Menu

Członkowie

sobota, 30 czerwca 2018

Od Shigeru CD. Akane "Magia słów"


Za jakie grzechy... Stęknął lis w myślach kiedy sytuacja zaczęła wymagać od niego ganiania się z dziewuchą. Fakt, mógł odpuścić, machnąć ręką, a niech sobie biegnie, co go to obchodzi. Jednak za bardzo zależało mu na odzyskaniu kartki, by tak po prostu to zrobić. Nie po to zdecydował się na zapisanie historii by teraz oddać ją walkowerem jakieś bezczelnej dziewczynie, co to nie wiedziała, że nie wtrynia się nosa w cudze rzeczy. Co ona sobie myślała? Że jak znalazła świstek to mogła nim rozporządzać i decydować, kto jest właścicielem?
Więc gonił ją, uważał jednak przy tym by nie skręcić sobie karku na tym nieszczęsnym lodowisku, którym były obecnie ulice i chodniki całego Kami. Nie to co ścigana, ta mknęła na łeb na szyję jakby nie zależało jej na własnym zdrowiu a nawet życiu. Jednocześnie jedynie bycie niską ratowało ją przed wpadnięciem w łapy Shigeru. Lis, pomimo ślizgawki, po paru minutach czuł już się pewnie podczas biegu, więc nie ograniczał się, gdyby chciał mógłby ją nawet wyprzedzić i zajść jej drogę.
Problem był jeden, kiedy miał zamiar to zrobić droga zaczęła ostro biec w dół. Ledwo wyhamował i zatrzymał się, podczas gdy uciekinierka sprawnie zaczęła zjeżdżać na dół po ubitym śniegu. Można było wręcz pomyśleć, że sprytnie się wymknęła z jego rąk i więcej jej nie zobaczy. Białowłosy sam tak prawie stwierdził starając się szybko wyszukać bezpieczniejsze zejście. Cała droga była oblodzona i każdy krok przynosił ryzyko wywalenia się i zjechania na dół, tutaj nawet jego pazury nie dawały stuprocentowego bezpieczeństwa.
- Tasuketeeee! - Podniósł głowę słysząc krzyk, który jak się okazało należał do jasnowłosej dziewczyny. I na ułamek sekundy uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę, że mknie na spotkanie z lodowatą wodą. Jak to mówią? Karma wraca? Mimo dzikiej satysfakcji, jaką dawałoby mu zobaczenie młodej kąpiącej się w potoku zdecydował się na szybki zjazd na dół, jednak nie pozwolił sobie upaść na tyłek, jak to na początku zrobiła blondynka.
W ostatniej chwili znalazł się na dole, wyhamował i zdjął rękawiczkę. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu dziewczyny, która, gdy zdała sobie sprawę, że nie jest jeszcze w wodzie, odwróciła głowę. Widząc jej minę, wyraźnie niezadowoloną z faktu, iż ją trzyma, zwolnił uścisk i prychnął cicho. W milczeniu przyglądał się jak nieporadnie unosi się coraz wyżej i panicznie macha zarówno rękami, jak i nogami. Panikara. To już chyba nie mój problem, pomyślał rozważając, czy może się już oddalić. Nie było mu to jednak dane, bo ledwo zrobił krok, a czyjeś ręce zacisnęły się na jego uszach. Stęknął głośno, sierść natychmiast stanęła mu dęba.
- Puszczaj! - warknął agresywnie, unosząc wzrok do góry.
- To mnie ściągnij! - odpowiedziała w mgnieniu oka.
- Oddawaj kartkę. - Postanowił spróbować wykorzystać tę sytuację, nie miał zamiaru od tak ściągać jej na ziemię.
- Ściągnij mnie do cholery, bo ci urwę ucho! - Kiedy drobne dłonie mocniej zacisnęły się na jego uszach warknął jeszcze głośniej i złapał dziewczynę za przedramię.
Natychmiast spadła na ziemię i pech chciał, że podcięła nieszczęsnego Shigeru. Słowa "Za jakie grzechy" po raz kolejny przemknęły przez jego myśli, kiedy wraz z krnąbrną rozmówczynią wylądował w lodowatej wodzie. Wyskoczył co prawda szybko i wytrzepał futro, na ile mógł to zrobić, jednak niewiele to dało. Z żalem musiał zdjąć z szyi przemoczony do granic możliwości szalik. Chłodny wiatr owiał jego szyję na co odruchowo się skulił. Gah, chyba musi czym prędzej dotrzeć do domu.
- A ty dokąd? - warknął do dziewczyny, która również wylazła już z potoku i ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, jakby już zapomniała, że jeszcze chwilę temu przed nim uciekała.
- Do siebie. Nie będę tu marznąć - odpowiedziała krótko, zdjąwszy z głowy nauszniki. - Ty zresztą też, jeśli chcesz odzyskać tą kartkę.
To powiedziawszy pomachała mu wspomnianym przedmiotem. Warknął cicho i przez chwilę przyglądał się oddalającej sylwetce. Że on niby ma się zachowywać, jak ona mu zagra? O nie, na pewno nie będzie się za nią szwendał.  Dobre sobie, za co się uważała? Nawet jeśli była bóstwem nie miał najmniejszego zamiaru oraz obowiązku jej słuchać. Zmrużył oczy i nerwowo oblizał wargi. Mogła sobie gdzieś tam mieszkać, jednak miał nieodparte wrażenie, że do niego będzie bliżej. W końcu do kawiarni miał raptem pare minut marszu. 
- Zrobimy po mojemu... - mruknął i to powiedziawszy dogonił dziewczynę. 
Zauważył zaskoczenie, które wymalowało się na jej twarzy, gdy zrównał z nią krok. Szybko jednak opanowała emocje i szła z tym samym wyrazem twarzy co na początku. I bardzo dobrze. Gdy uznał, że nie przewiduje z jego strony żadnych gwałtownych ruchów mających na celu odebranie własności klepnął ją dłonią w ramię.
- Hej! - pisnęła spanikowana, gdy jej nogi oderwały się od chodnika i po raz kolejny tego dnia znalazła się w powietrzu.
- Nie wierzgaj - rzucił obojętnie, szybko wciągnąwszy rękawiczkę na rękę. Kiedy to zrobił złapał rozmówczynię za kostkę, co by nie odfrunęła mu za wysoko. Nie chciał teraz jej ganiać i przywracać grawitacji. - Bo puszczę i polecisz w siną dal. A tego raczej byśmy nie chcieli. 
Zdawał sobie sprawę, że wyglądał teraz, jakby prowadził ze sobą żywy balonik, nie obchodziło go to jednak. W inny sposób nie mógł tego rozegrać, dziewczyna na pewno nie zgodziłaby się na pójście do niego. Teraz mógł tam ją po prostu zaciągnąć nawet nie używając siły. Plusy, same plusy. 

Akane? Przepraszam, że takie słabe toto, ale wstyd było krótkie oddać, a nie miałam pomysłu ;3;
Liczba słów:  876

środa, 27 czerwca 2018

Od Niyumi CD Kiyuki'ego "Papierowy żuraw"


   Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, chowając twarz w szyi bóstwa. Dlaczego on musiał poruszyć taki zawstydzający temat? I to akurat teraz? Choć nie byłam pewna, czy jakakolwiek inna chwila byłaby mniej niezręczna i krępująca. W końcu to temat zbliżeń między ludźmi, więc... Z drugiej strony gdzieś z tyłu głowy miałam tą świadomość, że kiedyś padnie takie pytanie, szczególnie jeśli nasza relacja nadal będzie podążała w tą stronę. I choć bałam się, że nie będę umiała tego poprawnie wytłumaczyć, nie potrafiłam, a nawet nie chciałam w żaden sposób tego zmieniać. 
   Zażądałam, żeby odstawił mnie na ziemię, bo dobrze wiedziałam, że oboje jesteśmy wyczerpani ostatnimi wydarzeniami, które nas spotkały. Ostatnia potyczka z akumami, rozwiązanie paktu, Kuroki... To wszystko naprawdę nas zmęczyło. Ale nie w sensie fizycznym, choć tak także byliśmy osłabieni. Chodziło o zmęczenie, którego sen nie mógł zniwelować. Zmęczenie, które dotyczyło życia. 
   Ciepła ręka, która wylądowała na mojej głowie w jednej chwili odgoniła ode mnie wszystkie te myśli, które nie były zbyt przyjemnie. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się, widząc łagodny wyraz twarzy czarnowłosego. Trochę gryzło się to z czerwonymi tęczówkami, które na mnie spoglądały z góry, jednak świadomość, że za nimi stoi Kiyuki a nie Kuroki, rekompensowała to. Zamachałam lekko ogonem zadowolona i w tym samym momencie w mojej głowie pojawiła się jedno ważne pytanie. Rzecz, od której zaczęło się wszystko sypać; przyczyna całego tego zamieszania, nieporozumienia i ostatecznej katastrofy. Która minęła nas o włos? A może właśnie nie...?
 - Kiyuki...? - Zaczęłam, odsuwając się o krok od boga, by widzieć go całego, a nie tylko jego twarz. Przechylił lekko głowę w bok, nie zmieniając mimiki i uważniej mi się przyjrzał. - Nie chcę, żeby to się powtórzyło... To wszystko zaczęło się od tego, że ukryliśmy przed sobą pewne fakty i dlatego... - Owinęłam ogon wokół prawego uda. A co jeśli się nie zgodzi? Jeśli mnie wyśmieje? Wzięłam głębszy wdech  - Dlatego chciałabym, żebyśmy sobie obiecali, że od teraz będziemy sobie mówić o wszystkim... O tym co naprawdę ważne i o błahostkach też... 
 - Byłoby to dobre rozwiązanie. Nie mam nic przeciwko temu - Uśmiechnął się delikatnie patrząc na mnie z wyraźnym uczuciem i zaufaniem. Po chwili jednak wyciągnął dłoń w moją stronę z wyciągniętym małym palcem - Tak się chyba składa obietnice, prawda? - Przechylił głowę zaciekawiony na bok, jakby nie był do końca pewien swoich słów. 

 - Hai. - Skinęłam głową i również uniosłam dłoń z wyprostowanym małym paluszkiem. Przysunął rękę jeszcze bardziej w moją stronę, tak byśmy mogli uścisnąć się wzajemnie i w ten sposób złożyć obietnicę. 

   Niby niewinny gest, a jednak dzięki niemu poczułam się odrobinę pewniej, jeśli chodzi o przyszłość. Los mógł nam spłatać różne figle, wrzucić nas na zupełnie odmienne tory, ale skoro obiecaliśmy sobie mówić o wszystkim, to nawet jeśli spotkałoby nas coś złego, będziemy mieli siebie nawzajem. Obok będzie stała osoba, na której możemy bezgranicznie polegać, która zawsze złapie nas nim zupełnie upadniemy. 
   Uśmiechnęłam się szerzej i skinęłam głową, machając ogonem za plecami. Uszy wróciły do swojego pierwotnego stanu, przynajmniej do momentu, w którym Kiyuki ponownie mnie nie pogłaskał, przygniatając je nieco. 

~*~

   Światło księżyca wpadało do pomieszczenia przez uchylone okno, rozpraszając ciemność jaka w nim zapanowała po zajściu słońca. Oboje ze Sprawiedliwością leżeliśmy na posłaniu, na wpół przykryci i rozmawialiśmy po cichu, tak jakby każdy głośniejszy dźwięk mógł obudzić jakieś straszne potwory czyhające w ciemnych zakamarkach. Przez większość czasu śmialiśmy się, tak jakby ostatnie wydarzenia w ogóle nie miały miejsca, a z naszą dwójką wszystko było w jak najlepszym porządku, a jednak najlepszym porządku. Ale gdyby się lepiej przysłuchać naszym głosom, to dało się w nich wyczuć tą niepewność, to oczekiwanie na powrót Kuroki'ego, który przecież kiedyś musiał nastąpić i było to bardziej niż pewne. 
   Leżałam na boku z jedną ręką spoczywającą na otulonej bandażami klatce piersiowej bóstwa. Co chwila zaczepiałam delikatnie o sterczącą krawędź materiału, kiedy gładziłam jego skórę, przysłuchując się zmyślonej historii o żurawiach i małym chłopcu, który chciał latać jak one. Od czego właściwie zaczęła się ta opowieść? Jak temat zszedł na nią, przecież zaczynaliśmy od tematu jabłek, które schowane w skrzynkach nadal stały w jednym z pokoi. Rozmowy to jednak część świata, która nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. 
   W momencie kiedy w opowieści Yuki'ego pojawił sie motyw zamarzającej wody, coś sobie uświadomiłam. Jeden mało istotny fakt, który umknął mojej uwadze pośród całej tej radości z odzyskania mojego bóstwa. Uniosłam się nieco na posłaniu i uważnie przyjrzałam własnej dłoni, która jeszcze ułamek sekundy temu pieściła ciało czarnowłosego. Ostrożnie zgięłam wszystkie palce po kolei, sprawdzając czy w ogóle mogę nimi ruszać. Mogłam, a co lepsze - nie bolało mnie to ani trochę. A przecież jeszcze wczoraj były zupełnie zmrożone... 
 - Niyumi? - Dopiero za trzecim razem mężczyźnie udało się zwrócić na siebie moją uwagę. Przesunęłam zdziwione spojrzenie szeroko otwartych oczu na niego, mrugając kilkukrotnie. Dopiero po chwili zrozumiałam, że zupełnie olałam jego i jego historię, przez co położyłam uszy po sobie. 
 - Sumimasen... - Mruknęłam, różowiejąc lekko na policzkach. 
 - Coś się stało? - Przechylił głowę na bok, co sprawiło, że pasmo ciemnych włosów zsunęło mu się na oczy. Zaśmiałam się cicho i sięgnęłam dłonią w górę, by je odgarnąć. 
 - Moje ciało wraca do normy. - Uśmiechnęłam się łagodnie, co szybko zostało odwzajemnione, po czym Sprawiedliwość przeniosła spojrzenie czerwonych tęczówek na moją dłoń. Złapał ją delikatnie i obniżył na wysokość własnych ust, które po chwili musnęły moją skórę. Przełknęłam ślinę nieco nerwowo, uważnie obserwując poczynania bóstwa, który chyba nie do końca zdawał sobie sprawę ze znaczenia takich gestów. A może jednak...?
 - Nie do końca rozumiem to wszystko. - Zaczął, a ja zaciekawiona zastrzygłam uszami. - Moje myśli, to co ludzie robią w takich sytuacjach... Ale cieszę się, że jesteś cała. 
   Przez chwilę patrzyłam na niego, nie do końca rozumiejąc skąd mu sie wzięły nagle takie przemyślenia, ale ostatecznie odpuściłam. W końcu to był Kiyuki, a to tłumaczyło się samo przez się. Posłałam mu promienny uśmiech, uderzając lekko ogonem w podłogę za sobą i skinęłam głową, dając mu znak, że rozumiem. 

~*~

   Tuż po przebudzeniu puste miejsce obok mnie powiedziało mi, że coś jest nie tak. Oczywiście, bo gdyby było dobrze dłużej niż kilka godzin, to byłoby święto, co? Potrząsnęłam głową, odpędzając resztki snu i wygrzebałam się z ciepłej pościeli, pozwalając, by poranne powietrze schłodzone dodatkowo całonocnym wietrzeniem otuliło nagie części mojego ciała. Ubrałam pierwszą koszulkę, jaką miałam pod ręką i na palcach opuściłam swój pokój, czujnie rozglądając się po całej świątyni. 
   Prawdopodobieństwo, że Kiyuki wstał wcześniej było spore, ale w takim wypadku słyszałabym go gdzieś w budynku, a panowała kompletna cisza. I właśnie ta cisza martwiła mnie najbardziej. Dobrze wiedziałam kto lubił ciszę i wcale mi się to nie podobało. Kierowana jakimś dziwnym przeczuciem ruszyłam do kuchni, zaciskając palce na guziczkach od białej koszuli, którą miałam na sobie. Nie chciałam, bardzo nie chciałam, żeby moje obawy się ziściły. 
   Ale sam widok pozy w jakiej siedział mężczyzna rozwiał niemal całą moją nadzieję. Stałam w przejściu, a ciemna postać siedziała do mnie plecami, choć z pewnością wiedziała o mojej obecności. Mimo to raczej zamierzał obdarzyć mnie jakimkolwiek spojrzeniem, dlatego, by spopielić już absolutnie wszystkie resztki nadziei, zapytałam. 
 - Kiyuki...? - Oczywiście moje słowa zostały zupełnie olane, a Kuroki jedynie ziewnął, jakby miniona noc wcale nie pozwoliła mu sie wyspać. 
   Wzięłam głęboki wdech, zaciskając dłonie w pieści. Nie mogłam odpuścić, musiałam coś zrobić. Coś co zwróciłoby uwagę czarnego bóstwa na moją osobę, żebym mogła powiedzieć cokolwiek co do niego naprawdę dotrze i odzyskać Yuki'ego już na stałe. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i zbliżyłam do mężczyzny, przytulając się do jego pleców. Reakcja w postaci warknięcia była natychmiastowa, a mordercze spojrzenie, którym mnie obdarzył, mogłoby ściąć z nóg. 
 - Kuroki, jesteś częścią Kiyuki'ego. - Powiedziałam, przytulając się do niego jeszcze mocniej. - Żadne z was nie istnieje bez drugiego, jesteście jednością... - Odsunęłam się od niego i stanęłam tuż przed nim, przysłaniając widok na okno, co niezbyt się spodobało mojemu słuchaczowi. Uniosłam głowę wyżej i popatrzyłam wprost na niego z determinacją w oczach. - Więc skoro kocham Kiyuki'ego... To ciebie także, Kuroki. - Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować lub może raczej właśnie nie zareagować na moje słowa, pochyliłam się w jego stronę i złączyłam nasze usta w pocałunku. Jednocześnie spięłam niektóre z mięśni, gotowa na przyjęcie ciosu ze strony czarnowłosego. 

<Yukiś?>
Słów 1368

niedziela, 24 czerwca 2018

Od Shigeru CD Williama "Zachować milczenie"


   Irytujący, tak z początku podsumowywał chłopaka Shigeru. Za dużo gadał, za bardzo podkreślał swoją elegancję. W mniemaniu mężczyzny zachowywał się jakby szukał atencji. Albo naprawdę nic nie rozumiał w tym pokręconym świecie. Tak też mogło być, wydawało się, że kompletnie nie rozumie, dlaczego spotkał człowieka z uszami i lisim ogonem. Jednak to już nie był interes złotookiego, on chciał tylko, by jego polanka znów należała tylko do niego. Co go mógł obchodzić dzieciak, który dopiero pojawił się w Kami. Sam powinien nauczyć się tu sobie radzić, nie było tu nianiek do pomocy. Bogowie dali ci szansę to ją wykorzystaj, sam, bez czyjejś pomocy.
   Jednak z czasem ta szczera opinia zmieniła się. Teraz chłopak zasługiwał na tytuł debila. I lis nie miał, co do tego żadnych wątpliwości. Zwłaszcza, że właśnie w tym momencie zostali skuci razem, choć uszasty nie miał z tym nic wspólnego. A próby oswobodzenia się chłopaka potwierdziły obawy, że pozbycie się żelastwa nie będzie takie łatwe.
   A powiedział, że nie opłaca się ruszać akumy jak nie atakuje. Poleciałaby sobie dalej ciesząc się życiem, a oni cieszyliby się wolnością. Ale nie, młodociany poszukiwacz atencji musiał dać się porwać wirowi walki. Lis nie wnikał, co ten sobie wyobrażał. Marzył o chwale i nagrodach za zabicie tego małego stwora? Dobre sobie, nie w tym świecie. Momentami dało się odnieść wrażenie, że ludzi świat powinien być drugą szansą, nie ten. Jak gnojek chciał walczyć, to powinien najpierw poćwiczyć machanie tym marnym ostrzem, a nie od razu rzucać się z motyką na słońce, bo a nuż się uda.
   Jak tak teraz o tym myślał, to mógł się zmyć z miejsca wydarzenia, gdy tylko zobaczył, że młody chce bojować. Wtedy nie zostałby w to wmieszany i nie byłby połączony z tym chodzącym nieszczęściem łańcuchem. Albo by skuło zielonookiego z samym sobą, jak więźnia albo z jakimś drzewem. Lisowi by to nie przeszkadzało, sam się prosił o taką niespodziankę, kara powinna być tylko jego. Za jakie grzechy chowańca też w to wmieszano? Co, miał robić wbrew swojej woli za jakiś głos sumienia bądź przedszkolankę, dla nowego, jak mniemał, oręża? A niech se bóstwo znajdzie i się uczy.
   Kiedy dzieciak po raz kolejny pociągnął za łańcuch i uderzył go kataną, jakby w nadziei, że ten się przerwie, Shigeru warknął głośno w ramach ostrzeżenia. 
 - No i co szarpiesz? - parsknął agresywnie i podniósł się z trawy. - Przecież widzisz, że nic to nie daje. A to ostrze schowaj, bo sobie rękę utniesz albo co gorsza mi.
 - Przynajmniej próbuję coś zrobić - odpalił dzieciak nie dając się zastraszyć i ponownie spróbował szarpnąć łańcuch. - Nie leżę sobie na trawie jakby gdyby nic, gdy obok mnie znajduje się coś niebezpiecznego. 
 - Powiedziałem ci, zostaw to dzieciaku - warknął lis i w mgnieniu oka złapał blondyna za nadgarstki, by je unieruchomić. - Narobiłeś bigosu to nie pogarszaj sprawy, bo nie ręczę za siebie. Jakbyś sobie również poleżał, to nie miałbyś tego żelastwa na nadgarstku i wszyscy byliby szczęśliwi. 
 - To co z tym zrobisz? Nie da się tego przerwać.
 - Na pewno nie będę szarpał jak ostatni debil w nadziei, że pęknie jak gałązka. - Lis spojrzał w niebo ściągając rękawiczkę z prawej dłoni. - Jak już jesteś nowym w tym świecie, to powinieneś wiedzieć, że nieznanego się nie rusza. Zwłaszcza jak się nie ma umiejętności, by sobie poradzić.
   Chłopak nie odpowiedział, ale odwrócił wzrok. Pięknie, mruknął Shigeru w myślach, chyba się obraził. I bardzo dobrze, nie będzie gadał za dużo. Tylko tego brakowało, by nawijał jak najęty czy coś. Białowłosy sam nie do końca wiedział, jak zaradzić ich problemowi
 - Masz nie krzyczeć - rzucił krótko i nim chłopak jakkolwiek zareagował klepnął go w ramię, potem dotknął siebie i łańcuch ich łączący. 
   Powoli wznieśli się w powietrze, złotooki od razu skierował się w stronę miasta. Na ten moment jego jedynym planem było spytanie kilku bardziej doświadczonych chowańców o akumy i przypadki takie, jak ten, który postanowił połączyć go z nowym mieszkańcem tego świata. 

William?
Liczba słów: 656

sobota, 23 czerwca 2018

Od Higeki'ego Do Nao "Chwila ciszy"

        Zadanie, jakie dał Higekiemu Najwyższy było ciężkie. Ratowanie ludzi z katastrof wymagało od niego żelaznej siły woli, sprytu i sprawnego działania, nie mówiąc już o tym, że mimo bycia bogiem Higeki mógł zginąć, a o to było bardzo łatwo, jeśli ktoś pakował się w sam środek szalejącego żywiołu. Do wszystkiego tego mężczyzna był już raczej przyzwyczajony i nie narzekał, jednak była jedna taka rzecz, która zawsze sprawiała mu przykrość i wprawiała w bardzo zły nastrój.
Niewdzięczność.
Na dodatek zdarzało się to coraz częściej – ludzie nie doceniali tego, ile szczęścia i boskiej pomocy otrzymali, a zamiast tego irytowali się na najmniejszą niewygodę. Co z tego, że nie zginąłeś w wypadku drogowym, jeśli cały samochód nadaje się tylko do kasacji? Jak można cieszyć się z ocalenia własnego życia, skoro teraz trzeba było iść na komisariat policji i zeznawać, kto brał udział w napadzie na bank? Widać zmieniające się czasy i coraz większa wygoda i bezpieczeństwo sprawiały, że śmiertelnicy nie tylko zatracili umiejętność cieszenia się z małych rzeczy. Nie potrafili się już cieszyć też z tych dużych i każde odejście od “idealnego życia” było dla nich nie do zniesienia.
Higeki słyszał, że gdzieś w Kami no Jigen znaleźć można chowańca obdarzonego niezwykłą umiejętnością uspokajania cudzych emocji. Bóg katastrof nie wiedział do końca, na czym to polegało i jaki tak naprawdę będzie efekt końcowy, ale chciał skorzystać z tego typu pomocy. Irytacja i poczucie niesprawiedliwości nie dawały mu niemalże spać i kompletnie go rozbijały psychicznie, a na to nie mógł sobie pozwolić. Jeśli miał wykonywać swoje obowiązki, musiał być w pełni sił.
Mężczyzna po raz ostatni zerknął na kartkę, potem na budynek przed sobą i w końcu schował kartkę do rękawa kimona. Tak, to było tutaj, udało mu się trafić bezbłędnie – to tu mieszkał ów chowaniec. Dom był położony w jednej z dzielnic na obrzeżu krainy, gdzie było cicho i spokojnie, i gdzie znajdowały się głównie niskie domy mieszkalne. Stąd blisko było do parku miejskiego, a także do położonego na zachodnim krańcu Kami no Jigen lasu. Idealne miejsce dla lubiących kontakt z przyrodą samotników. Sam dom utrzymany był w tradycyjnym, japońskim stylu, który w przeciwieństwie do europejskich domów, jawił się w oczach Higekiego jako ostoja spokoju i naturalności. Tak, to musiało być to miejsce – nie tylko adres się zgadzał, ale i styl pasował do tego, co bóg usłyszał o chowańcu. Zastanawiał się tylko, co inni mieli na myśli mówiąc, że “wygląda jak jeleń”...?
         Higeki podszedł, podniósł dłoń i zastukał do drzwi mając nadzieję, że zastanie gospodarza w domu.

Słów 417

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Higekiego "Cień przeszłości"

Gennosuke szedł przez miasto sprężystym krokiem, a sakiewka zawierająca całe ryo przyjemnie ciążyła mu w rękawie. Wypłata za ochronę kupieckiej karawany w trakcie podróży przez pół Japonii była naprawdę pokaźna i tylko czekała na przepuszczenie jej w całości na uciechy. Ronin już dawno nie był aż tak bogaty i musiał zastanowić się, od czego w ogóle zacząć, doszedł jednak do wniosku, że takie zastanawianie się to bardzo miła rozrywka i mógłby to robić cały dzień.

Było dość wcześnie, więc nie miał co liczyć na radości dzielnicy czerwonych latarni, ale w sumie nawet nie chciał od tego zaczynać. Burczący brzuch i obolałe nogi przypomniały mu, że czas najwyższy na ciepły posiłek i odpoczynek w gorącej łaźni, toteż ronin skierował swoje kroki do najbliższej gospody.

Ledwie zdążył zająć miejsce, a już podeszła do niego miła, uśmiechnięta dziewczyna proponując gorącą herbatę zanim poda mu posiłek – ludzie z Edo naprawdę wiedzieli, jak się robi interesy i jak zająć się klientem – i już po chwili ronin czekał na jedzenie popijając wprawnie przygotowaną herbatę. Był tak szczęśliwy, że doprawdy nic nie było w stanie zniszczyć jego nastroju.

Ten moment absolutnie błogiego spokoju postanowił wybrać sobie tutejszy kot, by wskoczyć mu na stół i zaczął prychać. Gennosuke drgnął zaskoczony, cudem nie oblewając się herbatą. Był tak rozluźniony i niemal rozleniwiony, że nawet instynktownie nie chwycił za miecz. W okamgnieniu przy jego stoliku znalazła się ta sama dziewczyna, jednocześnie przepraszając go za wybryki zwierzaka i próbując przegonić kota ze stołu za pomocą ścierki. Ronin tylko się roześmiał i machnął ręką.

– Nic się nie stało. Widać ma dzisiaj gorszy dzień.

– Najmocniej pana przepraszam, zazwyczaj się tak nie zachowuje... – Dziewczyna podeszła od drugiej strony stołu i machnęła ścierką na kota, ten jednak tylko odskoczył z wrodzoną, kocią zwinnością, a następnie wyprężył grzbiet i tym razem zaczął już miauczeć. – Zazwyczaj śpi i nawet nie potrafi niczego upolować! Co za uparty kocur... Psik!

Kot ewidentnie nic sobie nie robił z wysiłków dziewczyny, a stolik Gennosuke stał się nagle centrum zainteresowania, gdy coraz więcej klientów odwracało się w stronę drącego się zwierzęcia. W pewnym momencie kot znieruchomiał, a potem jak na komendę pomknął w stronę wyjścia z karczmy i uciekł gdzieś na podwórko.

– O, widać mu się znudziło – Gennosuke wzruszył ramionami, śmiejąc się trochę z zabawnej sytuacji. 

– Odbiło mu na stare lata – parsknęła dziewczyna, a następnie ponownie ukłoniła się roninowi. – Jeszcze raz przepraszam za tego nicponia. On zazwyczaj nawet nie rusza się bez przyczyny, a co dopiero... Ach!

Nie dane jej było dokończyć wypowiedzi, gdy nagle zatrzęsła się ziemia.

Wstrząs był na tyle gwałtowny, że Gennosuke po prostu runął na twarz, a kubek z herbatą wyleciał z jego ręki. Spokojna do tej pory ziemia zmieniła się w jednej chwili w spłoszonego rumaka, który ze wszystkich sił próbował zrzucić swojego jeźdźca, a ronin mógł tylko leżeć plackiem, nie mając żadnej nadziei, że będzie w stanie w ogóle wstać. Wokół niego rozpętało się piekło – na początku usłyszał trzask tłuczonych naczyń, a potem były już tylko pełne paniki krzyki innych ludzi. Dziewczyna, z którą właśnie rozmawiał po prostu gdzieś zniknęła, rzucona między stoliki jak szmaciana kukła. I gdy wydawało się, że gorzej już nie będzie, z ogłuszającym trzaskiem runął dach. 

Gennosuke poczuł, jak przywalają go ciężkie belki stropowe, a dachówki rozbijają się gdzieś z boku. W jednej chwili trzęsienie ziemi ustało, jednak ronin nie był w stanie się ruszyć i wstać. Jedna z belek przygniatała jego tułów, druga blokowała nogi i mimo wysiłków, Gennosuke nie mógł poruszyć żadnej z nich. Nawet nie do końca widział, co się wokół niego dzieje, bo zawalony strop kompletnie go przysypał. Słyszał jednak krzyki ludzi gdzieś wokół i czuł zapach spalenizny. Pożar... Pożary zawsze towarzyszyły trzęsieniom ziemi i pochłaniały to, czego trzęsienie ziemi nie zdołało zniszczyć. Ronin uświadomił sobie, że jeśli szybko nie uda mu się wydostać, ogień może zająć rumowisko, w którym się znajdował, a wtedy po prostu spłonie żywcem. 

Nie, to nie może się tak skończyć! Nie mogę tak zginąć! Bogowie, nie... Pomocy! 

***

Gryzący dym powoli wypełniał pomieszczenie.

– Dziadku, musisz wstać! – zawołał mały Taro, usiłując jakoś podnieść starszego mężczyznę, jednak sześcioletnie dziecko było o wiele za słabe, by dźwignąć z podłogi dorosłego ze zwichniętą nogą. Chociaż obojgu udało się jakoś uniknąć śmiertelnych obrażeń podczas trzęsienia ziemi, pożar który wybuchł dwa budynki dalej rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie i groził, że wkrótce pochłonie również ich skromny dom. Taro nie zamierzał się poddać i teraz z całej siły starał się wydostać dziadka z budynku, to ciągnąc go za poły kimona, to próbując go jakoś podeprzeć.

Dziadek był dla niego całym światem, chociaż nie łączyły ich żadne więzy krwi. Gdy ojciec Taro trafił do więzienia za długi, matka nie była w stanie znieść tej hańby i postanowiła odebrać życie sobie i dziecku. Rzuciła się z mostu do rzeki, a nasiąknięte wodą ciężkie kimono pociągnęło ją prosto na jej dno. Taro nie potrafił pływać i podzieliłby jej los, gdyby nie starszy mężczyzna, który bez namysłu rzucił się w lodowate odmęty i wyciągnął krztuszącego się, łkającego dzieciaka. Chłopiec był wtedy bardzo mały, ale wspomnienie zamykającej się wokół niego ciemności, przejmującego chłodu, który wdzierał się do płuc i braku nadziei na ratunek zostało z nim do tej pory. Od tamtego czasu Taro mieszkał ze swoim przybranym dziadkiem, a obrazy surowej, okrutnej matki i wiecznie pijanego ojca powoli ulatywały z jego głowy, zastąpione przez baśnie opowiadane przez dziadka i czas, który spędzał na radosnej zabawie z nim. 

– Taro, posłuchaj mnie. Musisz iść sam – powiedział spokojnie mężczyzna, patrząc wnukowi stanowczo w oczy. Był zdecydowany i pogodzony z losem, i jeśli to miałoby ochronić Taro, był gotów zginąć w płomieniach i tysiąc razy. Miał dobre życie i gdyby mógł przeżyć je jeszcze raz, nie zmieniłby niczego. Dziecko przez chwilę patrzyło na niego nie rozumiejąc, a gdy sens jego słów w końcu dotarł, Taro pierwszy raz sprzeciwił się dziadkowi.

– Nigdy! – zawołał z mocą. – Idziemy razem albo wcale!

– Nie mogę wstać, Taro. Tak musi być. Pójdziesz teraz...

– Nie! Nie, nie nie...

– ... pójdziesz sam na nabrzeże...

– Nie, nienienienie...

– ... i nie będziesz oglądał się za siebie.

Taro wybuchł płaczem i objął starszego mężczyznę, a łzy po prostu lały się z jego oczu. Nie był w stanie pojąć okrutnego losu, który odbierał mu najważniejszą osobę w życiu.

Tylko nie dziadek, tylko nie dziadek! Błagam, bogowie, pomóżcie!

***

Sadako miała wrażenie, że jej płuca płoną żywym ogniem, a gdy dotarła na nabrzeże, niemalże upadła z wycieńczenia i ulgi. Razem z nią dobiegła tam również matka i ojciec, który na własnych rękach niósł jej młodszych braci. Chłopcy mieli oczy wręcz okrągłe ze strachu, a gdy rosły mężczyzna próbował postawić ich z powrotem na ziemi, ich zaciśnięte na jego kimonie dłonie nie były w stanie się otworzyć. Matka uklęknęła przy nich i zaczęła mówić spokojnym głosem, chociaż sama ledwo łapała oddech po tej szaleńczej gonitwie.

– Już dobrze… Wszystko w porządku… Stań sam… Możesz puścić tatę… Właśnie tak… Już dobrze, już dobrze…

Ojciec dyszał ciężko jak miech kowalski, a po jego nosie spływały strużki potu zmieszane z krwią. Gdy walił się ich dom, mężczyzna osłonił żonę własnym ciałem i spadająca dachówka rozcięła mu czoło. 

– Sadako, weź na chwilę chłopców.

Dziewczyna otoczyła ramionami roztrzęsione dzieci i zaczęła głaskać je uspokajająco po głowach. Matka wyciągnęła z rękawa chusteczkę – chociaż w trakcie ucieczki zgubiła spinające jej włosy kanzashi i teraz każde pasmo wydawało się żyć własnym życiem, chusteczka była starannie złożona i idealnie biała. Kobieta uklęknęła przy swoim mężu i bez słowa zaczęła wycierać z jego twarzy i czoła krew, a następnie obwiązała mu głowę materiałem, tworząc prowizoryczny opatrunek.

Całej rodzinie Sadako udało się uciec z ogarniętego pożarem miasta, ale z warsztatu i domu pewnie nic nie zostało. Zostali kompletnie sami i bez grosza. Nie mogli też już pewnie liczyć nawet na pomoc sąsiadów – oni sami będą przecież potrzebowali pomocy przy odbudowie własnych domów. O ile oczywiście udało im się przeżyć.

Na nabrzeżu było coraz więcej osób – każdy starał się znaleźć blisko wody licząc na to, że ocean ochroni go przed szalejącą pożogą. Wielu było rannych i prawie wszyscy zanosili się kaszlem – czarny, gryzący dym spowił już ulice sprawiając, że piękne Edo w okamgnieniu stało się piekłem na ziemi. Jak to było w ogóle możliwe, by w tak krótkim czasie wszystko zostało kompletnie zniszczone? Sadako poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po części były to łzy smutku i straty, po części ulgi, a po części dym po prostu gryzł ją w oczy. Dziewczyna przetarła twarz rękawem, rozsmarowując na niej resztki sadzy, a potem popatrzyła w stronę oceanu, jednak jej załzawione oczy nie dostrzegły niepozornej, szarej linii tuż nad horyzontem. Linii, która zwiastowała nadejście fali tsunami zdolnej zrównać z ziemią resztki tego, czego nie zniszczyło trzęsienie ziemi i nie strawił ogień.

Bogowie, niech to już będzie koniec. Niech już wszyscy będą bezpieczni.

***

– Obudź się.

Łagodny głos rozproszył wieczną ciemność, która go otaczała i wyrwał go z bezimiennej pustki, której był częścią. Ogarnęło go uczucie, którego nie potrafił nazwać, ale było nowe i kompletnie odmienne od wszystkiego, co do tej pory znał. Istnienie. Bycie czymś. A może raczej kimś.

– Otwórz oczy. 

Początkowo nie rozumiał światła i kształtów, które ujrzał, ale jego nowopowstała forma szybko sobie z tym radziła. Zamrugał kilka razy, a jego wzrok błądził przez chwilę wokół, dopóki nie zogniskował się na czyjejś twarzy.

– Wstań.

Poruszył się, początkowo niemrawo i chaotycznie. Jego umysł pracował szybko, by zinterpretować nowe bodźce. Czuł pod plecami szorstkie tatami, które lekko uginało się pod nim gdy starał się unieść na łokciach. Przewrócił się na bok, a potem podparł dłońmi, starając się jakoś podnieść. Zachwiał się i kilka razy stracił równowagę, ale w końcu udało mu się wyprostować i spojrzeć w oczy temu, który go przywołał.

– Higeki.

Poczuł, jak to słowo, które od teraz miało na zawsze być jego imieniem, do reszty zrywa jego połączenie z niebytem. Określało go, przydzielało mu miejsce w wiecznie zmieniającej się rzeczywistości i wskazywało drogę, którą miał podążać aż do skończenia świata. Jego ciało nie przypominało już nieokreślonej do końca, ludzkiej formy – teraz miał już  rysy twarzy, miał ciemne włosy i piękne, niebieskie kimono, które pozwalało rozpoznać go z daleka. Istota stojąca przed nim obdarzyła go ciepłym, pełnym zadowolenia i dumy uśmiechem, a następnie w jej dłoni pojawiło się złote kanzashi. Mężczyzna wpiął je we włosy swojego najnowszego dzieła i pokiwał głową z uznaniem. Tak, teraz było idealnie.

– Będziesz chronił ludzi przed najgorszym, co może ich spotkać. Przed utratą tego, co dla nich najcenniejsze, przed gniewem przyrody i przed nimi samymi. Będziesz niczym mur pomiędzy moimi dziećmi i katastrofami. Będziesz bogiem, którego imienia ludzie będą wzywali w obliczu najcięższej próby, kiedy nie będzie już żadnej nadziei.

Higeki przekrzywił głowę, nie rozumiejąc do końca. Zadanie wydawało mu się kompletnie abstrakcyjne i na pewno przerastało jego możliwości. 

– Ale jak? Jestem tylko jeden, nie będę w stanie nikogo ochronić, nie mam dość sił…

– Nie bój się. Wsłuchaj się w głos swojego serca, a usłyszych modlitwy twoich pierwszych wyznawców. Będziesz wiedział, jakie niebezpieczeństwo im grozi i wtedy będziesz mógł temu zaradzić. Nie będziesz miał jeszcze mocy, by uciszyć trzęsienie ziemi lub zawrócić nadciągający monsun, ale dam ci spryt i wiedzę, które sprawią, że w chwili próby będziesz wiedział, co masz robić.

– Czy to znaczy, że kiedyś będę w stanie to zrobić? Panować nad przyrodą?

Drugi mężczyzna uśmiechnął się tylko enigmatycznie, a uśmiech ten mógł oznaczać wszystko.

– Może kiedyś ci się to uda, jeśli zaskarbisz sobie wdzięczność wielu śmiertelników. Ale do tego jeszcze daleka droga i u jej kresu możesz zauważyć, że taka moc wcale nie jest ci potrzebna.

Higeki uniósł brwi kompletnie nie rozumiejąc, jak kiedykolwiek mógłby uznać moc panowania nad przyrodą za nieprzydatną – przecież w ten sposób mógłby zapobiec każdej katastrofie, jednak postanowił nie dopytywać się dalej i zaufać niezwykłemu mężczyźnie, który powołał go do istnienia.

– Nie martw się, że jesteś sam. W przyszłości się to zmieni. Jestem pewien, że w końcu znajdziesz sobie towarzysza w postaci jednego z moich innych dzieci, chowańców. Są takie urocze… – Mężczyzna rozmarzył się na chwilę, ewidentnie dumny ze swojej kreacji, ale zaraz wrócił do tematu. – Teraz wsłuchaj się w swoje serce. Usłysz wołanie tych, którzy cię potrzebują.

Nowostworzony bóg niepewnie przestąpił z nogi na nogę, a potem zamknął oczy i instynktownie położył dłoń na sercu.

“Ratunku!”

Higeki gwałtownie otworzył oczy i prawie stracił równowagę, gdy krzyk rozpaczy niemalże rozdarł mu uszy, chociaż słyszał go tylko on w swojej własnej głowie. Więc to tak będą wyglądały modlitwy skierowane do niego? Mężczyzna odetchnął głęboko, godząc się z losem, a potem popatrzył na swojego stwórcę stanowczo.

– Muszę tam iść. Moi wierni mnie potrzebują – powiedział z mocą, wywołując pełen zadowolenia uśmiech na twarzy drugiego mężczyzny. 

– Właśnie na taką odpowiedź liczyłem. Doskonale. Spiesz się, bo nie ma już czasu. – To mówiąc dotknął czoła Higekiego, a świat wokół zawirował w rozbłysku wielobarwnego światła.

***

Gennosuke krztusił się i kasłał, ale ani na chwilę nie przestał wiercić się i napierać na przygniatające go belki. Opadał z sił, jednak uparcie starał się wydostać z rumowiska. Nie, nie zginie w ten sposób! To była najgorsza śmierć, jaką mógł sobie wyobrazić, a miał jeszcze tyle planów – chciał znów mieć pana, dobrego i honorowego. Takiego, za którego warto zginąć w bitwie. Tak, jeśli ginąć, to tylko z mieczem w dłoni i z ręki godnego przeciwnika! A tymczasem los skazywał go na powolną agonię pod ciężarem połamanych belek stropowych – będzie po prostu kolejnymi bezimiennymi szczątkami, których nikt nie będzie w stanie zidentyfikować i pochować. Jego prochy wylądują w zbiorowej mogile wraz z żebrakami i chorymi. Ronin ryknął w bezsilnej furii i ze zdwojoną mocą naparł na przeklętą belkę, ta jednak nie poruszyła się ani o włos.

 Nagle coś w rumowisku się poruszyło. Ktoś z zewnątrz odwalił chyba kawałek dachu i Gennosuke zobaczył nad sobą czyjąś twarz. 

 – Pomóż mi! – zawołał do nieznajomego. Ten na moment zniknął mu z pola widzenia, a potem ronin bardziej poczuł, niż zauważył, że mężczyzna odwala kolejne kawałki zniszczonego dachu.

 – Zaprzyj się o belkę! – Usłyszał i zrobił dokładnie to, co ów nieznajomy mu kazał. – I na trzy! Raz, dwa… Trzy!

 Obaj mężczyźni naparli na kawał drewna, a belka jakimś cudem zaczęła się unosić, uwalniając przygwożdżonego ronina. Gennosuke instynktownie zaczął się wiercić i czołgać, sukcesywnie wydostając się spod rumowiska, aż w końcu znalazł się na powierzchni, dysząc ciężko. Nie dane mu było jednak odpocząć. Nieznajomy chwycił go za kołnierz i jednym ruchem postawił na nogi, jakby ronin był drewnianą laleczką.

 – Jesteś cały? Bardzo dobrze. Pomożesz mi z innymi.

Gennosuke pierwszy raz spojrzał dokładnie w oczy swojego wybawcy i ujrzał tam tyle mocy, determinacji i nieugiętej siły woli, że jego własne marzenia o śmierci z ręki godnego przeciwnika wydały mu się małe i nic nie znaczące. Cała postać drugiego samuraja (ronin od razu zauważył daisho przy jego pasie) emanowała siłą i dostojeństwem, jakby był on ponad zwykłymi śmiertelnikami. 

– No dalej, nie stój tak! Rusz się!

Ronin pokiwał tylko głową i podążył za mężczyzną, by ratować innych. W jakiś sposób wykonywanie jego rozkazów wydawało mu się tak bardzo naturalne, jakby po to się właśnie urodził. 

***

Taro wręcz zanosił się kaszlem, ale chociaż dziadek niemal siłą go od siebie odpychał, chłopiec uparcie trzymał się jego kimona i nie zamierzał nigdzie iść. Ogień wdarł się już do pomieszczenia i niewielki pokój przypominał rozgrzany do czerwoności piec. Nie było czym oddychać, a po twarzy starszego mężczyzny spływały strugi potu. Drzwi były tuż tuż, na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie tak daleko, jakby znajdowały się na innym kontynencie.

 – Uciekaj, Taro! – prawie krzyknął na wnuka, nie tracąc nadziei, że dzieciak jednak go posłucha i uda mu się go ocalić. Niestety, Taro podjął już swoją decyzję i była ona nie mniej mężna, niż decyzja dziadka. 

 – Pójdziemy… razem! – Chłopiec przerwał, krztusząc się dymem, łzami i gorącym powietrzem. – Będzie dobrze… Poznam babcię…!

 Ostatnie słowa wnuczka sprawiły, że łzy napłynęły do oczu mężczyzny. Kiedyś opowiedział mu o swojej dawno zmarłej żonie – o tym, jak bardzo żałował, że nie mogą się poznać, bo był pewien, że kobieta od razu pokochałaby chłopca. Żyliby skromnie we trójkę i nawet niebiańskie Shangri–la nie uczyniłoby ich życia tak pełnym szczęścia.

 – To za wcześnie, za wcześnie... – jęknął łamiącym się głosem, a resztki nadziei w jego sercu powoli umierały. Tak bardzo chciał dożyć późnej starości, zobaczyć jak Taro dorasta i układa sobie życie, teraz jednak wszystkie te marzenia kompletnie legły w gruzach.

 W tym momencie usłyszał huk, a do pomieszczenia wdarł się powiew świeżego, chłodnego powietrza, gdy jakiś nieznajomy wyważył drzwi kopnięciem. Mężczyzna od razu spostrzegł dwójkę uwięzioną w środku i w okamgnieniu znalazł się przy nich.

 – Puść go – rozkazał chłopcu, a Taro o dziwo go posłuchał. Następnie samuraj jednym ruchem podniósł starszego mężczyznę i wziął go na ręce. – Za mną!

 Ledwie chwilę temu dziadek i jego wnuczek byli zdecydowani, by umrzeć w płomieniach domu, zaś teraz obaj znajdowali się bezpiecznie na ulicy. Chociaż wokół ogień trawił kolejne budynki, wiatr rozganiał dym sprawiając, że było chociaż coś widać. 

 Nieznajomy zwrócił się do jakiegoś ronina, który widać za nim podążał.

 – Zabierz ich do południowej bramy. Tam będą bezpieczni – to mówiąc po prostu wsadził starszego mężczyznę na jego plecy i odwrócił się, by odejść.

 – Hej, a co z tobą? – zawołał za nim ronin. – Gdzie idziesz?

 – Mam tu jeszcze coś do zrobienia. Ale nie martw się. Na pewno się jeszcze spotkamy.

 To mówiąc odbiegł w kierunku wybrzeża i momentalnie zniknął całej trójce z oczu. Taro patrzył jeszcze za nim przez chwilę z niedowierzaniem i półotwartymi ustami. Jego twarz była umorusana sadzą, mokra od łez i obsmarkana, ale chłopiec się tym nie przejmował. Chociaż nieznajomy po prostu przeniósł starszego mężczyznę ledwie parę kroków, dla Taro był czymś więcej, niż bohaterem, bo w jednej chwili ocalił cały jego świat. Był po prostu bogiem.

 – Hej, mały! Nie zostawaj w tyle, idziemy!

 Taro otrząsnął się z rozmyślań i pobiegł za dziadkiem i roninem.

***

 – Musicie stąd uciekać!

 Sadako odwróciła się i jej wzrok padł na nieznajomego mężczyznę, który właśnie przybiegł z miasta. Jego błękitne kimono było uczernione sadzą, ale wyraźnie różnił się on od wszystkich uciekinierów. Ludzie kasłali i słaniali się na nogach, wiele osób płakało lub wołało swoich najbliższych, starając się znaleźć ich wśród tych, którym udało się umknąć szalejącemu pożarowi. Przedstawiali sobą rozpaczliwy obraz, jednak ów samuraj stał wyprostowany, a od całej jego sylwetki bił trudny do określenia blask i siła. Było tak, jakby wcale nie uciekał przed ogniem i zniszczeniem, ale walczył z nim, i na dodatek wychodził z tego starcia zwycięsko.

 – Niby gdzie? Całe miasto płonie – odezwał się gniewnie ktoś z tłumu, ale zaraz zamilkł i dosłownie skurczył się w sobie, kiedy samuraj spojrzał na niego z naganą w oczach.

 – Nadciąga wielka fala, która niedługo zaleje całe miasto. Jeśli zostaniecie tutaj, czeka was pewna śmierć.

 Chociaż mężczyzna nie krzyczał, z jakiejś przyczyny jego głos niósł się daleko, docierając do wszystkich, a jego słowa wywołały panikę wśród ludzi.

 – Jaka fala? Gdzie mamy iść? Co z nami będzie? Czy to już koniec? – pytali między sobą. Byli zmęczeni i przerażeni, i mieli nadzieję, że udało im się uciec w bezpieczne miejsce, a kiedy nadzieja na to zniknęła, wielu po prostu straciło ducha.

 – Chodźcie za mną. Przy południowej bramie będzie bezpiecznie.

 Sadako nie wiedziała, dlaczego właściwie poszła za mężczyzną, i dlaczego poszli też inni. W dziwnym nieznajomym było coś takiego, że po prostu się mu ufało i podążało się za jego rozkazami tak, jakby było to zupełnie naturalne. Tłum się poruszył, a ludzie się uciszyli. Jej ojciec znów wziął na ręce dzieci, ona sama zaś złapała matkę za rękę i poszli razem za samurajem. Prowadził ich przez ogarnięte zniszczeniem miasto, ale o dziwo nikomu po drodze nie stała się krzywda – żaden budynek się przy nich nie zawalił, ziemia nie zaczęła się na powrót trząść i nikt się nie poparzył. Było tak, jakby mężczyzna dokładnie wiedział, gdzie było bezpiecznie, a gdzie nie, i jak ma prowadzić ludzi, by wszyscy dotarli do bramy. 

 Droga wydawała się nie mieć końca. Sadako szła ze spuszczoną głową, i tylko od czasu do czasu podnosiła wzrok by zobaczyć, jak miejsca które znała obracają się w ruinę. To było gorsze, niż najgorszy koszmar, jaki dziewczyna mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić. Naprawdę miała nadzieję, że ci, których znała, uciekli przed żywiołem i są bezpieczni.

 W końcu dotarli do bramy. Była ona położona na niewielkim wzniesieniu i rozciągał się z niej piękny widok na miasto i port. Zazwyczaj podróżni przystawali przy bramie, by przez chwilę podziwiać wspaniałe, bogate miasto, jakim było Edo, a następnie podejmowali znów swą wędrówkę, ciesząc się na myśl o pieczonym krabie lub smażonej ośmiornicy, które to potrawy można było kupić na każdym rogu ulicy.

 Teraz jednak miasto przedstawiało sobą koszmarny obraz – ogień szalał już w większości dzielnic, a czarny dym wznosił się do samego nieba.

 – Patrzcie! To ta fala!

 Sadako odwróciła głowę w stronę oceanu i w tym momencie zobaczyła falę tsunami. Woda rozdarła cumujące w porcie statki na strzępy, jakby to były małe, bambusowe łódeczki, a potem wdarła się do miasta, porywając ze sobą resztki budynków, których nie tknął jeszcze pożar. Wydawało się, jakby Edo stało się miejscem boju jakichś dwóch gniewnych bóstw władających ogniem i wodą, które zamierzały się nawzajem pozabijać, nie patrząc nawet na śmiertelników.

Dziewczyna stała i patrzyła na to przez długą chwilę, a potem zaczęła się rozglądać, starając się dostrzec między ludźmi tego, kto wyprowadził ich z portu i ocalił od zguby, jednak tajemniczego samuraja nigdzie nie było. 

– Przepraszam, czy nie widział pan samuraja w takim niebieskim kimonie – zapytała jakiegoś starszego mężczyznę z wnuczkiem, który przycupnął pod bramą razem z wyraźnie zmęczonym i poobijanym roninem.

– Też go szukamy – odparł rezolutnie wnuczek, odwracając się do niej, a jego dziadek pokiwał tylko głową, wyraźnie zbyt zmęczony, by chociażby odpowiedzieć.

– Miał spotkać się z nami przy bramie, ale nadal go nie ma – dodał ronin.

– To on przyprowadził tu wszystkich, ale chyba gdzieś poszedł. Nikt go nie widział, jakby rozpłynął się w powietrzu. Chyba nie wrócił do miasta... Panowie dłużej go znają?

– W ogóle go nie znamy. Pojawił się znikąd i wyciągnął mnie z gruzowiska. Tak po prostu, jakby cały zawalony dach ważył tyle, co sterta papieru.

– A dziadka sam wyniósł z płonącego domu – dodał dzieciak. – I jeszcze innym też pomógł.

Sadako ukłoniła się im w podziękowaniu i wróciła do rodziny. Kątem ucha słyszała, że nie tylko ona rozpytuje o niezwykłego samuraja. Ludzie rozglądali się szukając go, wielu mówiło też o tym, jak ich uratował, zaś Sadako wróciła pamięcią do jego spokojnego, ale donośnego głosu i samej postury, która wydawała się górować nad innymi, choć mężczyzna wcale nie był aż tak wysoki. Było w nim coś, co odróżniało go mocno od wszystkich ludzi, zupełnie jakby był przybyszem z jakiegoś innego, lepszego świata. Jakby był… bogiem?

***

Higeki patrzył na zniszczenie dokonane przez żywioł i zagryzł wargi. Udało mu się ocalić trochę osób, ale o wiele więcej zginęło w pożarach, pod gruzami lub w wyniku tsunami. Będzie musiał się o wiele bardziej starać, jeśli miał wypełnić wolę tego, kto powołał go do życia. 

 Nagle mężczyzna uniósł brwi, słysząc gdzieś na samej granicy słyszalności czyjś głos. To była modlitwa, tym razem jednak nikt nie modlił się o pomoc, ale po prostu mu dziękował. Bóg uśmiechnął się pod nosem i wsłuchał w głos, a ciepło rozlewało się po jego sercu. Jeśli tak miała wyglądać jego nagroda, to nic nie było mu już straszne.
***
Trzęsienie ziemi, pożary i tsunami, które przyszło po nich zebrało straszliwe żniwo, a rok 1703 na zawsze zapisał się w historii jako ten, w którym wydarzyło się trzęsienie ziemi Genroku. Różne źródła podają różną liczbę ofiar – wartości wahają się od 10 000 do aż 200 000, choć to ostatnie wydaje się raczej mało prawdopodobne. Pewnym jednak jest, że całkowitemu zniszczeniu uległa trzecia część Edo, zaś reszta miasta i okolic została mocno uszkodzona. 

Jeśli chodzi o opowieści o tajemniczym samuraju w niebieskim kimonie, który ponoć wyprowadził część osób z ogarniętego pożarem miasta, to niestety nie zachowały się one w kronikach. Religioznawcy są jednak zgodni co do tego, że ów ustny przekaz stał się najprawdopodobniej podstawą do powstania nowego kultu bóstwa, które miało chronić ludzi przed kataklizmami. Są również dowody na to, że przy południowej bramie postawiono niewielką przydrożną kapliczkę na cześć nowego bóstwa, jednak nazwiska fundatorów nie przetrwały próby czasu, tak samo jak i sama kapliczka.



4079 słów

środa, 20 czerwca 2018

Chowaniec Youkai - Nao


Imię: Nao Yoshiyuki
Przezwisko: Niektórzy mówią, że jest jak jakiś pustelnik lub zakonnik z lasu, więc w mieście woła się na niego Braciszek Yo lub Brat Yoshi.
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Youkai
Moc: Jego moc jest ściśle powiązana z oczami i sam nie ma na nią jakiejś konkretnej nazwy. Dar ten pozwala mu wpływać na samopoczucie i stan innych istot. Wystarczy, że spojrzy na kogoś i może go uspokoić, gdy jest w gniewie, pocieszyć, kiedy jest smutny i tak dalej. Może też uśpić, odepchnąć od wykonania jakiegoś czynu, a nawet sprawić ból, jednak tego nigdy nie zrobił. Sam Yoshi nie zagłębiał się w to, co jeszcze może dokonać tą umiejętnością, nie zna swoich limitów. Na ten moment używa jej tylko by pomagać.
Liczba PD: 750 ( Żółtodziób) 


Każdy może o sobie powiedzieć, że jest istną oazą spokoju, jednak prędzej czy później, w większości przypadków, okazuje się, że nie jest to prawda. Jak jest z naszym cichym Yoshiyukim? Któż wie. Na ten moment na tytuł oazy spokoju zasługuje bezapelacyjnie, nikt nigdy nie widział go w gniewie czy lekkiej irytacji. A może to umiejętność zachowania zimnej krwi pomaga mu je ukryć? Jego cierpliwość jest anielska, choćby setny raz tłumaczył, zrobi to spokojnie i z delikatnym uśmiechem na ustach. Jest bardzo pokojową istotą, w rozmowie zawsze jest uprzejmy. Dodatkowo łagodność wzmacnia wrażenie rozmowy z aniołem aniżeli zwykłym Youkai. Yoshiyuki jest także osobą niezwykle uprzejmą, normą jest dla niego zwracać się do innych per pani/pan. Lubi gdy inni na nim polegają, postępuje odpowiedzialnie nie ważne czy jego zadanie jest błahe czy nie. Jednocześnie młodzieniec jest bardzo stanowczy, jeśli ktoś próbuje wpłynąć na jego decyzję. Warto pamiętać też, że nasz jelonek jest indywidualistą i samotnikiem. Preferuje działanie samodzielne i więcej czasu spędza w odosobnieniu, nieczęsto zapuszcza się w miasto. Nawet jeśli wygląda na osobę o kamiennej twarzy wewnętrznie wszystko przeżywa, jest również nieśmiały. Po prostu nauczył się ukrywać zawstydzenie i inne targające nim emocje, które często dają o sobie znać. Bycie istotą wrażliwą na cierpienie innych nie jest w końcu łatwe. Wielkoduszność Nao nigdy nie pozwoliła mu zostawić kogoś w potrzebie, nadmierna troskliwość nakazuje dbać nawet o wrogów, w zamian nieraz zdarzało mu się nie usłyszeć żadnych podziękowań. Takie rzeczy naprawdę trafiają w serce, nawet jeśli rozmówca tego nie widzi. Zwłaszcza jeśli zwykło się stawiać innych nad siebie jak to Yoshi dalej zawzięcie robi. Jednocześnie mimo tych przypadków dalej uparcie wierzy on w dobro drzemiące we wszystkich. Uważa, że każdy ma swoją szansę na pokazanie tej jasnej strony swojej duszy. Nie dopuszcza do siebie myśli, że niektórzy mogą jej nie mieć.

Włosy: Braciszek Yo posiada proste, białe włosy, które na końcówkach są ciemnozielone. Sięgają mu one grzbietu, praktycznie nigdy ich nie wiąże więc nieraz zgubi się wśród nich jakiś listek czy gałązka.
Twarz: Przy pierwszym spotkaniu niektórzy mylą go z dziewczyną przez te duże, zielone oczy otoczone gęstymi rzęsami i delikatne rysy. Jednak to tylko pierwsze wrażenie, sam kształt twarzy, nieco zaostrzone rysy, wyraźnie wskazują, że ma się do czynienia z mężczyzną.
Postura: Nao zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. A przynajmniej na ten moment, bo jeszcze nie spotkał innego chowańca, który byłby w połowie człowiekiem i w połowie jeleniem mierzącym przeszło dwa metry. Górna część ciała odpowiada sylwetce normalnego młodzieńca. Charakteryzuje się szczupłością, skóra jest czysta i zadbana. Jednocześnie nie ma w tym wielu oznak słabości. Może i faktycznie, te wątłe ramiona oraz delikatne dłonie nie nadają się do walki, ale nie można ich też nie doceniać. Natomiast zamiast dwóch ludzkich kończyn Nao otrzymał jeleni grzbiet i cztery nogi zakończone kopytami. Wszystko to jest smukłe, porośnięte krótkim, lekko plamionym futrem, które zimą jest ciemnoszare i rdzawobrunatne latem. Choć zdarzało mu się słyszeć, że jest jak centaur on sam się tak nie nazywa, pomimo wad takiej budowy ciała dostrzega też wiele zalet oraz wykorzystuje je.
Inne: Spomiędzy jego włosów, prócz białych uszu o czarnych końcówkach wychylają się nieduże jelenie rogi, jego chluba, którą zdarza mu się przystrajać kwiatami, wstążkami i nieodłącznymi dzwoneczkami. Jeśli idzie o ubiór to nie ma zbyt wielkiego wyboru. Na pierś na co dzień zarzuca lekką tunikę, w chłodniejsze dni także ciepłą hakamę i tyle mu starczy.
Głos: Jason Walker

Bóstwo: Ze względu na usposobienie i podejście do walki mało kto jest nim zainteresowany.
Relacje:
Przyjaciele: Można by powiedzieć, że pół miasta to jego przyjaciele.
Wrogowie: Unika wrogów, raczej nikogo takiego nie ma.
Druga połówka: Brak.

Nie lubi swojego pierwszego imienia, więc zawsze przedstawia się jako Yoshiyuki.
Nie pamięta żadnego szczegółu ze swojego ludzkiego życia. Chciałby się dowiedzieć czegoś o sobie. Kim był, co robił, jaka była jego rodzina czy on sam.
Jest pacyfistą, odkąd pojawił się w Kami nigdy nie podniósł na nikogo ręki. Nawet na akumę, gdy poszedł do świata ludzi.
Mieszka na skraju lasu, po którym często się błąka. Pomaga lokalnym zwierzakom, dokarmia je, leczy, jeśli zachorują itp. Szczerze mówiąc spędza z nimi więcej czasu niż z bóstwami i innymi chowańcami. Rozumie je bez słów.
Często odwiedza świat ludzi i tam również pomaga zwierzętom
Chudy może jest, ale je za trzech. Takiemu ciału mały posiłek nie starczy. Zaserwuj mu coś wybitnego, a zyskasz w nim przyjaciela i fana kuchni.
Ale sam również nie najgorzej gotuje.
Potrafi grać na flecie poprzecznym i często to robi. Dodatkowo chodzą plotki, że pięknie śpiewa. O tym mało kto wie, jeśli ktoś miał okazji go słuchać to zwierzęta i ci, którzy przez przypadek znaleźli się w okolicy i go podsłuchali. Nao za bardzo się wstydzi, by grać i śpiewać publicznie.
Niektóre Youkai czasem odwiedzają go, by ukoił ich zszargane nerwy. Jego moc nie jest więc tajemnicą w mieście, dzięki niej potrafi zarobić na swoje utrzymanie.
Mógłby bez problemu zostać lekarzem, jego wiedza o chorobach, ranach, złamaniach itp jest ogromna.
Operator: AmikaMika

wtorek, 19 czerwca 2018

Od Nexarona Do Nathan'a "Pasaż Róż"


   Sztuka to bez wątpienia nie było coś, czego miłośnikiem był Nex. Próby zgadywania co autor miał na myśli, jakoś go nie bawiły, jeśli nie miały one praktyczne zastosowania i dlatego nigdy nie bawił się w jej interpretację. Może również to było powodem dla którego sztuka do niego "nie przemawiała". W najlepszym wypadku coś mu się najzwyczajniej podobało, a i tak nie było wówczas mowa o sztuce wysokiej, a raczej tej ulicznej. Live performance, czy nawet niektóre przykłady graffiti, gdy nie ograniczyły się do wulgarnych słów, oraz przejawów wandalizmów, potrafiły go zainteresować na krótką chwilę. Nie było to jednak coś, co trafiało się za często i dlatego fakt, że coś takiego dzisiaj znalazł, zostanie w jego pamięci na pewien czas. Co to było, że mogło zainteresować kogoś tak opornego na sztukę? Nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka. Ot zabłąkany promyk światła na moment oślepił wilka, gdy spacerował po mieście. Naturalnie nie przejmował się dziwnymi spojrzeniami ludzki na jego uszy, czy ogon skoro i tak zaraz o wszystkim zapomną. Wracając jednak do tego zjawisko, które zwróciło jego uwagę po odszukaniu źródła Nex wkroczył w jedną z bram zabytkowej kamienicy, a następnie w boczną, ale zadbaną uliczkę, aby dostrzec dość niecodzienny widok. Całe ściany budynku po obu stronach, a były on wysoki na dwa piętra nie miały normalnej fasady, a zamiast tego były przyozdobione na pierwszy rzut oka losowo rozmieszczonymi kawałkami luster. Gdy jednak spojrzało się z większej odległości to tu, to tam dało się dostrzec pojedyncze kształty, które w jego przynajmniej odczuciu miały być kwiatami. Zapewne różami, ale nie dałby sobie za to ręki uciąć. Widok był niemalże magiczny, gdy świeciło słońce i to właśnie sprawiło, że na chwilę przystaną w tym miejscu podziwiając czyjąś pracę.


284 słowa

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Bóstwo Sztuki - Nathan

Imię - Nathan
Przezwisko - Nate, ale tak pozwala sobie mówić tylko zaprzyjaźnionym osobom
Typ bóstwa - Bóg sztuki - wszelkiego rodzaju modlitwy o właściwe i pomyśle odegranie roli kierują się właśnie do niego. Począwszy o 6-cio latki recytującej wierszyk dla mamy aż po najlepszych aktorów. Uwielbia swoją robotę, spełnianie modlitw prawdziwych artystów to dla niego czysta przyjemność.
Płeć - Bóg, nie ma co do tego żadnej wątpliwości.
Dar: Nathan potrafi nakierować artystów, by ci nie robi czegoś źle. Wspomaga aktorów, nakierowuje malarzy na pomysły, staje się drobnym głosem w głowie innych, by naprostować ich na dobrą drogę. Nie integruje bezpośredni na wolę artystów, tylko podaje (według niego) lepszą opcję. 
Charakter - Uwielbiające dobre wino, ceniące sobie spokój, zrównoważone, narcystyczne, małomówne bóstwo. Brak chęci do jakichkolwiek rozmów nie wynika z jego nieśmiałości, wręcz przeciwnie, Nathan uważa iż wdawanie się w bezsensowne dyskusje z osobami niezbyt rozwiniętymi intelektualnie męczy obydwie strony. Na jakiekolwiek uwagi dotyczące jego milczenia
odpowiada zawsze tak samo "dialogu muszą chcieć obydwie osoby, w naszym wypadku, tylko jedna". Mężczyzna jest świadomy swoich wad, i chociaż ma ich całkiem sporo skupia się głównie na swoich mocnych stronach, jak najlepiej je pokazując. Jest wyjątkowo obeznany w kulturoznawstwie, literaturze, historii sztuki i różnych gatunkach muzycznych, można z nim rozmawiać na każdy jestem temat, w skrócie - jest osobą inteligentną, szukającą osób z którymi może poprowadzić konwersację "na swoim poziomie". Wśród składanych do niego modlitw codziennie wyszukuje perełek, np. o pomyślny przebieg sztuki teatralnej i wtedy schodząc na ziemię rozsiada się w pojedynczej loży z kieliszkiem wina i ocenia starania ludzkich istot. Przez swój wygląd może sprawiać wrażenie aroganta, uwielbia bowiem patrzyć na innych spode łba, co jego wysoki wzrost bardzo mu to ułatwia. Nie cierpi dzieci - niesamowicie go denerwują, tak samo jak ograniczeni ludzie, którzy nie mając żadnego doświadczenia w sztuce krytykują jej dzieła. Za swoim charakterem ciągnie pasmo wad - ma skłonność do bójek gołymi rękoma, jeżeli ktoś go sprowokuje. Nienawidzi czarnego humoru i jakichkolwiek żartów na poziomie 0, jawnie to pokazując. Nie lubi rozmawiać na temat swoich poglądów, uważa, że tylko prowokuje to drugą stronę do kłótni i ostrych dyskusji, a po co to komu. W życiu zdążyło mu się śpiewać czy też rozmawiać z samym sobą, o ile upewni się o swojej zupełnej samotności.
Aparycja :

  • Włosy - Gęste, czarne, opadające na czoło, równo przycięte i zawsze zadbane. 
  • Twarz - O wyjątkowo męskich rysach. Zaostrzone kości policzkowe, czynią z niego wyjątkowo przystojnego mężczyznę, wyglądającego starzej, niż jego wiek może na to wskazywać. Cera jest blada, usta przeważnie zaciśnięte w wąską kreskę, oczy zmrużone, brązowe. 
  • Postura - wysoka, szczupła sylwetka (1,90) najlepiej obrazująca jego pewność siebie. Nathan zawsze chodzi wyprostowany, rąk nigdy nie trzyma w kieszeni wyrażając szacunek do ewentualnego rozmówcy. Głowę zawsze ma zadartą do góry, chcąc pokazać, że nikogo się nie boi, czy nikt też mu nie podskoczy. 
  • Inne - chodzi tylko w garnituach, jeżeli jest na ziemi. W swoim wymiarze również nie ucieka za daleko od swojego stylu bycia, na jego ciele, nie zależne od pogody, zawsze zapięta jest koszula i to koniecznie na ostatni guzik.

Głos Andy Black
Chowaniec - -
Broń - -
Relacje :

  • Przyjaciele - - 
  • Wrogowie - można by wymienić paru, co jak na całkiem nowe bóstwo, jest fenomenem, chociaż zawdzięcza to tylko i wyłącznie swojemu charakterowi, który toleruje zdecydowanie zbyt mało osób.
  • Druga połówka - -

Ciekawostki

  • Uwielbia dobre wino, tak samo jak palenie papierosów. Pomimo swojego nałogu jeszcze nigdy nie miał kaca - jego po prostu nie da się upić.
  • W jego świątyni, na każdym możliwym regale, półce, szafce, blacie czy stole wszędzie są książki. Od literatury pięknej po fantasty. Tak samo jak obrazy wielkich malarzy... One po prostu tam są, mężczyzna nie przywiązuje wagi do tego, skąd się tam wzięły. 
  • Mało się uśmiecha. 
  • Ma słabość do krwisto czerwonych róży.


Operator - Na discordzie William.

Od Shinaru CD Kagehiry "Zazdrość jest ślepa"


Nie wiedziałem co miałem tak właściwie robić. Moje czyny mogły mieć różnorakie skutki....nie koniecznie takie jakie zamierzałem. Naprawdę nie chciałem, by z mojego powodu cierpiał czy zamartwiał się. Nie od tego tu w końcu jestem. Musiałem otaczać go ramionami, by chronić go przed wszelkim złem, choć tak naprawdę ja zaliczyłem się do nich. 
Opuściłem pokój bóstwa przeznaczenia, a następnie świątynie. Przeciągnąłem się wstępnie na ganku biorąc jednocześnie głęboki wdech dla uspokojenia nerwów. Wieczorne powietrze działało na mnie kojąco i nim się spostrzegłem moje ciało zaczęło powoli biec w bliżej nieznanym mi kierunku. Rozpiąłem na dodatek bluzę, by chłodne powietrze na bieżąco chodziło moje ciało i nie pozwalało mi się zatrzymywać. Chciałem wyzbyć się w ten sposób wszystkich zmartwień i przekonać samego siebie, że jestem w stanie nagiąć własne limity by osiągnąć postawiony mi cel - a jest nim obrona mojego ukochanego bóstwa.
Przemierzałem wpierw ubite wiejskie drogi obserwując znajdujące się niedaleko centrum miasta. Wysokie budynki z tej odległości i o tej godzinie wydawały się takie odległe i niedostępne dla kogoś takiego jak ja. Zawsze mieszkałem na przedmieściach, gdzie każdy domek wyglądał prawie, że identycznie, dlatego duże miasta wydawały się dla mnie zbyt duże... a w szczególności to w Kami. Nie było tu w prawdzie samochodów, czy aż takich tłumów ludzi, lecz uczucie pozostawało niezmienne. 
Skręciłem w jedną z dróg prowadzącej do tej pięknej metropolii...o ile mogę to tak nazwać. Słońce akurat zachodziło za miastem, co dawało piękny efekt...jakby budynki były podświetlane. Aż przyjemnie się na to patrzyło, tyle że przez to nie patrzyłem zbytnio pod nogi. Normalnie bym zauważył i wyminął przejeżdżający wóz na moście, lecz tym razem... ani ja , ani youkai prowadzącego konia nie mieliśmy szans na uniknięcie tego. Koń ciągnący przyczepkę widocznie się czegoś wystraszył, przez co farmer siedzący na niej nie mógł nad nim zapanować. Była to dosłownie chwila, by koń na mój widok stanął na tylnych nogach . Próbowałem zahamować przed wierzgającymi kopytami, lecz skończyło się to jedynie spotkaniem z twardym gruntem....oraz na-na moje nie szczęście- z kołami drewnianego wozu. Koń zaczął biec dalej, przez co znalazłem się pod jego kołami. Jedno z nich przejechało mi po dłoni, a krawędź zaczepiła o moją głowę. Nie wiem jakim fartem to uderzenie nie odebrało mi przytomności, chociaż może i to lepiej. Poczułem jak ciepła ciecz powoli spływa po moim czole, mija oko i płynie dalej przez policzek aż nie zaczęło kapać na ziemie. Krew... no to się ładnie wkopałem. Już po chwili nie widziałem nic poza czerwienią na jednym oku... i to najgorsze, że to było prawe na które głownie patrzyłem. Grzywka nie radość. 
Mogłem przysiąść, że ktoś mnie wołał...albo pytał czy nic mi nie jest, jednak słyszałem to jakby z drugiego końca tunelu. Czułem jak w głowie mi się kręci, a ręka podejrzanie pulsuje. Na bank kości dłoni były połamane... wóz w końcu do lekkich nie należał. Podeszło do mnie dwa duszki... nie mogłem w na nich spojrzeć, zrozumieć czy nawet odpowiedzieć. Czułem się ogłuszony, a już po chwili obraz przed moimi oczami z czerwieni zmienił się w głęboka czerń. 
Miałem jedynie nadzieje, że Kage nie będzie zły jeżeli nie wrócę za szybko do świątyni. 

<Kaguś? ;-; Wiem, że mało... i kiepsko... > 

519 słow

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Higekiego Do Adrestii "Zemsta i odwet"

   Higeki odłożył słuchawkę telefonu i wyszedł spod krótkiego daszku osamotnionej budki telefonicznej. Było sobotnie, późne popołudnie i wąska, osiedlowa uliczka była kompletnie pusta. Panowała cisza i spokój - wielkomiejski hurgot skutecznie tłumiły przydomowe ogródki, które okalały schludne i zadbane domy. Widać było, że mieszkają tu ludzie zamożni, ale nie na tyle, by stać ich było na nadmierną ekstrawagancję. Żyli spokojnie i wygodnie, nie martwiąc się o to, co przyniesie jutro.
   Higeki przeszedł kawałek, starając się nie wyglądać zbyt podejrzanie i zerknął w stronę jednego z budynków. Miał szczerą nadzieję, że jego plan zadziała i niepokojący telefon sprawi, że rodzina opuści zagrożony dom. Higeki po prostu czuł, że rury z gazem, które biegły wewnątrz ścian są na granicy swojej wytrzymałości - wszystko przez jeden błąd konstrukcyjny, który sprawiał, że ściśnięty wylanym betonem metal był nadmiernie naprężony. Jeszcze chwila i w końcu jedna z rur pęknie wypełniając cały dom kulą morderczego ognia.
   Na szczęście jednak ojciec rodziny codziennie modlił się o bezpieczeństwo swojej żony i dzieci, i teraz jego sumienność popłacała. Higeki usłyszał jego głos i poczuł, że owo bezpieczeństwo jest zagrożone, a że nie uchylał się już od obowiązku chronienia śmiertelników, zareagował niemal natychmiast.
   I w końcu zobaczył to, czego chciał.
   Z domu wyszła kobieta z dwójką dzieci. Widać było, że nie szykowała się tego dnia na wychodzenie z domu, bo ubrana była nadal w fartuch kuchenny i kapcie, a włosy spięte miała w luźny koczek. Pospiesznie zamknęła za sobą drzwi i wyszła przez bramę, trzymając jedno dziecko w nosidełku na plecach, a drugie niemal ciągnąc za sobą za rękę. Mały chłopiec nie wiedział za bardzo, co się dzieje i nie rozumiał, dlaczego jego mama tak bardzo się spieszy, więc opierał się nieco, a jego oczy niebezpiecznie wypełniły się łzami. Kobieta przeszła kilka kroków, a potem wzięła na ręce i drugie dziecko widząc, że nie zdąży, jeśli chłopiec zaraz się rozpłacze. Ledwie zdążyła przejść za róg ulicy, kiedy ciszę panującą na wąskiej, osiedlowej uliczce przerwał ogłuszający huk. Sam Higeki zachwiał się na nogach, gdy dotarł do niego podmuch gorącego powietrza z wybuchu. Gdzieś w oddali zawył alarm w samochodzie, w domach obok wyleciały szyby, a w miejscu, gdzie do tej pory stał budynek, pojawił się słup ognia. Wszystko stało się po prostu w mgnieniu oka, kompletnie bez ostrzeżenia. Higeki usłyszał płacz dzieci i odwrócił się by spojrzeć w kierunku uciekającej kobiety. Podmuch przewrócił ją na ziemię i teraz podnosiła się ciężko, ale ani jej, ani jej dzieciom nie stała się żadna większa krzywda ponad odrapane dłonie i kolana. Kobieta spojrzała za siebie tam, gdzie do tej pory stał jej domu, z którego niedługo miały zostać tylko zgliszcza, a potem przytuliła swoje dzieci, dziękując bogom za to, że oszczędzili jej rodzinę.
   Higeki uśmiechnął się łagodnie. Katastrofa nastąpiła, ale chociaż wybuch wyglądał bardzo poważnie i poczynił mnóstwo zniszczeń w okolicy, nikt nie zginął, a wszelkie rany ograniczały się do zadrapań i rozcięć, jeśli ktoś znalazł się zbyt blisko okna. Jego praca tutaj została zakończona.
***
   Higeki przymknął oczy, starając się wsłuchać w swój wewnętrzny zmysł, który mówił mu, skąd ma nadciągnąć katastrofa i zmarszczył brwi.
   Kiedy przyroda postanawiała doprowadzić do katastrofy, postrzegał to jako coś zupełnie naturalnego. W końcu nikt nie był w stanie przemówić płytom tektonicznym do rozsądku lub na zawsze uciszyć oceany. Trzeba było pogodzić się z tym, że tego typu rzeczy będą się zdarzały i po prostu minimalizować straty i ofiary. Jednak kiedy do katastrofy miał doprowadzić człowiek, Higeki czuł w sercu pewnego rodzaju smutek. Na świecie wydarzało się wystarczająco dużo wypadków, zaś śmiertelnicy mieli wystarczająco dużo problemów, by nie musieć dokładać sobie następnych, jednak widać, że sami śmiertelnicy mieli inne zdanie. Higeki nie rozumiał do końca motywu i sprawcę wyczuwał jak przez mgłę. Może to też dlatego tak ciężko było mu zapobiegać tego typu katastrofom? Mężczyzna zacisnął wargi, kiedy umysł sam podsunął mu wspomnienie, bodaj najtragiczniejsze w całej jego boskiej karierze. Wspomnienie dwóch miast, które w jednej chwili zniknęły z powierzchni ziemi. To były dwa dni, kiedy Higeki miał wrażenie, że umiera wraz ze swoimi wiernymi. Krzyk tysięcy modlitw, bardzo często pozbawionych w ogóle słów i pełnych najczystszego przerażenia niemal go ogłuszył, a potem nastąpiła cisza tak świdrująca i upiorna, że mężczyzna był pewien, że po prostu ogłuchł. Potrząsnął głową. Nie, nigdy więcej. Nigdy.
   Bóg Katastrof nie zamierzał się poddawać. Cokolwiek sprawca zamierzał zrobić, musiał się jakoś do tego przygotować, a żeby się przygotować, musiał dobrze poznać pole walki. Czyli dom, który miał spłonąć wraz z całą mieszkającą w nim rodziną, jeśli Higeki nic nie zrobi.
   Mężczyzna stał w osiedlowej alejce, łudząco podobnej do tej, w której korzystał z budki telefonicznej ledwie tydzień temu, i starał się wyglądać mało podejrzanie. Pracę tę psuł nieco fakt, że Higeki rozglądał się nieco zbyt intensywnie, szukając wzrokiem niedoszłego podpalacza. To mógł być ktokolwiek i mężczyzna wiedział, że w identyfikacji nie pomoże mu nic poza jego własną spostrzegawczością i intelektem.

Słów 807

sobota, 16 czerwca 2018

Od Williama CD Kioku "I nie było już nikogo..."


Pewnego razu, nie tak dawno temu, małe miasteczko Castle Rock nawiedził potwór. (...) Nie był wilkołakiem, wampirem, upiorem ani żadnym innym tajemniczym stworem z zaklętego lasu albo śnieżnych pustkowi, był zwykłym gliniarzem i
nazywał się Frank Doot (...)
Kolejny genialny thriller, kolejny nudny początek, kolejna nieprzespana noc "jeszcze tylko jeden rozdział"
Mijał czas. Upłynęło pięć lat.
Potwora nie było, nie żył. Frank Dodd dawno zgnił w trumnie.
Parsknął śmiechem, wystawiając nogi na biurko. W ogóle dziwnie siedział. Krzesło było oparte o ścianę, Will trzymał nogi na biurku a książka zawieszona była na jego kolanach, co chwilę, przy każdym przewinięciu kartki spadając niecona jego uda.
Tylko że potwory nie umierają. Czy to będzie wilkołak, czy wampir, czy upiór, czy tajemniczy stwór z pustkowi. Potwory nie umierają.
I potwór nawiedził Castle Rock wiosną 1980 roku.
Czyli tutaj zaczyna się akcja. No, może niekoniecznie, bo żaden szanujący się autor nie przedstawia sedna fabuły na 11 stronie. Przeczesał włosy, popatrzył przez okno i wyobraził sobie scenerię pasującą do książki.
Zabita deskami dziura, dziki zachód, pomarańczowa, popękana od słońca ziemia aż wrzeszcząca o deszcz i krwiście czerwone góry gdzieś daleko na horyzoncie. Do tego jakiś mały sklep, w którym pomimo "pustych" półek jest wszystko i sprzedawczyni przy kości, w sile wieku, znając każdą żywą duszę w miasteczku. Tak, tak sobie to wyobraża. Chociaż może dla równowagi dodać by parę starszych niż ludzie pamiętają drzew, nieco suchej, mało wymagającej "trawy" i paru
uroczych w swojej istocie, zachwaszczonych ogródków. Teraz jest idealnie.
Na podwórku stał ośmio- czy może dziewięcioletni chłopiec i uderzał starą piłkę baseballową jeszcze starszym kijem baseballowym. Piłka szybowała w powietrzu i odbijała się o ścianę stodoły, w której zapewne, mieścił się warsztat (...)
Podniósł się szybko i ujrzał ogromnego psa wyłaniającego się ze stodoły. Przez moment miał absurdalne wątpliwości czy to rzeczywiście pies, czy może jakaś brzydka i rzadka rasa kucyka. Jednak kiedy zwierzę wyszło powoli z cienia zalegającego w wejściu do stodoły, zobaczył jego smutne oczy i rozpoznał bernardyna. (...) Stał z przekrzywionym łbem, a wielki pióropusz jego ogona kołysał się powoli tam i z powrotem.
W tym momencie wyobraźnia chłopaka zaczęła pracować na najwyższych obrotach, a on sam zawiesił melancholijnie wzrok w topiących się resztkach śniegu i starał wyobrazić sobie przeczytany przed chwilą fragment. Duży pies. Kłaki sierści pozlepiane od brudu, zaślinione, ogromne pyszczysko i czerwone, poczciwe oczy. Autor genialnie dobrał zwierzaka do scenerii w głowie Williama. Tak dobrze, że on sam się uśmiechnął, pokazując dołeczki. Ściągnął koszulkę
(która od nienaturalnego siedzenia zsunęła się w górę) w dół, zaparzył sobie szybko herbaty schodząc na dół, do kuchni i wrócił do lektury, tym razem kładąc się na łóżku.
Zdawał sobie strawę, że jest za stary na uganianie się za królikami (...) podkradał się raczej dla zabawy niż z apetytu na świeże mięso. Królik skubał w najlepsze młodą koniczynę, którą promienie bezlitosnego słońca w ciągu
miesiąca spieką na brąz. (...) pies ze wściekłym ujadaniem rzucił się w pogoń. (...)
Bicie zegara. Równe 24 razy. To wystarczyło, żeby oderwać Willa od książki i iść po kolejną zieloną herbatę, która, jak każdy jej miłośnik wie - krótko parzona działa jak kawa, której białowłosy nie cierpi. Więc dlaczego nie, zielona to idealny zamiennik. Czas mijał nieubłaganie, a z lekkiego snu, na który zapadł zapewne o 5 nad ranem wybudziło go śpiewanie ptaków. No tak, wiosna, a wraz z nią ta cholerna fauna wrzeszcząca.... zdecydowanie za wcześnie. Wstał ociągle z łóżka, które swoim ciepłem, świeżą, zmienioną pościelą i jego ukochanym, puchowym kocykiem aż wołało o pomstę do nieba za zabranie mu Willa. Przetarł twarz dłonią i podreptał do łazienki, zahaczając o jakąś koszulkę, której nie chciało mu się wczoraj posprzątać, co przepłacił pocałunkiem z zimnym marmurem. Syknął zły jakby ciuchy nie mogły same się sprzątać i rozbudzony poszedł się szybko okąpać, ubierając czarną koszulkę z krótkim rękawem, czarne rurki i czarną bluzę. Jedynym kolorowym akcentem były białe sznurki przy kapturze, ale nawet one znalazły bratnią duszę w bialuteńkich włosach chłopaka. Przejechał chudą ręką po głowie, chcąc się w ten sposób "uczesać" i zadowolony z efektu umył zęby wychodząc na dwór. Po co komu śniadanie jak można chodzić
głodnym... Albo po prostu chodzić zbyt leniwym, by pofatygować się na jakiekolwiek zakupy. Zapach kwiatów przyprawiał go o mdłości, bowiem dalej chodził tylko o wczorajszych herbatach. Zerwał jedną stokrotkę i obracał ją w palcach.
Mógłby ją dać jakiejś uroczej dziewczynie, aż ta z miłości rzuciłaby mu się w ramiona. Aż zaśmiał się na samą myśl o tym, on i dziewczyna, toż to absurd. Przechadzał się niczym pan tego świata, a w głowie miał tysiące pytań "jak zakończyła się książka?". Zatrzymał się dopiero w szczerym polu, patrząc na wschód słońca. I może przez jego własną paranoję i poczucie bycia obserwowanym okręcił się dookoła, widząc świątynię, której (jak boga nie kocha)
nie zauważył. Wbił wzrok w postać, która z tej odległości wydawała mu się przyglądać, i jak na chłopaka o zadziornym charakterku przystało ruszył przed siebie, patrząc na sylwetkę spode łba. Dopiero kiedy był na tyle blisko, żeby dojrzeć, iż to kobieta zmienił nieco podejście i miał się wycofać, kiedy zdał sobie sprawę, że byłoby to co najmniej ośmieszające i żałosne. Wyciągnął więc w pośpiechu dłoń z wymiętoloną, zmasakrowaną i proszącą o wodę stokrotką, po czym wbił w nią zażenowany z zaistniałej sytuacji wzrok, chcąc się przedstawić. Bo w końcu nie ma to, jak wejść komuś do ogródka o wschodzie słońca, oh tak, jakie to naturalne.
-William.
Swoje imię wypowiedział z niezwykłą arystokracją, jak na szlachcica przystało, i łypnął okiem, posyłając jej osobliwe spojrzenie. Wielki człowiek w małym ciele. Jego 165 wzrostu dodawało mu uroku, nie dało się go brać na poważnie. Zielone oczy niczym łodyżka stokrotki skanowały postać kobiety, chcąc zrozumieć, co o tej sytuacji myśli. Jego kąciki ust uniosły się ku górze, chciało mu się śmiać, była to najniezręczniejsza sytuacja, w jaką chłopak sam siebie wpakował.
Oparł się o drewnianą balustradę tarasu niczym Romeo czekający na swą Julię, z ręką dalej wyciągniętą ku dziewczynie. "Weź tego kwiatka, niezręcznie się czuję..." gryzł się w język, żeby tego nie powiedzieć. No cóż, tylko czekać na jej reakcję.

Kioku, mam nadzieję że zrozumiesz komizm Liama :v
Słów 1007

Bóstwo Katastrof - Higeki




Imię: Higeki
Przezwisko: -
Typ bóstwa: Jest bogiem wszelkich katastrof, które spadają na śmiertelników – od lawin i trzęsień ziemi, aż po przegraną na giełdzie czy pożar domu.
Płeć: Bóg.
Dar: Higeki potrafi wyczuć, kiedy któremuś z jego wyznawców ma stać się poważna krzywda. Jeśli mężczyzna się skupi, potrafi też przeczuć, jakiej natury będzie to zagrożenie i jakie wypadki do tego doprowadzą. Im bliżej nadchodzącej katastrofy, tym wyraźniej Higeki wyczuwa zagrożenie.
Liczba wierzących: 4350 ( Mały kult Bóstwa ) 

Higeki jest spokojny i opanowany do tego stopnia, że wielu uważa go wręcz za ponuraka. Niewiele mówi, jeszcze rzadziej się śmieje, co do pary z dziedziną, jakiej patronuje sprawia, że stronią od niego zarówno inne bóstwa, jak i chowańce. Mężczyzna w ciągu swojego życia widział tak wiele śmierci i zniszczenia wywołanego przez przeróżne katastrofy, że mogłoby się wydawać, że niewiele już jest w stanie go poruszyć. To wrażenie jest jednak mylne – Higeki jest współczującym bóstwem, które stara się odpowiadać na modlitwy śmiertelników nawet, jeśli wiele z nich nawet nie jest skierowanych wprost do niego. W końcu w obliczu nadciągającego kataklizmu nawet najbardziej opanowany człowiek ograniczy swą modlitwę do rozpaczliwego „Boże, nie! Błagam, tylko nie to!”.
Na początku swej kariery Higeki starał się całkowicie zapobiegać katastrofie, jednak lata doświadczenia pozbawiły go perfekcjonizmu. Jeśli przyroda czegoś chciała, to powstrzymywanie jej przypominało uporczywe trzymanie pokrywki na garnku ze wrzącą wodą – coś takiego musiało skończyć się źle i Higeki kilka razy przekonał się o tym na własnej skórze. Teraz stara się opóźniać w jakiś sposób nadciągające zniszczenie tak, by ludziom udało się chociaż ujść z życiem. Większość śmiertelników to docenia, dziękując mu za oszczędzenie ich rodziny i bliskich, jest jednak pewien ułamek, który ma mu za złe dopuszczenie do zniszczenia ich dobytku. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale takie wyrzuty głęboko ranią Higekiego.

Włosy: Ma ciemne, asymetrycznie ścięte włosy, w które wpina charakterystyczną, złotą ozdobę. Taka fryzura jest efektem tego, jak bardzo Higeki nie dba o swój wygląd, przycinając tylko te kosmyki, które wydają mu się za długie.
Twarz: Ma jasną karnację, a jego twarz jest pociągła, pozbawiona jakichkolwiek znamion.
Postura: Jest wysoki, a jego sylwetka jest raczej szczupła i umięśniona, chociaż słabo to widać z powodu noszonego przez niego kimona.
Inne: Higeki preferuje tradycyjne stroje, uważając je za wygodniejsze i bardziej eleganckie, niż ubranie typowe dla Zachodu. Przy pasie nosi swoje daisho – są to zwyczajne miecze, których Higeki rzadko używa, ale dba o nie i nigdy się z nimi nie rozstaje.

Chowaniec: Brak.
Broń: Brak.
Przyjaciele: Zna wiele osób, z którymi lubi spędzać czas, ale jest dość ostrożny z nadawaniem im tytułu przyjaciela. Zapewne zdziwiłby się, gdyby ktoś uważał jego samego za swojego przyjaciela.
Wrogowie: Nie jest świadom posiadania jakichkolwiek. W przeszłości zdarzyło mu się stanąć do walki z bóstwem, które postanowiło ukarać za coś śmiertelników, ale nie uważa tego starcia za na tyle poważne, by przysporzyć mu jakichkolwiek wrogów.
Druga połówka: Brak.

Higeki jest muzykalny – co prawda nie potrafi grać na żadnym instrumencie, ale chętnie słucha, kiedy ktoś inny to robi.
 Jego ulubione momenty to te, w których absolutnie nic się nie dzieje. Higeki potrafi spędzić całe popołudnie po prostu siedząc w parku i pijąc herbatę. 
Okazjonalnie przybiera widzialną, ludzką postać tylko po to, by zagrać z jakimś starszym mężczyzną w go.
 Nowe technologie nieco go przerastają.

Operator : you.make.me.laugh.silly.boy@gmail.com