Księżyc na dobre rozsiadł się na rozgwieżdżonym nieboskłonie. Sato siedział na schodach przed swoją świątynią i wpatrywał się w gwiazdy. Rozmyślał jak by tu spędzić resztę nocy. O tej porze wyboru wielkiego nie miał. Albo przesiedzieć tu jeszcze chwilę i się położyć spać, bo z pewnością jutro znowu będzie jakiś człowiek z prośbą o spełnienie modlitwy. Albo, co atrakcyjniejsze, ale bardziej bolesne dla portfela, mógł zajść do jakiegoś baru i spędzić resztę nocy pijąc sake. Był z tym jednak pewien problem. Był sam. A gdyby tak poszedł pić samemu, bez nikogo, znaczyć by to mogło tylko jedno. Był alkoholikiem. Nawet ktoś taki jak Satoshi to wiedział. Niestety na to poradzić nic nie mógł. Dlatego też, z posmutniałą lekko miną, wyciągnął paczkę ciastek z dżemem wiśniowym. Odgłosy otwierania opakowania oraz chrupania ich ściągnęły do niego małego puszystego gościa. Bezdomny kociak podszedł ostrożnie głośno pomiaukując oraz szeleszcząc kawałkiem foliowej torebki, który przyczepił mu się do łapki. Bożek zaśmiał się i odczepił prychającemu zwierzakowi zbędną dekorację z białego futerka. Wyjął jedno ciastko i podsunął je pod nos kota. Przynajmniej teraz miał towarzysza do nocnego posiedzenia. Myślał jednak co dalej robić. Co prawda siedzenie przez całą noc i patrzenie na zimowe niebo nie było nieprzyjemne, ale... Ale kot właśnie wsadził pyszczek do torebki z ciastkami. Sato chwycił futrzaka i odciągnął go od jedzenia. Przy okazji zarobił kilka ran na policzku od kocich pazurów. I wtedy doznał olśnienia. Trzymał oburzone stworzonko na wyciągniętych rękach by nie zarobić po raz kolejny w twarz. I wtedy go olśniło. Właśnie gdy spoglądał w te rozeźlone fiołkowe oczka. Skoro uznał, że zwierzak mógł być kompanem na resztę nocy, to czemu miałby nie zostać kompanem na wypad do baru? Toshi uśmiechnął się do swojego nowego towarzysza. Wziął ciastko i wepchnął mu do pyszczka by uniknąć pogryzienia i podrapania, a następnie wsadził go za połę kimono, tak by tyłeczek kota opierał się o pas, a jego łepek swobodnie mógł podziwiać zmieniający się krajobraz w drodze do knajpy. Widać zwierzęciu przypadła ta pozycja do gustu. W końcu nie musiało sobie łapek wychładzać na oblodzonych chodnikach i miało zapewnione osłonę od wiatru z dołączonym w pakiecie ogrzewaniem. Ale co ważniejsze regularnie dostawało papu od srebrnowłosego.
Sato wszedł do najbliższego otwartego lokalu. Podszedł od razu do baru i zajął przy nim miejsce.
- Proszę dwie butelki sake dla mnie i butelkę mleka dla mojego kumpla. - wskazał barmanowi ciekawski pyszczek wystający spod ubrania. Kotek niechętnie wyszedł z ciepłego schronienia i niepewnie stawiał kroki na barze. - Spokojnie, jesteś tu ze mną. - powiedział z lekkim uśmiechem, po czym podrapał zwierze za uchem.
***
Trzeźwiejący w ekspresowym tempie bożek szedł pośpiesznie za miasto. Gdzieś po drodze zrzucił podarte ubranie i teraz szedł w środku nocy przyodziany jedynie w buty i bokserki. Na rękach niósł swojego nowo poznanego puchatego koleżkę owiniętego w szalik i łapką usztywnioną skrawkiem kimona.
W końcu dotarł do chatki na skraju lasu. Z tego co kojarzył to ponoć tu mieszka ten cały tutejszy centaur mnich-weterynarz. A przynajmniej miał nadzieję, że dobrze kojarzył. Strzelił kręgami w karku. Wziął głęboki wdech i zaczął się wydzierać.
- YOOOOOOSHI! YOOOOSHI! OTWIERAJ! - takim krzykiem powinien obudzić nawet umarłego. A to się nawet dobrze składało. W końcu zdecydowana większość mieszkańców tej krainy umarła żeby tu trafić. Jednak minuta czekania na mnicha-weterynarza okazała się zbyt długa i powodowany resztkami alkoholu Satoshi pomyślał, że doskonałym pomysłem będzie wybić dziurę w dosyć cienkich drzwiach, żeby samemu sobie otworzyć. Jak pomyślał tak zrobił. Zgarnął największy nieprzymarznięty kamień jakim mógł operować jedną ręką i przygrzmocił nim parokrotnie w drzwi przebijając się na wylot. W nowo powstałym "judaszu" zobaczył zdziwioną minę gospodarza, który schylał się by przekręcić kluczyk w zamku.
- Trochę ci to zajęło. - powiedział zupełnie poważnie.
<Yoshi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz