Ciężkie krople deszczu uciekały z szarych, gęstych chmur, na ciemną ziemię, rozjeżdżoną przez wielkie, żelazne maszyny i jednocześnie udeptaną w miejscach marszu sporej grupy mężczyzn. Niewiele trzeba było czasu, by cały ten piach zmienił się w grzęzawisko. Odgłos plaskających podeszw był zagłuszany przez dźwięk wystrzałów, wybuchów, wrzasków i wołań o pomoc.
Wśród całego tego chaosu, w dawno opuszczonym okopie, na wznak leżał młody, jasnowłosy mężczyzna, chociaż większa część jego włosów zmieniła barwę pod wpływem opływającego go błota. Wpatrzony był swymi ciemnymi oczyma w szare niebo, zaś chłodne krople spływały po jego twarzy. Ciemnobordowa plama na klatce piersiowej robiła się coraz większa. Patrząc na to wszystko z góry, można by rzec, iż leżał całkowicie zapomniany, oczekując na jawny koniec życia.
Wtedy właśnie jego usta się poruszyły, lecz nie dało się usłyszeć żadnych słów. Dziwna cisza zapadła wokół, jakby przestała toczyć się wojna, wszyscy na raz przestali wydawać dźwięki. A może czas się zatrzymał? O ile to w ogóle możliwe…
Zachłysnął się powietrzem, szeroko otwierając powieki. Było mu zimno, cały drżał, zaś z czerwonej grzywki skapywała woda.
- Gdzie ja jestem? – zapytał sam siebie, obracając raz wokół własnej osi.
Jedyne co było… No właśnie tutaj leżał największy problem. Nie można tego nawet nazwać pomieszczeniem, a raczej pustą przestrzenią, nie mającej widocznej granicy, a ostra biała barwa nie była przyjemna dla oczu. Oddychał przez usta, starając się ogarnąć, dlaczego jest w takim miejscu? Dlaczego nic nie pamięta, a uczucie pustki w umyśle wręcz boli? Wtem poczuł lekki ucisk na prawym ramieniu. Obrócił się w tym kierunku, przy okazji cofając o krok. Przed nim stała smukła sylwetka, bez żadnych widocznych szczegółów, nieważne, jak bardzo mrużył oczy.
- Tuż nad Ziemią, mój drogi – delikatny głos postaci otulił jego bębenki. – Od dzisiaj jesteś moim wysłannikiem, opiekunem wiernych, którzy będą się do ciebie modlić…
Proszę, niech mi ktoś pomoże stąd wyjść!
Spod jego stóp zaczęła uchodzić jasna poświata, ukazując mu obraz mężczyzny, który wołał o pomoc, zaś co parę sekund smolisty dym przysłaniał jego twarz. Chłopak wyciągnął ku niemu dłoń, lecz wtedy rozległ się huk eksplozji i ostatni krzyk uwięzionego mężczyzny.
- To normalne, że nie wszystkich będziesz w stanie uratować, czy im pomóc, ale nigdy nie możesz pozostać głuchy na ich prośby. – Zszokowany spojrzał na postać stojącą przed nim, miał tyle pytań, lecz wszystkie utknęły mu w gardle przez to, co się przed chwilą stało. Smukła dłoń jakoby odsunęła się od reszty sylwetki i przysłoniła oczy chłopaka. – Poznaj swe nowe życie, Lavi.
Kiedy ponownie odzyskał wzrok, stał przed niewielkim budynkiem, czubkiem nosa niemalże stykając się z ciemnym drewnem drzwi. Cichy świergot ptaków dotarł do jego uszu, dlatego też obrócił się, by rozeznać w swoim położeniu. Spojrzawszy w lewo, ujrzał dość wysoki, biały budynek o jakże charakterystycznej budowie. Częściowo był skryty przez drzewa i inne zabudowania, dlatego śmiało mógł stwierdzić, że znajduje się blisko granicy jakiegoś miasta. Ale… Czemu nikogo nie było w pobliżu? Gdzie miał się udać?
Kierując wzrok w całkowicie odwrotną stronę, ujrzał długą drogę ciągnącą się pomiędzy domostwami, które były coraz rzadziej rozstawione, aż zanikały, zaś na ich miejsce pojawiały się rozległe pola. Coś popchnęło czerwonowłosego właśnie w tym kierunku, ba, wręcz nakazało biec. Z każdym kolejnym krokiem oddalał się od miasta, jednocześnie czując wzrastający niepokój, który ostatecznie przemienił się w, trudny do opanowania, strach. W końcu zaczynało mu brakować oddechu, dlatego też przystanął na chwilę, opierając się dłońmi o własne kolana. Po ponownym uniesieniu wzroku, zastygł w bezruchu. Krajobraz całkowicie uległ zmianie. Słońce było schowane za czarnymi chmurami, wokół rozlegały się huki wystrzałów, krzyki bojowe i jęki konających. Swąd spalenizny oraz prochu strzelniczego był na tyle nie do zniesienia, że musiał zakryć szalikiem swój nos.
Kolejne strzały było słychać coraz bliżej, jakby były wycelowane prosto w niego. Wystraszony zaistniałą sytuacją, zamiast zawrócić, rzucił się biegiem w głąb zniszczonego terenu. Adrenalina zaczęła działać, lecz nie pomogła mu za bardzo w pokonywaniu stojących na drodze przeszkód. Chwilami potykał się o własne nogi, lecz unikał upadku, aż nie wpadł do czegoś na podobieństwo oczka wodnego. To na dłuższy moment wprawiło go w oniemienie, jednak nie zamierzał na długo pozostawać w jednym miejscu. Na czworaka wydostał się z mokrej pułapki, nadal nie mogąc zrozumieć, czemu świat tak drastycznie się zmienił w ciągu paru sekund.
W pobliżu nie było żadnego w miarę osłoniętego miejsca, gdzie mógł się skryć. Spalony sad w oddali stał się najbliższym punktem, do którego postanowił biec. Cały hałas nagle ucichł, słyszał tylko swój przyspieszony oddech i bicie serca odbijające się w uszach. Zwolnił nieco, by się obejrzeć, co sprawiło, że doznał niemałego szoku. Wszystko wróciło do normy. Zielone pola, pełne słońce, śpiew ptaków… Chociaż jego ciuchy były mokre, czyli naprawdę biegł przed siebie.
Zwróciwszy się z powrotem w kierunku sadu, zamiast drzew, ujrzał przed swoimi oczami ostrze włóczni, a na drugim jej końcu długowłose dziewczę, niemające zbyt przyjaznego spojrzenia. Przybrał na usta niewinny uśmiech i uniósł dłonie ku górze, chcąc pokazać, że nie ma złych zamiarów, a wręcz multum pytań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz