sobota, 9 czerwca 2018

Od Akane CD Shigeru "Magia słów"


   - Nande?! - Zawołałam, brutalnie wyrwana z lektury. Uniosłam spojrzenie znad kartki na winowajcę, mrugając kilkakrotnie nie będąc do końca przekonaną, że mogę wierzyć temu co widzę. Ostatecznie mogły to być omamy spowodowane wyziębieniem, chociaż beżowy płaszczyk sięgający do kolan i przemoczone buty podobnego koloru chroniły mnie względnie przed zimnem. Z drugiej strony nagie nogi i nauszniki nie spełniały już tej funkcji tak dobrze. Przynajmniej szalikiem mogłam się otulić, bo był chyba trzy razy dłuższy niż ja, gdy wyciągnę ręce w górę.
 - W domu cię nie uczyli, że nieładnie być takim niegrzecznym? - Ściągnęłam brwi, przyglądając się uważnie jego uszom i kocim oczom. Od razu było widać, że jest chowańcem, kimś z pogranicza kitsune i nekomaty. Zsunęłam wzrok niżej, chcąc ogarnąć całkowicie postać mężczyzny, ale kiedy padł on na puchate nogi, a może raczej łapy obrośnięte gęstym futrem, niepewność rozwiała się pod wpływem silnego podmuchu wiatru. Stuprocentowy kitsune.
 - Oddawaj. - Powtórzył, zupełnie ignorując moje poprzednie słowa, po czym sięgnął w moją stronę, chcąc odebrać mi kartkę. Pisnęłam, odskakując w tył i kiedy upewniłam się, że stoję stabilnie, oparłam dłonie na biodrach, których w prostym płaszczyku zupełnie nie było widać, i pochyliłam delikatnie w przód.
 - A skąd mam mieć niby pewność, że to należy do ciebie, co? - Odgarnęłam z oczu jasny kosmyk, który uciekł ze związanego na czubku mojej głowy koka. Jak ja nie lubiłam takich niesfornych pasemek.
   W ostatniej chwili uchyliłam się przed ponowną próbą odebrania mi tej biednej, losowi winnej ducha kartki. Czyli puchaty znajomy był typem naburmuszonego dzieciaka, który musiał natychmiast dostawać to co chce? W takim razie zgoda, ale zabawimy się na moich warunkach. Uderzyłam palcami w śnieg na chodniku, robiąc z nim niewielkie wgłębienie, w którym unieruchomiłam prawą nogę. Uniosłam jeden kącik ust w uśmiechu, przechylając przy tym głowę nieco w lewą stronę.
 - Skoro tak bardzo chcesz ją z powrotem, będziesz musiał się bardziej postarać. - Wybiłam się w przód z wcześniej zrobionego dołka i wymijając lisa, pomknęłam przed siebie wzdłuż ulicy. Oczywiście pomknęłam jest tu pojęciem względnym, gdyż trzeba na nie nałożyć ilość śniegu i lodu jaką pokryta była ścieżka, nawet jeśli wydeptana już przez kilkanaście osób.
   Nie musiałam długo czekać na pościg, który dołączył do mnie zresztą dość szybko. Nie miałam zbyt wielkiej przewagi nad nim, jeśli miałabym ją zmierzyć, liczyłaby się raczej w milimetrach, a składała się na nią właściwie tylko różnica wzrostów. Białowłosemu ciężko było mnie dosięgnąć, bo wystarczyło, że nieco się skuliłam i już byłam poza jego zasięgiem.
   Dodatkowym atutem okazała się... Droga, którą biegliśmy. Póki prowadziła w miarę prosto, zwierzęce nogi ze szponami dawały dużo więcej niż moje przemoczone papucie na płaskiej podeszwie. Ale tak się złożyło, że w pewnym momencie ścieżka zaczęła biec w dół i to dość stromo, dlatego zrezygnowałam z biegu i wskoczyłam na wyślizganą już przez młodszych część ulicy. Z cichym piskiem gibnęłam się do tyłu, ale zdążyłam podeprzeć się wolną ręką, dzięki czemu nie wylądowałam na tyłku.
   W ciągu kilkunastu sekund nabrałam szybkości, przez co moim zmartwieniem przestał być ścigający mnie lis, a to... Jak się zatrzymać. Tym bardziej kiedy moim oczom ukazał się sporych rozmiarów potok na samym dole uliczki. Dlaczego takie ulice zawsze muszą kończyć się wodą?!
   Próbowałam jakoś zahamować, ale podeszwy butów były zbyt płaskie, a pozycja w jakiej się znajdowałam, nie pozwalała w żaden sposób wydostać się z niezbyt kolorowej sytuacji. Nie był to dzień, kiedy miasto tętniło życiem, a na każdym kroku był ktoś gotów pomóc (albo też dobić), ale wołanie o pomoc było ostatnią deską ratunku przez kompletnym zamarznięciem po wpadnięciu do rzeczki.
 - Tasuketeeeee~! - Wrzasnęłam na całe gardło, przyciskając kartkę do tułowia. Kiedy już myślałam, że naprawdę wpadnę do tego potoku, bo moje nogi były praktycznie zanurzone w tej lodowatej wodzie, ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął do tyłu. Spojrzałam na rękę, która mnie ściskała i niezbyt się zdziwiłam widząc na niej białe futro, które należało rzecz jasna do wątpliwego właściciela kartki.
   Napuszyłam policzki, chcąc już coś powiedzieć, ale nim w ogóle otworzyłam usta, poczułam jak wznoszę się w powietrze. I to wcale nie przy pomocy białowłosego, bo ten już mnie puścił. Zwyczajnie zaczęłam unosić się w górę coraz wyżej i wyżej, jakby grawitacja nagle przestała na mnie działać. Odruchowo zaczęłam machać rękami i nogami, starając się pozostawać w jakiejś normalnej pozycji, ale i tak przechylałam się głową w kierunku ziemi, a wizja spadnięcia prosto na twarz nie za bardzo mi się podobała.
   Nie miałam pojęcia jak wysoko mogę tak polecieć, dlatego złapałam się ostatniej rzeczy, której jeszcze dosięgałam. A okazały się nią... Uszy białowłosego. Mężczyzna natychmiast zareagował głośnym warknięciem, ale ja tylko mocniej ścisnęłam palce, drugą rękę wraz z zapisaną kartką puszczając luzem w górę.
 - Puszczaj! - Warknął, zerkając na mnie.
 - To mnie ściągnij! - Zażądałam. Naprawdę chciałam zejść na dół i nie pozostawać już w takiej pozycji, bo wiszenie do góry nogami nie było zbyt naturalne i dokładnie czułam jak cała krew spływała mi do głowy.
 - Oddawaj kartkę.
 - Ściągnij mnie do cholery, bo ci urwę to ucho! - Ścisnęłam wrażliwy narząd lisa najmocniej jak tylko potrafiłam, przez co z jego gardła wyrwało się kolejne warknięcie. Chyba miał już dość moich krzyków i tego, że napastowałam jego biedne uszy, bo sięgnął ręką w górę łapiąc mnie za przedramię. Zamrugałam kilkakrotnie, czując jak całe to błogie uczucie lekkości znika, a moje ciało na powrót staje się ciężkie i spada w dół.
   Dziwnym trafem namoczone wodą buty ściągnęły moje nogi w dół szybciej niż reszta ciała, która dopiero po chwili zareagowała. Skończyło się to tym, że przypadkowo uderzyłam z rozpędu w nogi lisa i to pod takim kątem, że jego pazury odczepiły się od lodu, a chowaniec razem ze mną fiknął w powietrzu kozła, lądując ostatecznie w wodzie tuż obok mnie. Czyli nie uniknęłam zmoczenia się...
  Zerknęłam na rękę, którą cały czas trzymałam w górze, a między palcami tak pożądaną przez lisa rzecz. Na szczęście, jakimś cudem, na jej powierzchni były widoczne tylko trzy małe kropelki wody. Westchnęłam cicho, podnosząc się i zerknęłam na siebie. Szczerze myślałam, że to mokre buty sa okropnie ciężkie, ale przemoczony płaszcz przebił je kilkakrotnie. Musiałam wrócić jak najszybciej do swojej świątyni i ściągnąć te mokre rzeczy... Dobre tyle, że napaliłam w kominku przed wyjściem. Choć może nie było to zbyt mądre, bo budynek stał pusty.
 - A ty dokąd? - Kolejne warknięcie w przeciągu dziesięciu minut zwróciło moją uwagę na mężczyznę. Uniosłam jedną brew, przyglądając się mu. Może i miał futro, ale je przemoczył, więc zapewne jest mu teraz tak samo ciepło jak mi.
 - Do siebie. Nie będę tu marznąć. - Odparłam, ściągając z głowy nauszniki. Było ciepło w uszy, ale nie były zbyt poręczne. - Ty zresztą też, jeśli chcesz odzyskać tą kartkę.

Shigeru?
Słów 1113

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz