piątek, 8 czerwca 2018

Od Kioku Do Williama "I nie było już nikogo..."

"...Bitwa rozpoczęła się drugiego dnia miesiąca dębu. Z początku wydawało się, że ten dzień jak każdy inny spędzimy w ziemnych okopach, próbując odpędzić resztkami sił, strach i niepokój. Lecz koło godziny dziesiątej dało się słyszeć równomierny stukot końskich kopyt i już po chwili na zziajanym zwierzęciu, wpadł do obozu jeden z żołnierzy patrolowych. Odziany był w poszarpany mundur a spod zapuszczonych włosów, na świat zerkały rozbiegane oczy. Żołnierzy drżał lekko, chybocząc się niebezpiecznie na siodle i przyciskając prawą dłoń do piersi. Miał może piętnaście lat. Z pewnością nie więcej

- Gdzie generał?! - wrzasnął ochrypłym głosem, a wszyscy, którzy do tej pory nie zauważyli jego przybycia, zebrali się tłumnie.
Natychmiast też posłano po generała, który właśnie wyłonił się z namiotu. Był to człowiek wysoki o silnym, acz dość chudym ciele i pociągłej twarzy, którą zdobiły czarne jak smoła wąsy. Stawiając swoje niebotycznie długie kroki, już po chwili stanął naprzeciw młodzieńcowi.
Chłopak zsunął się z siodła, jednak natychmiast upadł. Rzuciliśmy się mu na pomoc ale on jedynie dogonił nas i stanął o własnych siła, podpierając się nieco o bok koński. Dopiero teraz dało się ujrzeć wielką ranę na piersi żołnierza, z której to płynęła obficie krew

- Melduję, że zostaliśmy zaatakowany na pokojowej rozmowie. Dowódca Yen został zabity, tak jak czterech innych zwiadowców. - gdy skończył mówić, upadł ponownie. Tym razem jednak już nigdy nie wstał..."

Podskoczyłam przestraszona hukiem, który rozniósł się po całym domu. Rozejrzałam się uważnie, próbując dostrzec jakąś zmianę w moim otoczeniu. Jednakże nic podobnego nie zauważyłam. Pragnąc powrócić do lektury, zwróciłam się ponownie w kierunku księgi, noszącej dumny tytuł "Kroniki Rodu Hyoku". 

Po chwili westchnęłam ciężko. No tak...A jakże by inaczej? Już wiedziałam ci wywołało poprzedni huk. Otóż przede mną leżała owa lektura, w którą z wielkim zapałem, jeszcze chwilę temu się wczytywałam. Z tą jednak różnicą, że tym razem, przyciskałam jej okładkę, jakby bojąc się tego, co może wyjść spomiędzy zapisanych kart. Zaraz też poczułam, że po moich policzkach toczą się łzy. Dlaczego tamten chłopak zginął? To takie niesprawiedliwe! Przecież….przecież gdyby żył mógłby założyć rodzinę i żyć jeszcze przez długie lata!
Powoli wstałam podnosząc tomiszcze, a następnie wsunęłam go na półkę pomiędzy "Kroniki Rodu Hariro" a "Kroniki Rodu Isu".

- Na dziś wystarczy - powiedziałam sama do siebie, ruszając w kierunku tarasu. Tam, jak co wieczór, a raczej świat, zaparzyłam herbatę z kwiatów jaśminu. Rozsiadłam się wygodnie na drewnianych stopniach prowadzących do ogrodu, plecami opierając się o jedną z kolumn. Mruknęłam cicho z zadowolenia, a moją twarz rozjaśnił uśmiech na widok wschodzącego słońca.

< William? >

417 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz