Zakłopotany zamrugałem oczami, podczas gdy w mojej głowie, przewinęło się tysiąc myśli. Koto. Koto… Koto było narodowym instrumentem Japonii — i to jedyne, co o nim wiedziałem. Nie miałem pojęcia ani o jego wyglądzie, ani nawet o dźwiękach, jakie koto wydawało. Nie potrafiłem sobie tego choćby wyobrazić, gdyż nazwa instrumentu kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z pocztą. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.
- Dobry wieczór — wybąkałem, po kilku sekundach dziwnej ciszy, która, moim zdaniem, była przyczyną napiętej atmosfery. Przez chwilę nawet gałęzie przestały tańczyć w rytm owiewającego nas wschodniego wiatru. Zwierzęta ucichły, zdając sobie sprawę z naszej obecności. To było zabawne, sami przed chwilą nie byliśmy świadomi o swoich obecnościach.
Potaknąłem do nieznajomego, podszedłem bliżej, naokoło metr od niego, upewniając się, że nie jest nikim niebezpiecznym. I tak niewiele byłem w stanie dostrzec, dlatego zdałem się na intuicję, która nie sugerowała niczego niepokojącego.
Był uprzejmy, miły — ale na jego twarzy, nawet mimo kiepskiego oświetlenia, zauważalny był dziwny grymas. Ciężko było odgadnąć czy oznacza on zawiedzenie, strach czy zakłopotanie. Nie chciałem nad tym debatować, może po prostu nie był mimiczny, a to jego zwyczajny wyraz twarzy. Taki wyraz, jaki codziennie widują jego sąsiedzi, pani za ladą w sklepie czy rodzina i przyjaciele — jeśli takich posiadał, oczywiście. Gdyby jego oczy nie były ukryte pod ciemnymi — dziwnie przyciętymi — włosami, może jego humor byłby łatwiejszy w rozszyfrowaniu.
Wbiłem wzrok w koto przybysza. Moje wyobrażenie tego rzadko spotykanego instrumentu bardzo różniło się od tego, jak wyglądało ono naprawdę. W mojej głowie malował się obraz czegoś podobnego do bębna, fletni czy nawet trąbki, jednak był to instrument strunowy…koto nie przypominało skrzypiec, gitary, banjo czy mandoli — nawet jeśli miało drewniany korpus oraz struny. Trzynaście strun — o ile w ciemności wzrok mnie nie oszukiwał. Każda oparta była na podstrunniku, może plastikowym, może kościanym. Ciężko było stwierdzić, w końcu na co dzień nie zajmowałem się takimi sprawami.
Instrument ten był spory, na oko mierzył jakieś 2 metry, zapewne był ciężki, mimo że dało się go utrzymać jedną ręką, jak robił to on.
— Nigdy nie widziałem koto — poinformowałem, robiąc wstęp do dalszej, dłuższej, wypowiedzi. Wziąłem oddech, starałem się to zrobić cicho. Nie chciałem być rozpoznawany późnej jako głupiec, więc próbowałem ułożyć wypowiedź w taki sposób, jakbym miał na temat muzyki jakiekolwiek pojęcie. - Więc chciałbym posłuchać, jak grasz. Koto wydaje się interesujące, szczerze mówiąc, bardzo mnie to ciekawi. Widziałem już kilka osób grających na różnych instrumentach, tutaj, w Kami, youkai mają sporo czasu na swoje hobby. Bardzo dobrze im to wychodziło. Myślę, że skoro przyszedłeś w takie miejsce, pewnie próbujesz uciec od zgiełku i grać spokojnie. Obiecuję, że będę cicho. Na mały paluszek!
Wyciągnąłem prawą dłoń, którą złożyłem w pięść. Wyprostowałem mały paluszek i pomachałem nim najbardziej ostentacyjnie, jak tylko się nim dało.
Ostatecznie przybysz mruknął. Nie zrozumiałem co. Ba, nie byłem nawet w stanie stwierdzić czy to było chrząknięcie na zgodę, czy może burknięcie oznaczające stłumiony sprzeciw.
Zagryzłem wargę, czując, jak powoli zaczynam się stresować. Pierwsze objawy braku pewności już się pojawiły — ręce były wilgotne od potu, więc zacisnąłem je w pięści, zakładając je za plecy. Myślę, że nie budziło to żadnych podejrzeń co do mojej niepewności. Cały czas miałem nadzieję, że mężczyzna zacznie coś opowiadać, tymczasem milczał jak grób, próbując ustawić koto w wygodnej dla siebie pozycji. Być może jego milczenie spowodowane było wysokim poziomem skupienia, dlatego postanowiłem nic więcej nie mówić. Zwłaszcza że obiecałem na mały palec.
Kiedy mężczyzna energicznie i uporczywie uklepywał trawę wokoło instrumentu, miałem czas, aby dokładniej się mu przyjrzeć. Jego kimono zauważyłem już na początku, jednak ukryte wśród materiału miecze, rzuciły się w oczy dopiero teraz. Schowane były do pochew, lecz wyobraźnia podpowiedziała mi, jak mocny musi być ten oręż.
W mojej głowie tworzył się obraz, w którym ten wysoki chłopak biegnie z daisho w rękach. Nie biegnie jednak byle gdzie — szarżuje wprost na akumę, która nie jest jeszcze świadoma, że czeka ją spotkanie ze śmiercią. Ciemnowłosy atakuje, ostrza przecinają ciało potwora. Słychać krzyk bólu, agonii — miecze wychodzą drugą stroną, uprzednio przecinając kości i mocne mięśnie. Akuma pada, przeklina w myślach… Właściwie kogo?
Przez dłuższą chwilę biłem się z myślami. Kim był ten mężczyzna?
Jak od wszystkich mieszkających w Kami No Jigen, wyczuwalna była od niego silna energia duchowa, można rzec, że moc. Silna, choć niepokojąca. Nie próbowałem określać czy to chowaniec, czy może bóg. Tu wszystko było możliwe… Dlatego rozważałem argumenty, wskazujące o tożsamości wojownika.
Koto wydało pierwszy dźwięk, który rozniósł się echem po krainie. Uniosłem brwi i zaskoczony wbiłem wzrok w chłopaka. Zastygł w takim bezruchu, że przez myśl przeszło mi, że dźwięk ten wywołany był całkiem przypadkiem — może potrącił strunę, może coś uderzyło w instrument. Jego palce drgnęły, zaczęły błądzić po żyłkach. Okolicę rozdarła melodia. Nie potrafiłem określić jaka, koto dziwnie brzmiało. Słuchając muzyki, którą tworzył nieznajomy, ośmieliłbym się powiedzieć, że brzmi to, jakby grał na nim po raz drugi, może trzeci — oczywiście mając staż na innych instrumentach strunowych. Ale czy to było możliwe? Lakier, którym koto było pokryte, był poprzecierany, może zdarty — wszech panująca ciemność utrudniała postawienie trafnej diagnozy. Nie były to dźwięki dla ucha przyjemne. Były głośne, drażniące bębenki, rzekłbym nawet, że niektóre z nich przypominały miauczenie głodnego kota. Nie była to jednak muzyka na tyle zła, aby nie dało się jej słuchać.
Może mężczyzna przyszedł pod las, aby ćwiczyć w spokoju — bez stresu, w którym komuś będzie przypadkiem przeszkadzał. Hm… w kami obowiązywała cisza nocna?
Usiadłem wygodniej na trawie pokrytej rosą, która natychmiast wsiąknęła w moje ciuchy. Teraz przy każdym powiewie wiatru czułem chłód na udach i… ekhm, kolokwialnie mówiąc, tyłku.
Mężczyzna przestał grać, a moje domysły nagle się obudziły. Było późno, więc za jakiś czas planowałem powrót do świątyni — a to prawdopodobnie było jedyną szansą, aby później rozstać się, nie pogrążając się w głębszych rozmowach na swój temat.
Chłopak wyglądał na zamyślonego, dlatego wizja rozpraszania go, wydała mi się oznaką braku kultury. Ale ciekawość po raz kolejny tego dnia, brała nade mną górę, zmuszała mnie do, być może, nietaktownych zachowań.
- Jesteś bogiem, prawda? - zapytałem bez zbędnych wstępów, prosto z mostu. Moje spojrzenie zawisło na nim, czekając na odpowiedź w skupieniu. Próbowałem się również uśmiechnąć, bo przecież nie od dziś wiadome było, że jeden uśmiech jest skłonny rozpocząć nową znajomość. A kto wie, kiedy posiadanie w nim przyjaciela, mogło być przydatne.
<Higeki?>
Ilość słów: 1054
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz