Przyglądając się ośmioletniemu dziecku, które płakało koło zmarniałej róży, zastanawiałem się, ile osób jest tak urocze w swoich prośbach do bogów. Sytuacja, w której się teraz znajdowałem, była wyjątkowo rozczulająca dla mnie, a zarazem bolesna dla mojego wierzyciela.
”Boże, proszę cię, żeby ten kwiatek zakwitł na jutro”
Dzieci nie potrafiły dobierać słów tak dokładnie, jak robili to dorośli, za to częściej używały słowa “proszę”, co szalenie sobie ceniłem.
”Moja mama ma jutro urodziny, a ja jestem bez pieniędzy i nie mogę nic jej kupić”
A głos tej dziewczynki drżał jak pajęczyna, w którą wpadł nieostrożny owad. Była bliska płaczu, niemal czułem, jak bardzo dławi się poczuciem swojej bezsilności. A starsze od niej osoby są w stanie powiedzieć, że jej problem to sprawa błaha, gasząc tym samym jej zapał do czegokolwiek innego. Czy w ten sposób uczono obojętności?
”Jest w szpitalu i…”
Modlitwa się urwała. Zmarszczyłem brwi, uśmiechając się przy tym pobłażliwie. Kochane dziecko, które koniecznie chciało sprawić przyjemność chorej mamie. Nie znałem dokładnego stanu zdrowia tej kobiety, to była sprawa innego boga — a ja, choć mogłem przekonać się o sytuacji na własne oczy, nie chciałem angażować się w życie ludzi. Mimo wszystko… w takiej sytuacji nie da się odmówić.
Odczekałem kilka długich chwil, aż dziewczynka odejdzie — a kiedy to uczyniła, zmanipulowałem kwiatem, który do następnego dnia powinien rozkwitnąć. Postanowiłem dodać do niego mały bonus, korzystając z czystego serca małej… Im bardziej będzie jej zależało, tym piękniejszą barwę będą miały płatki róży. Miałem też cichą nadzieję, że okoliczności pozwolą jej wejść na salę szpitalną z tym nieoryginalnym, ale i tak cennym prezentem.
To był wieczór — taki, jakich sporo. Słońce powoli zachodziło za niekończącą się linię horyzontu, dając tym znak zakochanym parom, że właśnie wieczorem kończy się ciekawość innych i mogą spokojnie, chowając się w zapadającym mroku, iść na spacer, spędzać razem czas. Widziały je tylko gwiazdy, a wiatr szeptał im plotki na temat miłości.
Bogiem nie byłem długo, modlitw usłyszałem niewiele, ale… Czułem się źle, spełniając niektóre z życzeń ludzi. Oni zawsze modlili się do mnie nocami, jakby bali się, że gdyby ktoś ich usłyszał… no właśnie. Co by zrobił?
Niektórzy w swoich próbach budzili odrazę — bo prosili o swój sukces, ale i o szkodę, dla drugiej osoby.
Byli i tacy, którzy w swoich życzeniach zachowywali się bardzo egoistycznie.
Byli jeszcze inni. Oryginalni, uroczy i charyzmatyczni.
Ale nie wszyscy we mnie wierzyli, właściwie to modlili się tylko przez cichą nadzieję na spełnienie ich marzeń. Kiedy urealniałem ich prośby, zapominali o mnie, zachwalając za sukcesy tylko siebie.
Odchyliłem głowę do tyłu, wydając cichy pomruk zakłopotania. Znałem swój cel, wiedziałem, co powinienem robić, ale czułem się niepotrzebnym bóstewkiem. W dodatku dopiero co pojawiłem się na tym świecie, a przepełniało mnie okropne uczucie strachu przed zniknięciem. Jak leniwe bóstwo, w które nikt nie wierzył.
Przyglądałem się bogom, youkai i innym chowańcom. Wszyscy byli zajęci sobą albo innymi. Przechodziłem wśród nich niezauważony — bo byłem taki jak inni. Nikt nie interesował się nowym mieszkańcem tych niezwykłych okolic, w końcu tu cały czas coś się działo.
A ja w tym wszystkim w ogóle się nie odnajdowałem.
Bóg powinien być silny, budzący respekt, ale i zaufanie. Znający swoją potęgę, ale i rozważny w swoich poczynaniach. Żaden nie jest wszechmogący, a jednak ludzie tak ich odbierają. Jak nadnaturalne istoty mogące wszystko — i w taki sposób bogowie wpadali w pułapkę, w której byli potępiani, często za to, że robili wszystko, co mogli, widocznie i tak za mało, aby zadowolić pazernych ludzi.
Idąc przez ulice świata ludzi, naprawdę obleciał mnie strach. Bałem się, ale ciekawość wzięła górę, dlatego postanowiłem przyjść do tego nieznanego dla mnie miejsca. I chyba się zawiodłem.
Pomijając fakt, że będąc, na razie, słabym bogiem cały czas byłem narażony na ataki akum, co psuło cały nastrój… Tu było brudno. Smród spalin szczypał mnie w nos, na trawnikach znajdowały się odchody ludzkich pupili, a i papierki nie znajdowały się w koszu, tylko na chodnikach. Czy im było przyjemnie żyć w tym na co dzień? A może po prostu trafiłem w takie okolice?
Niewiele się zastanawiając, wróciłem do naszego wymiaru. Bezpiecznego wymiaru.
Tu było inaczej. Czułem tę magiczną atmosferę, te zapachy… i widok tak zróżnicowanych stworzeń. Minął mnie właśnie chłopiec z rogami i krowim ogonem, dziewczyna przypominająca kota i… wiele innych. Wszystko wydawało się takie zachwycające!
Oparłem się o ścianę jednego z budynków, chciałem przyjrzeć się, w jaki sposób zachowują się mieszkańcy Kami.
A robili to, co zwykli ludzie. Nie było w tym nic ciekawego, dlatego ruszyłem do swojej świątyni.
Po drodze starałem się zapamiętywać ulice, budynki, może nawet bardziej rozpoznawalne bóstwa. W razie problemów chyba mogłem prosić ich o pomoc.
Czy byliśmy rodziną, ponieważ pochodzimy od jednego stwórcy?
Zboczyłem nieco z trasy, zaciekawiony tym, co znajdowało się za przedmieściami. Narzuciłem sobie szybkie tempo, dlatego w stosunkowo krótkim czasie mogłem już obserwować urodzajne pola i sady. Powietrze w tych okolicach było… Inne — odświeżające. Parłem dalej, ignorując, powoli zapadającą noc.
Daleko na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda, której nazwy nigdy nie mogłem zapamiętać. Wyglądała, jakby sprawdzała bezpieczeństwo okolicy, zanim jej przyjaciele rozgoszczą się na ciemnym niebie.
Dotarłem do lasów, które ominąłem szerokim łukiem, nie chcąc się pakować w kłopoty z żyjącymi tam stworzeniami. Zamiast przedzierać się przez gąszcz w poszukiwaniu pasożytów, wolałem przysiąść na jednym z pagórków, które pojawiały się w moim polu widzenia.
Usiadłem wśród gęstej i ciemnozielonej trawy. Była przydługa, ale dało się to znieść — a w dodatku ślicznie pachniała.
Wbiłem zmęczony wzrok w las, przyglądając się drzewom i krzewom, tańczącym, jak im wiatr zagra. Wziąłem głęboki oddech, ciesząc się, że mam szczęście egzystować w tak wspaniałym środowisku. Dreszcze przyjemności przechodziły mnie raz po raz, aż do momentu, kiedy usłyszałem czyjeś kroki. Obróciłem się w stronę cichych dźwięków, zastygłem w bezruchu i przyglądałem się nadchodzącej postaci. W ciemności nie dostrzegałem niczego szczególnego. Nic. Ani koloru ubrań, ani choćby dokładniejszych rys sylwetki, podpowiadających płeć wędrowca.
Milczałem napełniony niepokojem. Co jeśli idzie na spotkanie komuś innemu, a ja będę przeszkadzał?
Rozejrzałem się dokładnie, szukając choćby śladów kogoś innego. Takowych nie znalazłem.
Postanowiłem więc poczekać, aby chociaż się przywitać.
Ręce delikatnie mi drżały z zimna. Koszula nie była najlepszym wyborem na taką wyprawę.
Przechodzień chyba mnie zauważył. Stanął i kierował wzrok w moim kierunku. Wyciągnął rękę i podrapał się po karku, wyrażając tym samym swoje zakłopotanie.
Obaj byliśmy sobą zaskoczeni.
Dlatego wstałem, postanawiając nie przeszkadzać obcemu, podążyłem trasą, którą mnie tu przywiało.
<Ktosiu?>
Liczba słów: 1060
Hej :) Odpiszę Ci jutro.
OdpowiedzUsuńHigeki