piątek, 8 czerwca 2018

Od Adrestii Do Charlotty “...jednak lubię zdawać się na los...”

Can't I just turn back the clock?
Nie było dnia, w którym coś mi się nie przypominało poprzez skojarzenia albo przypadkowe myśli. Odruchy, jakie nabyłam będąc jeszcze człowiekiem. Upodobania. Sny. Marzenia. Cele. Wszystko to zlewało się w jeden kształt cienia, odbijało się każdego poranka w lustrze, zostawiało plamy po kubkach na stołach. Czułam, że nie zakończyłam wszystkiego w tamtym czasie, miałam wiele niezałatwionych spraw. W pewnym sensie lunatykowałam, wykonując swoje pierwsze obowiązki bóstwa wobec jedynego wierzącego. Nie czułam się pełnoprawną członkinią tego świata, w którym wszystko było takie czyste oraz piękne. Wewnątrz mnie nie było czegoś takiego… Tam był chaos, którego nie potrafiłam określić, ani sensownie nazwać.
Forgive my sins
Wiedziałam, że zginęłam przepełniona nienawiścią i furią, bo zostało mi odebrane coś bardzo ważnego. Nie miałam jednak pojęcia, co to było. Podejrzewałam, że mogło to być czymś, czemu oddałam całe swoje serce wraz z umysłem. Rzadko kiedy poświęcałam tak wiele dla czego - lub kogokolwiek… To nigdy nie było w moim stylu.
I just wanna roll my sleeves up
Ale ostatecznie od pojawienia się w miejscu, które było bliżej nieokreślone w towarzystwie kogoś znacznie potężniejszego od siebie - stałam się boginią zemsty. Tak, chciałam się mścić za to, co zostało mi odebrane raz na zawsze. Nie potrafiłam zrozumieć, skąd brał się u innych bóstw taki spokój zmieszany z całkowitą akceptacją swojego aktualnego położenia. Nie mieli do czego wracać? Zapomnieli, a potem nie chcieli pamiętać? A może pamiętali, ale udawali tak bardzo obojętnych, bo i tak nie mogli nic w związku z tym zrobić? Chorowałam przez tygodnie z niemocy, połykając gorycz z alkoholem... Oddając się uniesieniu podczas upojenia, żeby się zrelaksować, zagłuszyć wewnątrz siebie tą dziwną siłę przyciągania do świata śmiertelników. To by mi w ogóle nie pomogło, zwłaszcza, jakbym odkryła prawdę… Ta mogła się z kolei okazać druzgocąca. A ja już bez tego byłam kompletnie rozbita. Po co więc pogarszać sprawę?
And start again
Musiałam stać się od nowa kimś lepszym, niż wtedy, chociaż nie miałam do końca porównania. Mogłam jedynie snuć bezsensowne domysły o czymś, co było i tak niepewne. Dlatego zaczynałam dzień tak, jak miałam to od zawsze w zwyczaju - kawą.
- Poproszę karmelową latte.
To był jeden z tych uroczych, ciepłych poranków, podczas których promienie słoneczne przyjemnie grzeją, a niebo jest całkowicie lazurowe i pozbawione chmur. Wnętrze kawiarni na rogu ulicy było utworzone w stonowanych beżach, brązach, bielach, a także szarościach. Zieleń z błękitem za oknami dodawała od siebie spokój, którego tak bardzo potrzebowałam. Miastem nie poruszano się za pomocą samochodów lub autobusów - najwyżej pieszo czy konno, więc cicha muzyka wydobywająca się z głośników nie była niczym przerywana. To ostatecznie budowało klimat, który odpowiadał także mojemu gustowi.
- Tylko nie wyciągaj żadnych rabatów, tym razem będzie na koszt firmy za tego zwierzaka.
Uśmiechnęłam się promiennie do ciemnowłosej sprzedawczyni o piwnych oczach, a ona zaczęła robić dla mnie napój przed ekspresem. Powiedzmy, że przyprowadziłam tutaj kota, a ten z kolei pomógł pozbyć się utrudniających życie myszy… Dlatego stojąca przede mną właścicielka była tak naprawdę mi winna znacznie więcej, niż tą jedną kawę, ale nie narzekałam. To i tak był zawsze lepszy początek dnia.
I know that I messed it up
Znała mnie już z tego, jak bardzo potrafiłam kombinować i naginać zasady wedle własnego upodobania. W jakimś stopniu zaczynała mnie mimo wszystko lubić - patrzyła na mnie nie jak na jednego z wielu klientów, ale raczej jak na kogoś, do kogo się już przyzwyczaja. Czasami potrzeba do tego miesięcy, kiedy indziej lat, a w niektórych przypadkach są to właśnie tylko tygodnie. Było to zależne od natury danej istoty, a przede wszystkim jej poglądu związanego z relacjami międzyludzkimi. Co z tego, że ktoś umiałby świetnie dogadywać się w towarzystwie, ale szczerze by tego nienawidził?
Time and time again
Z parującym kubkiem udałam się na przód kawiarenki na zewnątrz, gdzie stały już odpowiednio przygotowane stoliki z serwetkami czy pojemnikami na mieszadełka. W całości były one wykonane z drewna, jedynie łączenia były z metalu, dlatego krzesło nieco zaskrzypiało, kiedy na nim usiadłam. Był to już dla mnie znajomy dźwięk, więc na niego nie zareagowałam… W przeciwieństwie do Pana Szarego, który miauknął z lekkim niepokojem.
I just wanna roll my sleeves up
To z kolei spowodowało zainteresowanie pewnej młodej kobiety, która właśnie z rana uprawiała jogging. Swoje fioletowe włosy miała związane w koński ogon, co podskakiwał uroczo przy każdym jej kroku. Jej uważne spojrzenie ciemnych, karminowych oczu zlustrowało najpierw sierściucha, a dopiero potem mnie. Nie uznała mnie za zagrożenie, poza tym skupiła się na Panie Szarym i od razu zaczęła go głaskać z szerokim uśmiechem.
- Nazywa się Pan Szary i mieszka w tej kawiarni. - wyjaśniłam z własnej, dobrej woli.
- Jest prześliczny. - dodała od siebie nieznajoma podczas drapania drania za uchem. - Zupełnie tak, jakby wszystkie odcienie szarości skupiły się na jego grzbiecie, zmieniając się w paski, a łapki zostały wybielone od kredy.
Przyjrzałam się futrze należącym do Pana Szarego, skinieniem faktycznie przyznając jej rację - coś w jej słowach było prawdą.
- Zechciałabyś może dosiąść się na kawę?
And start again

Charlotta?

831 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz