niedziela, 25 marca 2018

Od Niyumi CD Kiyuki'ego "Papierowy żuraw"


   Skinęłam lekko głową, nie odrywając pustego wzroku od kąta w pomieszczeniu. Ciemny, zakurzony i pusty, a nawet samotny, był chyba idealnym odzwierciedleniem tego jak się teraz czułam. Szczególnie pusta w środku, w jednej chwili uciekło ze mnie wszystko to co zatrzymało mnie w tym wymiarze. Wszystko to co zostało we mnie po mojej śmierci i nie uciekło niewiadomo gdzie razem ze wspomnieniami.
   Odwróciłam się powoli i ruszyłam do swojego pokoju, nie zwracając najmniejszej uwagi na dłoń białowłosego, która starała się mnie zatrzymać. Widziałam to, ale... Nie potrafiłam się zatrzymać. Nie chciałam się zatrzymać. Nie chciałam nawet teraz koło niego być, bo co on niby rozumiał? Był tylko bóstwem, zrodzonym w tym świecie, wszystkiego się dopiero uczył, nie znał praktycznie niczego. Nie znał życia na ziemi, tego jak okrutny potrafi być tamten świat, ludzie, nawet ci najbliżsi, jak bardzo potrafią zmieszać cię z błotem, wdeptać w ziemię i zniszczyć z premedytacją... A kiedy robią to przez przypadek boli jeszcze bardziej.
   Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o ścianę tuż obok nich, powoli na nowo zalewając się gęstymi łzami. Osunęłam się na ziemię, zwijając w kłębek i próbując z całych sił się opanować, jednak utrata regularnego oddechu przyszła dużo szybciej niż sądziłam. Kilka minut zajęło mi uspokojenie się, a motywacją do tego były zbliżające się kroki, które usłyszałam za drzwiami.
   Zabrałam gwałtownie powietrza do płuc, zatrzymując je tam na dłuższą chwilę. Niemal w tym samym momencie rozległo się ciche pukanie, a następnie szmer odsuwanych drzwi. Domyśliłam się, ze to Yuki, a po zapachu poznałam, że przyniósł ze sobą pokrojone na kawałki jabłko.
 - Pomyślałem, że może będziesz chciała... - Powiedział cicho, stawiając talerzyk z owocem niedaleko mojej głowy. Dlaczego mówił tak cicho, tak smutno? Jakby się czegoś bał...
   Kiedy tylko wyszedł, wypuściłam całe powietrze z płuc, a tym samym pozwoliłam kolejnym łzom spływać po moich policzkach i skapywać na drewnianą posadzkę, gdzie zostawały po nich tylko małe koła w ciemniejszym odcieniu. To wszystko tak... Bolało i jednocześnie było tak cholernie puste. Sama nie byłam już pewna co czuję i czy w ogóle czuję cokolwiek. Czy można było cierpieć i jednocześnie nie uczuć absolutnie niczego...?
   Podciągnęłam kolana bliżej twarzy, zakrywając głowę rękami i starając się już nie płakać, bo przysporzyło mi to ogromnego bólu głowy. Który ostatecznie i tak był o niebo lepszy od tego co czułam...

~*~

   Podniosłam się powoli na drżącej ręce, rozglądając po pokoju. Niedaleko drzwi stały dwa talerze. Pełne talerze, nawet przeze mnie nietknięte, przyniesione bez Kiyuki'ego w ciągu dnia. Nawet nie wiedziałam dokładnie, kiedy je przyniósł ani jaki to by był posiłek, choć nie był to pierwszy raz, a już kolejny z rzędu. Przetarłam twarz ręką, zerkając za okno, gdzie mocno świeciła połówka księżyca, uśmiechająca się do świata pogrążonego w ciemnościach.
   Od tamtego wypadku minął... Może z tydzień, nawet nie byłam pewna ile dni dokładnie upłynęło, bo każdy wyglądał identycznie i nie różnił się właściwie niczym. Całymi dniami i nocami leżałam zwinięta na swoim posłaniu, nie ruszając się z niego nawet o krok, nie ruszając nawet posiłków, które stale i regularnie przynosił mi mężczyzna. Kilkukrotnie próbował także ze mną rozmawiać, jednak bez większego skutku, gdyż nawet nie podnosiłam na niego spojrzenia, nie wspominając o odpowiadaniu.
   Dodatkowym ciężarem w tym wszystkim był ból jaki odczuwał Yuki. Ból który odczuwał z mojego powodu. Nie chciałam tego, wiem, że tego nie chciałam, choć w tym momencie było mi to bardziej niż obojętne. Nigdy nie chciałam nauczyć go odczuwać bólu, a już na pewno nie przez moją osobę... Przecież miałam, chciałam nawet chronić go przed wszystkim co złe, a w tym nie zawierały się tylko akumy, ale także nieprzyjemne doświadczenia, takie jak zawód na kimś bliskim, cierpienie z jego powodu. Kolejny raz, kiedy zawiodłam kogoś, kto był dla mnie tak bardzo ważny... To wcale nie motywowało do wstania.
   Podniosłam się na chwiejnych nogach i podeszłam ostrożnie do uchylonego okna. Złotooki dbał o przewiew... Złapałam dwiema rękami za framugę okna, zaciskając na niej palce tak mocno jak tylko mogłam w tak osłabionym stanie. Nie byłam pewna, czy sił wystarczy mi na drogę w obie strony, ale liczyłam, że mimo wszystko tak będzie. Na drżących nogach ruszyłam do najbliższego portalu prowadzącego na ziemię.
   Na szczęście duża dawka świeżego zimnego powietrza nieco mnie ocuciła z całego tego latargu, w którym się znalazłam przez ostatni czas i przywróciła nieco sił fizycznych, dzięki czemu mogłam w miarę spokojnym krokiem pójść do miejsca gdzie to wszystko się wydarzyło. A szczerze nie zmieniło się tam za dużo.
   Wieńce kwiatów i znicze stały w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałam żywego przyjaciela. Cały wiadukt był zamknięty, z obu stron oddzielony od ulicy i ludzi żółto-czarną taśmą, ktora tylko z definicji nie pozwalała nikomu przejść. W rzeczywistości chodził tutaj kto tylko chciał lub miał potrzebę szybkiego przejścia na drugą stronę.
   Zbliżyłam się do zatawionego miejsca i opierając dłonie o chłodną barierkę, wskoczyłam na nią, jednym ruchem odwracając się w stronę przeciwnej barierki. Spojrzałam w ciemne niebo, zastanawiając się jak teraz radzą sobie jego rodzice. Przecież jego matka zawsze była taka krucha i tak mocno go kochała... A gdyby tak...
   Wyciągnęłam ręce na boki, przychylając się powoli w tył i tracąc barierkę spod stóp. W jednej chwili runęłam w dół, czując dokładnie jak powietrze przesmykuje się przez każde możliwe miejsce, wywołując na mojej skórze dreszcze. W ostatniej chwili obróciłam się w tył, robiąc przewrót i ostatecznie lądując na ugiętych nogach, podpierając się nieco rękami. Gdyby tylko Patrick tam umiał...
   Wyprostowałam się powoli, rozglądając wokół. Miejsce nie zmieniło się prawie wcale, nie licząc, tego że tor na którym stałam został wyłączony z użytku, a na ziemi widać było jeszcze ślady białej farby. Czy oni próbowali wyznaczyć miejsce, gdzie leżało ciało? Zresztą jakie ciało, on wpadł centralnie pod pociąg! Przymknęłam powieki, spuszczając głowę i otulając się szczelnie ramionami. Tak bardzo potrzebowałam, żeby mnie ktoś teraz przytulił, otulił ramionami, schował przed całym tym gównem... Potrzebowałam nie być sama.
   Uniosłam głowę słysząc trąbienie pociągu i jedyne co zobaczyłam to jasne, oślepiające wręcz światła pociągu tuż przed sobą. Drgnęłam nieznacznie, otwierając szerzej oczy, niezdolna do oderwania spojrzenia od zbliżających się żółtych kółeczek. Nawet nie mrugałam, były za bardzo hipnotyzujące, by chociażby kiwnąć palcem.
   Powiekami poruszyłam dopiero, kiedy jakiś kamyczek spadł z mostu i uderzył w beton tuż obok mnie. Postąpiłam krok w tył, kiedy pociąg jadący wprost na mnie po prostu rozpłynął się w powietrzu, tak jakby nigdy go nie było. Zastanawiałabym się nad tym pewnie dłużej, ale moją uwagę przykuła ciemna postać na górze, która ewidentnie mi się przyglądała. Niestety miała na głowie kaptur, więc nie byłam w stanie nic zobaczyć, nawet jej oczu, nie mówiąc o jakichkolwiek rysach twarzy.
   Postać zaśmiała się lekko chrapliwym głosem, po czym zwróciła się w stronę drogi, gdzie udała się spokojnym krokiem. Zacisnęłam dłonie w pięści, podbiegając do muru, który oddzielał górne drogi od przejazdu kolejowego na dole i wskoczyłam na pobliskie drewniane skrzynie. Syknęłam cicho, podpierając się na kolanie. Przez osłabienie taki skok kosztował mnie dużo więcej energii niż zwykle, ale przecież nie mogłam pozwolić tajemniczej postaci tak po prostu zniknąć. Wykonałam jeszcze dwa skoki, ostatecznie lądując na kamiennej drodze.
   Kilkanaście metrów przede mną stała owa postać, zwrócona do mnie bokiem tak, że nawet światła z latarni nie pomogły mi w dojrzeniu kształtów jej twarzy. Zakapturzona istota pstryknęła palcami, skupiając moje spojrzenie dokładnie na jej dłoniach, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie, stawiając ciężkie kroki. Przyglądałam się uważnie temu jak peleryna z tyłu poruszała się nienaturalnie, zupełnie niezgodnie z jej krokami.
   Po kilku krokach zwyczajnie zniknęła, a uliczne lampy zgasły, zwiastując zbliżający się poranek. Nie ruszałam się z miejsca jeszcze przez chwilę, próbując dopasować charakterystyczny ciężki, kulejący krok do znanej mi osoby. Bo znałam tą postać, tego byłam bardziej niż pewna. Ściągnęłam brwi, odwracając się na pięcie i wróciłam szybko do portalu.
   W swoim pokoju runęłam bezwładnie na posłanie, może trochę za mocno uderzając w podłogę, gdyż katana, która do tej pory opierała się o ścianę, osunęła się z cichym brzękiem na drewno. Leniwie odwróciłam głowę w tą stronę i dopiero kiedy zobaczyłam srebrne ostrze coś zaskoczyło w moim umyśle. Tsubashi. Przecież ona była w świecie ludzi, kiedy Patrick stał na wiadukcie. On do niej mówił. Dlaczego on do niej mówił, przecież nie mógł jej widzieć? Dlaczego z nim rozmawiała? Dlaczego się do niego zbliżyła? Gdzie potem zniknęła? I co w ogóle ona tam robiła, przecież nienawidzi tego cholernego świata?
   Zacisnęłam dłoń w pięść, czując jak całe moje puste dotąd wnętrze wypełniają złość, wściekłość i najzwyklejsza nienawiść. Teraz byłam zbyt słaba, żeby chociaż się podnieść, ale kiedy tylko nabiorę sił... Tsubashi, obiecuję ci, że znajdę odpowiedź na każde z moich pytań, a ty zapłacisz, jeśli zrobiłaś cokolwiek mojemu Patrickowi.

Yukiś? Nienawiści czaaas~

1434 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz