Piękny sen, opowiadający o tym jak cudowne jest tutaj życie, życie, którego i tak nienawidzę, ale czy mam wybór? Śpiew ptaków, powarkiwanie Akum, to wszystko przerwał najbardziej irytujący dźwięk jaki istnieje na każdym kontynencie czy nawet planecie, przecież nie wiadomo czy w galaktyce nie ma innych stworzeń, które nienawidzą tego uporczywego dźwięku jaki wydaje z siebie - budzik.
To cholerstwo w plastikowej obudowie, oberwało silną ręką, więc usłyszałem tylko odgłos spadającej sprężyny na ciemne panele. Nikt nie ma prawa mnie teraz budzić, ja nic tutaj nie muszę robić, więc z chęcią pośpię trochę dłużej, choć dziwnie brzmi, to jeśli orientujesz się, że to dopiero godzina piąta nad ranem
Położyłem się na plecach i gapiłem się w śnieżnobiały sufit. Ktoś mi powie dlaczego to robię?
Szczerze chyba z czystego lenistwa.
Po dobrych dziesięciu minutach zwlokłem się z łóżka, podchodząc do szafy, z której wyciągnąłem czarną bluzę i szare spodnie dresowe gdyż stwierdziłem, że czas iść pobiegać.
Szybko się przebrałem i wyszedłem z chatki, która znajduje się na obrzeżach miasta. Centralne umieszczenie, mego cichego miejsca, nie wchodzi w grę, za głośno tam.
Dzisiaj nadałem sobie spore tempo, którego żałowałem pod koniec mej wycieczki krajoznawczej, ponieważ moje kolano nie dawało mi żyć. Głupie łączenia nogi.
Podziwiałem po drodze tereny, widziałem kila bóstw, patronów czy też innych chowańców. Niektórzy niepokorni, inni ulegli. Co się stało z tym światem, dlaczego on jest tak prostolinijny?
Truchtając do domu zastanawiałem się, co by było gdyby wszystko to co jest teraz okazało się wizją, bądź też snem, a ja nadal leżałbym w łóżku z Alvesem. Na to wspomnienie zrobiło mi się przykro, mały Dante zawsze nas podziwiał, choć pytał milion razy kiedy mama po niego wróci my zawsze odpowiadaliśmy, że mama musiała wyjechać daleko do pracy, bo pracuje ciężko na niego, a on jest u nas na wakacje. Choć mały nie zwracał na to uwagi, ale był u nas już dwa lata. Miał ojca, którego nie poznał wcześniej więc Alves postanowił, że zmierzy się z rodzicielstwem. Został jego ojcem, a ja dalej byłem najlepszym wujkiem, który dawał wiele zabawek na święta.
A teraz? Wszystko przepadło i nic już do mnie nie wróci.
Wzdychając ciężko usiadłem pod murem, który był niedaleko mojego domu. Potrzebowałem chwili aby to wszystko ułożyło się w jasną całość.
Podkurczając nogi, oparłem brodę na kolanach i zorientowałem się, że jeśli będę to wszystko robił jak do teraz to daleko nie zajdę.
Ostatnie moje dni wyglądały tak, że wychodziłem rano na bieg, szedłem spać, zjadłem coś małego i ponownie się kładłem.
Stanie w miejscu nie jest w moim stylu, ale nie mam sił aby ruszyć swe cztery litery i iść gdzieś aby poznać kogokolwiek.
Siedziałem tak do czasu kiedy koło mnie nie przebiegł jakiś pies, który wydawał się dość zagubiony, wyglądał dość zwyczajnie, ale przypuszczam, że to był jakiś chowaniec.
Podnosząc się otrzepałem spodnie i ruszyłem do domu, aby wziąć szybki prysznic.
Mijały godziny, a ja dalej siedziałem i nie wiedziałem co ze sobą począć.
- Dobra Ramirez wstawaj, bierz ręcznik i ruszaj na gorące źródła, które są umiejscowione niedaleko mojego aktualnego miejsca zamieszkania.
Po tej myśli przebrałem się w coś bardziej odpowiedniejszego niż jeansy i zabrawszy wszystko ze sobą ruszyłem w stronę miejsca, które ma pozwolić mi zapomnieć, choć na chwilę o wszystkim.
Dochodząc na miejsce zrzedła mi mina. Cholera, liczyłem na to, że nikogo nie będzie, bądź też spotkam garstkę osób.
Wzdychając zrezygnowany z powodu sporego zatłoczenia zarzuciłem na ramię ręcznik i już miałem wracać do domu, gdy moim oczom ukazało się wolne miejsce. Odludzie, nikogo tam nie ma, a ja tego właśnie potrzebuję.
Udałem się do tego źródła i wszedłem do niego zamykając oczy i odprężając się, pozwalając na to prawie wszystkim mięśniom.
- Mogę? - z pięknej chwili poszło wszystko w pizdu. Chciałem posiedzieć sam, a tu mi jakiś dziad będzie dupę pchał w moją oazę spokoju.
- Tak.. - rzekłem lekko zachrypnięty, starając wrócić do mojego błogiego stanu.
- Jestem Eredin - rzekł wystawiając w moją stronę dłoń.
Ja pizgam serio?! Chciałem mieć spokój a tu wszystko idzie na nic?
- Phoenix Alexander Montoya Ramirez - uścisnąłem jego dłoń z kamienną twarzą, przy okazji przyglądając mu się. Jego czerwone oczy były interesujące, tak samo jak włosy koloru bieli. Ten za to patrzył na mnie, jak by było coś ze mną nie tak. Nie facet nie mam żółtych papierów. Fakt jeśli by sobie poszedł było by o wiele lepiej, ale jeśli zamilknie może siedzieć.
- Nie sądziłem, że jeszcze ktoś przedstawia się pełnymi danymi.
- Ciesz się, że nie powiedziałem całości.. - warknąłem odwracając głowę.
- Widzę, że nie jesteś zbyt uprzejmy.
- Jestem ale akurat nie mam humoru.. - po tych słowach wyszedłem, miałem po prostu dość, czas się ulotnić.
Ruszyłem do domu aby ubrać się w czerwoną koszulkę, me trapery oraz skórzaną kurtkę, która jest najlepszym prezentem jaki tylko dostałem.
Gdy zakończyłem rytuał ubierania się ruszyłem na miasto w poszukiwaniu murku, na którym bez karnie będę mógł się wylegiwać.
Dotarłem do takiego miejsca. Fakt było to centrum, a dookoła znajdowali się ludzie, ale kto normalny podejdzie do leżącego na kamiennym murku smoka, aby im spalił włosy, gdyż wzniesiona ma ostoja była trochę wyższa niż stojąca przed nią drewniana ławeczka.
Cóż mogę rzekną. Nie wyglądam oczywiście na wielkiego smoka, mam jakieś pół metra, gdzie kolor czarny dominuje w mym ubarwieniu. Znajdą się też szczegóły, gdzie barwa jest czerwona.
Aktualnie nie posiadam skrzydeł, gdyż nigdzie nie mam zamiaru latać, chyba, że po piwo do sklepu.
Zamykając oczy z nadzieją, że prześpię kilka godzin poczułem, że jakiś popapraniec usiadł właśnie w tym miejscu. Czy na prawdę oni przestają się bać smoków? - otworzywszy oko dostrzegłem jego.
- Znowu ty? Warknąłem wystawiając przy okazji język.
- A ty co, jaszczurka? - zapytał mężczyzna.
- Jestem smokiem, smokiem, to że robię językiem tak,
- Potrzebujesz czegoś? Twoja żona nie wie, że pochodzisz z ubóstwa i nie chcesz się przyznać, jesteś jednak kobietą, tyle ze z jajami czy o co ci chodzi.. Piesowaty? - spojrzałem na niego, a ten zmarszczył brwi. - Lis? - znów to samo - To czym ty jesteś? Baranem, koniem, kurą? - powiedziałem spokojniej, lecz obserwowałem go uważnie, bo nie chcę zaraz czymś oberwać. Nie wiadomo co taki cicho ciemny typ może mieć w spodniach... Czy też gdzie indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz