Menu

Członkowie

środa, 29 sierpnia 2018

Od Natsumi cd. Makoto "Biedny piesek"


Wiedziała, że może minąć trochę czasu nim młody inugami się obudzi, jednak mimo to nie potrafiła pozwolić sobie na pójście spać. Co jakiś czas zerkała, czy aby jej gość ma się dobrze, tak poza tym to nie wychylała się z salonu, cały czas dziergała szalik i nieuchronnie zbliżała się do jego zakończenia. Zdążyła go nawet nieco wydłużyć, miał kilkanaście centymetrów więcej niż na początku planowała, nie żeby miało to jakikolwiek wpływ na całość. A kiedy wybiło południe przedmiot był już skończony.
Kobieta przeciągnęła się leniwie i odłożyła druty do koszyka z wełną, a szalik położyła na oparciu kanapy. Co powinna teraz zrobić? Zerknęła na puste talerze stole po jej obiedzie i skrzywiła się. Wiele czasu jej to nie zajmie, niecałe pięć minut i gotowe. Gotować teraz też nie musiała na ten moment. Kuchnia nie oferowała jej więc nic naprawdę zajmującego. Nie chciała też zaczynać kolejnego szalika, nie miała pomysłu na cokolwiek innego. A musiała coś znaleźć. Cokolwiek. Chciała iść spać, koszmarnie tego chciała. Powieki zaczynały jej ciążyć i musiała w jakiś sposób temu zapobiec. Co by było, gdyby coś się stało akurat kiedy ona by spała?
Przewróciła oczami i starając się zahamować rosnącą frustrację chwyciła nieszczęsne naczynia i powędrowała do kuchni. Panowała tam taka sama cisza jak w reszcie domostwa, nie przerywały jej nawet kroki bogini, która z przyzwyczajenia stąpała lekko, jakby w pomieszczeniu ktoś spał i nie chciała go obudzić. Szybko uwinęła się z myciem i oparła dłońmi o jeden z blatów. Powinna znowu sprawdzić, co u dzieciaka? Może jak częściej będzie zaglądać to się szybciej obudzi.
Poprawiła niesforny kosmyk włosów, który uciekł spod opaski i nieustannie wpadał jej do oka. Nie denerwuj się, sama wzięłaś go pod opiekę, zganiła się w myślach, choć wiele jej to nie dało. Po raz... już dawno straciła rachubę, załóżmy, że pięćdziesiąty stanęła przed drzwiami prowadzącymi do pokoju gościnnego i je przesunęła.
Spodziewała się zobaczyć to, co ubiegłym razem. Drobną sylwetkę leżącą pod stertą koców i nic więcej. Musiałaby wówczas tylko podejść, sprawdzić, czy gorączka nie wróciła i wyjść. Jednak tym razem było inaczej. Zaskoczone spojrzenia Natsumi i małego chłopca poprawiającego fundoshi skrzyżowały się na chwilę, by kobieta mogła je przerwać szybkim zatrzaśnięciem fusumy. Westchnęła głośno wbijając wzrok w wzorki zdobiące drzwi, zastanawiając się czy powinna się teraz spokojnie wycofać i udawać, że nic nie wie.
- Można? - zapytała nieco głośniej zanim nogi poniosły ją do jej pokoju. - Czy poczekać jeszcze chwilę?

 Makoto? Przepraszam za tę marność.
Liczba słów: 401

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Desideriusa cd. Mikleo "Jak nie stracić głowy"

Przyjrzałem się jego twarzy. Delikatne rysy, twarz jak u porcelanowej laleczki, duże fiołkowe oczy okalane jasnymi rzęsami, mały nosek oraz białe włosy sprawiały, że nie przypominał większości mężczyzn, prędzej dziecko. Wyglądał, jakby świat nie zareagował na niego w żaden sposób – tak, jak się urodził, taki został. Ta idealnie czysta cera sprawiła, że chwilkę tępo się w niego wpatrywałem. Dlaczego? Bo był na swój sposób uroczy, a brązowe, lekko klapnięte uszy tylko dodawały mu uroku.
Słysząc jego pytania, zaśmiałem się głośno, a on nagle odwrócił speszony wzrok.
- Jestem duchem, który nawiedza bezbronnych ludzi na dachu, by razem z nimi oglądać fajerwerki – zniżyłem ton, by przypominał on bardziej odległy, czyli bardziej pasujący do ducha. Przy tym poruszałem palcami na wysokości swojej głowy w taki sposób, by wydawało się, że moja postać jest czymś na wzór mgły. Z uśmiechem obserwowałem, jak chłopak delikatnie się uśmiecha pod nosem.
- Czyli jestem tak bezbronny, że musisz mi dotrzymywać towarzystwa? - odpowiedział, na co szybko pokiwałem głową.
- A jakby inaczej? Jeszcze spadniesz z dachu albo fajerwerk cię trafi. Ja będę twoim aniołem stróżem – powiedziałem dumnie, a jego uśmiech nie schodził z twarzy. - Nazywam się Desiderius i jak się pewnie domyślasz, nie jestem człowiekiem. Chociaż wróżbitą z trzecim okiem mógłbym być, w końcu grzywka zakrywa mi czoło, nikt by nie zauważył – wystawiłem w jego kierunku rękę.
- Mikleo – odpowiedział, przechylając lekko głowę w bok i patrząc podejrzanie na mnie, a potem na moją wystawioną dłoń. Po chwili ją delikatnie uścisnął, poczułem, jak się wzdrygnął, gdy usłyszał pierwsze wystrzały. Puściłem go i skierowałem wzrok na świecące kropki, które po wybuchnięciu zamieniały się w kolorowe linie. Oglądałem z fascynacją to zjawisko, czułem się, jakbym oglądał powstawanie nowego świata. Wybuchy dudniły w moim uszach, słyszałem, jak ludzie wzdychają od tego piękna, a chłopak obok mnie z podobną do mnie miną, oglądał zjawisko, które trwało jakieś dziesięć minut. Niebieskie, czerwone, pomarańczowe, zielone, fioletowe, karmazynowe, oliwkowe – w tym pokazie widziałem chyba każdy możliwy kolor, jaki istniał, nie licząc ciemnych barw. Po zakończeniu zespół wrócił do grania i z tego, co pamiętałem, miał jeszcze zagrać dwa ostatnie utwory.
- Ale piękne – odezwałem się, na co Mikleo przytaknął. - Szkoda, że nie puszczają fajerwerków w Kami no Jigen – rozmarzyłem się, białowłosy po tych słowach spojrzał na mnie. - Jestem Bogiem Świadomości i czasem nazywają mnie Cyferka – odpowiedziałem na jego pytanie, którego nie zadał. - A ty? Jesteś Inugami z tego, co widzę, prawda? - zapytałem, patrząc na jego brązowe uszy i puszysty ogon, który miałem ochotę złapać i sprawdzić, jak bardzo jest miękki. - Masz już swego pana? - zapytałem ciekaw.

<Mikleo?>
Liczba słów: 430

piątek, 24 sierpnia 2018

Od Kioku Cd. Williama I nie było już nikogo...


Pierwsze promienie wschodzącego słońca okalały delikatnym blaskiem twarz chłopaka. Jego duże, zielone oczy wpatrywały się we mnie z niecierpliwością i ciekawością, a kwiatek, który trzymał w prawej dłoni, żałośnie zwieszała się w dół. Początkowo przez moją twarz przemknął delikatny pół uśmiech, ale zaraz też oprzytomniałam i przerażona podbiegłam do umierającej rośliny. Delikatnie ujęłam ją w dwa palce i ułożyłam na lewej dłoni, muskając opuszkami jej aksamitne, białe płatki. Zostawiając chłopaka samego sobie w otwartych drzwiach furtki, popędziłam do kuchni. 
Stając na samych czubkach palców, wyciągnęłam z szafki maleńki kieliszek, po czym napełniłam go świeżą, źródlaną wodą. Ponownie uniosłam stokrotkę, a w myślach od razu pojawił mi się cytat z jednej z moich encyklopedii:
“Stokrotka (Bellis) – liczący 15 gatunków rodzaj z rodziny astrowatych. Pochodzą z Europy, Afryki Północnej i Turcji”
Oraz kolejny pochodzący z opasłego tomiszcza pod dumnym, tytułem “Wszystko o roślinach”:
“Stokrotka - Gromada okrytonasienne, podgromada Magnoliophytina, klasa Rosopsida Batsch, podklasa astrowe, nadrząd astropodobne, rząd astrowce, rodzina astrowate, plemię Bellideae Cass, podplemię Bellidinae Willk, rodzaj stokrotka”
Ach… ta męcząca pamięć…
Włożyłam umierający kwiatek z największa czułością i zadowolona z efektu, przesunęłam delikatnie moje dzieło, tak aby padały na nią pierwsze promienie słońca. Szczęśliwa z podtrzymania życia tej kruchej istotki, obróciłam się i spokojnym krokiem wróciłam na taras. Spojrzałam na około rozmarzonym wzrokiem, a w moje oczy, rzucił się młody chłopak, wciąż stojący z wyciągnięta dłonią, przy furtce. Na śmierć o nim zapomniałam!
Nieco speszona zbliżyłam się do chłopaka. Moją twarz natychmiast pokrył szkarłatny rumieniec. Mimo to nie spuściłam wzroku.
- Kioku

< Przepraszam, że tak długo nie było odzewu i tak krótkie jest opowiadanie. Ale w wakacje przeważnie jestem poza jakimkolwiek zasięgiem >

252 słowa

środa, 22 sierpnia 2018

Od Mikleo CD Desideriusa " Jak nie stracić głowy"


Naprawdę nie rozumiałem teraz mojego życia. Wszystko się zmieniło ... choć może nie do końca. Świat w którym się znalazłem tak bardzo przypominał mi obraz z jakiejś książki, bądź filmu - Ładne, czyste miasto, a dookoła pola i lasy. Czy to nie jest tak zwany raj ? Bo niebem bym raczej tego nie nazwał. Mili mieszkańcy, w sklepach to, co jest potrzebne do życia, a na dodatek możliwość zejścia do świata żywych. Sprzedawczyni w sklepie warzywnym odradzała mi jednak tego pomysłu, gdy tylko zacząłem drążyć temat wycieczki do świata żywych. Dlaczego? Twierdziła, że tam jest niebezpiecznie przez jakieś potwory. W sumie wierzyłem jej na słowo, jednak ....cóż.... chciałem tam wrócić, a jednocześnie wolałem zostać już na zawsze w Kami.

Ile minęło od mojej śmierci?
Czy ONA nadal mnie pamięta?
Czy w ogóle mnie zobaczy.... 


Westchnąłem zmęczony swoimi obawami i takim rozmyślaniem. Nie chciałem jej widzieć, a zarazem potrzebowałem tego. Może jednak o mnie zapomniała, a moje miejsce zajął inny facet z jej znajomych. Przecież... była i jest piękną dziewczyną,  która zamiast wybrać jakiegoś popularnego gościa z naszej szkoły wybrała mnie...cichą mysz, która nawet ocenami się nie wyróżnia, nie wspominając o urodzie czy innych aspektach. Dlaczego to zrobiła? Nie wiedziałem...lecz w moich oczach była prawdziwym skarbem. 
Wspominając wspólne chwilę udałem się na dół... gdzie moje życie się zaczęło i skończyło zarazem. Znalazłem się w parku , a dokładniej w jakimś krzaku. Czemu mnie w tak dziwne miejsce przeniosło? Minie pewnie trochę czasu nim będę rozumiał jak czego używać... nie od razu wszyscy umieli chodzić w końcu. Wyjrzałem ostrożnie z krzaków chcąc nieco rozeznać się w terenie. Nie kojarzyłem owego parku... nic nie wydawało mi się znajome... wszystko kompletnie obce. Przełknąłem cicho ślinę czując jak moje uszy wbrew w mojej woli kładą się po sobie. One mają własny rozum, czy co? Nawet jak chce ogonem ruszyć to on nic... dopiero jak jakieś moje emocje się obudzą postanawia jakoś drgnąć. Przeklęta psia natura, która jest uzależniona od uczuć. 
Musiałem się ruszyć... zobaczyć, gdzie wylądowałem, a z krzaków na pewno nic nie osiągnę. Wygrzebałem się z nich uważając, by zrobić jak najmniej hałasu, a na dodatek nie kalecząc się. Otrzepałem się na dodatek z liści i jakiś upierdliwych gałązek, które postanowiły osadzić się w moich włosach, po czym ruszyłem w stronę zabudowań. Ludzie przechadzali się wąskimi uliczkami w stronę parku z którego wyszedłem. Czemu oni się tam zbierali? Mogłem jedynie podsłuchać, że szli na jakieś wydarzenie związane z występem muzycznym. Na dodatek pod sam koniec miał być pokaz sztucznych ogni. Brzmiało ciekawie, dlatego stwierdziłem, że skoro już tu jestem, to skorzystam z tej atrakcji. Chwila wytchnienia i smaku zwykłego życia mi nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie - potrzebowałem go jak ryba wo... albo to złe porównanie. 
Udałem się na dach jednego z budynków otaczający zielony skwer , by tam zasiąść na jego krawędzi i obserwować nadchodzący koncert. Wiatr tutaj był zdecydowanie silniejszy niż wśród zabudowań. Rozwiewał moje włosy dając mi delikatne uczucie wolności i spokoju. Wszystko jednak zniknęło, gdy ktoś usiadł dokładnie obok mnie i odezwał się z lekkim uśmiechem. 
- Mam nadzieję, że miejsce jest wolne - Te słowa były skierowane do mnie...w końcu nawet ptaka nie było na tym dachu, wiec do kogo innego mogłoby to być ? On mnie widział? W sumie nie wyglądał jak przeciętny człowiek, więc na bank nie jest żyjącym. Poza tym...aura jaką roznosił również nie była codzienna. 
Włosy blond, które mogłem bez problemu porównać do zboża na polu tuż przed żniwami układały się w różne strony świata, jednak niektóre najzwyczajniej układały się w grzywkę opadające na jego prawe oko. Uroda dość nie przeciętna... na pewno daleko mi było do niego, gdyż jego cały wygląd był po prostu idealny. Czemu ja zawsze na takich wpadałem... 
Odwróciłem wzrok skupiając ponownie spojrzenie na ludziach krzątających się w tą i wewte po scenie. 
- Jest wolne... - Odpowiedziałem po chwili zdając sobie sprawę, że nie odpowiedziałem mu. Aż poczułem się głupio, że przyglądałem się tak jemu przez dłuższą chwilkę, bo kto normalny tak robi? Nie powinno się tak wwiercać spojrzenie w nieznajome osoby tylko dlatego, że od tak do ciebie podchodzą, a w szczególności, że powinny cię nie widzieć, gdyż nie żyjesz i jesteś dziwną hybrydą psa z człowiekiem.
- Również przyszedłeś oglądać fajerwerki? Po tym całym koncercie ma być ich pokaz - Nieznajomy odezwał się ponownie patrząc gdzieś w zielony krajobraz przed sobą. Czemu on tak próbuje nawiązać rozmowę? To dziwne... 
- Um.... tak, choć udając się tu na początku nie miałem takiego zamiaru. Ale chociaż mogę się nieco rozluźnić, czy coś.... - Nieco bałem się odpowiadać. Miałem wrażenie, że moje słowa były zbyt ufne co do niego, a wiadomo, że nie powinno się rozmawiać z nieznajomymi. - P... pan mnie widzi, tak? Ale ... nie jest pan człowiekiem - Teraz to chyba przebiłem sam siebie. Te zdania raczej nie miały sensu, lecz wolałem się upewnić, czy mam do czynienia z jakimś medium, czy kimś z boskiego wymiaru. 

<Cyferku?> 

818 słów

piątek, 17 sierpnia 2018

Od Natsumi cd. Makoto "Biedny piesek"


Natsumi drgnęła, gdy dziecko złapało za skraj jej ubrania i osunęło się na ziemię po wypowiedzeniu jednosłownej prośby o pomoc. Przez ułamek sekundy wpatrywała się w nie zaszokowana do granic możliwości, jej wzrok w szczególności skupił się na zakrwawionych ubraniach i ranach, którymi naznaczone było całe ciało. Tak, tego zdecydowanie nie przewidziała. Poruszyła się znowu, gdy w okolicy usłyszała dziwaczne powarkiwania. Akumy musiały wyczuć krew chowańca, mieli coraz mniej czasu. Nie żeby od momentu przyuważenia inugamiego miała go wiele.
Puściła swoją laskę pozwalając jej swobodnie unosić się w powietrzu, upewniła się tylko, że znajduje się w zasięgu ręki. Przykucnęła przy chłopcu i ostrożnie go podniosła. Jęknął cicho, jednak nie obudził się, niebieskooka była tylko pewna, że brak motyla skazał go na sen niezbyt mocny. Nie zdziwiłaby się, gdyby pomimo nieprzytomności odczuwał wszystko, co wokół niego się dzieje. Na to jednak nie mogła nic poradzić, wolała nie podsuwać mu snów. Jeszcze pogorszyłaby sytuację i stałaby się odpowiedzialna za cudzą śmierć.
Upewniwszy się, że czarnowłosy nie wysunie się nagle z jej rąk usiadła na swojej lasce i wzbiła się w niebo. Portal do Kami znajdował się w sąsiadującym z miastem lesie, więc niewiele myśląc udała się tam przy okazji zastanawiając się, co dokładniej powinna począć. Po pierwsze, nie znała się na medycynie, potrzebowała więc jak najszybciej odnaleźć lekarza. Po drugie... nic nie wiedziała o rannym. Z jej obserwacji wynikało, że ludzie, w takim przypadku, kontaktowali się z lekarzami i podawali informacje na temat poszkodowanego. Chociaż... W Kami pewnie działało to inaczej. Czy w takim razie powinna wykreślić drugi problem? 
Delikatnie przyłożyła dłoń do czoła chłopca. Był rozpalony, a jego pierś unosiła się nierównomiernie. Dziecko, kto posyła dzieci na walki z akumami, parsknęła w myślach i pokręciła głową. Przecież nie miały one jakichkolwiek szans w walce z wielokrotnie od nich większymi potworami. Czy Najwyższemu już do końca wyłączyło się współczucie? Żeby wyniszczać dziecko po jego śmierci, ha, szczyt wszystkiego. Te istotki jako jedyne potrafiły okazać dobroć, jeśli tylko ich dusze nie zostały skażone czynami i naukami dorosłych. Czym mogły sobie zasłużyć na zostanie podwładnym bóstw. Czy zrobiły coś niedopuszczalnego, że dostały rozkaz walki z akumami? Ha! Niech tylko ten stary buc znowu ją odwiedzi, osobiście zrobi mu kazanie. Niech tylko upewni się, że małemu nic nie grozi.
~*~ 
O dziwo wszystko przebiegło łatwiej niż z początku zakładała. Pośpiesznie wróciła do swojej świątyni i tam w jednym z pokoi zostawiła na chwilę dalej nieprzytomnego chowańca. Bez problemu odnalazła medyka, a ten, pomimo później pory, zgodził się zająć rannym. Kobieta zostawiła go w pokoju samego, gdy tylko zapewniła mu wszystko, o co poprosił. Odnosiła wrażenie, że nie dałaby rady przyglądać się zaszywaniu i oczyszczaniu ran. Wzięła więc na siebie obowiązek zajęcia się ubraniami, czy może raczej, podartymi łachmanami inugamiego. Były one sporo za duże na tak małe dziecko, jednak teraz to nie miało już znaczenia. Nadawały się tylko na śmietnik, choćby i rok spędziła przy maszynie do szycia nie dałaby rady ich zszyć. Jednocześnie nie wiedziała czy na pewno powinna to zrobić, nie miała w świątyni chłopięcych ubrań, swoich też raczej mu nie da. Czy powinna zaproponować mu uszycie nowych, jak się obudzi? Gdy będzie przytomny łatwiej będzie pobrać wymiary, a materiałów na pewno starczy.
Podjęła w końcu decyzję i wyrzuciła zakrwawione ubrania a następnie zajęła się sobą. Noszenie malca poskutkowało ubrudzeniem jej własnych ubrań, więc uciekła do łazienki w celu zmycia krwi, po drodze zgarnęła z szafy czyste, długie kimono. Nie spędziła tam dużo czasu. Choć chciała, nie mogła na to pozwolić dopóki ktoś był w jej domu. Mogła marzyć o ciepłej kąpieli, ale nie chciała, by lekarz zwiedził świątynię tylko dlatego, że nie mógł jej znaleźć. Jej wejście tam, nawet jeśli spędziła tam kilkanaście minut, nazwać mogła tylko wejściem i wyjściem, było to dla bogini zdecydowanie za mało czasu by doprowadzić się do stuprocentowego porządku.
Na ten moment jednak wstrzymała się od narzekania. Po chwili namysłu wróciła do pokoju, w którym lekarz skończył właśnie zajmować się najcięższymi ranami chłopca i skupił się na pomniejszych zadrapaniach.
- Jego stan jest ciężki, ale przeżyje - powiedział starszy chowaniec, kiedy usiadła obok. - Zostawiłem kilka bandaży, trzeba je zmieniać, co kilka godzin. Natomiast gorączka powinna zacząć niebawem spadać, prosiłbym o częste zmienianie okładu. 
Białowłosa skinęła głową spokojnie przyglądając się jak mężczyzna zręcznie bandażuje skaleczenia.  Nie wydawało się to trudne, jednak wiedziała, że przyjdzie jej to ocenić, gdy sama będzie musiała to zrobić. Kiedy skończył, osobiście odprowadziła go do wyjścia, dziękując za pomoc. Nie umknął jednak jej uszom cichy komentarz, który medyk wypowiedział, kiedy już się odwrócił i zostawił ją za sobą.
Kto posyła dzieci do walki? Zlustrowała go chłodnym spojrzeniem, chyba nie spostrzegł się, że to usłyszała. Jeśli uważał, że mały jest jej chowańcem to zdecydowanie za słabo ją znał. Większość lokalnych chowańców wiedziała, że Natsumi działała samodzielnie i nie miała żadnego pomocnika. Jak już kogoś miał obwiniać, to powinien razem z nią wytknąć kilka grzechów Najwyższemu.  Może powinna mu to powiedzieć? Co by nie rozniósł innym plotek na jej temat? Chociaż tych i tak pewnie mogłaby trochę poznać, jakby postanowiła się w to zagłębić.
Kobieta wzruszyła ramionami i wróciła do świątyni. Co powinna teraz zrobić? Mały spał, po prostu musiała raz na jakiś czas do niego zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko gra. Zrobiła to nawet teraz. Między innymi gnała ją ciekawość, wcześniej nie poświęciła nawet chwili, by mu się przyjrzeć. Czarnowłosy wyglądał teraz bardziej jak opatulona wszystkim, co się napatoczyło pod rękę, kukła, aniżeli żywy człowiek. Jedyne, co świadczyło o tym, że żyje to głęboki oddech, który dało się usłyszeć w cichym pomieszczeniu i unoszące się na wysokości piersi koce, którymi był dokładnie przykryty. Natsumi wpatrywała się jeszcze przez chwilę w jego spokojną twarzyczkę, po czym na palcach wycofała się z pokoju. Zatrzymała się w salonie i spojrzała na stojący przy niskiej sofie koszyk z wełną i druty oraz zaczęty szalik leżące na oparciu.
- No cóż, mam sporo czasu - westchnęła cicho uchylając w tym samym momencie drzwi tarasowe. Gestem wygoniła motyle, które wzbiły się w niebo, by kontynuować swoją pracę. Trochę im zajmie, zanim samodzielnie dolecą do ludzkiego świata, ale na ten moment nie mogła nic na to poradzić. Rozsiadła się wygodnie na sofie i wróciła do dziergania. Jej myśli nie oderwały się jednak od jednego pytania. Skąd ten mały chowaniec się tam wziął? Nawet jeśli już został pomocnikiem bóstw, sam by raczej nie poszedł na pewną śmierć. Kto był na tyle głupi i go tam wysłał? I czemu nie zatroszczył się o niego, tylko zostawił samemu sobie?

Makoto? Bez pośpiechu lol
Liczba słów: 1075

czwartek, 16 sierpnia 2018

Od Nao cd. Higekiego "Chwila ciszy"


Nao w ciszy przysłuchiwał się słowom Higekiego. Przestawał teraz się dziwić, że bóstwo faktycznie może już psychicznie nie wytrzymywać sytuacji, z którymi codziennie ma do czynienia. Ludzie zawsze byli... bezczelni i samolubni, coś mu podpowiadało, że za życia miewał podobne sytuacje. Mógł sobie tego nie przypominać, ale gdy usłyszał te słowa coś w nim drgnęło, jakby słyszało coś znajomego. Być może tylko mu się wydawało w końcu nawet teraz Higeki wydał się wyrażać z pasją. Zdecydowanie lubił, to co robił, spora część bóstw zaczynała do tego, po dłuższym czasie, podchodzić z obojętnością, bo tak trzeba, bo to obowiązek. On ciągle szanował swoją pracę i całkowicie jej się oddawał, nawet jeśli powoli go wyniszczała.
To było bardzo szlachetne z jego strony, ale również niezdrowe. Gdyby Yoshiyuki miał wybierać wolałby obojętne bóstwo wykonujące swoje zadania, niż to załamane. Jeszcze istniała szansa, że z czasem gorycz i smutek mogłyby przerodzić się w gniew i mściwość. O nie, lepiej było nie myśleć o konsekwencjach.
- Nie powinieneś się tak zadręczać - powiedział, choć w głębi serca wiedział, że miałby zapewne dokładnie tak samo. Nie odrywał swojego spojrzenia od ciemnowłosego, chciał odepchnąć od niego wyrzuty sumienia i smutek, które wydawały się nadzwyczajnie lubić dręczyć jego myśli. Zaczynał się zastanawiać, czy nie lepiej będzie jak mocniej poruszy emocje targające bóstwem, drobne podsunięcia mogą się okazać zbyt małą pomocą. - Czasy zmieniają się zaskakująco szybko, nie sposób jest za tym nadążyć. Dawniej, standardy ludzkości były inne, życie było krótkie, nikt nie chciał by skończyło się jeszcze szybciej. Dlatego je doceniali. Teraz ważniejszy jest przedmiot. Ludzkie życie dzięki medycynie jest dłuższe, nie przykładają więc do niego takiej wagi. Jednocześnie zapominają, że rzeczy, które tak ubóstwiają nie dorównają im długością istnienia. - Zatrzymał się na chwilę by wziąć głębszy wdech, starał się dalej delikatnie uspokajać swojego towarzysza. - Jestem pewien, że znajdą się ludzie, którzy docenią twoje starania. A ci, którzy teraz chcą cię obwiniać zrozumieją swój błąd. Bardzo często tak jest, że zrozumienie przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.

Higeki? Pseplasam za marny odpis ;-;
Liczba słów: 330

środa, 15 sierpnia 2018

Od Natsumi cd. Makoto "Biedny piesek"


Pierwsze modlitwy Natsumi usłyszała w swojej głowie około godziny dwudziestej. I o tej porze z szczerą chęcią opuściła swoją świątynię, udała się do ludzkiego świata. Wyjątkowo nie miała ochoty zostawać dłużej w swoim domu, dziwnym trafem ciągnęło ją dzisiaj do jej codziennych zajęć. Świat ostatnimi czasy poprawił się nieco. Skazanych na koszmar trafiało się niewielu, jeśli już byli w ten sposób karani następnego dnia się poprawiali. Czegóż mogła chcieć więcej? W jej lampionie kłębiły się teraz same przyjemne marzenia, mniej i bardziej realistyczne. Widziała je. Sny o kucykach, pięknych krainach, byciu superbohaterem.
Ludzie byli prości w obsłudze. Rodzili się i umierali, mieli niewiele potrzeb, łatwych do zrealizowania. Mogli być zupełnie różni, ale wszystkich dało się tak łatwo kontrolować. Wystarczyło ich ukarać, wznosili wtedy modły i poprawiali się zgodnie z zapewnieniami. A jeśli nie, to wystarczyło ich karać kilka dni z rzędu. Dla każdego z nich brak snu był bardzo szkodliwy, miała więc nad nimi kontrolę. Podobało jej się to. Uśmiechnęła się, gdy w jednym z okien dostrzegła zasypiającą dziewczynkę przytulającą małego, pluszowego pieska. Jeden z motyli wyczuwając zainteresowanie białowłosej poleciał w stronę dziecka i przysiadł na jego czole, by po chwili rozwiać się niczym poranna mgła.
Nie musiała nic mówić. Motyle same kierowały się ku ludziom, którym były przeznaczone, dotykały ich i znikały. A ona nie odczuwała potrzeby by usypiać kogoś osobiście. Nie, wystarczyło, że obserwowała łagodnym spojrzeniem jak świat powoli zasypia, jak gasną światła pogrążając pustoszejące ulice w świetle księżyca. Panował spokój, którego nic nie powinno zmącić przez całą noc. A tak przynajmniej myślała dopóki nie zobaczyła pod sobą akum krążących między budynkami.
Westchnęła cicho i machnęła dłonią, dwa koszmary pofrunęły ku stworom i niepostrzeżenie przysiadły na ich głowach. To powinno je na chwilę zatrzymać, jeśli zasną w miarę szybko. Chyba, że byłyby silniejsze, wtedy mogłyby złamać czary motyli. To jednak nie było na ten moment ważne. Co je mogło tu sprowadzać? Gdyby czaiły się na nią, zaatakowałyby już dawno. W dodatku wydawały się być nieco poranione, musiały z kimś lub z czymś walczyć. Inne bóstwo czy może chowaniec?
Natsumi zniżyła lot i sama zaczęła przyglądać się wąskim uliczkom. W jednej z nich panował niemały bałagan. Śmietniki były powywracane, śmieci walały się po ulicy. Tak, zdecydowanie z kimś się biły. Pokręciła z dezaprobatą głową, tyle z dobra i spokoju. Przemknęła cicho dalej nie przestając się rozglądać, dopóki jej wzrok nie padł na drobną sylwetkę posuwającą się powoli do przodu.
- Dziecko? - zapytała cicho wbijając zdziwione spojrzenie w małego chłopca ukrywającego się w cieniu budynków.
Kobieta sfrunęła nieco niżej, by móc mu się przyjrzeć. Maluch usilnie próbował przeć na przód opierając się o ściany budynków, jednak nie dało się nie dostrzec plam krwi, które za sobą zostawiał. W oczy od razu rzuciły jej się również uszy i ogon, tak charakterystyczne dla większości chowańców z Kami. Czyżby Inugami? Taki młodziutki? Najwyższy chyba lubił wybierać do tej funkcji najbardziej nieodpowiednie osoby, które powinny zasłużyć na wieczny spoczynek. Przecież to dziecko. Ha, wielki i wspaniały ojciec bogów, a jednocześnie bezczelny. Żeby zmuszać nieletnich do walki z akumami. Chyba będzie mogła wytknąć mu kolejny błąd, jaki popełnił.
Widząc, że jeden z motyli krążących wokół niej zaczyna kierować się ku obserwowanemu zawróciła go do lampionu. W takiej sytuacji sen mógł być dla małego zgubny, nawet jeśli miał zapewnić ulgę w bólu. Bogini powoli wylądowała na ziemi zaraz za młodym chowańcem, wzięła swoją laskę do ręki. Inugami musiał wyczuć jej obecność, bo drgnął i obrócił się.
- Co taki maluch robi sam tutaj o tej porze? - zapytała spokojnie nie odrywając od niego wzroku. - Zgubiłeś się i wdałeś w walkę z akumami?

Makoto?
Liczba słów: 598

Od Tarou Do Mikleo " Oczy koloru włosów"

Obudziłem się rano. Słońce ogrzewało mnie przez okno. Otworzyłem oczy i zostałem oślepiony przez promień słońca. Wstałem i leniwie się przeciągnąłem. Podrapałem się po głowie i udałem się w stronę łazienki. Wszedłem pod prysznic i jak zwykle woda nie leciała.
-Głupi prysznic.
Uderzyłem pięścią w ścianę gdzie była rura i woda od razu zaczęła lecieć na moje ciało. Wziąłem żel do mycia ciała o smaku czekoladowym i zacząłem się myć, lecz musiałem być silny, by go nie zacząć jeść. Po szybkim prysznicu wyszedłem i ubrałem się w krótkie luźne spodenki i elegancką koszulę. Włosy związałem czerwoną wstążką i udałem się do kuchni. Jak tylko otworzyłem lodówkę, a mój brzuch głośno zaburczał. Lodówka była pusta.
-Kurde… Nawet czekolady nie mam. Cóż trzeba do sklepu się wybrać.
Zamknąłem lodówkę, włożyłem buty i wychodząc, zabrałem z sobą parasol z przyzwyczajenia.
Udałem się do miasta. Każdy w mieście się spieszył. Bóstwa do świątyń albo za chowańcami.
-Cóż ja już mam swoją Viki, która i tak jest wredna.
Pomyślałem i ruszyłem we wcześniej ustalonym kierunku, lecz niestety mam słabą wolę. Zatrzymałem się przed lodziarnią i kupiłem świderka czekoladowego. Siadłem na ławce i delektowałem się smakiem zimna w ustach. Wtedy usłyszałem modlitwę:

„Boże. Chciałbym, żebyś zesłał na mojego sąsiada, gdy będzie miał grilla potworny deszcz”.

Gdy modlitwa się skończyła, to parsknąłem śmiechem.
-Modlitwa cudowna nie ma co, ale niestety nie spełnię tego.
Pokiwałem głową i dojadłem mojego loda. Wstałem i udałem się w końcu do sklepu.
Po wejściu do środka udałem się na dział z jedzeniem i wybrałem to, co umiałem przyrządzić, czyli chleb, jakieś masło i trochę szynki i sera. Następnie udałem się na dział słodyczy i chwyciłem za cały karton czekolad o różnych smakach.
-To chyba wszystko.
Poszedłem do kasy i stanąłem w kolejce. Nagle coś przykuło moją uwagę. Przede mną w kolejce stał jakiś chłopak. Co jak co ale sam musiałem przyznać, że jest to naprawdę ładny chłopak. Włosy białe niczym biała czekolada. Twarz miał dziwną. Uroda jego twarzy przypominała dziewczynę, a jego rysy dawały mu młodzieńczy urok. Lecz najbardziej moją uwagę przykuły jego kątem oka widziane fioletowe oczy. Nie wiem czemu, ale nie mogłem oderwać od niego wzroku. Było w nim coś uroczego. Spojrzał na mnie, a ja szybko odwróciłem wzrok. Kolejka ruszyła naprzód. Starałem się na niego nie gapić, ale było to trudne.
-Toru co się z tobą dzieje. Przecież to facet.
Dodałem w myślach, aż była moja kolej, a chłopak ruszył w stronę wyjścia. Zobaczyłem, że na głowie ma uszy, czyli był on chowańcem.
Zapłaciłem za zakupy i przy kasie wybrałem sobie jeszcze zimny napój o smaku czekoladowym i wyszedłem.
Szedłem chwilę, lecz musiałem się wrócić, gdyż zapomniałem parasola. Ciężko się szło z dwoma torbami i parasolem w ręku, lecz jakoś dawałem rade.
Zamyślałem się o tym chłopaku, aż w końcu coś uderzyłem i cały napój wylał się na mnie i trochę na zakupy. Artykuły powypadały z toreb po chodniku, a ja upadłem na ziemie mokry.
-Jak idziesz ty ba…
Urwałem, bo zobaczyłem, że nade mną stoi ów młodzieniec i się na mnie patrzy.


<Mikleo?>

504 słów

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Od Charlotty CD Lavi'ego "War of hearts"


     Fioletowowłosa ćwiczyła w typowym dla siebie miejscu, między sadami oddalonymi od miasta. Rzadko kiedy ktoś tam zaglądał, nie licząc właścicieli tych pól i zbieraczy w czasie, gdy gałęzie drzew uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Wtedy zwykle po prostu przenosiła się dalej nad jeziora i tam kontynuowała swoje treningi.
     Jednak tego dnia było inaczej. Od samego początku coś jej przeszkadzało, nie pozwalało się skupić nawet, gdy się wyciszała. Nic nie pomagało, a nie potrafiła nawet znaleźć źródła tego, co ją rozpraszało, bo wokół niej były tylko drzewa i niekiedy przelatywały jakieś ptaki. Ale nic poza tym. Zupełnie nic. Przynajmniej do czasu.
     Czerwone tęczówki uważnie śledziły mężczyznę, który biegł prosto na nią. Nie przypominał kogoś, kto chciał zaatakować, dlatego przez dłuższy czas po prostu mu się przyglądała. Wyglądał raczej jakby mocno go coś wystraszyło, a do małych ludzi nie należał, więc tym bardziej zaciekawiło to Lottę. Co mogło aż tak wystraszyć rosłego mężczyznę, że ten jakby w jakimś transie biegł przed siebie? Wydawało się, że w ogóle nie widział co działo się dookoła niego.
     Kiedy obserwowana postać, w końcu wkroczyła na teren, który Charlotta uznawała za swój prywatny, jej broń natychmiast poszybowała w górę i zatrzymała na drodze intruza. Ten w ostatniej chwili spojrzał przed siebie i dostrzegł zagrożenie, zatrzymując się niemal natychmiast. Ręce mężczyzn poszybowały w górę, w geście poddania, a na usta wkradł się niewinny uśmiech. Broń jednak nie dała się zwieść, już za duży razy widziała takie sytuacje, by uwierzyć w tą niewinność.
 - Czego tu szukasz? - Warknęła, mierząc go uważnym spojrzeniem. Wyglądał raczej.... Typowo dla wymiaru Kami. Ani rude włosy, ani tym bardziej zielone tęczówki nie były tu niczym nowym ani nietypowym.
 - Kogoś kto odpowie na moje pytania? - Nieco szerszy niewinny uśmiech. Czerwone tęczówki pociemniały, chowając się częściowo pod powiekami.
 - Najpierw się przedstaw. - Zażądała, nie mając przed tym żadnych skrupułów.
 - Nazywam się Lavi. - Skinął głową, uważając nadal, by nie nadziać się na czerwone ostrze.
 - Bóg czy chowaniec? - Uniosła lekko brew w górę. Wyglądem raczej się niespecjalnie, za to jego głos... Kobieta z pewnością mogła stwierdzić, że był przyjemny dla ucha. Po jego minie zrozumiała, że nawet chyba nie do końca rozumie pytanie, które mu zadała, dlatego tylko wywróciła oczami i zabrała broń sprzed jego nosa, układając ją między swoimi łopatkami. - W takim razie masz naprawdę mnóstwo pytań... - Wywróciła oczami i wskazała palcem pobliskie drzewo, pod którym stała drewniana ławka i stolik, przy którym odpoczywali sadownicy w przerwach między zbiorami. - Siadaj i pytaj, ja w tym czasie dokończę trening. - Przyłożyła dłoń do jego pleców i popchnęła we wcześniej wskazanym kierunku. Nawet jeśli zdecydowała się mu pomóc, niewiadomo z jakiego powodu, to nie odpuści sobie treningu. To byłoby nieodpowiedzialne.

Liczba słów: 453

Od Kagehiry CD. Shinaru "Zazdrość jest ślepa"


Kiedy tak patrzyłem na to, że Shinaru nie wraca... Myślałem, że mnie zostawił. Myślałem, że miał mnie dość, że jego serce chciało mnie odrzucić. Nie, nie mógł. On nie mógł. Przeznaczenie chciało, żebyśmy byli razem, a ja chciałem, aby tak zostało. Tak, tak po prostu musiało zostać. Przyglądając się wrotom świątyni, stałem przed nimi cały ten czas. Cały ten czas słuchałem zegara, chcąc, aby ten wreszcie wybił godzinę powrotu mojego ukochanego.
Tik. Tak.

Tik. Tak.

Tik. Tak.
To było jak cholerne fatum. Ciągle to samo, ciągle te uderzenia. Ten dźwięk wprawiał mnie w pieprzony szał. Wyjąłem czerwoną nitkę z kieszeni, po czym palcem, szybkim, bardzo brutalnym ruchem wycelowałem w zegar, a ten został opleciony i po chwili pękł na milion kawałków. Wrzasnąłem głośno, szarpiąc się za włosy. Wszystko mnie tak bardzo bolało. Tak bardzo bolało mnie ciało, dusza i moje serce. Nadal wrzeszcząc, padłem na ziemię, a potem zacząłem płakać. Moje łzy nie były jednak normalne, były czerwone. Zacząłem je jak najszybciej ocierać, bo ktoś wszedł do świątyni. Dwa duszki wleciały i oznajmiły mi, że Shinaru miał wypadek. To było jak grom z jasnego nieba. Szybkim biegiem ruszyłem za nimi, modląc się do bogów o to, aby nic złego mu się nie stało, aby szybko wyszedł z tych ran. Dotarłem z duszkami na miejsce. Tam leżał mój kochany Shin. Miał opatrzone rany i... Patrzył na mnie. Po moich policzkach znowu popłynęły te czerwone łzy. Zacisnąłem dłonie w pięści, padając na kolana. Widziałem te rany, widziałem to, że go bolało. Mogłem go nie wypuścić, byłoby wszystko dobrze. Nadal na niego patrzyłem, płacząc i prosząc, aby nic złego się nie stało. - S-Shinaru... T-To moja w-wina... - wydukałem.
Kolejny masowy atak czarnych, zepsutych nici oplótł moje serce, a ja czułem jak bardzo mnie to boli. Jak bardzo cierpię, bo jestem samolubnym, egoistycznym bogiem. Czy to co robię ma w ogóle jakikolwiek sen? Po co ja się staram? Po co ja w ogóle jestem tym bogiem? Nie nadaję się na niego. Nie umiem nawet pomóc dla mojej własnej broni. Nadal płacząc czerwonymi łzami, patrzyłem na to, co się stało z blondynem. Moja wina. To wszystko... TO MOJA WINA!

<Shinaruś? ;--;>

355 słów

niedziela, 12 sierpnia 2018

Od Asami CD. Hibikiego "Dziennik życia ziemskiego"


Patrzyłam na to wszystko z ogromną pasją. Ziemia wydawała się tak piękna, na wyciągnięcie naszych boskich dłoni. Dlaczego jednak nie czułam się dobrze, będąc tutaj? Zawsze miałam inne wyobrażenie tego pięknego miejsca. Nie chciałam patrzeć na te ciemne budynki, ciągły odór spalin z tych ich jeżdżących wynalazków, jakie nazywali samochodami. Coś było dla mnie po prostu nie tak. Nie widziałam tutaj chodzących po ulicach par. Były tylko jakieś pojedyncze osoby ze smętnymi, bladymi twarzami, które nie przejmowały się niczym i nikim. Nieco spanikowana zbliżyłam się do Hibikiego, łapiąc go za przedramię. Zaczęłam się bać, bo grzmoty na niebie się wzmocniły. Nie lubiłam deszczu, ba, bałam się go.

- Hibiki, boję się, możesz... możesz mnie przytulić? - zapytałam bardzo cicho mojego chowańca.

Ten niepewnie, ale objął mnie zgodnie z mą prośbą. Zamknęłam swoje błękitne oczy, wtulając się w ciepło mężczyzny. Potrzebowałam chyba tego... Cóż, byłam patronką miłości. Moje uczucia sercowe były nadzwyczaj wyczulone niż u innych. Teraz chciałam się do kogoś przytulić, poczuć bicie czyjegoś serca, chciałam po prostu uczucia, że jestem komuś potrzebna. Z bólem serca zawsze uważałam, że mimo tego, ze się staram, nikt tak szczerze nie chce mojej pomocy i przyjmuje ją ze zwykłej formalności. Nagle usłyszałam kolejny, bardzo głośny grzmot, więc wtuliłam się mocno w Hibikiego, zaciskając dłonie na jego torsie. Zacisnęłam też mocno swoje powieki, aby wreszcie uspokoić rosnący we mnie strach. Puls mi przyśpieszył, bałam się. Jak ja nie znosiłam takiej pogody. Wyklinałam ją wręcz.

- Hibiki... Proszę... Przeczekajmy tak ten deszcz... - szepnęłam, a potem moje blond włosy rozwiał wiatr.

Uniosłam błękitne oczy tak, aby spojrzeć w oczy czarnowłosemu. Uśmiechnęłam się blado, bo jednak nadal się bałam, że kolejny grzmot rzuci mi się na uszy. Swoje dłonie ułożyłam na moment na jego policzkach, gładząc je bardzo delikatnie, a potem przeniosłam je na jego szyję, też lekko ją gładząc kciukami.

- Masz... Naprawdę gładką skórę. - szepnęłam.

Po tych słowach rozległ się kolejny grzmot, więc moje ciało mocno wtuliło się w chłopaka. Już nie chciałam tego słuchać. Za bardzo... za bardzo się tego wszystkiego bałam...

<Hibiki? Przepraszam za zwłokę. Miałam blokadę. >

340 słów

Bogini Snów - Natsumi



Imię: Natsumi
Przezwisko: Brak
Typ bóstwa: Bogini Snów
Płeć: Kobieta
Dar: Jako bogini snów Natsumi może zsyłać na innych sen. Wszystko przebiega za pomocą jej laski, wyglądającej zdaniem postronnych jak groteskowy kij pasterski z doczepionym doń lampionem i motyli, które ową lampkę zamieszkują. Sprawa jest prosta, drogi są dwie, bezpośrednie dotknięcie  czubkiem laski bądź kontakt z jednym z wielobarwnych owadów, które tak naprawdę są marzeniami sennymi. Pierwsze działanie jest bardziej skuteczne, usypia od razu, jednak wymaga obecności Natsumi, w końcu laska działa tylko jeśli ona jej to rozkaże. Drugie natomiast stopniowo daje zasnąć człowiekowi i nie jest tu konieczna obecność bogini. 
Ilość Wierzących: 851 ( Początkujące Bóstwo )

Świat... jest delikatny. Chcę mu w snach nieść ukojenie. Niech rany za dnia zdobyte sen miły tej duszy uleczy. Świat... jest okrutny. Przyniosę mu długie cierpienie. Niech cierpi za to, co czyni nieustannie, nie dam mu odpocząć, niech w snach sczeźnie marnie...
Natsumi jest... kapryśną boginią, nie ma tu co ukrywać. Jej nastrój potrafi zmienić się w ułamku sekundy, a ona sama nawet nie próbuje ukryć swoich emocji. Smutek, żal, radość, złość, okazuje wszystko, nie baczy na reakcje rozmówców. Mówi, co jej ślina na język przyniesie. Usłyszysz od niej zarówno bezczelne i uprzejme słowa, opinie, które lepiej by było zachować dla siebie. Nie istnieje dla niej cierpliwość, nie ma granic i tematów tabu. Wydawać się może, że jest tylko tu i teraz, jednak w najmniej oczekiwanym momencie wywlecze ci złamaną obietnicę sprzed kilku lat. Większość czasu spędza w samotności, cud, że pamięta jeszcze, jak się mówi. Nie zaczyna rozmów, woli, gdy to inni zagadują. Sama nie umie zdecydować, jakimi słowami się przywitać, o co spytać. Warto też pamiętać, że kobieta jest koszmarnie mściwa. Postrzega się jako swojego rodzaju sędzię, zdarza jej się wymierzać innym kary wedle własnych kryteriów. Jest to jej szaleństwo, które nie daje się nijak kontrolować. Jak powstało? Nie pamięta. Widzi, odruchowo ocenia i wydaje wyrok. Czy ten człowiek zasłużył na dobry sen? Czy może na koszmar? Jeśli był grzeczny, litościwie ześle mu miłe marzenie, zanuci łagodną melodię i będzie czuwała niczym dobra matka. Będzie się uśmiechać, cieszyć, że ostało się dobro na świecie. Zostanie spokojną kobietą interesującą się losem świata i jego mieszkańców. Jednak, jeśli zdarzy się, że nieszczęśnik popełnił błąd i uczynił coś złego, w zależności od humoru bogini czekać go mogą przeróżne koszmary. Czasem nawet za przypadkowe zdeptanie robaka potrafi zesłać nań najgorsze mary, jakie tylko mieszkają w jej lampionie. Stopniowo, z każdym kolejnym człowiekiem, potrafi tracić i odzyskiwać wiarę w dobro bądź zło świata, a im bardziej szala przechyla się na mroczną stronę tym bardziej gwałtowne i nieprzewidywalne stają się jej wybory. Wtedy nawet ludzi neutralnych, niewinnych potrafi skazywać na nieprzyjemne marzenia senne, nie ma żadnej kontroli nad swoim zachowaniem. Powtarza tylko, że nikt nie zasługuje na dobry odpoczynek, a jej wzrok przypomina rozbiegane spojrzenie dzikiego zwierzęcia, uwięzionego w klatce, ale i tak uparcie szukającego ucieczki od swojego szaleństwa i otaczającego świata. Choć robi to też, gdy jest spokojna, tutaj nasila się jej obwinianie wszystkiego wokół o to co musi obserwować, o to, jak wygląda jej życie. 

Włosy: Prosta grzywka i długie, białe pasma sięgające samej ziemi, to jej cecha charakterystyczna zaraz po ubiorze i lasce. Kobieta bardzo o nie dba, często wpina w nie różne, bogate ozdóbki, ostatnio szczególnie upodobała sobie wymyślną opaskę i delikatną, gładką obręcz, która trzyma włosy razem i nie pozwala im się rozwiać na wszystkie strony, chociażby pod wpływem wiatru.
Twarz: Co tu dużo mówić. Natsumi pochwalić się może dużymi, niebieskimi oczami otoczonymi gęstymi, czarnymi rzęsami oraz zgrabnym nosem. Swoje symetryczne usta lubi podkreślać błękitną szminką. Bardzo dba o swój wygląd zewnętrzny, nie chce dopuścić, by ktoś zobaczył jej nieskazitelną twarz z jakimikolwiek wadami, jak wory pod oczami itp.
Postura: Bogini posiada szczupłą sylwetkę, należy też do osób średniego wzrostu, mierzy około 1,70m. Jej atutem są duże piersi, które czasem nieświadomie podkreśla odkrytym dekoltem. Nieprzypadkowo natomiast uwydatnia swoje długie, zgrabne nogi.
Inne: Ma do tego koloru słabość, więc niebieski i jego odcienie rządzą jej garderobą, w której zastaniesz tylko kimona i yukaty o różnym kroju i długości oraz przeróżne elementy, które się do nich zakłada. Stroje te zastaniesz w wersji tradycyjnej, ale także nieco bardziej unowocześnionej np. odsłaniającej nogi bądź charakteryzującej się krótkim rękawem. Białowłosa ma też słabość do przeróżnych dodatków, takich jak kokardy, spinki, opaski do włosów itp. 
Głos: Eile Monty


Chowaniec: Kiedyś cierpliwie czekała, aż jakiś wyrazi chęć pomocy jej. Większość jednak odmawiała po ich krótkiej znajomości. Teraz już nawet nie myśli o posiadaniu pomocnika, szukanie ją znużyło. 

Broń: Brak
Relacje:
Przyjaciele: Brak
Wrogowie: Brak
Druga połówka: Brak

Ze względu na powiązanie z mocą, kobieta nigdy nie rozstaje się ze swoją laską, która nocami jest idealnym środkiem podróży. Wszyscy wiemy, że większość ludzi śpi nocą, logicznym więc jest, że o tej porze moce Natsumi są silniejsze niż za dnia. Tym samym jej laska potrafi unosić się w powietrzu a jej właścicielka może spokojnie przemierzać na niej nocne niebo, co bardzo lubi robić. 
Motyle są jednakowe, nic ich nie różni. Tylko Natsumi potrafi powiedzieć, które z nich są dobrymi snami, a które koszmarami i może mieć z nimi kontakt fizyczny. Każda osoba, nieważne, chowaniec, zwykły człowiek, bóstwo, jak tylko dotknie chociażby skraju skrzydełka, staje się znużona i zasypia, śni o tym, co motyl skrywał, nawet jeśli nie był on przeznaczony dla niej.
Laska, aby działać nie potrzebuje dotykowego kontaktu z Natsumi. Jeśli nie znajduje się bardzo daleko wystarczy, że białowłosa o niej pomyśli, a ta usłucha i wykona rozkaz. 
Niebieskooka nie umie zesłać marzeń sennych na samą siebie. Nigdy więc nie śniła i nie miała koszmarów, jej sny są puste.
Motyle powstają samoistnie w lampionie, to nie ona je tworzy. Jednak jeśli wystarczająco się skupi potrafi w nie wejść i je zmienić. Podobnie potrafi wniknąć do ludzkiego snu.
Natsumi zdecydowanie jest nocnym markiem. Na co dzień, z reguły wstaje późnym południem, zarywa większość nocy, tego wymaga od niej jej praca jako bogini. Bardzo rzadko więc widzi się ją na mieście w ciągu dnia, woli odespać niż wyglądać jak zombie. Ciężko jest jej przez to nawiązać jakiekolwiek znajomości, w końcu nocą wszyscy śpią. 
Uważa, że Najwyższy skazał ją na samotność, jednak nikomu nie chwaliła się jeszcze swoimi oskarżeniami względem niego. A te wyciąga w myślach często, na co dzień stara się go unikać jak tylko może. Jeśli już dojdzie do spotkania między nimi, nie waha się rozpętać mu awantury. 
Uwielbia czytać książki, nie ważne w jakiej tematyce. Pochłonie wszystko, zarówno powieści jak i encyklopedie. W jej świątyni jedno z pomieszczeń stało się niemałą biblioteką. Znajdziesz tam tylko zawalone książkami regały z lampą i wygodnymi poduszkami na środku pomieszczenia.
Stara się walczyć ze swoim szaleństwem, ilekroć czuje, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę zaszywa się w swojej świątyni i nie wychyla się, dopóki nie uda jej się uspokoić. Z reguły dość łatwo można to u niej dostrzec. Im mniej kontroluje swoje zachowanie tym bardziej zmienia się jej wygląd. Skóra blednie, włosy stają się czarne, niebieskie oczy przybierają złotą barwę. Ciężko jest przeoczyć raczej takie różnice.
Nie wygląda na to, jednak jest niezłą krawcową i zdarza jej się samodzielnie szyć lub modyfikować swoje ubrania. Pomaga jej się to też odprężyć.
Lubi również dla uspokojenia podziergać sobie na drutach. Znajdziesz już u niej niemałą kolekcję wełnianych skarpetek, szalików itd.

Operator: AmikaMika


Od Nao cd. Higekiego "Chwila ciszy"


Yoshi zaśmiał się serdecznie na słowa Higekiego. Mógł się tego spodziewać, często odwiedzały go tak ciekawe osoby, które podświadomie, a może i świadomie, chciały znać działanie daru lub wyobrażały to sobie jako coś skomplikowanego. Fakt, mogły wyolbrzymiać, bo on sam nie mówił o nim za wiele. W końcu jego zdaniem słowa "uspokajanie wzrokiem" były wystarczającym wyjaśnieniem. A jak to było dalej interpretowane? Cóż, zależy kto na jaki wpadł pomysł. Niemniej Nao lubił posłuchać czasem o tym, jak przypadkowe osoby to widziały, jak bardzo wyolbrzymiały prawdę.
Spotkał się już z różnymi opiniami i wizjami. Niektórzy uważali, że bardzo odczuwali zmianę, choć tak naprawdę byli zbyt pochłonięci rozmową z nim. Inni, nie zauważali nic i podobało im się to. Zdarzyło się też kilka przypadków, gdy rozmówca faktycznie wyczuł, że youkai wpływa na jego emocje. Były to jednak osoby tak zdesperowane, że nie komentowały tego. Po prostu chciały znów odnaleźć spokój. Część klientów nie myślała o tym, że on na nie wpływa, druga połowa o tym właśnie lubiła rozmawiać. Zdarzały się osoby, które myślały, że mężczyzna musi odprawiać rytuały z użyciem dziwnych substancji. Jeden kitsune założył nawet, iż wystarczy przypadkowe spojrzenie. Był tego do tego stopnia pewien, że gdy jeleń otworzył drzwi ten już czuł się doskonale. Higeki należał najwyraźniej do osób, które uważały, iż ich zachowanie i myśli mają na to wpływ.
- Nie musisz na niczym się skupiać - odparł Yoshi i pokręcił delikatnie głową. - Powiedziałbym, że powinieneś się odprężyć, jednak właśnie dlatego poprosiłeś mnie o pomoc. Cóż więc mogę zalecić - urwał na chwilę by napić się trochę herbaty. - Większość odwiedzających mnie ludzi lubi mi opowiadać, co się dzieje w ich życiu. Zawsze mówią, że czują się tutaj swojsko, jak u najlepszego, starego przyjaciela, któremu można wszystko powiedzieć i mieć pewność, że nie wyjdzie to poza ten dom. Chciałbym być skromny, jednak te słowa muszę potwierdzić, jakkolwiek dumnie nie zabrzmią. Wszystko, co zostanie tu wypowiedziane nie wychodzi poza te ściany. - Ostrożnie spróbował odsunąć niepewność Higekiego, nie potrzebowali tego. -  Mogę więc zaproponować, byś opowiedział coś o sobie. Albo porozmawiajmy o czymś co lubisz. Po prostu spróbujmy o tym zapomnieć. Chyba, że chciałbyś porozmawiać o tym, co cię trapi. Z miłą chęcią wysłucham wszystkiego.

Higeki? Uroki wyjazdów i nieobecności...
Liczba słów: 366 

piątek, 10 sierpnia 2018

Od Muira do Fjorgyna, "Hortos glacies"

Upały były okropne. Żeby cokolwiek zrobić koło świątyni, wstawałem wcześnie raano, kiedy słońce jeszcze nie było na tyle wysoko, aby zagrzać mnie na śmierć; albo po prostu pracowałem wieczorami, kiedy powoli robiło się chłodno. Było to o tyle uciążliwe, że czas pomiędzy porankiem, a wieczorem spędzałem wysłuchując modlitw, lub bezczynnie leniuchując. Czas na przyjemności miałem dopiero nocami. Spacerowałem wtedy beztrosko po ulicach Kami no Jigen. Bardzo lubiłem tę formę aktywności — nie męczyła zbyt mocno i… mogłem pozwiedzać, inspirując się ogrodami innych. O ile mieli ciekawe ogrody (bo niektórych po prostu zadowalał kawałek skoszonej trawy, czy jakieś drzewo przy ogrodzeniu)
Nie potrafiłbym nic nie robić na swoim podwórku. Praca przy roślinach była dla mnie hobby, z którego nigdy bym nie zrezygnował z własnej woli. Nie dość, że ta robota relaksowała, to efekty zazwyczaj napawały mnie niebywałą satysfakcją. Moje kwiaty i drzewka były dla mnie jak zwierzątka. Mimo że nie mogły się ruszać, odnosiłem wrażenie, że cieszą się, kiedy je pielęgnuje, czy choć przechodzę obok nich. To uczucie bardzo mnie fascynowało, do momentu aż musiałem usunąć chorą roślinę, którą niewątpliwie zaraziłaby resztę, gdybym tego nie zrobił. Czułem się jak morderca, dopóki nie zrozumiałem, że to, co czułem to jedynie wytwór mojej bujnej wyobraźni, spowodowany jedynie samotnością.
Dzisiejszy dzień również zadowalał wszystkich ciepłolubów. Przez okno w Świątyni obserwowałem energicznie wygłupiające się youkai, kilka rozbawionych chowańców wraz ze swoimi bóstwami i może trzy lub cztery osoby po prostu wlokące się po ulicach. To było męczące, że zdecydowana większość mieszkańców Kami z radością przyjmowała słoneczne promienie — a ja nie potrafiłem ich wytrzymać, wchodziłem w stan dziennego rozdrażnienia.
Tego dnia zabrakło mi… herbaty. A bez zielonej herbaty nie wyobrażałem sobie ani jednego poranku. Napar wypity z rana był dla mnie jak kawa. Nawet lepszy. Dobre śniadanie popite takim napojem dodawało mi energii na około sześć czy siedem godzin. Dlatego mogłem wydawać się wtedy bardzo zmęczony.
Nie zwlekałem długo z decyzją czy po nią wyjść, czy może nie. Praktycznie wyszedłem od razu.
Starałem się wybierać drogę zacienioną, dlatego dojście do sklepu zabrało mi więcej czasu, niż bym się tego spodziewał. Najbardziej jednak w tym wszystkim… drażnił mnie fakt, że po raz kolejny mijałem ogród, który… gdyby był zadbany, przyciągnąłby wzrok każdego z przechodniów.
Oczami wyobraźni widziałem, jak przerośnięte drzewka zmieniają się w kreatywne bonsai, trawa, która teraz sięgała mi po kolana (lub wręcz wyżej), zamienia się w śliczny trawnik, zielony i krótko ścięty, w dodatku tak gęsty, że idąc po nim boso, łaskocze mnie po stopach jedynie młoda trawa. Granice ogrodu można było obsadzić kameliami albo… azaliami! A wśród tego wszystkiego kamienna altana, wokoło której kwitłyby kosmosy, albo chryzantemy.
Tylko czy ten wystrój pasowałoby do domownika? Ogród stanowczo powinien wyrażać „ja” osoby, która w nim przebywa, dlatego o obecnym właścicielu tamtej działki nie miałem zbyt kolorowych wyobrażeń. Niemniej chętnie bym go poznał i pogadał o tym, jakie ma pole do popisu, choć i tak wątpiłem, że cokolwiek zrobi.
~*~
Przetrwałem ten dzień, udając się nad jezioro. Co prawda nie miałem zbyt dużego zaufania wobec wody, dlatego wchodziłem do niej maksymalnie po kolana — była to jednak wystarczająca ochłoda, zwłaszcza że mogłem siedzieć w cieniu na czymś w rodzaju molo z kamieni.
Wracałem późną godziną, bo, mówiąc szczerze, bardzo mi się tam spodobało — i nie chodziło tu jedynie o wodną atrakcję. Dzika natura była niemal doskonała. Wszystko naokoło rosło w dziwnej harmonii ze stworzeniami w niej żyjącymi. Siedząc tam w bezruchu, poczułem się jak cześć świat, do której nie należę. Naprawdę opuszczałem to miejsce z żalem.
Do świątyni wracałem moją ulubioną trasą. Miała ona jeden szczegół, który za dnia mnie irytował, nocą zaś przyprawiał o gęsią skórkę — ten okropnie zaniedbany ogród.
Przystanąłem przy ozdobnym metalowym ogrodzeniu. Sięgało mi do pasa, nie było wysokie. Mógłbym je bez problemu przeskoczyć i…
Te chwasty same się prosiły o masowy mord.
Przyszedłem ten płot i nie zwracając uwagi na to, że właśnie zrobiłem coś wbrew prawu, oddałem się beztroskiemu plewieniu, stękając co jakiś czas z wysiłku.
Po pewnym czasie moją radość przerwało ciche stąpanie. Zastygłem w bezruchu, czując, jak ktoś wbija we mnie wzrok. Przez chwilę żyłem nadzieją, że jednak nie zostałem zauważony, ale moje nadzieje zostały szybko rozwiane przez beznamiętny ton, zapewne, właściciela posesji.
— Podnieś ręce do góry, tak żebym widział, odwróć się powoli w moją stronę.
Z początku opanowało mnie zakłopotanie i strach — w końcu zostałem przyłapany na wtargnięciu na czyjąś działkę — Ale szybko opanowałem emocje. W końcu kto ma pistolet?
Uniosłem lekko ręce i posłusznie się obróciłem. Moje oczy natychmiast wychwyciły to, czego na pewno się nie spodziewałem — ten pistolet.
Natychmiast uniosłem ręce wyżej, bojąc się, że we mnie strzeli. Przełknąłem ciężki ślinę, rozważając w myślach, co właściwie powinienem mu powiedzieć i kiedy to zrobić? Przecież ta cała sytuacja była idiotyczna.
Zmrużyłem oczy, próbując dostrzec sylwetkę ukrytą wśród mroku — w końcu pora dobijała zapewne i do pierwszej godziny…
Postać była mniej/więcej (choć obstawiałem, że więcej) mojego wzrostu. Miała dłuższe kręcone włosy - jasne, ale w tak kiepskim świetle nie potrafiłem określić ich prawdziwego koloru. Miałbym wątpliwości co do płci tego pana, gdyby nie jego głos.
— Co robisz tutaj… W środku nocy? — opuścił broń, jednak tonu nie zmienił nawet minimalnie.
Co mu powiedzieć, aby nie wziął mnie za wariata?
— Wyrywałem chwasty — odparłem krótko po chwili namysłu. To było tak żenujące, że aż lekko się zaczerwieniłem.
Jeśli zażąda dowodów, to w dłoniach dalej trzymałem lebiodę i bniec biały.
Byłem w lekkim szoku, trochę bałem się, że dojdzie do nieprzyjemnej sytuacji, ale czy żałowałem? Tylko tego, że nie miałem ze sobą rękawiczek.

<Fjorgyn?>

923 słowa

Od Muira CD Higeki'ego "Gwiazdy mają oczy"


Przyglądałem się końskiej nodze, która pod wpływem takiej siły powinna być zmiażdżona. Ostre kolce wbijały się w ciało centaura tak boleśnie, że nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić… Chyba że zdążył stracić czucie w tamtej okolicy. Albo był zszokowany tą sytuacją… W końcu próbował sam uwolnić się z pułapki, później bez wahania wymierzył we mnie i Higeki’ego swoją broń, a teraz – chociaż roztrzęsionym głosem – opowiadał o tym, w jaki sposób znalazł się w tej okropnej sytuacji. Obawiałem się, że niedługo adrenalina przestanie być produkowana w takich ilościach, a stan centaura może gwałtownie się pogorszyć.
— Po prostu tędy przechodziłem. Chciałem dojść na skróty do domu, było… Jest późno — tłumaczył, zerkając co jakiś czas w moją stronę. Najpewniej dalej nie darzył nas zaufaniem, ale nic innego prócz naszej obecności nie było w stanie mu teraz pomóc.
Powoli i delikatnie dotknąłem żelaznych szczęk, brudząc sobie tym samym dłonie. Myślałem, że to smar, którym zwyrodnialec posmarował sidła, aby lepiej się zamykały, ale zapach i konsystencja wskazywały na krew, czyli kolejny poważny powód do niepokoju. Jeśli uwolnimy nogę, możemy doprowadzić do krwotoku, którego nie damy rady zatamować – a wtedy mężczyzna może się wykrwawić.
— Mam dzieci — wypalił nagle — A one mają tylko mnie.
Zadrżał, objął się ramionami i spuścił głowę. Mimo że nie widziałem jego twarzy, dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie płacze.
— Poczekaj tu — szepnąłem do Higeki’ego.
Nie chcąc tracić czasu, zapuściłem się w głąb lasu.
Jako bóg roślinności mogłem manipulować wzrostem roślin, ale moje umiejętności nie kończyły się wyłącznie na tym – doskonale poznawałem świat wokół siebie, znając gatunek, właściwości, a nawet wiek danych roślin. Wydawało się to dosyć intrygujące, może nawet i niesprawiedliwe, ale nie potrzebowałem lat nauki, aby to wszystko wiedzieć.
Podczas mojego niezgrabnego marszu przez las, znajdowałem wiele roślin, które mogłyby pomóc, ale… Tylko w formie naparu. Teraz, tutaj w lesie, raczej nie miałem dostępu ani do czajnika, ani do czystej wody. Ani nawet nie mogłem rozpalić ogniska, aby wszystko zagotować. Potrzebna była roślina, którą mogłem zmiażdżyć i wmasować w ranę.
I w pewnym momencie zastygłem w bezruchu. Minąłem właśnie redest pstasi.
Cofnąłem się powoli i przykucnąłem przy drobniutkiej kępce ziela. Urwałem delikatne łodyżki i… W którą to stronę powinienem iść, aby wrócić do Higeki’ego i rannego?
Zakręciłem się z zakłopotaniem wokół własnej osi i z bólem uświadomiłem sobie, że właśnie zgubiłem drogę powrotną. Okrążyłem kilka drzew, w nadziei, że w jakiś sposób przypomnę sobie, skąd wracałem. Ale nie — wszędzie naokoło tylko sosny, trawa i drobniejsze roślinki, na które nie zwracałem aż takiej uwagi.
Wrażenie, że tracę czas, napierało na mnie, wywołującą wrażenie noszenia wielkiego plecaka wypchanego po brzegi książkami. Wybór kierunku był ciężki, ale czas naglił, dlatego rzuciłem się w losowym kierunku.
Drzewa powoli zaczęły się przerzedzać, jednak nie zrezygnowałem z marszu. Musiałem gdzieś wyjść. Później mogło iść tylko z górki — obejść las naokoło, natrafić na dobrą ścieżkę, znaleźć rannego i go opatrzyć (o ile bóg katastrof wykazał się kreatywnością i rozwiązał problem niedźwiedzich wnyków, miażdżących kończynę).
Wyłoniłem się na polanie. Na tej samej polanie, na której słuchałem dziwnego instrumentu Higeki’ego. Nogi mi wręcz zmiękły.
Gdybym ruszył zaledwie 60° w prawo, prawdopodobnie rana byłaby już opatrzona, a uwolniony centaur mógł spokojnie wracać do swoich dzieci.
Otarłem pot z czoła i pobiegłem tam, gdzie już dawno powinienem być.

Higeki z dużym uporem szarpał bok pułapki, a chowaniec syczał, przeskakując z niecierpliwością z przednich kopyt — prawe kopyto, lewe kopyto, prawe, lewe i tak w kółko. W pewnym momencie bóg katastrof pociągnął zbyt mocno, przez co pół koń krzyknął.
Zrezygnowany Higeki odsunął się od niego, wzdychając przy tym ciężko.
— Musimy to pociągnąć, wtedy się otworzy. — wyjaśnił, wskazując palcem coś typu metalowej wysuwanej wajchy.
— Ale jest całe zardzewiałe, ciężko będzie — uzupełniłem jego wypowiedź. Wtedy oboje rzucili mi spojrzenia, które w jasny i prosty sposób wyjaśniły mi, że odkryłem Amerykę. W ironiczny sposób oczywiście.
Chyba każdy z nas zdążył zmęczyć się tą sytuacją, dlatego niekiedy otwarcie okazywaliśmy swoją złość i niezadowolenie, kiedy coś nie szło po naszej myśli. A nic nie szło po naszej myśli.
Najpierw nie mogliśmy rozgryźć mechanizmu sideł, później centaur zaczął słabnąć, prawie mdleć dlatego jeden z nas musiał go podtrzymywać (ktoś, czyli ja, a trzymanie takiego… dużego osobnika, do najłatwiejszej pracy nie należy). No a teraz to.
Mój wzrok kierował się na przypadkowe rośliny, kiedy próbowałem się skupić. Na myśl nie przychodziło mi nic innego, jak tylko delikatnie rozchylić metalowe szczęki i… dlaczego jeszcze tego nie zrobiliśmy? Ledwo powstrzymałem się od bolesnego uderzenia się w czoło.
Przykucnąłem przy nodze centaura, w szparę między żelaznymi „zębami” umieściłem nasionko sosny, które natychmiast wykiełkowało i za moją sprawą - rozpoczęło swój rozwój.
W zamierzeniu sidła miały się otworzyć na tyle, aby można było wyswobodzić zranioną pencinkę, ale… wyszło lepiej, niż przypuszczałem. Gruby już pień młodego drzewka sprawił, że pułapka pękła na pół. Oczy błysnęły mi z zachwytu, centaur odetchnął z ulgi. W końcu!
To nie był jeszcze koniec. Zacząłem rozgniatać delikatne liście redestu.
— Redest ptasi działa przeciwzapalnie, pomaga krzepnięciu krwi. Oczywiście o wiele lepiej działałby nasączony w nim gazik, ale na razie wystarczy — tłumaczyłem im, powoli wcierając „maść” w ranę.
Centaur nie słuchał, był zbyt skupiony na tym, co robię, niźli na tym, co mówię. A co do Higeki’ego… nawet nie zwróciłem na ten szczegół uwagi. Słuchał czy nie, mówiłem dalej. Redest ptasi był wart rozmów o nim.
- To fascynujące. Niby taki niepozorny, a jednak ma tak wiele zastosowań. Osoby starsze piją naparu z niego jako eliksir młodości. Dodatkowo pomaga na prace układu pokarmowego. O, albo zwalcza trądzik! Poza tym obniża poziom cukru we krwi, zapobiega krystalizacji w drogach moczowych, wzmacnia naczynia krwionośne i… - I chyba nikogo to nie obchodziło. Zamilkłem, nadymając lekko polika. Chyba dawno z moich ust nie płynął taki potok słów.
Wmasowałem w ranę wszystko. Teraz pozostało mi jedynie… skąd wziąć materiał, aby naprawdę opatrzyć ranę? Moja koszula była ze sztucznego tworzywa, wiec automatycznie odpadała. Gdybym ją owinął nogę centaura, najprawdopodobniej podrażniłaby jego skórę, lub co gorsze — rana by się zaczęła ślimaczyć.
Spojrzałem ze zmieszaniem Higeki’ego. Jego kimono było niemal idealne, lecz głupio było mi to mówić.

<Higeki?>

1019 słów

czwartek, 9 sierpnia 2018

Od Hibiki'ego Cd. Asami "Dziennik życia ziemskiego"


Wziąłem głęboki oddech, stojąc już pod postacią ludzką, tuż przy boku mojej bogini. Zaraz też zzieleniałem na twarzy i obróciłem się w kierunku jakichś krzewów, rosnących przy drodze. Wstrząsnęły mną silne torsje, a mój ostatni posiłek znów jawił się przede mną w całej swojej "okazałości”.

- Przepraszam - posłałem niemrawy uśmiech bogini

Dochodziła godzina osiemnasta, gdy przed naszymi oczyma wyrosły pierwsze budynki. Niskie, zbudowane z szarej cegły, z czerwonymi, walącymi się od starości dach. Im dalej budynki były coraz większe i bardziej zadbane. Aż w samym centrum tego mrowiska, stał olbrzymi drapacz chmur. Cały ze szkła i stalowych stelaży. Jego ostatnie piętra, zanurzały się w chmurach, robiąc wrażenie, niekończącej się konstrukcji. Zbliżał się zachód. Ostatnie promienie słoneczne, oświetlały wyższe budynki, a te odbijały światło w oknach, tworząc niesamowite wrażenie. Po upływie kolejnej godziny, wielka złocista kula, skryła się za horyzontem. Nastała noc. Jednak nie była tak ciemna i nieprzenikniona. Od miasta biła jasna łuna, która rozpraszała mroki. 
Wtem zawiał silniejszy wiatr, przynosząc ze sobą, zapach deszczu. Niebo zasnuły ciemne chmury z których po chwili lunął na nas deszcz. Z początkowo zatrząsłem się pod wpływem zmiany temperatury, ale zaraz ponownie rozprostowałem ramiona i patrząc z góry, przeglądałem się nocnemu życiu miasta.
Światła z wielkich bilbordów, ci chwilę zmieniały swoje barwy, a mimo szumu deszczu, z oddali słychać było, warkot silników oraz trąbienie. 
Ciemna konstrukcja pośrodku miasta, wyglądała jak olbrzymi głaz, pokryty pismem, którego dziś, już nie odczytał by nikt. Czarna, masa budynku, wydawała się złowieszczo chylić nad miastem, rzucając głęboki cień. Smętnie stał tak, pośrodku mrowia innych domostw, taki inny. Wręcz… Nieosiągalny.

< Asami? Przepraszam... Najpierw byłam poza zasięgiem, a później jakoś nie mogłam zebrać >

260 słów

środa, 8 sierpnia 2018

Chowaniec Inugami - Mikleo


Imię: Mikleo
Przezwisko: Może być Mika... może być Kleo... ale najlepiej mu mówić pełnym imieniem, gdyż nie przepada za wszelkimi zdrobnieniami. 
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Inugami
Moc: Mikleo nie lubi używać swojej wody. Związana jest ona z kontroli wody, oraz zmianą jej stanu skupienia. Ma jednak ona ograniczenie pod postacią tego, że w jego pobliżu musi być jakiś zbiornik, gdyż w innym wypadku pobiera ją z otoczenia...w tym z roślin i żywych stworzeń. Dlatego boi się jej używać, gdyż nieco nad tym nie panuje.
Liczba PD: 650 ( Żółtodziób ) 


 Delikatny, a zarazem wierny niczym pies. Te dwa określenia idealnie określają tego delikatnego chłopaka o jasnej karnacji. Wiecznie trzymający się z tyłu, i pilnujący swoich najbliższych Mikleo nie przepada zbytnio za nowo poznanymi osobowymi, a tym bardziej za tłumem obcych. Zawsze powtarza, że lepiej mieć jednego zaufanego przyjaciela, który zasługuje na miano "najlepszego" niż całe stado znajomych, którzy tylko czekają, by zdradzić cię przy najbliższej okazji. Nie raz już się o tym przekonał i nie chce ponownie doświadczać tego bólu. 
Jest bardzo wrażliwy, co można zauważyć podczas, gdy ze wszystkich sił próbuje komuś pomóc, a okazuje się bezradny. Łatwo go doprowadzić do łez w takich sytuacjach lub, gdy wspomni się coś o jego życiu przed trafieniem do Kami. Chciałby żyć... to przecież jest oczywiste dla każdego człowieka, lecz boi się wrócić na ziemię, gdyż może tam spotkać swoją dawną miłość. Nie zniósł by widoku jej z kimś innymi, gdyż to by oznaczało, ze po prostu o nim zapomniała.
Zdarza się, że zaczyna się zachowywać jak starszy brat, czy nawet dobra matka, która ma na celu obronić swoją rodzinę przed wszelkim złem. Nie robi to jednak mocą, a słowami. Mika boi się używać swojej zdolności, gdyż z tego co pamięta, to utonął , gdy dał się namówić znajomym na nocne wyjście nad jezioro.
"Woda nie dość, że woda w dość łatwy sposób dała życie, to w równie łatwy sposób może je szybko odebrać" 
Te słowa nieustannie krążą w jego głowie, gdy tylko natrafi na temat z nią związany, będzie niedaleko jakiegoś zbiornika (zwykle stara się unikać tych rzeczy jak przysłowiowego ognia) 

Włosy: Typowo krótko ścięte włosy przybrały odcień bieli, która czasami nabiera lekko błękitnego odcienia - zapewne jest to wina cienia, bądź wilgoci, która czasami nie odstępuje go na krok. Myśli jednak nad tym, by zapuścić je na tyle, by sięgały mu za ramiona.
Twarz: Młodzieńcze rysy twarzy nadają mu swego rodzaju uroku. Dochodzą do tego duże, podkreślone jasnymi rzęsami, okrągłe oczy w odcieniu jasnego fioletu. Drobny nosek, jasna jak u porcelanowej laleczki karnacja i brak skaz w postaci pieprzyków, czy blizn.
Postura: Chłopak odbija się od ziemi o 175 cm wzrostu. Charakteryzuje się smukłą sylwetką  i wcięciem w talii, którą stara się w miarę swoich możliwości ukryć. Trenował niegdyś, więc pod warstwami ubrań skrywa lekko zarysowane mięśnie , które z biegiem czasu ani trochę nie zanikły. Mimo
Inne: Mikleo przeważnie chodzi po mieście w specyficznym stroju, który ma z tyłu dwa luźne kawałki materiału, które zaczynają powiewać, gdy używa on mocy, lub wiatr postanawia roztrzepać jego włosy. Zdarza mu się również chodzić z wytworzoną przez swoją moc "laską". Twierdzi, że dzięki niej lepiej panuje nad tym diabelskim darem. Najbardziej charakterystyczne są jednak brązowe, klapnięte psie uszy wśród jego białej czupryny oraz zakręcony ogonek wychodzący spod ubrań.
GłosKōshi Asakawa ( Flow)

Bóstwo: brak 
Relacje:
Przyjaciele: Stara się być miły dla wszystkich , więc kogoś tam ma. Na przykład sprzedawczyni z jednego sklepiku. Zawsze do zakupów dorzuci mu jakiś owoc, by "zdrowo rósł"
Wrogowie: Życie bez tego się nie obejdzie. Ale jego największym wrogiem jest woda.
Druga połówka: Żyje nadal na ziemi, ale nie ma szans na normalny związek.... więc nie ma nikogo.

Mikleo pamięta moment swojej śmierci, a raczej sposób w jaki zginął. Ma przez to niechęć do swojej mocy, gdyż to właśnie woda odebrała mu życie.
Lepiej czuje się w zimnie niż w cieple. Często mdleje, gdy temperatura jest zbyt wysoka.
Boi się ponownie zakochać, gdyż za życia miał swoją ukochaną, którą niestety opuścił.
Ma lęk przed wszelkimi zbiornikami wodnymi, kąpiel w wannie to dla niego najgorsza kara. Jedynie pod prysznicem daje radę, dzięki śpiewaniu. (Tak śpiewa pod prysznicem... bo może)
Wstydzi się większości swoich zalet. Muzyka, zdolności kaligraficzne... dla niego to jedynie coś, przez co inni zwracają na niego nie potrzebną uwagę, a dla niego to sposób an odstresowanie się.
Kocha lody i wszelkie zimne desery. To najlepszy sposób na przekupienie go do czegoś.
Za życia był "modelem" swojej ukochanej, która interesowała się fotografią.
Operator: KoniaraHadara | justtysia270@gmail.com

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Od Desideriusa cd. Higeki'ego do ktosia "Jak nie stracić głowy"


Uważniej przyjrzałem się ciemnowłosemu mężczyźnie, zdecydowanie wyższemu ode mnie. Wyglądał na wątłego, był ubrany w kimono, którego osobiście nie znoszę nie tylko z tego powodu, że przypomina sukienkę, ale nie lubię gdy obwiewa mi nogi i genitalia. Przez chwilę miałem ochotę krzyknąć Nie ma za co stary, ale słysząc jego kulturalne przywitanie, odpłaciłem się tym samym:
- Mi także było miło walczyć u twego boku. Nazywam się Desiderius i jestem Bogiem Świadomości - przedstawiłem się.
Po krótkiej rozmowie, Higeki ruszył w stronę parkanu, pod którym leżała jakaś siatka. Gdy podniósł ją, zauważyłem, że miał w niej książki. Nagle moją uwagę przykuł głośny wybuch, odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem małe iskierki na niebie. Po chwili wybuch się powtórzył, fajerwerk poleciał do góry i rozbłysnął na niebieskim niebie żółtymi paskami. Stałem w miejscu obserwując to zdarzenie, które niestety się już nie powtórzyło. Zaciekawiony ruszyłem w tamtą stronę. Przeszedłem przez boisko i wylądowałem na ruchliwej ulicy, na której długo się czekało na zielone światło dla pieszych. Nie zbyt wiedząc, którędy mam iść, wmieszałem się w tłum i zacząłem błądzić po okolicy, zacząłem sądzić, że ten występ był krótki i tylko dla chwilowego pokazu. Usiadłem na ławce i na chwilę zamknąłem oczy, by odpocząć. Miałem zamiar wrócić do świątyni, ale gdy wstałem i skierowałem się w prawą stronę, prawie uderzyłem o tablicę informacyjną. Od razu wzrok skierowałem na kolorowy plakat, który mówił o wieczornym występie jakiegoś zespołu. W mojej głowie narodziła się myśl, że fajerwerki mogą zostać wypuszczone w trakcie lub pod koniec koncertu. Na moje szczęście wejście było darmowe, dlatego od razu wybrałem się do parku, gdzie miał odbyć się występ. Trwały prace organizacyjne, zajmowali się sceną, głośnikami i oświetleniem, dlatego wybrałem wygodne miejsce w cieniu drzewa, opierając się o jego pień, po czym uciąłem sobie małą drzemkę.
Obudziła mnie gitara elektryczna, na której grał jakiś mężczyzna na scenie. Przez chwilę myślałem, że koncert się zaczął, ale to była tylko próba. Mimo to nie mogłem już zasnąć, dlatego wstałem i zacząłem się przechadzać po parku, obserwując ludzi z pupilami, pary trzymające się za ręce i dzieciaki bawiące się na placu. Gdy koncert się zaczął, wszyscy ludzie skierowali się pod scenę, by być jak najbliżej, ja za to wróciłem na miejsce pod drzewem i siedząc pod nim, wsłuchiwałem się w pop, lecący ze sceny.
Pod jakimś czasie usłyszałem rozmowę ludzi, którzy mówili, że wkrótce powinni wypuszczać fajerwerki, na które tak długo czekałem. Natychmiast wstałem i skierowałem się na miasto, podczas przechadzki po parku, znalazłem świetne miejsce, z którego mógłbym obserwować zjawisko. Wszedłem do bloku i wjechałem windą na ostatnie piętro, po czym wszedłem na dach, z którego idealnie było widać cały teren parku, a tym bardziej scenę. Okazało się jednak, że nie byłem tu sam. Na krawędzi dachu siedziała jakaś osóbka. Nie mając zamiaru odpuścić sobie tak cudnego miejsca, podszedłem do nieznajomego i usiadłem obok.
- Mam nadzieję, że miejsce jest wolne – powiedziałem z lekkim uśmiechem, spoglądając na obcego.

<Ktosiu? Może odpisać kilka osób ^^>

Liczba słów: 486

piątek, 3 sierpnia 2018

Od Victorii cd Toru " Dzieci i Toru głosu nie mają"


Budząc się zauważyłam, że już świta. Było nadal mi zimno, więc bez większego myślenia udałam się lekko obolała do szafy, po bluzę. Kiedy spojrzałam w lustro zauważyłam na sobie koszulkę, która należała do Toru. Pozbyłam się jej jednym ruchem i sięgnęłam po pierwszą lepszą bluzę. Jak na złość była ona kolory białego, więc moje kruczoczarne włosy będą tworzyły z nią mocny kontrast. 
Zaciągnęłam materiał na siebie i wyszukałam krótkie obcisłe spodenki, które uwielbiałam, gdyż wszystkie moje bluzy są trochę dłuższe niż powinny więc w sumie ich nie widać. Gdy ubrałam się w mój dzisiejszy strój i uczesałam włosy w wysoki koński ogon, złożyłam koszulkę mojego towarzysza, który spał na fotelu odkładając ją na stolik.
Wywróciłam tylko oczami na ten widok. 
Zabrałam ciepły koc i go przykryłam, gdyż było po nim widać, że zmarzł. 
Ruszyłam w stronę kominka aby ogrzać trochę ten domek, a następnie poszłam do kuchni aby uszykować coś dobrego do jedzenia. 
Tylko, co on może lubić.. 
Na ten moment nie przychodziło mi nic do głowy więc zabrałam się za robienie jajecznicy. Jak nie będzie mu smakować, to najwyżej nie zje. Cóż to będzie jego strata. 
Gdy już wszystko było gotowe, a zrobiłam jeszcze kakao na rozgrzanie, zaniosłam śniadanie do salonu, gdzie znajdował się ten, który mnie tutaj przytargał.
Ku mojemu zdziwieniu już nie spał. 
- Cześć - powiedziałam cicho i zaczęłam powoli grzebać widelcem w śniadaniu. - smacznego, mam nadzieję, że będzie ci smakować.. - moje słowa były nadal dość ciche, ale Toru pewnie bez problemu je zrozumie. 
Zaczęłam powoli jeść moje danie, ale mój umysł bardziej się skupiał na tym, dlaczego on mnie przyniósł do domu, zamiast mnie tam zostawić.
- Dziękuję - po dłuższym czasie usłyszałam odpowiedz z nad talerza. 
- Poza tym.. przepraszam.. przepraszam za to, że wczoraj wybiegłam i sprawiłam ci kłopot. 
Mężczyzna spojrzał na mnie lekko marszcząc brwi. 
- Nie patrz tak, bo czuje jak byś chciał mniee zgwałcić.. - lekko się uśmiechnęłam, choć to był prawie niewidoczny uśmiech. 
Jego oczy powędrowały w inne miejsce, gdzieś za mną. Resztę czasu przy śniadaniu spędziliśmy w ciszy, on odezwał się dopiero kiedy wzięłam talerze i kołysząc tyłkiem na boki ruszyłam pozmywać. 
- Nie rób tak.. 
- Tak to znaczy jak? - odwróciłam się w jego stronę. 
- Nie kręć tak tyłkiem, proszę.. 
W tej chwili odwróciłam się na pięcie zostawiając naczynia i ruszyłam w stronę mężczyzny. - a ty.. - usiadłam mu na kolanie, przez co nie wiedział co zrobić - nie rozkazuj mi co mam robić, bo będę cię torturować, tak długo, aż nie wytrzymasz - przy tych słowach przejechałam palcem po jego klatce piersiowej.  - a teraz podnieś rączki i nie dyskutuj - zrobił co mu kazałam więc zaciągnęłam na jego tors koszulkę po czym cmoknęłam go w czoło - dobry chłopczyk - uśmiechnęłam się i zeszłam z niego kierując się do kuchni aby dokończyć to co zaczęłam. 
- Nawet się nie waz mówić, że teraz sobie pójdziesz.. 
- Co, dlaczego? - w jego głosie usłyszałam nutkę ciekawości. 
- Ponieważ mi się przydasz i proszę cię weź ten śnieg.. 
- Nie wezmę - powiedział twardo, a ja czułam na sobie jego wzrok choć byłam do niego odwrócona tyłem. 
- No proszę cię.. po co to komu.. 
- A co mi zrobisz, jak tego śniegu nie posprzątam? - jego śmiech obił mi się o uszy. 
- To będzie czekać cię kara.. 
- Jestem zaintrygowany. 
Tak się bawimy panie parasolko? - na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech,więc odwieszając ręczniczek ruszyłam w jego stronę, ale ten tym razem siedział już na kanapie więc musiałam wymyślić nową karę. 
Bez namysłu powtórzyłam to co kilka minut temu, po czym zmusiłam go do tego aby się położył, a w tym czasie pojawiły się moje ogony, które bez problemu zaczęły łaskotać mężczyznę.
- P..Przestań - zaśmiał się, z czego ja uczyniłam to samo. Po kilku minutach trzymałam dłonie na jego barkach i patrzyłam mu w oczy przez co odruchowo go pocałowałam a on po kilku sekundach odwzajemnił.
Po dłuższej chwili zorientowałam się co właśnie zrobiłam więc zakryłam usta dłonią i uciekłam do pokoju zamykając przesuwne drzwi. 
- Vici? - słyszałam, że podchodzi. 
- Odejdź! Powiedz, że to nie było żadne zaprzysiężenie więzi! - siedziałam pod drzwiami i zaczęły mi mimowolnie spływać łzy po policzkach.. - proszę powiedz, że tego nie zrobiłam!

712 słów