czwartek, 4 kwietnia 2019

Od Asami cd Hibikiego "Dzienniki życia ziemskiego"

<poprzednie opowiadanie>

Czułam... Nic. Dosłownie nic. Jakby coś przeklętego, zimnego zabrało moją boską duszę, splamiło boskie ciało. Cierpienie. To teraz czułam. Ból przeplatał się z chłodem i brakiem jakiegokolwiek ciepła i zainteresowania moją prawie martwą osobą. Krzyk. Przez tą ciemność w jakiej wisiałam, słyszałam długi, pełen cierpienia wrzask, jaki nieco rozjaśnił ciemność. Teraz... Teraz było szaro. Szaro, ale nadal bardzo zimno. Otworzyłam w pustce oczy... Gdzie ja jestem? Bardzo dziwne. Tak jakbym unosiła się w czarnej wodzie, naga, cierpiąca bez końca... Maź piekła mnie przez ogromne rany na ciele... Wyciekała z nich krew. Rozejrzałam sie, czyli było jaśniej. Czyli mogłam widzieć. Szkarłatna ciecz ciągle wydobywała się ze mnie, a ja z każdą chwilą robiłam się coraz bledsza, zimna i sina... Nie rozumiem. Czemu nikt mnie nie ratuje? Dlaczego tonę coraz niżej i niżej... Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem.
Hibiki...
Co to za głos...? Brzmi jak mój, a jednak wydaje się dla mnie obcy. Taki ciepły w porównaniu do mnie teraz. Ja. Kim ja jestem? Jestem... Sobą. Kim jestem ja? Dlaczego więc... Dlaczego nie wiem kim jestem, dlaczego mój głos jest obcy dla mnie? Ratunku... Proszę, niech mi ktoś pomoże. Proszę... Ja się boję, czyniłam dobrze, przecież nie zasłużyłam na ten los. Coś zaczęło mnie oplatać, zimne, oślizgłe i... I nic. Nie zauważyłam w tym nic złego. Wisiałam w ciemności, było mi zimno i ciągle mokro. Nie zrobiło to dużo różnicy. Boję się. Nadal bardzo sie boję... Nagle pochwyciły moje dłonie inne ręce. Ciepłe i delikatne. Otworzyłam szerzej błękitne oczy, wokół mnie kręciły się moje blond długie włosy. Już nie byłam naga, miałam na sobie kimono, nadal było w krwi. Ja z kolei odczułam ból głowy, ogromny, uderzający mnie nadal gorąc, a czoło, twarz i resztę ciała zrosił pot. Dziwne... To takie dziwne... Ale żyję. Uratował mnie. Uratował mnie ten, jakiego imię wymówiłam wcześniej. Mój głos przestał być obcy. Stał się znowu moim głosem.
- Asami! Obudź się! Proszę! Asami! - wrzasnął głośno mężczyzna.
Jego policzki były pełne łez, ciało umorusane krwią. Biedny... Biedny walczył. Walczył, a ja nie mogłam mu pomóc. Deszcz, zimny deszcz. Ale ciepłe ciało chłopaka... Ono dodało mi otuchy. Nieco zamazanym wzrokiem spojrzałam na Hibikiego, a kiedy ten pochylił się, aby sprawdzić czy ja żyję. Położyłam słabo dłonie na jego policzki, przekręciłam jego twarz w swoją stronę i pocałowałam go namiętnie w usta. Jakie cudowne uczucie... Nigdy go nie czułam,było miłe, tak cudowne. Po niedługiej chwili dłonie mi opadły na ciało, a głowa odchyliła się. Ujrzałam... Ujrzałam leżące blisko Hibikisia ciało. Malutkie ciało chłopca, jaki nazywał mnie mamą. Po policzkach popłynęły mi łzy. Nie, to nie była prawda. On żył. Musiał żyć. Zaczęłam płakać mimo ogromnego bólu. Zacisnęłam dłonie na kimonie.
- Nie... Kishimura... Nie... Synku. Mój syneczku. Kishimura... - wyłkałam, a po chwili zalałam się jeszcze mocniej płaczem.
Straciliśmy go. Z mojej winy. Byłam beznadziejną matką, nie umiałam się nim zająć, nie dałam rady! Wrzasnęłam mimo okropnego cierpienia fizycznego, wtulając się w Hibikiego, jaki też mnie mocno przytulił po chwili. Mijały kolejne sekundy, minuty, godziny... Nie wiedziałam ile siedzieliśmy w deszczu, nie wiedziałam. Kiedy minął ten czas, przybliżyłam się do uśmiechniętego, martwego ciała syna. Pocałowałam go w czoło, po czym przytuliłam go do siebie.
- Kishi... Przepraszam... Byłam beznadziejną mamusią... Spotkamy się w niebie kochanie. Mamusia do ciebie wróci, tatuś też... - pogładziłam jego lodowate, zakrwawione plecki. - Mój malutki syneczku... Kocham cię maluszku... Tak mocno ciebie kocham... Dlaczego nas opuściłeś... - wydukałam, zalewając się znowu łzami.

<Hibiki? T-T>
Ilość słów: 562

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz