedzącego wśród owych zwierzątek Maladie. Nie spał gdyż obrócił zamaskowaną głowę w moją stronę. Nie widziałam jego twarzy ale zakładałam, że malowało się na niej albo zdziwienie albo grymas wściekłości. A może oba...
- Nie wiem, czy Pan słyszał, ale zbliżają się tu ludzie życzący pańskiej śmierci...
- A , tak, słyszałem - odparł odwracając głowę. - Zapewniam młoda damo, że nie raz już urządzono na mnie takie obławy i, jak mniemam, że dobrze widzisz, mam się całkowicie dobrze. Ale dziękuję za troskę.
Nie widziałam co powiedzieć. Bóstwa raczej nie dało się przekonać. Pozostało przemówić do rozsądku atakującym. Wybiegłam z powrotem na dwór. Stanęłam przed drzwiami i wymownie oparłam dłoń na rękojeści miecza. W końcu na horyzoncie pojawili się "bohaterowie ludu". W ich dłoniach widniały widły, miecze, pochodnie, włócznie, łopaty i inne bronie tudzież narzędzia rolnicze. Gdy mnie zauważyli przestali krzyczeć. Zmarszczyli tylko brwi i ustawili się w dwu rzędzie na obwodzie półkoła. Początkowo nik nic nie mówił. Mierzyliśmy się wzrokiem oceniając swoje szanse i możliwości. W końcu odezwał się "herszt" bandy.
- Panienko, nie wiem jak się tu znalazłaś, ale dla własnego bezpieczeństwa lepiej odejdź, gdyż będą się tu działy rzeczy, których dama nie powinna oglądać.
Po tłumie przeszedł cichy pomruk aprobaty.
- Z całym szacunkiem - odezwałam się spokojnym głosem. - Ale nie mogę dopuścić do morderstwa niewinnego bóstwa.
- Jakiego niewinnego?! - nie wytrzymał napięcia jeden ze zgromadzonych. - Przecież to potwór w czystej postaci.
Tłum wyraźnie stał na swoim. Motywował się do działania. Zagrzewał do walki. Podjudzał wzajemnie. Atmosfera była coraz gęstsza.
- Panowie, przemawiam teraz do waszych rozsądków - "zakładając że takowe macie", dodałam w myśli. - Szczerze chciałabym uniknąć zbędnego rozlewu krwi, dlatego proszę, posłuchajcie co mam do powiedzenia.
- No to się streszczaj - warknął ktoś z tłumu - nie mamy całej nocy na pertraktowanie z obrońcami potworów.
- Po co my w ogóle z nią gadamy?! - zirytował się ktoś inny. - Pokazać dziewce gdzie jej miejsce i robimy co do nas należy!
- Nikt szanujący swoje dłonie się tu nie zbliży - zagroziłam i jakoby na potwierdzenie swoich słów samym kciukiem ujawniłam fragment katany. Metal zabłysł pomarańczowym światłem odbijając to rzucane przez pochodnie, dzięki czemu od razu dał się spostrzec przez wszystkich zgromadzonych. Niestety groźba nie przekonała wszystkich. Jeden odważny wybiegł z krzykiem i zamachnął swoją łopatą nad głową. W ostatniej chwili zrobiłam pół piruet ścianając płazem miecza przeciwnika z nóg. Mężczyzna zarył twarzą w glebę, a ja przyłożyłam ostrze katany do jego prawego nadgarstka.
- Jeden ruch, a wasz przyjaciel zostanie kaleką - oświadczyłam. - A teraz słuchać mnie barany!
Ciszę uznałam za zgodę i niechętną aprobatę moich słów.
- Może i znajdująca się w tym budynku osoba jest bóstwem chorób, które skazuje ludzi na cierpienie, ale czy to znaczy, że trzeba ją od razu zabijać? Pamiętajcie o tym, że jesteśmy tu tylko dzięki łaskawości Stwórcy. Założę się że nie stworzył Boga zarazy tylko dla własnej przyjemności. Na pewno miał w tym jakiś cel. A poza tym nawet jeśli udałoby się wam dzisiaj zabić, to co powiedzą wasi panowie? - wskazałam tych, którzy bez wątpienia byli chowańcami. - Kto by chciał chowańca bogobójcę? Czy uważacie że naprawdę warto rujnować swoje drugie życie tylko dla jednego bóstwa, któremu akurat przyszło być tym "złym"?
Z początku wszyscy milczeli. W końcu jednak dowodzący obławą splunął i odszedł warcząc coś tylko do swoich pobratymców. Odetchnęłam z ulgą i schowałam miecz. Szczerze powiedziawszy, to nie byłam pewna czy z takim tłumem dałabym sobie radę...

<Maladie? Trochę słabe, ale obiecuję się rozkręcić. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz