czwartek, 6 grudnia 2018

Od Eredina CD Phoenixa „Zobacz kotku co mam w środku” zadanie 3, Dzień w gorących źródłach

Obudziłem się gdzieś około 9. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Tyle wspaniałych pomysłów na sztukę przychodzi w trakcie snu, pomyślałem. Szkoda tylko, że znacznej większości spośród nich, jeśli nie wszystkich, kompletnie nie pamiętałem. Zakląłem z cicha i jęknąłem, bo miałem nieodparte wrażenie, że śniło mi się coś, co po wykonaniu byłby naprawdę genialne. A niech cię, Eredin, żachnąłem się, i postanowiłem przed chwilę ułożyć sobie plan na dzisiejszy poranek. Po chwili  miałem w głowie kolejne milion pomysłów na rzeźby, obrazy, rysunki i inne dzieła sztuki, więc czym prędzej postanowiłem ruszyć się z łóżka i zacząć coś robić.
Pospiesznie wstałem i ubrałem się. Swoje kroki skierowałem do kuchni, cicho pogwizdując i nucąc coś pod nosem. Jak nic miałem dobry humor. Należało więc to jakoś wykorzystać. Zajrzałem do lodówki. Nic tu dla mnie nie ma, pomyślałem, choć urządzenie pełne było smakowitych kąsków. Albo może po prostu na razie nie byłem godny? Nie chciałem się nad tym dłużej rozwodzić, chwyciłem więc szybko butelkę soku pomarańczowego i usiadłem na blacie kuchennym. Otwarłem butelkę i wypiłem szybko to, co w niej było. Po chwili moją uwagę przykuły jabłka na stole. Cholera, jednak jestem odrobinkę głodny, zaśmiałem się w duchu. Chwyciłem jeden z owoców i tanecznym krokiem udałem się do mojej pracowni.
Niektórzy mogliby pomyśleć, że oszalałem. Pląsam po domu, odprawiam jakieś dziwne tańce, wykonuję dziwne ruchy, w dodatku sam. Ale ja nie potrafię inaczej! W końcu jestem bóstwem sztuki, a taniec także przynależy do tej dziedziny. Kiedy najdzie mnie ochota, tańczę, nawet w samotności. W końcu nie ma w tym nic złego. Zanuciłem sobie coś do rytmu, wykonałem kilka ostatnich kroków mojego wyimaginowanego układu tanecznego, dodałem zmyślny piruet i zakończyłem mój pokaz dla widowni, która tak właściwie nie istniała. Chyba, że liczyć sprzęty w pracowni. Ale one nie będą bić mi braw ani wyrażać swoich opinii, pochlebnych czy tez nie. Zaśmiałem się cicho do samego siebie (i mebli, po czym usiadłem przy stoliku, na którym już czekały na mnie przygotowane szkicowniki.
Za co by się tu zabrać, pomyślałem, opierając brodę na lewej dłoni. Projekt rzeźby, szkic rysunku, a może jakieś nowe ubranie? Chwyciłem ołówek w palce, po czym uniosłem go do ust i lekko zgryzłem końcówkę. Przysunąłem szkicownik i zamyśliłem się jeszcze na moment. Hmmm, niech będzie... Tym razem zaprojektuję ubranie. Tak Eredin, pochwaliłem się w myślach, to zdecydowanie dobry pomysł. Przydałoby ci się coś nowego. Tylko co? Od razu przyszedł mi do głowy projekt płaszcza. Koniecznie czarnego, długiego. Koniecznie z kapturem, pod którym mógłbym skryć twarz. Koniecznie lekkiego, ale ciepłego, zważywszy na fakt, że teraz panuje zima. Coś w stylu tych assassynów z gier komputerowych. Taaak, to zdecydowanie dobry pomysł. Przewróciłem strony szkicownika, znalazłem jakąś wolną i rozpocząłem projektowanie mojego przyszłego ubioru, który wydawał się tak okropnie i bosko dobrym pomysłem.
 Po godzinie czy dwóch miałem już gotowy cały projekt. Dobra robota, panie Gucci, pochwaliłem się w myślach i natychmiast głośno roześmiałem. Niezłe porównanie Eredin, naprawdę niezłe. Pierwszorzędne, rzekłbym. Wstałem i natychmiast zabrałem się za wykonywanie wykroju. W końcu znałem swoje wymiary doskonale i nie musiałem ich pobierać jak w przypadku rzeczy, które od czasu do czasu robię na zamówienie. Zdarza się, że ktoś spośród bóstw lub nawet ludzi zgłasza się do mnie i prosi, bym wykonał dla nich jakieś ubrania. Zgadzam się, choć niechętnie, bo musiałbym przebywać z ludźmi, których raz, że kompletnie nie znam. A dwa, że ich towarzystwo jest mi w zasadzie zbędne. Z drugiej jednak strony pieniądze na ulicy nie leżą i bez nich ciężko byłoby mi funkcjonować. Tak więc od czasu do czasu, choć z najczęściej nieukrywaną niechęcią, robię coś dla innych. Wyrwałem się szybko z tych zamyśleń i przystąpiłem do wykonywania wykroju.
Gdy ten był już gotowy, szybko zabrałem się za przygotowanie poszczególnych elementów mojego taktycznego płaszcza mroku. Oj Eredin, coś dzisiaj masz wyjątkowo dobry humor. Znów szczerze i na głos się roześmiałem, po czym wycięte już z materiału elementy przeniosłem w pobliże maszyny do szycia. Od razu zabrałem się za zszywanie całości.
Minęło kilka godzin i płaszcz był już całkowicie gotowy. Wstałem, otrzepałem siebie i nowe ubranie z pozostałości nitek i skrawków materiału i przyjrzałem się szybko temu, co wykonałem. No, naprawdę świetny ciuszek. Szybko przymierzyłem to, co uszyłem i podszedłem do lustra. Przyjrzałem się swojemu odbiciu. Wyglądałem świetnie, trzeba było przyznać. Kompozycja moich czerwonych oczu z białymi włosami i czarnymi ubraniami wyglądała naprawdę... bosko. Zarzuciłem kaptur na głowę i gwizdnąłem z podziwem na własne odbicie.
– No Eredin, teraz wyglądasz zdecydowanie lepiej – uśmiechnąłem się.
Postanowiłem zostać w płaszczu. Za bardzo mi się spodobał i zdążyłem się już do niego przywiązać. Szybko posprzątałem pracownię, bo bardzo nie lubiłem nieporządku w mojej artystycznej oazie ostatecznej świętości, i znów poszedłem do kuchni. Teraz naprawdę zgłodniałem. Wyciągnąłem więc z lodówki jakąś sałatkę, do tego sok, i w mgnieniu oka pochłonąłem to wszystko. Zmyłem naczynia i usiadłem znów przy kuchennym stole.
Teraz mam wolne. Żadne modlitwy i błagania od wiernych nie nadchodziły, sprawy toczyły się swoim zwykłym, powolnym torem. Cóż zrobić w tych pięknych chwilach błogiej beztroski? (Tak, bóstwa też moją zezwolić sobie na odrobinę beztroski,  choć brzmi to nieco paradoksalnie i dziwnie). Wybiorę się do gorących źródeł. W końcu przyda mi się odrobina odprężenia. Spakowałem potrzebne mi rzeczy i wyszedłem z mieszkania.
Źródła znajdowały się trochę daleko od mojego domu, bo były raczej na obrzeżach miasta, a ja mieszkałem bliżej centrum. Gardziłem tłokiem, to prawda, ale tutaj były najlepsze sklepy z materiałami potrzebnymi do wszystkiego tego, co robię. I to przeważyło na losie tego, gdzie będę mieszkał. Trudno, jakoś to muszę znosić, pomyślałem, i żwawym krokiem szedłem w miejsce, do którego chciałem się udać.
Gdy zbliżałem się nieco, zauważyłem, że wokół gorących źródeł zebrał się lekki tłumek. Zakląłem z cicha w myślach i pomyślałem, że wybieranie się w to miejsce było jednak złym pomysłem. Z drugiej strony niezbyt chciało mi się wracać do domu. Więc co mi tam, postanowiłem i wszedłem do środka.
Skierowałem się do jak najbardziej odległej i pustej szatni, po czym przebrałem się, wziąłem ręcznik i zacząłem szukać jakiegoś spokojnego miejsca. Po dłuższej chwili znalazłem jedno, w którym siedział samotny mężczyzna z zamkniętymi oczami.
– Mogę? - zapytałem, stojąc na krawędzi źródełka.
– Tak... - odrzekł mężczyzna z lekką chrypką. Cóż za pociągający głos...
– Jestem Eredin – powiedziałem z wyciągniętą do mężczyzny dłonią, nim zdążyłem nad sobą zapanować.
– Phoenix Alexander Montoya Ramirez – powiedział z kamienną twarzą, ściskając moją dłoń, a ja postanowiłem mu się przyjrzeć.
Miał kruczoczarne włosy, zaczesane do tyłu. Miał lekko kwadratową szczękę, co niewątpliwie dodawało mu uroku. Natomiast jego oczy... Gdy się przysiadłem, zaczęły zmieniać kolor - ze złotych pomieszanych z szarością, przechodziły w odcienie rudego. Oho, chyba się wściekał...
– Nie sądziłem, że ktoś przedstawia się jeszcze pełnymi danymi – powiedziałem, badawczo mu się przyglądając.
– Ciesz się, że nie powiedziałem całości... - warknął zezłoszczony i odwrócił głowę.
– Widzę, że nie jesteś zbyt uprzejmy – zauważyłem.
– Jestem, ale akurat nie mam humoru... - odparł i wyszedł.
Chciałem mu jeszcze coś powiedzieć, przeprosić może za moją zbytnią śmiałość wobec niego, ale oddalił się tak szybko, że nie zdążyłem nawet zareagować. Cholera jasna, a był taki ciekawy, taki przyciągający... Westchnąłem zawiedziony i postanowiłem podjąć przerwany relaks w gorących źródłach.
Gdy stwierdziłem, że dość już wylegiwania się, opuściłem budynek i udałem się do swojego mieszkania. Usiadłem ciężko na kanapie w salonie i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Ten jeden, jedyny raz. Wszystkie moje myśli zaprzątał tamten mężczyzna... Phoenix... Rozmarzyłem się z leka i nie zauważyłem, jak kawa wylewa mi się na ubranie. Cholera, zakląłem, i szybo poszedłem się przebrać. A później, z braku lepszego zajęcia, wyszedłem w miasto, żeby przestać myśleć o Phoenixie.
Przechadzałem się po ulicach i udałem się w kierunku centrum. Przechodząc obok miejsca, gdzie znajdowało się więcej ławek, spostrzegłem smoka, wylegującego się na murku. Ciekawe stworzenia, uśmiechnąłem się i postanowiłem zbliżyć się do niego. Akurat chyba spał, więc przysiadłem obok niego. Wydawał się dziwnie znajomy...
– Znowu ty? - warknął nagle i wystawił język, a ja już wiedziałem, kto to. Phoenix był więc youkai... Jeszcze bardziej wzbudził moje zainteresowanie.
– A ty co, jaszczurka? - zapytałem, chcąc, by zabrzmiało to jak żart.
– Jestem smokiem, a to, że robię językiem tak nie oznacza, że jestem jaszczurką! - krzyknął obrażony i wrócił do formy człowieka.
Spoglądałem na niego i zastanawiałem się, co zrobiłem źle i gdzie popełniłem błąd, gdy po chwili znów się odezwał.
– Potrzebujesz czegoś? Twoja żona nie wie, że pochodzisz z ubóstwa i nie chcesz się przyznać, że jesteś jednak kobietą, tyle że z jajami? Czy o co chodzi? Piesowaty? - spojrzał na mnie, a ja tylko zmarszczyłem brwi. - Lis? - znów zadał pytanie, a ja dalej patrzyłem na niego w ten sam sposób. - To czym ty jesteś? Baranem, koniem, kurą? - kolejne pytania wyleciały z jego pięknych ust, teraz już nieco spokojniej, niż przed momentem.
– Boisz się mnie? - zapytałem ze stoickim spokojem?
Nie doczekałem się odpowiedzi, jednak widziałem, że Phoenix uważnie mnie obserwuje. Bał się, obawiał się mojej reakcji czy co?
– Nie, nie boję się Ciebie – odparł po dłuższej chwili, przyglądając mi się z zaciekawieniem. - Po prostu nie znam cię i nie wiem, kim jesteś.
– Doprawdy? - odparłem, unosząc brew i starając się, by mój głos nie brzmiał zbyt agresywnie. - Całkiem niedawno spotkaliśmy się w gorących źródłach, Phoenix – odparłem zadziornie, akcentując jego imię.
– Och, racja, Eredinie – odparł, z naciskiem akcentując moje imię. - To ty byłeś tym dupkiem, który zakłócił moją oazę spokoju i nie dał mi w spokoju odpoczywać i relaksować się – zaśmiał się i założył ręce na piersi.
– Och, doprawdy? - odparłem przez zaciśnięte zęby i starałem aż tak bardzo nie czerwienić się ze złości. - Może jeszcze powiesz, że teraz też cię nachodzę, co?
– Hmm, jakby na to popatrzeć tak z boku, to tak, owszem, nachodzisz mnie – dalej się śmiał, przysiadając na murku.
– A niech cię wszyscy diabli, bóstwa i patroni pochłoną... - odparłem ze złością i już miałem odejść, gdy poczułem, jak łapie mnie za łokieć.
– Dobra, stary, sorry za moją reakcję, nie mam dzisiaj zbyt humoru – powiedział przepraszająco. - Może zaczniemy od nowa? Jestem Phoenix, po prostu. Youkai, smok, jak wolisz – spojrzał na mnie  i wyciągnął dłoń.
– Eredin, po prostu Eredin – odparłem, nadal lekko obrażony, ściskając jego dłoń.
– A powiesz coś więcej o sobie? Skąd mógłbym wiedzieć, co taki cicho ciemny typ może mieć w spodniach czy też gdzieś indziej – odparł i zaśmiał się.
– Dzięki wiesz... - stanąłem do niego tyłem, obrażając się na uwagę o spodniach.
– Oj no, przepraszam. Mam specyficzne poczucie humoru.  Pokaż kotku, co masz w środku – odparł i poczułem, że stoi za mną i czeka, aż coś mu odpowiem.
Odwróciłem się do niego przodem, wetknąłem dłonie w tylne kieszenie spodni i zapytałem z powagą:
– Miałeś kiedyś do czynienia z bóstwem? - zapytałem i czekałem na jego reakcję.
Phoenix spojrzał na mnie ja na ufoludka i zmierzył mnie poważnie wzorkiem.
– Co masz konkretnie na myśli? - zapytał i podszedł do mnie.
– Zadałem pytanie, w gruncie rzeczy bardzo proste.
– No właśnie, zadałeś... W gruncie rzeczy bardzo proste, jednak równie dziwne, jak twoje zachowanie w tym momencie.
– Pytałem, czy miałeś kiedykolwiek do czynienia z bóstwem. Jesteś youkai, więc rola chowańca nie jest ci obca – poczułem, że teraz to ja przejąłem pałeczkę w tej rozmowie i teraz to ja byłem tym, który może pośmiać się z tego drugiego. Przybrałem więc minę adekwatną do sytuacji – złośliwy uśmieszek bez chwili wahania wystąpił na moją twarz.
– No co ty, Eredinie Panie Mądralo, nie powiesz – odparł po chwili i aż trząsł się ze złości, policzki mu nawet poczerwieniały. - Tak, rola chowańca nie jest mi obca. Wiem, czym są bóstwa, ale nigdy nie miałem okazji z żadnym przestawać. A czemu tak o to dopytujesz, co? - wymierzył we mnie oskarżycielsko palec.
– Eredin Bréacc, bóstwo sztuki, do usług – odparłem, śmiejąc się, i dla wzmocnienia efektu ukłoniłem się nisko.
– Co ty mi tu... - zauważyłem, jak bardzo był w szoku. - No proszę, a ja cię od zwierzaków wyzywałem – odparł po chwili namysłu, gdy zdziwienie z niego zeszło.
– Dlatego zadałem to pytanie. Cóż, pokazując się w formie smoka od razu zdradziłeś to, kim jesteś. Ja chciałem zachować pewne informacje, przynajmniej do teraz, w tajemnicy. Ale już to wiesz – uśmiechnąłem się znów i pokazałem mu język.
– O proszę, to bóstwa mają też języki. Szkoda, że nie tak fajne, jak smoki – próbował udawać obrażonego, jednak po chwili się roześmiał.
– Oj, jakiż ty zabawny, Phoenix – próbowałem go naśladować, ale coś niezbyt mi to wychodziło.
– Więc co, jesteś bóstwem. Sztuki, tak? - zapytał zaciekawiony.
– Tak, owszem, jestem bóstwem sztuki – odparłem.
– No i co robisz tak właściwie?
– Wysłuchuję modlitw, spełniam małe zachcianki, zsyłam błogosławieństwa, takie tam – odparłem znudzony. - A ty? Jesteś chowańcem. Przy jakim bóstwie?
– Przy żadnym – odparł swobodnie.
– No proszę. Samotny youkai smok. Jakież to ciekawe – odpowiedziałem i zacząłem mu się uważnie przyglądać.
– No i czego się gapisz, bogu? - zapytał zaczepnie i tym razem to on wyciągnął na mnie język.
– Jakiż ty niegrzeczny. Ciekawe, czy gdybyś miał bóstwo, też byłbyś taki złośliwy i zadziorny – założyłem ręce na piersi i spojrzałem na niego pewnie.
– Oh, widzisz. Wszystko jest do sprawdzenia – posłał w moim kierunku, zapewne tak zwany, swój firmowy uśmiech.
– Doprawdy? - uśmiechnąłem się. - Wybacz, ale muszę już iść. Miło się z tobą gawędziło, cieszę się, że mogłem cię znów zobaczyć, ale muszę już się zwijać. Bywaj, Phoenix, chowańcu w formie smoka – ponownie się mu ukłoniłem i zacząłem iść w swoją stronę.
– Eredin, zaczekaj! - usłyszałem tylko jak mnie woła, ale już nie zwracałem na niego uwagi.
Swój cel osiągnąłem. Nawet udało mi się ukradkiem wsadzić mu do kieszeni moją wizytówkę z numerem telefonu. Ciekawe, czy ją znajdzie i skontaktuje się ze mną. Z zadowoleniem na twarzy udałem się w kierunku swojego mieszkania, by móc w spokoju popracować nad rysunkiem, na który pomysł wpadł mi teraz do głowy.
2235

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz