Wziąłem głęboki oddech, stojąc już pod postacią ludzką, tuż przy boku mojej bogini. Zaraz też zzieleniałem na twarzy i obróciłem się w kierunku jakichś krzewów, rosnących przy drodze. Wstrząsnęły mną silne torsje, a mój ostatni posiłek znów jawił się przede mną w całej swojej "okazałości”.
- Przepraszam - posłałem niemrawy uśmiech bogini
Dochodziła godzina osiemnasta, gdy przed naszymi oczyma wyrosły pierwsze budynki. Niskie, zbudowane z szarej cegły, z czerwonymi, walącymi się od starości dach. Im dalej budynki były coraz większe i bardziej zadbane. Aż w samym centrum tego mrowiska, stał olbrzymi drapacz chmur. Cały ze szkła i stalowych stelaży. Jego ostatnie piętra, zanurzały się w chmurach, robiąc wrażenie, niekończącej się konstrukcji. Zbliżał się zachód. Ostatnie promienie słoneczne, oświetlały wyższe budynki, a te odbijały światło w oknach, tworząc niesamowite wrażenie. Po upływie kolejnej godziny, wielka złocista kula, skryła się za horyzontem. Nastała noc. Jednak nie była tak ciemna i nieprzenikniona. Od miasta biła jasna łuna, która rozpraszała mroki.
Wtem zawiał silniejszy wiatr, przynosząc ze sobą, zapach deszczu. Niebo zasnuły ciemne chmury z których po chwili lunął na nas deszcz. Z początkowo zatrząsłem się pod wpływem zmiany temperatury, ale zaraz ponownie rozprostowałem ramiona i patrząc z góry, przeglądałem się nocnemu życiu miasta.
Światła z wielkich bilbordów, ci chwilę zmieniały swoje barwy, a mimo szumu deszczu, z oddali słychać było, warkot silników oraz trąbienie.
Ciemna konstrukcja pośrodku miasta, wyglądała jak olbrzymi głaz, pokryty pismem, którego dziś, już nie odczytał by nikt. Czarna, masa budynku, wydawała się złowieszczo chylić nad miastem, rzucając głęboki cień. Smętnie stał tak, pośrodku mrowia innych domostw, taki inny. Wręcz… Nieosiągalny.
< Asami? Przepraszam... Najpierw byłam poza zasięgiem, a później jakoś nie mogłam zebrać >
260 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz