czwartek, 12 lipca 2018

Od Higeki'ego CD Muira "Gwiazdy mają oczy"

      Higekiemu nieco trudno było ukryć zdziwienie, gdy nieznajomy przyznał, że nigdy nie widział koto. Wydawało mu się to niemal nierealne, ale zaraz zebrał się w sobie otrząsnął. Cały czas musiał sam sobie przypominać, że w dużej mierze był dziełem swoich czasów i to, co on uważał za oczywistą wiedzę mogło być nieco egzotyczne dla innych. Działało to oczywiście w obie strony – Higeki sam słabo radził sobie z nowinkami technologicznymi i chociaż widok telefonu lub komputera go nie przerażał, to obsłużenie takie sprzętu zajmowało mu dużo czasu i na pewno nie był w stanie odróżnić od siebie różnych systemów operacyjnych – na tego typu pytanie zrobiłby pewnie tylko niezbyt mądrą minę i próbował zbyć jakoś rozmówcę.
Również obietnica “na mały paluszek” wydała mu się dziwna. Higeki czuł się lepiej w nieco bardziej oficjalnych sytuacjach, a takie nie dopuszczały dotykania rozmówcy, jeśli nie wydarzył się jakiś wypadek. Można było złapać kogoś, kto się potknął i niechybnie by upadł, ale już klepnięcie w ramię lub złapanie za rękę było naruszeniem etykiety. Jednak wrodzona uprzejmość mężczyzny bardzo szybko przełamała tę barierę i również wyciągnął rękę, a następnie krótko ścisnął małym palcem palec mężczyzny mając nadzieję, że o to chodziło i nie popełnił jakiegoś błędu. Widział kiedyś taką obietnicę w serialu, który oglądał i był to dla niego jedyny wzorzec mówiący o tym, jak się w takiej sytuacji zachować.
Nie do końca wiedział też, co ma powiedzieć. Samo to, że przybysz zamiast się pożegnać i odejść, albo poprosić jego samego, żeby mu nie przeszkadzał (Higeki nie miałby z tym problemu i bez protestów poszedłby w swoją stronę. Naprawdę nie lubił sprawiać innym problemów) wytrąciło go nieco z trybu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że będzie musiał zaprezentować swoje nędzne “umiejętności” gry na koto nieznajomej osobie. Sam sobie był winien, jednak w żaden sposób ta wiedza nie umniejszała jego zakłopotania, więc Higeki raczej milczał, co jakiś czas tylko wydając z siebie nieco nieartykułowane pomruki. Musiał to jakoś przeżyć, nie było odwrotu.
Miejsce do ułożenia koto przygotowywał trochę dłużej, niż powinien, jakby próbował instynktownie oddalić od siebie moment, kiedy zostanie zmuszony do skrzywdzenia drugiej osoby swoją muzyką. Usiadł w seizie przed instrumentem, założył też tsume na palce i westchnął, starając się oderwać myśli od tego, co go otaczało. To był jedyny sposób, by zdenerwowanie nie pożarło jego opanowania do tego stopnia, że ręce zaczną mu się trząść, albo że zerwie przez przypadek strunę. Chociaż mogłoby się to wydawać nieuprzejme, starał się ze wszystkich sił nie myśleć o obecności nieznajomego mężczyzny kilka kroków od niego i wyobrazić sobie, że znajduje się w lesie całkiem sam. Nie było to łatwe, ale skutecznie sprawiało, że Higeki potrafił się lepiej skupić na czekającym go zadaniu. Uniósł dłonie nad instrumentem, a potem zaczął grać.
Od pierwszych dźwięków było wiadomo, że nie będzie dobrze, ale może fakt że drugi mężczyzna pierwszy raz widział koto na oczy sprawiłby, że wszelkie przykre dźwięki złożyłby na karb swojego niezaznajomienia z instrumentem. W końcu skala pentatoniczna charakterystyczna dla japońskiej muzyki tradycyjnej była początkowo niemalże bolesna dla przybyłych z Dalekiego Zachodu Europejczyków, którzy śpiewne dźwięki shamisenu porównywali do kociego miauczenia. 
Higeki początkowo grał to, co mu myśli dyktowały, ale potem przypomniał sobie starą melodię, którą kiedyś słyszał idąc przez miasto. Była prosta i łatwo wpadała w ucho, a do tego pełna była miłych dla niego wspomnień, więc w miarę kolejnych taktów Higeki coraz bardziej wczuwał się w muzykę i coraz dalej odpływał myślami. Odpłynął do tego stopnia, że gdy przestał grać i usłyszał głos swojego rozmówcy, lekko drgnął wyrwany z kontemplacji. Zapomniał w końcu o tym, że nie jest w lesie sam.
– Tak – odpowiedział wprost, a potem zacisnął lekko wargi uświadamiając sobie, że w całym tym skupieniu na grze zapomniał się przedstawić, jednak nieznajomy również tego nie zrobił, toteż Higeki postanowił za nic nie przepraszać. Gdyby to zrobił, również i drugi mężczyzna mógłby poczuć się w obowiązku przepraszania i kolejna niezręczność gotowa.
– Jestem bogiem katastrof, nazywam się Higeki. Jestem w Kami już od dość długiego czasu – dodał zupełnie naturalnie, już dawno przyzwyczaiwszy się do tego, jak inni potrafili na to reagować.
A reagowali bardzo różnie – Higeki widział już chyba wszystko, od lekkiego niepokoju, przez zdziwienie aż po niezdrową fascynację. Wielu wydawało się, że skoro mężczyzna był bogiem katastrof, to właśnie spuszczał ludziom na głowy katastrofy, żeby nauczyć ich szacunku do bogów, bądź wdzięczności za to, co już posiadają. Albo że owe katastrofy mają być zemstą za coś. Prawda była jednak zgoła odmienna, bo Higeki na co dzień dwoił się i troił, byle tylko uchronić śmiertelników przed tym, co złego mogło go spotkać. Pamiętał bardzo dobrze słowa, które wypowiedział do niego Najwyższy, gdy go tworzył: “Będziesz chronił ludzi przed najgorszym, co może ich spotkać. Przed utratą tego, co dla nich najcenniejsze, przed gniewem przyrody i przed nimi samymi. Będziesz niczym mur pomiędzy moimi dziećmi i katastrofami. Będziesz bogiem, którego imienia ludzie będą wzywali w obliczu najcięższej próby, kiedy nie będzie już żadnej nadziei.” To było bardzo trudne zadanie, ale na początku swej kariery Higeki nawet się nie wzdrygnął ani nie cofnął przed przyjęciem takiego ciężaru. Brzemienne w skutkach wątpliwości pojawiły się dopiero dużo później, ale mężczyzna nie zamierzał teraz nawet wracać do tego myślami.
Zamiast tego przyjrzał się lepiej swojemu rozmówcy. Wcześniej skupiał się bardziej na sytuacji i na grze na koto, teraz jednak nie musiał się już tym przejmować – skończył już robić z siebie widowisko przy pomocy braku umiejętności gry na czymkolwiek. Nieznajomy wywarł na nim raczej dobre wrażenie – widać było, że był raczej cichy i spokojny, a takie osoby preferował Higeki. Jego strój był dość elegancki, ale nowoczesny i sprawiał wrażenie schludnego. To był kolejny plus, jako że bóg katastrof również przywiązywał wagę do tego, jak się prezentuje. Prawdą było, że nie szata zdobi człowieka, ale ubieranie się w przypadkowe rzeczy wydawało mu się brakiem szacunku dla innych. 
Postanowił, że poczeka na odpowiedź drugiego mężczyzny i dopiero wtedy zdecyduje, jak ewentualnie poprowadzić rozmowę (jeśli ten oczywiście nie postanowi uciec jak najszybciej po usłyszeniu “koncertu” Higekiego). Na razie mógł porozmawiać jedynie o tym nieszczęsnym koto, na które najchętniej spuściłby zasłonę wiecznego milczenia.

Ilość słów: 1016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz