niedziela, 17 czerwca 2018

Od Higekiego Do Adrestii "Zemsta i odwet"

   Higeki odłożył słuchawkę telefonu i wyszedł spod krótkiego daszku osamotnionej budki telefonicznej. Było sobotnie, późne popołudnie i wąska, osiedlowa uliczka była kompletnie pusta. Panowała cisza i spokój - wielkomiejski hurgot skutecznie tłumiły przydomowe ogródki, które okalały schludne i zadbane domy. Widać było, że mieszkają tu ludzie zamożni, ale nie na tyle, by stać ich było na nadmierną ekstrawagancję. Żyli spokojnie i wygodnie, nie martwiąc się o to, co przyniesie jutro.
   Higeki przeszedł kawałek, starając się nie wyglądać zbyt podejrzanie i zerknął w stronę jednego z budynków. Miał szczerą nadzieję, że jego plan zadziała i niepokojący telefon sprawi, że rodzina opuści zagrożony dom. Higeki po prostu czuł, że rury z gazem, które biegły wewnątrz ścian są na granicy swojej wytrzymałości - wszystko przez jeden błąd konstrukcyjny, który sprawiał, że ściśnięty wylanym betonem metal był nadmiernie naprężony. Jeszcze chwila i w końcu jedna z rur pęknie wypełniając cały dom kulą morderczego ognia.
   Na szczęście jednak ojciec rodziny codziennie modlił się o bezpieczeństwo swojej żony i dzieci, i teraz jego sumienność popłacała. Higeki usłyszał jego głos i poczuł, że owo bezpieczeństwo jest zagrożone, a że nie uchylał się już od obowiązku chronienia śmiertelników, zareagował niemal natychmiast.
   I w końcu zobaczył to, czego chciał.
   Z domu wyszła kobieta z dwójką dzieci. Widać było, że nie szykowała się tego dnia na wychodzenie z domu, bo ubrana była nadal w fartuch kuchenny i kapcie, a włosy spięte miała w luźny koczek. Pospiesznie zamknęła za sobą drzwi i wyszła przez bramę, trzymając jedno dziecko w nosidełku na plecach, a drugie niemal ciągnąc za sobą za rękę. Mały chłopiec nie wiedział za bardzo, co się dzieje i nie rozumiał, dlaczego jego mama tak bardzo się spieszy, więc opierał się nieco, a jego oczy niebezpiecznie wypełniły się łzami. Kobieta przeszła kilka kroków, a potem wzięła na ręce i drugie dziecko widząc, że nie zdąży, jeśli chłopiec zaraz się rozpłacze. Ledwie zdążyła przejść za róg ulicy, kiedy ciszę panującą na wąskiej, osiedlowej uliczce przerwał ogłuszający huk. Sam Higeki zachwiał się na nogach, gdy dotarł do niego podmuch gorącego powietrza z wybuchu. Gdzieś w oddali zawył alarm w samochodzie, w domach obok wyleciały szyby, a w miejscu, gdzie do tej pory stał budynek, pojawił się słup ognia. Wszystko stało się po prostu w mgnieniu oka, kompletnie bez ostrzeżenia. Higeki usłyszał płacz dzieci i odwrócił się by spojrzeć w kierunku uciekającej kobiety. Podmuch przewrócił ją na ziemię i teraz podnosiła się ciężko, ale ani jej, ani jej dzieciom nie stała się żadna większa krzywda ponad odrapane dłonie i kolana. Kobieta spojrzała za siebie tam, gdzie do tej pory stał jej domu, z którego niedługo miały zostać tylko zgliszcza, a potem przytuliła swoje dzieci, dziękując bogom za to, że oszczędzili jej rodzinę.
   Higeki uśmiechnął się łagodnie. Katastrofa nastąpiła, ale chociaż wybuch wyglądał bardzo poważnie i poczynił mnóstwo zniszczeń w okolicy, nikt nie zginął, a wszelkie rany ograniczały się do zadrapań i rozcięć, jeśli ktoś znalazł się zbyt blisko okna. Jego praca tutaj została zakończona.
***
   Higeki przymknął oczy, starając się wsłuchać w swój wewnętrzny zmysł, który mówił mu, skąd ma nadciągnąć katastrofa i zmarszczył brwi.
   Kiedy przyroda postanawiała doprowadzić do katastrofy, postrzegał to jako coś zupełnie naturalnego. W końcu nikt nie był w stanie przemówić płytom tektonicznym do rozsądku lub na zawsze uciszyć oceany. Trzeba było pogodzić się z tym, że tego typu rzeczy będą się zdarzały i po prostu minimalizować straty i ofiary. Jednak kiedy do katastrofy miał doprowadzić człowiek, Higeki czuł w sercu pewnego rodzaju smutek. Na świecie wydarzało się wystarczająco dużo wypadków, zaś śmiertelnicy mieli wystarczająco dużo problemów, by nie musieć dokładać sobie następnych, jednak widać, że sami śmiertelnicy mieli inne zdanie. Higeki nie rozumiał do końca motywu i sprawcę wyczuwał jak przez mgłę. Może to też dlatego tak ciężko było mu zapobiegać tego typu katastrofom? Mężczyzna zacisnął wargi, kiedy umysł sam podsunął mu wspomnienie, bodaj najtragiczniejsze w całej jego boskiej karierze. Wspomnienie dwóch miast, które w jednej chwili zniknęły z powierzchni ziemi. To były dwa dni, kiedy Higeki miał wrażenie, że umiera wraz ze swoimi wiernymi. Krzyk tysięcy modlitw, bardzo często pozbawionych w ogóle słów i pełnych najczystszego przerażenia niemal go ogłuszył, a potem nastąpiła cisza tak świdrująca i upiorna, że mężczyzna był pewien, że po prostu ogłuchł. Potrząsnął głową. Nie, nigdy więcej. Nigdy.
   Bóg Katastrof nie zamierzał się poddawać. Cokolwiek sprawca zamierzał zrobić, musiał się jakoś do tego przygotować, a żeby się przygotować, musiał dobrze poznać pole walki. Czyli dom, który miał spłonąć wraz z całą mieszkającą w nim rodziną, jeśli Higeki nic nie zrobi.
   Mężczyzna stał w osiedlowej alejce, łudząco podobnej do tej, w której korzystał z budki telefonicznej ledwie tydzień temu, i starał się wyglądać mało podejrzanie. Pracę tę psuł nieco fakt, że Higeki rozglądał się nieco zbyt intensywnie, szukając wzrokiem niedoszłego podpalacza. To mógł być ktokolwiek i mężczyzna wiedział, że w identyfikacji nie pomoże mu nic poza jego własną spostrzegawczością i intelektem.

Słów 807

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz