Menu

Członkowie

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Od Hibiki'ego Cd. Asami "Dzienniki życia ziemskiego"


Słowa wypowiadane przez oszalałą w tej chwili z rozpaczy Asami rozrywały moje i tak już poszatkowane serce. To w nawet najmniejszym stopniu nie była jej wina. Nie bogini. Nie mojego prywatnego anioła o błękitnych jak sklepienie niebieskie oczach. Nie mojego prywatnego słonecznego promienia, o włosach tak złocistych jak dojrzałe zboże tuż przed zbiorem. To nie była wina mojej róży o malinowych ustach, drżących w tej chwili z rozpaczy. To nie była wina Asami. Nie mojej miłości. To JA ściągnąłem na nich to nieszczęście. To moja niekompetencja doprowadziła do choroby bogini i jej wyczerpaniu. To moja przeszłość,podobna do wielkiej kałamarnicy, o mackach czarnych jak najciemniejsza noc, znów sięgała by pochwycić to co dla mnie najważniejsza i zadusić, nim zakwitnie jak najpiękniejszy kwiat. Nienawidziłem tej przeszłości. Chodź przypomniałem sobie ją całą zaledwie parę godzin wcześniej. Nienawidziłem jej z całego swojego roztrzaskanego jak szklanka na podłodze, serca. Po moich policzkach toczyły się kolejne łzy, rzeźbiąc wyraźne ścieżki na twarzy umorusanej krwią. Byłem Nieczysty. Nieczysty w pełnym tego słowa znaczeniu. Na duszy i ciele. Brudny od przeszłości i teraźniejszości.
Prędko jednak odrzuciłem te myśli. Muszę zadbać o bezpieczeństwo Asami. To jest mój cel. Moje powołanie. Moja droga. Położyłem wymęczona dłoń na ramieniu bogini, by po chwili przyciągnąć jej drobne, drżące z wyczerpania ciałko i zamknąć je w szczelnym uścisku, swoich ociekających krwią ramion. Musiało wyglądać to z boku nieco dziwnie. Anioł i diabeł. Dobro i zło. Światło i ciemność. Nie obchodził mnie to jednak. Pragnąłem jedynie chodź w najmniejszym stopniu ukoić rozrywający ból, który czuła moja jedyna miłość.
Blond włosa wybuchła tylko głośniejszym szlochem i wtulając się w moja klatkę piersiową, moczyła koszulkę łzami.
- Asami-san. Musimy iść. - wyszeptałem do jej ucha, gdy trochę się uspokoiła. Niebieskooką wstrząsnął kolejny spazm płaczu - Asami-sama. Musimy iść
Powtórzyłem, samemu będąc blisko kolejnemu wybuchu rzewnych łez. Tyle starań na nic. Krótko znałem Kishi-chana ale pokochałam go jak własnego syna. całym sercem. Całym sobą. Bezwarunkowo i na zawsze
Wtem do mojego ociężałego umysłu, wpadła zabłąkana myśl, która już miała ulecieć by prawdopodobnie więcej się nie pojawić. jednak jak często sie to dzieje, chwyciłem ją kurczowo trzymając jej skrawek, jak tonący samotnej deski. Poderwałem głowę do góry. Nagły napływ adrenaliny, który otoczył moje ciało, pozwolił bym wstał mimo bólu i podciągnął Asami do pionu.
- Jest jeszcze nadzieja - wyszeptałem wprost do ucha bogini, drżącym ze zdenerwowania szeptem.

<Asamiś? Najszybciej jak mogłam :) >

391 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz