sobota, 12 stycznia 2019

Od Aorine DO Kurushimi'ego " Ból dawnych dni "

Ludzie żyją cały czas w błędnym przypuszczeniu, że Boskie życie jest pozbawione wszelkich zmartwień, czy bólu. Myślą, że wszystko jest idealne , jesteśmy piękni, mądrzy, nieśmiertelni, że po prostu jesteśmy i żyjemy dzięki im wierzeniom. Niby z jakiejś strony jest to prawdą, jednak posiadamy uczucia, które mogą nam przysparzać nie jednego problemu w naszej pracy. Poczucie żalu, straty, którego nie potrafimy od tak zignorować w ważnych momentach, takich jak spełnianie próśb ludzi. Najmniejszy błąd mógł kosztować naprawdę wiele, a właśnie unikanie takich rzeczy było naszą pracą. Akumy, Ayakashi, jak zwał tak zwał te paskudne stwory tylko czekają na okazje , by uczepić się niewinnych i powoli wykańczać ich. Normalnie jak pasożyty, lecz w tym wypadku one są po prostu zbędne.
Boże...proszę. Naprawdę już nie wiem, czy to był dobry pomysł. Zaprosiłem ją na spacer , do parku, lecz boje się, że nie przyjdzie. Mam jednak nadzieje, że to moje urojenia i nie potrzebne obawy, dlatego proszę.. niech przyjdzie. Nie chce znów czuć się odrzuconym. 
Nadzieja... niby złudna, a jednak prawdziwa. Posiadałem nawet drobną moc, która pozwalała mi spełniać różne pragnienia kosztem moich sił, jednak nawet i to czasami nie pomagało. Po prostu, czasami byłem za słaby chyba. Niby teraz dostałem prostą modlitwę... nawet ta boska zdolność nie była warta użytku. Wystarczyło, że podszedłem do owej dziewczyny z modlitwy, nieco ją zagadałem, by poszła w stronę parku, a następnie wycofałem się, by kompletnie o mnie zapomniała. Szkoda, że w boskim życiu nie jest tak łatwo zapomnieć.
- Więc... szczęścia moi mili, ale więcej nie mogę zrobić - Uśmiechnąłem się lekko pod nosem widząc, jak blondynka siada obok tamtego chłopaka. Miałem wrażenie, że spiął się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy na nią czekał . Młodzi i ich zapotrzebowanie miłości.
Pokręciłem lekko głową i zawróciłem w swoją stronę poprawiając rękawy bardziej ziemskiego ubrania. Czasami musiałem odpuszczać swoje klasyczne odzienie, gdyż no... rozmowa ze zwykłymi ludźmi w takim stroju może być nieco dziwne. Nie miałem już więcej spraw w tym świecie, więc spokojnym krokiem udałem się w stronę miejsca ska mogłem się bezproblemowo przenieść do wymiaru Kami.
Musiałem Kupić ryż....
I posprzątać....
Zgarnąć śnieg z tarasu....
I ... kupić jeszcze więcej ryżu.
Tak...to był plan idealny jak dla mnie. Szafki miałem już prawię puste, więc przydałoby się zrobić spory zapas tego białego złota. Szkoda tylko, że ostatnimi czasu wróciłem do całkowitej duety ryżowej, co widać zapewne po mojej wadze, czy humorze. Wcześniej sprawiało mi to radość, mogłem się nim objadać godzinami i w ten sposób znikał cały tygodniowy zapas, a teraz? Nie miałem po prostu na niego ochoty, choć tak czy siak go kochałem. Tak samo jak jego... choć nie mogłem sobie przypomnieć ani imienia, ani twarzy. Pamiętałem jedynie to, że istniał, że był piękną czerwoną kataną, a jego oczy oddawały cały jego charakter. I tyle... tylko te drobne przebłyski pamięci zostawił mi stwórca bym nie cierpiał, a i tak zapomniał o paru rzeczach.
Westchnąłem zrezygnowany nie zdając sobie sprawy jak szybko znalazłem się w swoim świecie i wszedłem na przedmieścia. Minąłem zaśnieżony park, kwiaciarnię kobiety youkai w podeszłym wieku, która jeszcze niedawno ciężko pracowała by otworzyć własny lokal zamiast cały czas taszczyć drewniany wózeczek. Pamiętam, dobrze jak przychodziłem do niej przez jakiś czas zostawiając napiwki, by spełniła swoje marzenie. Tak...to były dobre czasy. Obok kwiaciarni znajdował się na szczęście sklep , więc nie musiałem wchodzić za bardzo w miasto, by kupić to czego potrzebowałem. Jakieś warzywa, ryż, herbata... wszystko co potrzebowałem do normalnego życia, by przez przypadek się nie zaniedbać pod tym względem. Chociaż... i tak miałem zaszczyt już kilkakrotnie gościć w moich progach samego stwórce, który proponował mi nowych chowańców. Za każdym razem mu odmawiałem, gdyż nie potrzebowałem ich. Ostatnio nawet nie miałem zbytniego kontaktu z akumami, więc nie musiałem z nimi również walczyć. Nie były również zagrożeniem dla mojego zdrowia. Pewnie po powrocie do świątyni również go zastane.. miałem jakieś dziwne przeczucie, że znowu znalazł kogoś "w moim guście i na pewno się z nim dogadam". Nie...nie dogadam. Moje przeczucia się nie myliły z resztą tak bardzo. Przekroczyłem próg mojego domu, by zaraz dostrzec jasną sylwetkę, którą nigdy nie potrafiłem jakoś dokładniej opisać. Po prostu męskie ciało stworzone z lekkiego światła. Żadnych rys ani niczego charakterystycznego.
Westchnąłem cicho pod nosem i ruszyłem do kuchni, by rozpakować tam wcześniej zrobione zakupy.
- Witaj stwórco, i wybacz, że wyprzedzę twoją ofertę, ale nie... naprawdę nie chce chowańca. - Mruknąłem cicho nie spoglądając nawet na Boga. Nie chciałem jakoś tracić czasu na kolejną bezsensowną próbę namówienia mnie.
- Dzisiaj przychodzę nie w tej sprawie Nadziejo - Kątem oka dostrzegłem jego ruch. Zbliżył się w moją stronę, przez co przeszły mnie lekkie ciarki. Był jak prawdziwy duch... wolałbym jednak, by miał jakąś twarz.
- W takim razie, czym zawdzięczam tą kolejną niespodziewaną  wizytę?
- Rozumiem, że każda moja oferta spotka się z natychmiastową odmową, dlatego proponuje inne rozwiązanie. - Spojrzałem na niego w tym momencie nie bardzo rozumiejąc o co może mu chodzić. Inne rozwiązanie? Da mi w końcu spokój? Zrozumie, że dam sobie rade sam? Nie no... nawet ja w to nie wierze chociażby w najmniejszym stopniu. - Jakiś czas temu pojawiło się tutaj nowe bóstwo. Myślę, że mógłbyś mu pomóc w przełamaniu pewnego...muru, który sprawia problemy zarówno mu, jak i innym istnieniom. Do tego myślę, że nauczyłby cię czegoś ważnego.
- Nauczył? Mnie? - Ta rozmowa wydawała mi się coraz bardziej bez sensu. Że niby czemu miałbym mu pomóc? Jestem bóstwem nadziei, a nie jakimś kimś, do przełamania murów. O co mu w ogóle tu chodziło?
- Zgadza się. Udaj się do niego i porozmawiaj. Możecie mieć więcej wspólnego niż ci się wydaje - Po tych słowach stwórca zniknął zostawiając mnie w kompletnej niewiedzy. Zaczynałem nawet podejrzewać, że on lubi robić mi na złość skoro niczego mi nie wytłumaczył, a adres sam pojawił mi się w głowie. No świetnie... nawet nie czekał na moje dalsze słowa, jakby z góry założył, że jednak się przełamie i do niego pójdę. Pewnie... zrobiłbym to... tylko przez zwykłą dobroć serca i ciekawość. To nic więcej nie znaczyło, a tym bardziej, że możemy być do siebie podobni.
Dokończyłem tylko rozpakowywanie siatek i poszedłem pod wskazany adres. Szczerze... musiałem pytać się trzy razy, by w końcu trafić na świątynie dość oddaloną od miast, czy nawet domków wiejskich. Pusto... po prostu pustkowie dookoła. A myślałem, że Kiyuki mieszka na kompletnym odludziu, ale najwidoczniej się myliłem.
- Um.. halo? Jest tu ktoś? - Nie widząc nikogo na zewnątrz podszedłem bliżej rozglądając się przy okazji. Musiałem przyznać, że... nie było tutaj źle. - Przyszedłem tu na zlecenie ojca.... podobno mam ci pomóc...czy coś? - Naprawdę nie byłem pewien swoich słów. Nadal ta sytuacja wydawała mi się podejrzana i całkowicie bez sensu.

<Kuruś? >

1093 słów ;w; 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz