Wyblakła
tęczówka podniosła się leniwie znad dłoni, na której wierzchu wykwitał kolejny
siniak. Jakby miał ich już za mało na swoim ciele… Ale tak się właśnie kończy
pośpiech przy wychodzeniu z kuchni. Aż dziwne, że nie rozciął ręki o kant
szafki, w którą uderzył. Z jego szczęściem dziwiłoby go to chyba mniej niż samo
nabicie pokaźnego siniaka.
Z
cichym westchnieniem podniósł się z ziemi i skierował powolne kroki w stronę
wyjścia ze swojego azylu. Nie lubił opuszczać swojej świątyni, to było dla
niego jak dobrowolne podstawienie szyi pod gilotynę. A mimo to istniały takie
rzeczy, które umiały go do tego nakłonić. I nie licząc zapotrzebowania na
kolejne bandaże, przybory papiernicze do szkicowania czy spisywania modlitw
oraz materiały do wyrobu jego ukochanych filiżanek, z pewnością można było do
tego zaliczyć jedno jedyne stworzenie, które w całym wymiarze Kami darzył jakąkolwiek
ilością nie negatywnych uczuć. A był tą istotą rzecz jasna Ojciec, który z
jakiegoś powodu postanowił tego właśnie dnia wezwać go do siebie.
Nie
podobało mu się to. Nie podobało mu się to ani trochę. Te ukradkowe spojrzenia
dorosłych stworzeń, kryjące w sobie odrazę i niechęć ani tym bardziej otwarcie
wpatrujące się w niego maluchy, na których twarzach widoczna była mieszanka
ciekawości i swego rodzaju przestrachu. Zresztą widać to było także po tym, że
unikały zbliżania się do niego, by przypadkiem nie dotknąć chociażby skrawka
jego płaszcza. Czyżby historie o tym jak kończy się dotykanie Bóstwa Cierpienia
krążyły już nawet wśród młodych chowańców? A może szczególnie wśród nich?
Raczej nikt nie chciałby oberwać przypadkowym przedmiotem za nieumyślne
dotknięcie drugiej osoby.
Obserwował
ich wszystkich jednym okiem, zastanawiając się, czy gdyby się odezwał,
cokolwiek by to zmieniło. Czy zrozumieliby go choć w najmniejszym stopniu,
gdyby spróbował im to wszystko wytłumaczyć. Czy zechcieliby go chociaż
spróbować zrozumieć. Szczerze w to wątpił i nie wiedział absolutnie żadnego
powodu, żeby komukolwiek się tłumaczyć ze swojego nastawienia. Nie było to
nikomu potrzebne, a tym beztroskim stworzeniom łaknącym bliskości innych osób tym
bardziej.
Im
bliżej był celu swej niecodziennej podróży, tym bardziej pochmurna stawała się
jego mina. Nie czuł się swobodnie, wręcz przeciwnie. Jakby na jego rękach i
nogach zatrzasnęły się ciężkie kajdany, a łańcuchy z wielkimi metalowymi
ogniwani ciągnęły go w stronę, w którą podążać nie chciał. Jednocześnie
ściągały go do dołu, tak by nie mógł zboczyć ze ścieżki nawet na jeden krok. Jeśli
to były łańcuchy odpowiedzialności, był wdzięczny, że ma tak rzadko z nimi do
czynienia. W końcu jego obowiązki ograniczały się raczej do rzeczy, które
przynajmniej tolerował, więc zmuszanie się do nich nie było aż tak męczące jak
ta wycieczka. Poza tym znając jego, zaplątałby się w nie, zleciał z jakiegoś
wzgórza wprost do rzeki, popłynął z nurtem do wodospadu, spadł z niego, a na
koniec został zdeptany przez jakieś zwierzęta, które uznałyby go za kupkę
nieszczęścia, którą chcąc nie chcąc – był.
Zmrużył
delikatnie powiekę, widząc w oddali jaśniejącą postać Ojca i na oko niewiele
niższą od bruneta drugą osobę o, o zgrozo, białych długich włosach. Jeśli Kurushimi został
wpakowany właśnie w coś na wzór randki w ciemno, jak to miał okazję nie raz
słyszeć w swoich modlitwach, to chyba tym razem specjalnie zrobi sobie krzywdę,
by mieć pretekst do ucieczki. Poważną krzywdę. Zacisnął zęby, modląc się w
duchu, by owa osoba nie wykazała chęci przywitania się poprzez podanie sobie
rąk lub co gorsza, przytulenie się. Już miał okazję się z czym takim spotkać,
ale nie skończyło się to przyjemnie dla żadnej ze stron. Może Ojciec był na
tyle miły i uprzedził przyszłego rozmówcę Cierpienia o jego… awersji do
bliskości? To z pewnością ułatwiłoby minimalnie sprawę.
- Och, Kurushimi, jesteś już. Miło cię widzieć. - Ciepły głos Ojca wbił się w uszy bruneta, który zaszczycił najwyższego tylko znudzonym spojrzeniem jednego oka. Zwykle sama melodyjność tego dźwięku wprawiała bóstwa, patronów i chowańce w dobry nastrój i wywoływała w nich pozytywne uczucia, on jednak był inny. Czasem zdawało mu się, że to wina tych wszystkich bandaży. Że to przez nie głos Najwyższego nie działa na niego tak jak na innych, ale to nie była prawda. Działał na niego. Tyle, że w nieco inny sposób. Głosy obcych w większości wywoływały w bóstwie odrazę, wstręt, czasem nawet wręcz odruch wymiotny, po prostu jakieś nieprzyjemne odczucia. Ale nie Jego głos. Ten jeden dźwięk zwyczajnie nie przynosił ze sobą negatywnych odczuć. I właśnie to było przyjemne. Nie czuł nic. - Chciałbym ci kogoś przedstawić. To jest Fjorgyn, boski oręż. - Wskazał na białowłosą postać, która na szczęście okazała się mężczyzną o nieco przydługich włosach. - Nie powinienem się zapewne mieszać do waszych relacji, ale oboje jesteście wyjątkowo... Osamotnieni, a to nie jest dobre. Pomyślałem więc, że może znajdziecie jakiś wspólny język, nić porozumienia i.. - Wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła, jakby robił coś niegodnego jego statutu i bał się, że zostanie nakryty. Może gdyby nie byli w jednym z najbardziej odludnych miejsc położonych stosunkowo niedaleko miasta, to Kurushimi zrozumiałby jakoś tą obawę, ale tak? Prócz tej trójki nie było w promieniu trzech kilometrów nawet zająca. - Po prostu spędźcie ten jeden dzień wspólnie. O nic więcej was nie proszę, naprawdę.
Żałował, że nie potrafi odmówić. Okropnie żałował.
Liczba słów: 912
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz