Odbywałem
właśnie mój codzienny spacer, uwzględniał on między innymi wizytę w mojej
świątyni, gdzie i tym razem natknąłem się na białowłosą, sponiewieraną
dziewczynę. W sumie nawet nie wiem co ona tutaj robiła, chodziła tutaj każdego
dnia, jeśli nie częściej, ale nigdy nie usłyszałem od niej żadnej modlitwy,
czyżby za bardzo żydziła, a może... Nie, co prawda nigdy nie starałem się
zajrzeć do jej duszy, jednak i bez tego wyczuwałem promieniująca na kilka
kilometrów nienawiść. Może jednak za bardzo żydziła...
Oparłem
się o kapliczkę. Ile może jej to zająć nim stąd sobie pójdzie? Z doświadczenia
niestety długo, ale i tak nie miałem lepszego zajęcia. Zarówno obecność ludzi,
jak i innych bogów spływała po mnie niczym woda po psie. Każda rozumna istota
była podatna na nienawiść i pragnienie zemsty, nigdy nie potrafiłem ich
zrozumieć (mimo, że to był poniekąd mój atrybut). No cóż, darmową kasą nie
pogardzę, bo pragnień typu „chcę, aby ta osoba złamała nogę” nawet wysłuchiwać
nie zamierzałem, a co dopiero spełniać. W sumie... Gdyby nie fakt, że ludzie lubią
sobie dokopać wzajemnie to pewnie nie mógłbym prowadzić tak komfortowego i
leniwego trybu życia.
Nie
wiem ile ile minęło czasu, nim się wyrwałem z moim rozmyśleń, ale mop białych
włosów opuścił w międzyczasie mój teren. Moje spojrzenie wróciło do celu mojej
wycieczki, mianowicie do miedzianej misy z monetami, którą pobieżnie
opróżniłem. Może i pieniądze jakieś tam przynosili, tylko że nominały trochę za
niskie, albo mogliby tak zadbać dla odmiany o otoczenie.
Przypomniało
mi się, jak to jeden z youkai mieszkających w mieście raz wspomniał, że ja też
mógłbym zadbać o moją świątynię, ale odrzuciłem tę myśl. Ja? Sprzątać
świątynię, gdy mogą to za mnie zrobić istoty niższ...ludzie, no chyba nie.
Następnego
dnia powróciłem do kapliczki o tej porze. Z zadowoleniem zauważyłem, że
białowłosy mop się dzisiaj tutaj nie pojawił. Mogłem więc szybciutko
spenetrować misę i powrócić do miasta, a dokładniej do mojego pokoju.
Już
miałem zamiar ulotnić się ze świata ludzi, lecz nagle zacząłem się zastanawiać
czemu w sumie białowłosa dziewczyna się tutaj nie pojawiła. Nie wyczuwałem
nigdzie też nigdzie aury jej nienawiści, którą zwykle nawet jeśli słabą
wyłapywałem wśród innych, gdy dziewczyny tutaj nie było. Zmarszczyłem brwi.
Może zwykle nie miałem ochoty tego przyznać, ale przyzwyczaiłem się już do jej
obecności. No i była ciekawsza od większości śmiertelników, którzy po prostu by
tutaj przyszli ukrywając się, wrzucili monety i by się nigdy do tego nie
przyznali. Tylko ona była w mojej świątyni dłużej niż musiała, a nawet o nic
nie prosiła.
Zacząłem
iść w kierunku wyjścia z ogrodu. W stronę, którą dziewczyna zwykle się udawała.
Przeszedłem kilka ulic, aż w końcu dotarłem do mostu. Co przykuło moją uwagę
był jego zerwany fragment, mniej więcej w połowie długości chodnika była dziura
wielkości kilku płytek, więcej niż wystarczająco, aby jakiś pechowiec spadł w
przepaść. Zwłaszcza taka tyczka, jaką był białowłosy mop.
Niestety
nie posiadałem żadnej mocy, która umożliwiłaby mi potwierdzenie mojej teorii.
No ale od czego są kioski z gazetami ludzi. Te szare istotki może i są dosyć
słabe, ale jeśli chodzi o przekazywanie informacji nikt nie jest im równy i tym
ich tak zwanym mediom pod każdą postacią.
Podążyłem
dalej chodnikiem, omijając ogrodzony fragment podobnie, jak reszta przechodniów,
aż w końcu dotarłem do najbliższego kiosku. Podszedłem i zacząłem przeszukiwać
witrynę w nadziei, że znajdę tutaj powód zniknięcia aury dziewczyny, jako że
nie znalazłem niczego na pierwszych stronach magazynów, podszedłem do okienka z
obojętną miną i zakupiłem lokalną gazetę.
Szybko
przekartkowałem gazetę, mniej więcej około 20 strony zobaczyłem nagłówek
„Tragiczny wypadek na Moście XXXX, jedna śmiertelna ofiara spadła do rzeki”
wraz ze stroną A4 opisującą krótko wypadek i dziewczynę. Z opisu brzmiała dosyć podobnie do przypadku, który pałętał się pod moją kapliczką.
No
cóż, przynajmniej teraz nie muszę czekać, aż sobie pójdzie – pomyślałem. W
końcu będę miał spokój, zresztą widok białowłosej czupryny mi się już dosyć znudził.
Chociaż.... Może trochę będzie mi jej brakować, może żydziła, ale mimo wszystko
była jedyną osobą, która tam przychodziła nie chcąc jakieś przysługi ode mnie.
Od kiedy pamiętam nie zdarzył się nigdy żaden inny taki przypadek.
Cóż,
jako że nie miałem już nic do roboty "na dole", jak to nazywałem świat ludzi,
postanowiłem powrócić do Miasta, a bardziej konkretnie do mojego pokoju. Miałem
nieco zły humor nie wiedzieć czemu, jednak go zignorowałem w wyższym celu mojej klasycznej
pasożytniczej hibernacji na łóżku. W tym celu jednak musiałem już ominąć
niemałe sterty artystycznego chaosu.
"Przydałoby
się tutaj zrobić porządek – pomyślałem. – Niestety pokojówka za droga jak na
moje skromne „zarobki” boga zemsty. O ile ludzie zawistnie tam chodzą to i tak
są żydami i rzucają tylko grosiki, a sam oczywiście nie zamierzałem się babrać
w takie rzeczy jak sprzątanie. To było poniżej mojej godności.
Przydałaby
mi się jakaś darmowa siła robocza bez żadnych wymagań – zacząłem dumać – najlepiej
żeby nie chciała też wynagrodzenia. Najlepiej ktoś dłużny wobec mnie. Hmmmm... Ktoś kto nie mógłby odmówić i nie ma nic lepszego do roboty
Przed
oczami przemknął mi obraz białowłosej dziewczyny. Hmmm... Niby do tej pory nie
miałem chowańca. Może to by rozwiązało moje problemy artystycznego nieładu,
ale... Musiałbym się tym czymś zajmować, chociaż z drugiej strony, jak ona tam
ślęczała bez powodu przed kapliczką kilka godzin to chyba nie jest zbyt
wymagająca. Teraz w mojej wyobraźni pokazała się jeszcze ciekawsza wizja białowłosej
w stroju pokojówki, ale szybko się jej pozbyłem.
Nigdy
do tej pory nie odprawiałem rytuału przywołania chowańca. Słyszałem, jak on
wyglądał i widziałem wielu chowańców w Mieście, aczkolwiek sam nie chciałem
posiadać jednego. Nie tak, żebym mógł zaoferować dobre warunki, albo nawet
chciał próbować, no ale... Mogę spróbować tego szalonego pomysłu zanim mi
przejdzie, przynajmniej życie nie byłoby już tak nudne, a jeśli odmówi to nic
nie stracę.
Tylko...
Jak się w sumie za to zabrać. Zastanawiałem się, jako że to był mój pierwszy
rytuał przywołania chciałbym, żeby wyglądał jakoś efektywnie. Wstałem z łóżka i
podążyłem do mostu, gdzie zaginął białowłosy mop. W sumie spotkanie w miejscu,
gdzie umarła... Hmm... Brzmi dobrze.
Ominąłem
barierki i stanąłem na skraju dziury. Zamknąłem oczy i skupiłem się na obrazie
białowłosej i na przywołaniu jej duszy w to miejsce.
-
Biedne, biedne dziecko! – zaśmiałem się na jej widok, jak przestraszona
otworzyła oczy i rozejrzała się niewidzącym wzrokiem. Dusze nie znajdowały się
dokładnie w wymiarze ludzi, więc ciężko było mi określić co ona widzi. – Jak wielkie
szczęście trzeba mieć, żeby trafić na taki niestabilny punkt w moście, po którym
chodzą codziennie tysiące ludzi? Niezwykłe! Gratuluję moja droga!
Dopiero
teraz wyszła z szoku i zorientowała się, że jest nad wielką przepaścią. Wydarła
się na pół miasta bliżej nieokreślonym piskliwym mordującym uszy dźwiękiem, ale
śmiertelnicy i tak jej nie słyszeli, w końcu duch itd. Po chwili zamilkła w
przerażeniu.
Najpierw
się drze, a potem nie umie wydusić nawet jednego słowa... Kobieta, a może po
prostu śmiertelnik.
-
Spokojnie – objąłem ją ramionami i przyciągnąłem bliżej – już trochę za późno na
przejmowanie swoim życiem – puściłem jej oczko. – Ale myślę, że tego już nie
muszę ci mówić. W końcu niecodziennie się umiera.
-
Umiera? – powtórzyła przerażonym tonem cicho. – O czym ty mówisz?
- Ooo...
Jednak nie pamiętasz? – Zdziwiłem się. – A może jednak nie chcesz pamiętać? Wyobraź
sobie załamujący się most pod twoimi nogami, zgadując po ranie na twojej głowie
musiałaś nieźle oberwać zanim zaczęłaś
spadać. Po prawdopodobnie wydłużającym się w twojej wyobraźni momencie spadania
uderzyłaś w powierzchnię wody, która biorąc pod uwagę twoją wagę i prędkość...
no, powiedzmy to było niczym uderzenie w cement, możliwe że nawet połamałaś
sobie kilka kości, wiec nawet gdybyś umiała pływać to trochę byś się poruszała
pod wpływem szoku, a ostatecznie i tak twój los był przesądzony. Coś takiego
mniej więcej.
Słuchając
tego, zachwiała się i stłumiła krzyk. Cóż, podejrzewam, że taka śmierć jest
dosyć traumatycznym przeżyciem. Odciągnąłem ją dalej od krawędzi.
-
No, ale co się stało to się stało, już tego i tak zmienisz – wzruszyłem ramionami.
-
Czemu tutaj jestem? Skoro nie żyję... – Zapytała.
- Hmmm...
Teoretycznie teraz jest moment, w którym możesz zadecydować o swoim losie.
Niewiele osób ma ten przywilej. Możesz udać się i próbować zadomowić się w
raju, nigdy tam nie byłem, ale słyszałem, iż jest całkiem przyjemnie.
Kiwnęła
głową.
- A
drugi wybór?
-
Dobra dziewczynka, widzę że już się trochę ogarnęłaś. Drugim wyborem jest służba
bóstwu, jako chowaniec. Zamieszkasz w Mieście pełnym istot, które nie są ludźmi
i będziesz mi służyć.
- Co
to jest dokładnie chowaniec? Jaką rolę pełni?
-
Cóż... Chowańce zasadniczo dzielą się na dwie kategorie. Zwierzęce chowańce
oraz chowańce broni. To którym chowańcem się staniesz zależy już od ciebie, ale
jednocześnie nie jest twoim świadomym wyborem – wyjaśniłem.
Aurora
na chwilę zamilkła pogrążona w rozmyśleniach.
-
Czy jako chowaniec będę mogła schodzić na ziemie?
-
Tak, będziesz mogła. Nie wiem w jakim celu chciałabyś to robić, jeśli by tak
wziąć twoje dotychczasowe życie ale podróże między Miastem, a wymiarem
śmiertelników nie są niczym wyjątkowym. I nie pytaj się skąd wiem o twoim
życiu, jestem bóstwem – tak naprawdę moja wiedza brała się z nieco innych
źródeł, ale nie uznałem za stosowne o tym wspominać. Jeszcze bym ją odstraszył
i moje plany darmowej siły roboczej by uległy.
-
Zgadzam się. Zostanę twoim chowańcem – w końcu padły jej słowa.
- To
pozwolisz, że przypieczętuję kontrakt – na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Ale nie będę ci mówić, jak się to robi tylko pokażę.
I z
tymi słowami wziąłem ją w ramiona i złożyłem na jej ustach pocałunek.
1573 słów