Zbudzony przez natrętną, bladą rączkę nieustannie dźgającą mnie między żebra palcem wskazującym, gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej, wdając z siebie dziwny dźwięk stojący na pograniczu krzyku a psiego skowytu. Mimo ulgi, którą teoretycznie powinienem odczuć po wybudzeniu się z wcześniejszego parszywego koszmaru, moje ciało w dalszym ciągu pozostawało maksymalnie spięte, oddech wydawał się być zbyt płytki, a po policzkach kapała kaskada słonych łez. Siedziałem tak przez krótszą chwilę - całkowicie otępiały, wpatrzony bezmyślnie w ścianę stojącą naprzeciw łóżka – aby następnie w panice rozpocząć gwałtowne przekręcanie głowy dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia.
W momencie, gdy do mego nieco opóźnionego w swych reakcjach mózgu zaczęły docierać logiczne sygnały, szybko obróciłem łepetynę w bok, rozglądając się za jakimkolwiek śladem małej dłoni, która obudziła mnie zaledwie chwilę temu. Jak to możliwe? Kto, co, kiedy? Przecież powinienem by sam.
W ten właśnie sposób zauważyłem małe, na oko trzyletnie dziecko siedzące obok mnie. Chłopczyk wlepiał we mnie spojrzenie dużych, jasnych oczu, marszcząc przy tym brwi w geście wyraźnego skupienia. Wyglądał zupełnie tak, jakby właśnie usiłował zbadać teorię fizyki kwantowej.
- C – co? – wydukałem jedynie, żałośnie ocierając policzki grzbietem dłoni. – Co ty tutaj robisz, maluchu? Jak się tu dostałeś… - w tym momencie w oczy rzuciła mi się dziewiątka ogonów stercząca zza pleców dziecka. – S-soushi?
Soushi?
262 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz