Halloween to zabawa, noc, podczas której dzieci przebierają się za potwory, których się normalnie boją i idą zbierać cukierki. Gdy takowych nie dostaną, obrzucają dom gbura papierem toaletowym i roześmiane idą dalej w poszukiwaniu smakołyków. Święto Zmarłych polega za to na odwiedzaniu grobów swych zmarłych i rozmowa z nimi w duszy. Czym te dwie rzeczy się łączą? Według mnie niczym. Są przeciwieństwem, tu się cieszysz, a tam smucisz. Dlaczego te dwie rzeczy są połączone? Dla mnie, dla zwykłego bożka to nienormalne. To jak połączyć śledzie z nutellą, albo piasek z lodami. Ohyda.
Mimo mego negatywnego zdania, skorzystałem ze święta. Zszedłem na ziemię i skorzystałem z faktu, że mogłem porozmawiać z ludźmi. Dobił mnie trochę fakt, że na drugi dzień każdy, kogo spotkam i zamienię z nim słowo, zapomni o spotkaniu ze mną, ale trudno. Lepsze to niż nic. Wpierw dosiadłem się do jakiejś dziewczyny, trzy miesiące temu modliła się do mnie, bym pomógł jej babci, która nie radziła sobie ze śmiercią córki, czyli matki dziewczyny. Przyznam, to było ciężkie, przez wiek starszej kobiety ciężko mi było jej cokolwiek rozkazać, ale koniec końców pomogłem jej, czuwając nad nią cały dzień. Teraz się dowiedziałem, że Miriam – dziewczyna z ławki – pochowała swoją babcię parę dni temu i chociaż jest w żałobie, cieszy się, że to w końcu nastąpiło. Chociaż to jej babcia, miała swoje lata.
Potem zostałem sam, blondynka musiała pójść po swoją córkę. Siedziałem na ławce i obserwowałem, jak słońce znika za budynkami, a niebo ciemnieje. Wtedy na zewnątrz wyszło wiele przebranych dzieci: widziałem mumię, wampira, wilkołaka, banshee, czarodziejów czy znane postacie jak wiedźmin i straszny klown z TO. Niektóre przebrania były nudne i nieatrakcyjne, wręcz brzydkie, robione na szybko, ale były dzieci, które postarały się o swój wygląd. W szczególności spodobało mi się przebranie rzeźnika, z zakrwawionymi rękami i ubraniami oraz trzymający sztuczny tasak. Wyglądał, jakby naprawdę pracował w rzeźni i właśnie skończył kroić człowieka (w pasie miał przyczepione plastikowe części ciała), a wyrwany z pracy przez swoich znajomych, nie miał czas się ogarnąć, dlatego przyozdobił szyję w czaszkę i ruszył na polowanie. Dzieci to jednak miały pomysły.
Nim zbieranie cukierków się zaczęło, wszyscy spotkali się na małym festynie, zorganizowanym przez urząd miasta. Ruszyłem za przebranymi maluchami, które razem z rodzicami lub bez, wkroczyły do parku. Na jego terenie odbywały się zabawy: wyławianie jabłek z miski pełnej zielonej mazi, strzelanie z „odkurzacza” w duchy, zabawa w labiryncie luster, odwiedzanie strasznego domu oraz (co było chyba największą atrakcją) – Straszna Wata Cukrowa, która nie była różowa, tylko neonowo czerwona, niczym krew. Byłem ciekaw, czy dodali jakiś barwnik, który jutro pokaże swoje skutki uboczne, ale mimo to stanąłem w kolejce i postanowiłem spróbować słodkości. Gdy przyszła moja kolej, kupiłem za drobne najmniejszą watę i okazało się, że smakowała tak samo, jak zwykła różowa czy biała wata. Podczas zajadania się puchem, usiadłem na murku blisko festynu i obserwowałem berka, chowanego, „diabła” oraz zabawę w straszenie. Oglądając wszystkie atrakcje, zauważyłem gdzieś za budynkami dziwny ruch, podobny do tego, jaki wykonują Akumy: szybkie i jakby „rozpływające się” w powietrzu, ale im uważniej się przyglądałem, tak nic nie widziałem. Żadna Akuma nie zaatakowała ludzi przez kolejne dwie godziny.
Ale nagle obok mnie otworzył się portal do Kami no Jigen. Ze zdziwienia aż odskoczyłem w bok widząc, że takie same przejścia tworzyły się w innych miejscach: przy strasznym domu, po drugiej stronie ulicy, przy jubilerze, przy kawiarni i pojawiały się dalej. Ludzie to zauważyli, ale nie wzięli tego za coś dziwnego, tylko za kolejną atrakcję. A ci, którzy tym wszystkich kierowali, musieli udawać, że tak jest, by nie wybuchła panika. Nagle wymiary zaczęły znikać, a ja nie myśląc ani chwili dłużej, wszedłem przez najbliższą. Wylądowałem w naszym głównym miasteczku, niestety nie wyglądało ono tak, jak go zapamiętałem. Połowa budynków była zniszczona, niektóre youkai leżały na ziemi, jedni im pomagali, a drudzy… walczyli z wielką Akumą.
Stwór nie przypominał dotąd niczego, co (chyba nie tylko ja) spotkałem. Akuma była pomarańczowa i zrobiona z mini kuleczek. Swoim ciałem przypominała dinozaura, konkretnie, to tyranozaura, ale z długimi przednimi kończynami. Jej ogon był zakończony trzema podłużnymi kulami, na grzbiecie wyrastały jej szpikulce, oczy miała krwisto-pomarańczowe i przypominały… landrynki?
- Niech wszyscy Bogowie, Patroni i Chowańce zbiorą się w naszym miasteczku. Natychmiast! - usłyszałem w głowie głos Najwyższego Boga i nie zastanawiając się nad niczym, zaatakowałem bestie. Wyjąłem swój długopis, nacisnąłem i trzymając w dłoni Kosę, wbiłem go w udo Akumy. Okręciła się wokół własnej osi, rycząc i rozwalając ogonem kolejny budynek. Powtórzyłem atak drugi, trzeci, czwarty raz, a za mną ruszyła reszta: youkai, które miały jeszcze siły, inni Bogowie, Patroni, Chowańce… ale było nas za mało. Akuma okazała się silniejsza, niż mógł to pokazywać jej „landrynkowy wygląd”. Rozejrzałem się, nie wierząc, że w Kami no Jigen mieszkało tak mało osób. Nie wierzyłem, że wszyscy przybyli na wezwanie Stworzyciela. Ktoś został…
Przez chwilę stałem, a myśl uderzyła mnie niczym młot. W Dzień Zmarłych, chowańce mogą porozmawiać ze swymi rodzinami, a to ich głównie brakowało, a przecież potrzebowaliśmy wszystkich, by pokonać wroga: w końcu to oni byli najliczniejszą grupą, posiadającą moce.
Wróciłem do świata ludzi i odnalazłem znajome mi chowańce. Większość z nich wolała zostać i poświęcić ten czas komuś, z kim już nigdy nie będą mogli porozmawiać. Sądzili, że bez nich sobie poradzimy, ale gdy wróciłem do mojego świata, Akuma nie słabła, a my owszem. Niestety nie potrafiłem skontaktować się ze wszystkimi chowańcami, a reszta bogów była zajęta potworem. Dołączyłem do nich: próbowaliśmy odciąć kończyny bestii, ale gdy ten je tracił, kończyna rozpadała się na małe cukierki, które wracały do ciała demona i tworzyły nową, tą samą część ciała. Ciąłem z boku, z dołu, z góry, wbiłem miecz w szczękę, w ogon, w grzbiet, ale to nic nie dawało. Bestia się rozsypywała na landrynkowe cukieraski i wracała do swojej postaci.
Widziałem, jak ktoś otworzył portal i przez niego przeszedł. Nie potrzebne mi było do wiadomości kto to zrobił i po co, ważny był stwór. Chociaż to nic nie dawało, łudziłem się, że chodź trochę go to osłabia. Ciąłem jeszcze raz: odciąłem mu kawałek potrójnego ogona i cisnąłem nim najdalej, jak potrafiłem, by tu nie wrócił. Nie sądziłem, że trafię w portal: cukierki przeleciały na stronę świata ludzkiego i… nie wróciły, a stwór był bez kawałka ogona.
Nagle mnie olśniło. Należało otworzyć portale w różne miejsca na świecie i pozbyć się kawałków Akumy, wrzucając je do przejść, a następnie je zamknąć. To powinno go chociaż osłabić.
Z tym planem zdążyłem się podzielić raptem z pięcioma osobami, te przekazały dalej, albo reszta zrozumiała, o co chodzi, patrząc na to, co wyrabialiśmy. Portale się otwierały i zamykały, landrynki znikały w drugim wymiarze, a cukierkowy potwór malał: dosłownie. By odbudować utracone części ciała, zużywał do tego swoje aktualne cuksy, co sprawiało, że stawał się mniejszy. Wraz z większą ilością otwartych i zamkniętych portali, stwór tracił swoje kolce, ogon i był coraz mniejszy. Gdy był wielkości zwykłego dorosłego człowieka, pokonanie go nie sprawiło problemów. Po wyrzuceniu go z tego świata, każdy zajął się sobą lub bliskimi. Niektórzy poszli zając się ranami swoimi lub czyimiś, inni pomagali tym, którzy leżeli na ziemi i nie mieli sił. Także ich nie miałem, byłem wykończony walką, tak jak pozostali: chociaż w tej walce brali udział tylko Bogowie i Patroni, którzy nie mieli rodzin w ludzkim świecie oraz Chowańce, którzy wybrali walkę, zamiast spotkania z rodziną.
Minęła północ. Widziałem na twarzach chowańców smutek, nie mieli już po co wracać na ziemię. Chwilę zostałem w Kami no Jigen, by pomóc obolałym, po czym sam wróciłem do ludzkiego świata. Dzieci jeszcze zbierały cukierki, odwiedzając ostatnie domy, jakie im zostały. Usiadłem na ławce i odpoczywałem, przyglądając się dziecięcym przebraniom. Tym razem zachwycił mnie strój czarownicy oraz łowcy duchów.
Nagle usłyszałem ciche warczenie. Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem w bok: przy ławce stała miniaturowa Akuma, wielkości pięści, która ujadała jak szalona i atakowała ławkę, a po chwili moją nogę. Była słodka. Podniosłem cukierkowego stwora i przyjrzałem mu się: był taki uroczy. Wtem przede mną stanęła mała dziewczynka, przebrana za kościotrupa. Patrzyła z błyszczącymi się oczami na stworka, jakiego miałem w rękach. Jej koszyk był do połowy pełny, a ja postanowiłem go wypełnić do końca – oddałem dziecku landrynkowego stwora. Kościotrupek zapiszczał z radości i zaraz wbił zęby w głowę małej Akumy. Gdy dziewczynka zaczęła ssać cukierek, on przestał się ruszać, a z figurki uleciał czarny dym: demon odszedł.
Ale to nie wszystko, co zaskoczyło mnie dzisiejszej nocy. Po odejściu dziecka, obok mnie pojawił się portal, a z nich wyłonił się chowaniec. Miał zadrapaną twarz, wiedziałem, że walczył razem ze mną i innymi z Akumą.
- Widziałeś małą dziewczynkę o brązowych włosach, zielonych oczkach i… chyba jest przebrana za szkielet – chłopak opisał mi właśnie dziecko, któremu dałem landrynkowego stworka.
- A co? Czas już minął, nie zobaczy cię – powiedziałem przechylając lekko głową w bok i przyglądając się kocim uszom.
- No właśnie nie! - krzyknął szczęśliwy. - Tym, którzy walczyli z Akumą, Stworzyciel dał jeszcze jedną godzinę, by porozmawiać z rodziną – jego oczy były przepełnione radością, a sam skakał w miejscu. Uśmiechnąłem się szerzej i by nie tracił więcej czasu, wskazałem mu dziecko.
Liczba słów: 1503
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz