wtorek, 17 lipca 2018

Od Muira CD Higeki'ego "Gwiazdy mają oczy"


 – Jestem bogiem katastrof, nazywam się Higeki. Jestem w Kami już od dość długiego czasu – Higeki udokładnił odpowiedź na moje pytanie.
   Powiedział to spokojnie, tonem jakby po prostu oznajmiał, że jest głodny, śpiący lub ma ochotę na jabłko, dlatego nie wzbudziło to we mnie jakiegoś strachu, czy zmieszania. Kiedy jednak mój mózg przetrawił jego wypowiedź, a przez moje zmęczenie zajęło mu to dobre kilkanaście sekund, najzwyczajniej w świecie mnie zamurowało.
   Bóg katastrof? Oj, to nie brzmiało zbyt zachęcająco. Pierwsze wrażenie wywierało to okropne. Gdyby powiedział mi to w momencie, kiedy się spotkaliśmy, najprawdopodobniej powoli bym się wycofał. Nasza znajomość trwała zaledwie kilka minut, dlatego nie zdążyłem wyrobić sobie o nim zdania. Sprawiał wrażenie przyjaznego, ale… mój wzrok nieustannie wracał teraz w stronę jego daisho – niby bogowie potrzebowali ich do ochrony i walki z akumami, ale… czy tylko do tego? I nie chodzi tu o przycinanie nimi drzewek czy krojenie kapusty.
   Właśnie poznałem mordercę działającego na ogromną skalę, czy może bohatera?
  Niewiedza na ten temat przyprawiła mnie o nieprzyjemne dreszcze, dlatego, choć może nie powinienem, postanowiłem zagłębić się w temat pracy Higeki’ego.
 – Miło poznać i dobrze wiedzieć – oznajmiłem, siląc się na ton równie spokojny, jak w wypowiedzi mężczyzny. Odliczyłem w myślach do dziesięciu, co pomogło mi opanować zbędne emocje. Potem po prostu się uśmiechnąłem. – W Kami nie mieszkam zbyt długo. Właściwie to zbyt długo nie stąpam po świecie. Jestem Muir, bóg amator, specjalista od roślinności.
   Higeki podał mi rękę, prawie przyprawiając mnie o zawał serca. Zrobił to tak niespodziewanie, że trudno było mi ukryć niepokój z tym związany, dlatego, kiedy tylko się otrząsnąłem, podałem mu dłoń czym prędzej. Budowanie muru między mną a nim – i to tylko na podstawie moich przesądów – było ostatnią rzeczą, którą chciałem zrobić.
 – Przepraszam, nie spodziewałem się – wytłumaczyłem pośpiesznie, nie chcąc, aby bóstwo błędnie zinterpretowało moje zaskoczenie. – Jesteś pierwszą osobą, z którą mam okazję rozmawiać dłużej niż kilka minut.
 – Rozumiem – odparł, podnosząc koto z ziemi. Wyprostował się, dyskretnie spróbował się rozciągnąć.
   Uznałem, że to chyba dobra pora, aby powoli się rozchodzić w swoje strony.
  Podniosłem się z zimnej ziemi, niemal natychmiast tego żałując. Wiatr wiał mocniej, niż odczuwalne to było na dole, oczywiście drażniąc moją skórę, w miejscach, gdzie przylegała do niej mokra odzież.
   Higeki miał ten sam problem, kolor jego kimona był ciemniejszy na kolanach, co jednoznacznie wskazywało na to, że i jego ubranie z zapałem piło rosę, kiedy siedzieliśmy na ziemi. Problem tkwił w tym, że on niekoniecznie dawał oznaki tego, że marznie, więc i ja nie chciałem pokazywać, że taka błahostka jakoś daje mi się we znaki.
   Stałem prosto, głowę miałem uniesioną wysoko, choć nie na tyle, aby sprawiać wrażenie zadufania w sobie.
   Już chciałem się pożegnać, spokojnie tłumacząc, że pora nie jest wczesna, a chodzenie w nocy po lesie może być niebezpieczne, że wcale nie chodzi o to, kim jest, bo aż tak mnie to nie obchodziło.
   I wtedy usłyszałem krzyk. Nie mogłem powstrzymać mimowolnego wzdrygnięcia. Natychmiast omiotłem wzrokiem okolicę, jednak w ciemności niczego nie dostrzegłem. Moje oczy skierowały się na twarz towarzysza, który właśnie wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenie (a przynajmniej tak mi się wydawało). Krzyk zdawał się dochodzić daleko od polany, jednak nie dochodził z głębi lasu, a ze ścieżki, która do głębi prowadziła. Nie zastanawiając się długo, wraz z Higekim zamierzałem sprawdzić, co to było. Szliśmy w milczeniu, jednak nasze kroki sprawiały w tej sytuacji wrażenie, jakby usłyszeć je można było nie tylko tu, ale i na drugim końcu Kami. Serce mi przyspieszyło, a mój niepokój przed nieznanym zmuszał mnie do dziwnej, może trochę komediowej myśli, która odbijała się w mojej głowie jak kauczukowa piłeczka.
   “Jesteś bogiem” – powtarzałem w myślach. Tylko w czym miało mi to pomóc? Bóg roślinności sam w sobie raczej nie posiadał ponad normalnych zdolności fizycznych, a moja moc nie była silna, bo kilku wierzących to zbyt mało, aby efekty robiły, choć minimalne wrażenie. Nie miałem nawet broni – dlatego jedyną nadzieję w razie kłopotów, pokładałem w swoich nogach, które jako jedyne zrozumiałyby mnie podczas ucieczki.
   W tej chwili miałem przy sobie Higeki’ego, a co zaskakujące, jego daisho nagle przestały mi przeszkadzać.
   Idąc po leśnej drodze, ciężko było mi zobaczyć dłoń, którą od mojej twarzy dzieliło zaledwie pięćdziesiat centymetrów, dlatego kroki stawiałem ostrożnie. Bogu katastrof, tak mi się zdaje, jakoś nieszczególnie przeszkadzał słaby widok. Mimo iż dla mnie widoczna była jedynie ciemna sylwetka, na niewiele jaśniejszym tle, to doskonale widziałem, z jaką pewnością stąpa pomiędzy korzeniami drzew — zachwiał się jedynie kilka razy, jednak nie na tyle mocno, aby zaszkodziło mu to choć minimalnie. Obserwowałem go z nadzieją, że kiedyś nabiorę wprawy w fizycznych zmaganiach — nie tylko z naturą, ale i z prawdziwymi przeciwnikami, którzy bez wahania potrafiliby mnie zamordować.
   W miarę jak posuwaliśmy się dalej, coraz lepiej słyszalne były jęki bólu oraz głośne sapnięcia,  sugerujące, że ktoś właśnie się nad czymś trudzi.
  W pewnym momencie dostrzegłem zarys czegoś dużego. Chwyciłem przewodnika za ramię, próbując powstrzymać go przed kolejnym krokiem. Efekt był nieco opóźniony, a zaskoczony mężczyzna zrobił fałszywy ruch, stając na zbyt suchym patyku. Drewko pękło, cień przestał się poruszać. Czułem, że się na nas patrzy. Instynktownie zastygliśmy w bezruchu. Widocznie nie zwrócono na nas uwagi, bo cień zmienił formę. Dosłownie przybyło mu z metr.
   Chmury odsłoniły księżyc, ten zaś skąpał las w swoim delikatnym świetle. Teraz można było poznać, cóż za stworzenie postanowiło zagłuszyć nam spokój. Odetchnąłem w duchu, widząc, że to tylko centaur, jednak nie mogliśmy po prostu odejść. Noga chowańca… uwięziona była w sidłach na niedźwiedzie. Pułapka zacisnęła się dosłownie na jego pęcinie u prawej tylnej nogi. Byłem zaskoczony, że nie pogruchotało jej bardziej. Zdesperowany centaur nieustannie próbował dosięgnąć do sideł, jednak spory koński tułów mocno ograniczał ludzkiej części zasięg do nich.
   Księżyc znów się skrył, ciemność ponownie opanowała okolicę. Nie wiem, kto był w gorszej sytuacji — poszkodowany, czy my? Z jednej strony centaury uchodziły za spokojne i zrównoważone osoby, z drugiej jednak… zdążyłem usłyszeć kilka opowieści, w których te stworzenia rzekomo dziczały. Stawały się bezlitosne i nieprzewidywalne — i tylko to sugerowała bogata wyobraźnia mieszkańców. Ile było w tym prawdy, chyba nikt prócz kopytnych nie wiedział… Prawdą jednak było, że centaur potrafił zabić jednym, ale celnym kopnięciem.
   Wybór czy odejdziemy, czy zostaniemy i pomożemy, zostawiałem bogu z dłuższym stażem. Mimo że wątpiłem, że potrafiłbym zostawić kogoś w potrzebie.

<Higeki?>

Liczba słów 1052

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz