Patrzyłem się na tą całą sytuację z nie małym zaskoczeniem. O co tu tak w ogóle chodziło? Już na samym początku miałem dziwne podejrzenia co do odwiedzin Victorii, jednak teraz to podchodziło już pod przymusową obserwację mnie. Dlaczego? I jeszcze ten facet z rana na którego niechcący wylałem jego własne picie. On to zlecił? Kim on właściwie był, nie licząc faktu, że pewnie zajmował pozycję Bóstwa, albo Patrona.... Już wątpiłem, że jest Bronią skoro kobieta była tu z jego polecenia, a ona jest lisem. Właśnie... skoro ma już chowańca, to po co mnie obserwuje? Nie chce tu wchodzić między nich skoro tak wygląda ta sytuacja, a Vi zareagowała dość nerwowo.
-N...Nie powinieneś czegoś z nią zrobić? Porozmawiać? Zabrać na lody? Cokolwiek? - Nie miałem pojęcia, czy ma zły dzień, czy taka jest z charakteru. Ciężko mi się rozmawiało z kobietami już za życia nie wspominając już tu, gdy większości jest bliżej do zwierząt niż człowieka.... Z reszta w moim przypadku było podobnie. Mimo to... cze chciałem znów angażować się w związek? Nadal... ją kochałem...i czułem, że ten żal za szybko nie zniknie z mojego serca.Na dodatek mogłem znów nawalić i przysporzyć drugiej osobie niepotrzebnych zmartwień.
-Ona jest uparta. Musi jej samo przejść. -Zamilkł na chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. Skupił również spojrzenie na alejce, gdzie zniknęła za ścianą budynku. - Chociaż aż tak wkurzonej nigdy jej nie widziałem.
-Upór i rozdrażnienie to dwie inne rzeczy u kobiety - Mruknąłem nieco zażenowany z jego toku myślenia. Ogólnie Upór i złość to kompletnie inne rzeczy, wiec dlaczego nawiązywał je do siebie? To było bez sensu. - To tym bardziej powinieneś z nią porozmawiać zamiast uciekać.... - Pokręciłem głową sam dla siebie. Po co się wtrącałem? Miałem się nie wtrącać... więc po co to robię? Nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Ona teraz mnie nie chce widzieć. Jak pójdę to jeszcze mi się oberwie - Spojrzał na mnie z wyjątkową uwagą. On naprawdę mnie obserwuje, czy ja mam jakieś urojenia?... - Mogę iść ale to będzie twoja wina jak mi się oberwie. -Jego dłoń powędrowała w stronę mojej głowy na której zresztą się zatrzymała. Dokładnie miedzy moimi uszami. Co to miało być? Było przyjemne, ale.. byłem po części człowiekiem, wiec nieco dziwnie jednocześnie. Na szczęście bożek cofnął rękę zapewne czując na moich włosach wilgoć. Nie panowałem nad nią nie ważne jak bardzo bym chciał. Przynajmniej nie wyglądam jak mokry pies, a tym bardziej nie pachnę jak on.
- Ale ... to twoja dziewczyna więc, czemu na mnie wine zwalisz? - Położyłem uszka po sobie patrząc na niego lekko z dystansem. Naprawdę traciłem wiarę w tego osobnika.
- To nie jest moja dziewczyna. Ona jest tylko... moim chowańcem. W dodatku lekko upartym i wrednym. - Próbował powiedzieć to najspokojniej jak umiał, jednak coś mu nie wyszło. Czułem, że jednak nie mówi do końca prawdy, bądź naprawdę coś ze mną było nie tak. Do tego znowu zaczął mnie głaskać, a do tego za uchem...boże jak dobrze... Ale nie... nie może. Nie dam zrobić z siebie psa byle komu... jakkolwiek to brzmi. Lekko odtrąciłem jego rękę odchrząkując, by zaczął być poważny.
- Niby z jakiej racji wiesz, że ja nie dostanę od niej? - Uniosłem jedną brew dla bezpieczeństwa cofając się o krok. Widocznie był nieco zaskoczony moją reakcją, ale... może przestanie w końcu. Źle to wyglądało... naprawdę.
-Bo w porównaniu do mnie jesteś uroczy ,więc ci się nic nie stanie. - Uśmiechnął się niewinnie, a ja w tym momencie straciłem resztę wiary w to bóstwo. Ma idiotyczny tok myślenia skoro stwierdził, że jestem słodki i przez to lisica na pewno mnie nie uderzy. Westchnąłem zrezygnowany odwracając się w stronę, gdzie zniknął chowaniec jednocześnie nie pozwalając mu gapić się na moje oczy. To było krępujące... i to tak bardzo.
- Nie gwarantuje, że zdziałam cokolwiek. Jednak wiedz, że kopiesz pod sobą dołek , bo wysyłasz mnie jako pośrednika... obcą osobę. Źle wypadniesz w jej oczach - Skrzyżowałem ręce na piersi posyłając mu jeszcze jedno krótkie spojrzenie.
-Wiesz. Mogę iść... Ale wtedy będziesz mnie mieć na sumieniu. - Spojrzał na mnie pewny swoich słów. On naprawdę mówi poważnie? To jakieś żarty...ona nie może być aż tak niebezpieczna... - Twoja decyzja czy mam iść ,czy ty chcesz.
- Ja ci od początku... ugh - Jęknąłem cicho załamany. Poczucie winy dawało o sobie znać... czemu ja musiałem być tym miłym i dobrym? Nie potrafiłem mówić nie... nawet w tej sytuacji, choć jasno wiedziałem, że to źle by się skończyło.... z reszta jak tamtego wieczoru. Pokręciłem szybko głową odrzucając te wspomnienia. Nie czas na nie...choć były bardzo podobne. I tu i tu było niebezpiecznie... ale co innego było zagrożeniem. - I.... idź. Ja będę z tyłu was obserwować - Mruknąłem ostatecznie cicho i objąłem się ramionami czując lekkie dreszcze. Naprawdę... wtrącanie się w końcu też mnie zabije. A jak nie to, to na pewno jakaś dziewczyna ... albo właśnie dzisiejszego dnia Victoria jak się skapnie, że siedzę gdzieś z boku i podsłuchuje. <Tarou?>
806 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz