sobota, 6 stycznia 2018

Od Demanii do Mizuko "Sen na jawie"

Uderzyłam plecami o drzewo, łamiąc przy tym kilka gałązek. Skrzywiłam się z bólu, jednak postarałam się żeby zachować równowagę i nie upaść. Każda sekunda była ważna, szczególnie kiedy uciekałam przed chordą akum. Potworów gotowych pożreć moją czystą, nieskazitelną duszę. Złapałam się za bolący bok, wzięłam głębszy wdech i pobiegłam dalej. Nie chciałam się nawet oglądać za siebie, świadomość tego, ile złych duchów podąża za mną wcale mnie nie pocieszała. Ile ich było? Trzy? Czy też może dwadzieścia? Ich ilość nie robiła mi w tym momencie zbytniej różnicy – i tak już byłam martwa. Przeskoczyłam ponad powaloną kłodą, jednak zamiast tak jak sądziłam wylądować na ziemi, poleciałam cztery metry w dół, łamiąc sobie nogę. Krzyknęłam z bólu, to był już pewny koniec. Nie wiedząc co robię, zaczęłam czołgać się do przodu, za sobą słyszałam tylko chichoty i porykiwania duchów. Przede mną nie było żadnego miejsca, w którym mogłabym się ukryć, zresztą nawet jeśli byłaby tu jakaś jaskinia, to jak się ukryję? One i tak wiedzą dokąd podążam, słyszą mój każdy oddech i bicie serca. Z zamyśleń wyciągnęła mnie woda, która delikatnie zetknęła się z moją pokaleczoną dłonią. Wraz z moim dotknięciem, tafla jeziora zrobiła się niespokojna, zadrżała, żeby już po chwili wrócić do swojej wcześniejszej, uśpionej postaci. Przez kilka chwil tępo wpatrywałam się w taflę tak, jakbym miała coś w niej dostrzec. Tak jakby coś tam było. Krzyknęłam widząc wyłaniające się spod niej światło, chciałam uciec, jednak nie miałam jak. Malutki, błękitny ognik wzleciał do góry i zatrzymał się parę centymetrów obok mojej twarzy. Ciężko dysząc, odsunęłam swoją głowę do tyłu, najdalej jak w tej chwili mogłam. Dopiero po kilku sekundach, delikatne, błękitne światło wprowadziło do mojego umysłu spokój. Zbliżyłam się nieco do ognika, nieśmiało wyciągając do niego dłoń, był chłodny w dotyku. Niespodziewanie ognik zrobił się jednak czerwony, parząc moją dłoń, chciałam ją już cofnąć jednak w tym momencie coś pociągnęło mnie za nią do góry. Już po chwili zamiast spoglądać w ognika, patrzyłam prosto w oczy ogromnej, czerwonej Akumy która śmiejąc się, zatopiła swoje pazury w moim boku. Kaszlnęłam krwią, ze smutkiem wpatrując się w niebo, niebo które z każdą sekundą coraz bardziej zachodziło czernią.
~
- Demanii! – usłyszałam czyjś krzyk obok ucha – wstawaj leniu przebrzydły!
Otworzyłam rozespane oczy, właśnie wtedy dojrzałam czerwoną od złości Ferene. Kim była Ferena? Jedną z moich dwóch, najcudowniejszych współlokatorek. Nie przepadałam za nią, była dość ładną, zgrabną blondynką o krótkich włosach i błękitnych oczach, ale tutaj kończył się jej urok. Poza ładnym wyglądem była naprawdę wredna i samolubna.
- O co chodzi? – zapytałam rozespana.
- Nie wiem jak Ty to zrobisz, ale wyjdź stąd. Wyjdź w przeciągu 5 minut… Nie rozumiesz mnie? Przychodzi do mnie bóstwo, ty i Ashiana dostajecie chwilową eksmisję z domu.
Trzeba było tak od razu, dźwignęłam się z łóżka, podeszłam do szafy wyjmując jakieś ubrania i na spokojnie zaczęłam się przebierać, po tym jak się ogarnęłam, po prostu wyszłam z domku. Gdyby wcześniej mi powiedziała, że mam wyjść bo kogoś do siebie przyjmuje, wyszłabym już parę godzin temu. Ferena dość często przyjmowała w swe progi przeróżne bóstwa, słynęła ze swej urody, oraz tego, że za każdym razem kiedy stawała się bronią, była potężna. Ale ile można męczyć się z tak upierdliwą bronią, za każdym razem średnio po 3-4 dniach wracała do nas, ponownie jako bezpański oręż. Teraz moim jedynym zmartwieniem było to, dokąd się udać. Gdyby nie ten pośpiech, pewnie zdążyłabym wziąć ze sobą tomik mojej ulubionej poezji, jednak teraz już nie opłacało mi się wracać, zresztą ona i tak by mi nie otworzyła. Było dość wcześnie, przez co nie opłacało mi się iść do miasta, nie lubiłam go za dnia. Zero piękna, w dodatku ilość Chowańców o tej godzinie mnie wręcz przerażała. Żeby nie włóczyć się bez celu, udałam się do lasu. Kiedy przechodziłam obok tych wszystkich drzew, przypomniał mi się mój sen z dzisiaj. Niezwykły, nie mam pojęcia co Akumy robiły dokładnie tutaj, w lesie obok mojego domu. Ale jakby nie patrzeć, od zawsze miałam bujną wyobraźnię, więc niż też dziwnego, że przyśniło mi się coś tak bardzo absurdalnego. Rozmyślając o swoim śnie, przypomniałam sobie o kulminacyjnym punkcie, czyli o jeziorze. Zazwyczaj nie lubiłam tam chodzić, ale dzisiaj z czystej ciekawości postanowiłam tam zajrzeć. Nigdy nikogo tam nie było, ani Chowańców, zwierząt a tym bardziej bóstw. Zeszłam kamienną ścieżką w dół, która prowadziła idealnie na brzeg jeziora, zeskakując kamień po kamieniu spojrzałam przed siebie. Kiedy zobaczyłam co się tam dzieje, straciłam równowagę i zjechałam po paru ostatnich kamieniach. Mój pisk zwrócił uwagę paru leśnych istot jakimi były jelenie (te tutaj, miały znacznie większe, połyskujące poroża oraz czasami dwie pary oczu – w dalszym ciągu uważam je jednak za urocze), parę ptaków i młoda, czarnowłosa dziewczyna. Stała w wodzie, która sięgała jej w tym momencie może do kostek, a cała leśna zgraja otaczała właśnie ją. Na mój widok uśmiechnęła się promiennie, w tym uśmiechu było coś pięknego (nie myśl o jakimś yuri xdd), pokrzepiającego.
- Witaj – dziewczyna zaczęła głaszcząc jelenia po głowie.
- Witaj – powiedziałam wstając, otrzepałam się z odrobiny kurzu i nieśmiało podeszłam w ich kierunku. 
(Mizuko?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz