wtorek, 29 maja 2018
Od Victori CD Tarou "Dzieci i Toru głosu nie mają"
Kto tu jest bezczelnym dzieciakiem? Ja nie wchodzę do czyjegoś domu bez zaproszenia ani nie prawie mu morałów.
Umarłam przypadkiem, doskonale o tym wiem i podjęłam decyzję, że będę pomagać, ale najpierw muszę się nacieszyć kilkoma rzeczami tutaj. Byłam już na ziemi, lubię dowcipy, więc nic nie stało mi na drodze, aby podrażnić zwierzęta ludzi i obudzić resztę domowników. Zawsze śmieszyły mnie takie żarty.
Westchnęłam ciężko i przetarłam twarz dłonią. Skubany ma coś w tych oczach, ale nie dam się tak łatwo podejść. Nie mam zamiaru zostać jego chowańcem, bo on tak chce. Cóż, musi się trochę za mną nabiegać.
Patrząc na białe ściany i ciemne meble zdaje sobie sprawę, że ten pożal się boże, bożek zostawił u mnie swój parasol, który psuje mi moją harmonię w domu, jest zbyt kolorowy.
Biorąc badyl w rękę, przemieniam się i zaczynam szukać Toru. Po niedługim czasie odnajduję łazęgę na środku moczar. Eh, wygląda tak (nie) uroczo, jak się gubi w moim świecie.
Cholera Vici, o czym ty zaczynasz myśleć?
Wracam do formy człowieka i wychodzę z pobliskich krzaków, patrząc na tego półgłówka, który szykuje się do walki.
- Plecy prosto, oprzyj się bardziej na lewej stronie, bo tracisz równowagę, co jest twoim częstym błędem i bez problemu mogę zrobić tak - w tej chwili popchnęłam go końcówką parasola i zobaczyłam, jak upada w błoto, przez co musiałam zareagować cichym śmiechem.
Mężczyzna patrzył na mnie zdziwiony, nie wiedząc, co się właściwie wydarzyło.
Wyciągnęłam w jego stronę pomocną dłoń, którą złapał, ale ja ją od razu puściłam i wylądował ponownie w błocie.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie bachorem, bądź dzieciakiem, to ci tego nie daruje, wcale nie jestem taka młoda, mam dwadzieścia trzy lata! - krzyknęłam z lekkim oburzeniem i pomogłam mu wstać - będziesz pachniał różami i bzem, polecam nie pakować się więcej w błoto..
będziesz pachniał różami i bzem, polecam nie pakować się więcej w błoto..
- Zapamiętam to sobie - wystawił rękę w oczekiwaniu na swoją zgubę.
Podałam mu ten kolorowy badyl, ale on mnie za niego pociągnął i żeby nie upaść w błoto, bo nie mam zamiaru szorować się po tym trzy dni, złapałam się go.
- Jesteś wredny.. - warknęłam pod nosem, chcąc wrócić do pozycji stojącej.
- I Vice Versa - zaśmiał się.
Odrywając się od niego, zobaczyłam, że zniszczyłam właśnie kolejną bluzkę.
- Przez ciebie straciłam dzisiaj dwie koszulki. Nie mam zamiaru latać po mieście, jak zostaliśmy stworzeni, a teraz się nie opieraj i chodź - zaciągnęłam go ponownie do domu.
- Jeśli chcesz już porozmawiać na spokojnie, to masz tutaj rzeczy.. są one po poprzednim właścicielu, ale nie były jeszcze otwierane, więc idź się przebrać.. - rzuciłam w niego parą czarnych jeansów i białą koszulką, z napisem "Jestem Bogiem" i wepchnęłam do łazienki.
***
Gdy on bawił się w przebieranki, ja zrobiłam to samo, tyle że, skończyły mnie się moje ulubione koszulki, więc nie miałam wyboru i ubrałam pierwszą lepszą z brzegu, która była koloru czerwonego.
Zdążyłam wciągnąć na siebie jeansy, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi.
Gdy ten wyszedł, postanowiłam wrzucić moje rzeczy do kosza na pranie.
- Siadaj, gdzie tylko chcesz.. - rzekłam i usiadłam na mym ulubionym miejscu. On za to usiadł naprzeciwko mnie. Dzielił nas tylko mały stolik.
- Nie wyzywasz mnie od dzieciaków, ten deszcz ma w końcu zniknąć i jesteśmy kwita, okey?
- Ludzie potrzebują deszczu, gdyż jest susza.
- To przekaż im to jakoś, że ma padać tylko w poniedziałki.. bo ich nienawidzę i nie wychodzę wtedy z domu.
- Nie da się tak.
- Wszystko się da, tylko trzeba chcieć.
- Dorzuć jeszcze środę i czwartek do puli dni z deszczem.
- Dobra niech ci będzie, ale w czwartki tylko od rana.. do szesnastej - powiedziałam, patrząc uważnie na niego, ale zobaczyłam, że jego wzrok powoli zjeżdża coraz niżej. - Ej, wieża do Toru, nie gap się tak, bo oślepniesz!
- Bardzo śmieszne Victorio..
- Nie jes... zaraz skąd wiesz jak mam na imię?
- Jest napisane na twoim instrumencie.
- Cholera.. nie jestem Victoria, mów Vici, ewentualnie Black.
Rozmawiałam z nim przez dłuższą chwilę, która trwała chyba wieki, bo zrobiło się już ciemno..
- Ja już nie wychodzę, za dużo tu wszystkiego biega, tobie też nie radzę, chyba że umiesz się bronić przed stadami.
Mężczyzna spojrzał się na mnie z politowaniem.
- Nie wyjdę i nie odprowadzę cię, nie masz na co liczyć. Jak chcesz, to odstąpię ci łóżko, ja wyśpię się na kanapie.
- Śnisz, ja pójdę na kanapę.
- Jak chcesz być prosty, to nie radzę, ona ma metr pięćdziesiąt. Łóżko mam spore, więc się zmieścisz..
- Niech ci będzie.
No w końcu, ktoś mnie tutaj posłuchał!
Zabrałam tylko swój kocyk z łóżka i udałam się do miejsca, gdzie znajdowała się kanapa, która była obita białym materiałem. Tak, w tym pomieszczeniu jest odwrotnie. Białe meble, czarne ściany.
Ułożyłam się w miarę wygodnie na kanapie mniejszej ode mnie. Nim policzyłam Akumy biegające mi przed oczyma, spałam.
Nie mam bladego pojęcia, która to mogła być godzina, ale poczułam na swojej talii dłonie, a następnie czułam, że nie leżę już na twardej kanapie. Oj Toru, szykuj się na ochrzan, gdy wstanę, bo na razie to nie chce mi się nawet otworzyć oka.
851 słów
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz