Był późny wieczór, gdy drogą prowadzącą przez bambusowy zagajnik podążały trzy osoby.
– Dziękuję, że zechciał nas pan odprowadzić – powiedziała na oko czterdziestoletnia kobieta do idącego obok niej mężczyzny.
Był on już w podeszłym wieku, a jego szata i gładko ogolona głowa wyraźnie mówiły, że był mnichem. Mimo to jego krok był ostry i sprężysty, przez co zdradzał, że mężczyzna poświęcił się służbie innym dość niedawno, wcześniej zaś podążał drogą wojownika.
– To drobiazg, Sadako. Mi samemu przyda się trochę spaceru by rozruszać stare kości.
– Wcale nie jest pan taki znowu stary, panie Gennosuke – wtrącił drugi z mężczyzn.
– Teraz to “ojcze Gennosuke”, Taro – poprawił go mnich, grożąc palcem.
Widać było, że cała trójka była ze sobą zżyta. Wymieniali między sobą uprzejme i łagodne słowa, a ich twarze zdobiły szczere uśmiechy. Wieczór, choć późny, był dość ciepły i pogodny, a powolny spacer mógłby ciągnąć się w nieskończoność. Wydawało się, że nie ma takiej siły, która mogłaby ten wieczór w jakikolwiek sposób zepsuć.
– Szkoda, że dziadek nie doczekał narodzin naszych wnuków – powiedział Taro do swojej żony, a ta odpowiedziała nieco smutnym uśmiechem. Dziadek Taro dożył niemalże stu lat. O wiele dłużej, niż jakikolwiek człowiek, którego którekolwiek z nich znało, co oczywiście odczytywano jako znak wyjątkowej pomyślności. Do samego końca pozostał pogodny i relatywnie zdrowy, a odszedł spokojnie i we śnie, z uśmiechem na ustach.
– Teraz to ty jesteś dziadkiem, Taro.
– A ty babcią. Jak się z tym czujesz?
– Dobrze, ale chyba będę potrzebowała nowego zestawu kimon. Takich bardziej stonowanych i odpowiednich do wieku, nie sądzisz? – odparła, wywołując na twarzy męża wyraz lekkiego przerażenia, a u byłego ronina – salwę śmiechu.
– Wygląda na to, że jutro czekają cię poważne wydatki, Taro.
Mężczyzna miał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie jego wzrok padł na osobę, która właściwie znikąd pojawiła się na ścieżce przed nimi, i głos uwiązł mu w gardle.
To był on, nie było co do tego żadnych wątpliwości. To samo niebieskie kimono, którego nie dało się pomylić z żadnym innym, nawet pomimo panującego wokół mroku. Ta sama złota ozdoba we włosach, te same miecze i co najważniejsze – to samo nieugięte spojrzenie.
W tym momencie również i jego towarzysze spostrzegli samuraja, a Sadako wręcz wypuściła z dłoni torebkę, która z cichym dźwiękiem upadła na ziemię. Nic się nie zmienił. Nie postarzał się nawet o rok. Momentalnie w głowach całej trójki pojawiło się wspomnienie tamtego straszliwego dnia, kiedy przez Edo przetoczyły się trzy katastrofy, jedna po drugiej – trzęsienie ziemi, pożar i tsunami. Miasto zostało niemalże doszczętnie zniszczone, a liczby ofiar w końcu nigdy nie ustalono. Sadako nie liczyła już nawet, przez ile nocy po tym wydarzeniu budziła się z krzykiem w nocy mając wrażenie, że wali się na nią sufit lub dom zmywa olbrzymia fala.
– To ty! – wykrzyknął Gennosuke pod wpływem impulsu, a samuraj skinął tylko głową.
– Obiecałem, że jeszcze się zobaczymy, miałem jednak nadzieję, że stanie się to w spokojniejszych okolicznościach.
Taro uniósł brwi. Okoliczności były doprawdy spokojne, ale sposób w jaki samuraj wypowiedział to zdanie sprawił, że mężczyźnie zjeżyły się włosy na karku.
– Musicie stąd uciekać.
To były te same słowa, które Sadako usłyszała od niego pierwszy raz. Wtedy, kiedy pojawił się na nabrzeżu i ocalił ludzi przed tsunami. Teraz zaś, gdy kobieta usłyszała je ponownie poczuła, jak mimowolnie zaczynają jej drżeć ramiona. Znów nadciągało coś groźnego i niebezpiecznego, znów będzie musiała uciekać! Popatrzyła na Taro i złapała go za rękaw, jakby instynktownie starając się ochronić to, co było dla niej najcenniejsze.
– To trzęsienie ziemi, prawda? – zapytał mnich, ale samuraj pokręcił głową przecząco.
– Tym razem to demon. Nie macie szans się z nim mierzyć. – To mówiąc dobył tkwiącej przy pasie katany.
Ludzie popatrzyli po sobie z niepokojem, ale nikomu nie przyszło nawet do głowy, by kwestionować słowa samuraja. Udowodnił on już, że można mu zaufać i że jest kimś więcej, niż się wydaje. Gennosuke przez chwilę jeszcze patrzył mu w oczy, a potem skinął głową i ruszył przed siebie, a za nim podążyli również Sadako i Taro.
– Spotkamy się jeszcze?
Samuraj ponownie pokręcił głową, uśmiechając się smutno, jednak Gennosuke czuł, że to dobrze. Czuł, że nieznajomy pojawia się jedynie wtedy, kiedy sytuacja robi się naprawdę poważna, więc skoro mieli się już nigdy nie zobaczyć, to musiało oznaczać to spokojne życie. Mnich po raz ostatni spojrzał na samuraja, starając się niemalże wyryć obraz jego postaci w swej pamięci, a następnie zaczął uciekać, nie oglądając się za siebie.
***
Higeki odetchnął głęboko, starając się skupić myśli na czekającym go zadaniu. To tutaj według raportów miała grasować wyjątkowo zajadła Akuma. Z jej rąk zginęło już dobre kilkanaście osób, jednak demon pozostawał nieuchwytny i krył się skutecznie przed bóstwami, które próbowały się go pozbyć. Akuma była inteligentna, a przez to śmiercionośnie niebezpieczna, Higeki zaś przyszedł po nią sam jak palec. Mogło wydawać się to ryzykowne, i na pewno takie było, jednak mężczyzna świadomie podjął owo ryzyko – chciał sprawić, by Akuma go nie doceniała, by myślała, że jest nieprzygotowany i ją lekceważy. I żeby dzięki temu się pokazała.
– No dalej! – zawołał, obracając miecz w dłoni. – Ile będziesz się chować po krzakach? Wyłaź! Twój smród i tak czuć nawet tutaj, zabawa w chowanego nic ci nie da!
Nie musiał długo czekać. Coś zaszeleściło w bambusowym zagajniku, a do uszu Higekiego doszedł dźwięk ciężkich kroków i łamanych gałęzi. Odwrócił się w tamtą stronę i momentalnie dźwięk ucichł, jak ucięty nożem. Mężczyzna spiął się w sobie – oczywiście, że Akuma nie wyjdzie tak po prostu i nie da się grzecznie nadziać na miecz.
– Strach cię obleciał? Ludzi żresz jak gruby bachor dango, a boisz się jednego bóstwa?
Gdzieś z głębi lasu wydobył się gniewny warkot, a Higeki starannie zanotował sobie w głowie spostrzeżenie, że dźwięk pochodził z kompletnie innej części, niż uprzednio kroki. Albo Akuma była bardzo zręczna, albo jakimś cudem potrafiła posłużyć się prostą dźwiękową iluzją. Tak czy inaczej, czekała go tu ciężka przeprawa.
– Rozczarowujesz mnie! Widać jesteś takim samym bezmózgim bydlęciem, jak wszystkie inne. Szkoda trochę! Liczyłem na to, że trochę się zabawię urzynając ci ten ohydny łeb…
Higeki chciał jeszcze coś dorzucić, ale musiał się uchylić w ostatniej chwili – inaczej ciśnięta spomiędzy bambusów włócznia przebiłaby go na wylot. Odwrócił się instynktownie tylko po to, by ujrzeć demona na wyciągnięcie ręki i równie instynktownie wzniósł miecz, by osłonić się przed ciosem. Siła uderzenia sprawiła, że ugięły się pod nim kolana, a Akuma tylko zarechotała obrzydliwie. Stwór uderzył gołą ręką i trafił z całej siły prosto w ostrze, jednak metal nawet nie zarysował olbrzymiej łapy. Higeki odskoczył, nabierając nieco dystansu do przeciwnika i dobył również wakizashi.
Pierwszy raz zobaczył Akumę, która miała tak bardzo ludzką postać. Przypominała upiornego wojownika – jej olbrzymie ciało było muskularne i częściowo okryte zbroją, a łapy uzbrojone miała w pazury długie i ostre niczym noże. Śnieżnobiałe włosy spływały daleko na plecy, zaś twarz wykrzywiona była w grymasie najczystszej nienawiści. Akuma roztaczała wokół siebie drażniącą woń rozkładu i zgnilizny. Znaczyło to, że niedawno musiała kogoś pożreć i Higeki mimowolnie wzdrygnął się na samą tę myśl. Najgorsze były jednak oczy – nie miały w sobie tego niemal zwierzęcego obłędu, którym charakteryzowały się wszystkie Akumy. Nie, te oczy błyszczały sprytem i inteligencją, a do tego zajadłością, która ukierunkowana była w całości na zamordowaniu Higekiego. Żądza krwi demona wręcz przytłaczała i niejednego by pewnie sparaliżowała. Mimo to Higeki nie zwątpił, tylko od razu przeszedł do realizacji swojego planu. Najwyższy musiał wyposażyć go w chłodny umysł zdolny do szacowania sytuacji na bieżąco, nawet jeśli była trudna. W końcu co komu po bogu katastrof, który traciłby głowę w obliczu pierwszego z brzegu problemu.
Higeki rzucił się w kierunku demona z głośnym kiai, specjalnie pozwalając, by ten go wyminął i dopadł do swojej włóczni. Teraz Akuma była uzbrojona, zaś bóg katastrof zagryzł wargi udając, że tego nie przewidział. Chciał, żeby go nie doceniała. Żeby wydawało jej się, że przyszedł do niej bez żadnego planu i że będzie w stanie go pokonać. Teraz musiał tylko popełnić jeszcze kilka błędów… Tak, to była najtrudniejsza część jego taktyki – wytrzymać na tyle długo, by Akuma opuściła w końcu gardę, a potem zabić ją jednym ciosem. Higeki nie mógł pozwolić sobie na nic innego. Gdyby tylko ją zranił, mogłaby zacząć uciekać, a mężczyzna nie był pewien, czy byłby w stanie ją dogonić i dokończyć dzieła. Poza tym po takim manewrze Akuma na pewno trzymałaby się już na baczności i podobna taktyka by nie zadziałała.
Dlatego właśnie ponownie rzucił się na demona, wyprowadzając szerokie cięcie na odlew, które wcale nie było zbyt dobrze dobrane przeciwko broni trzymanej przez Akumę. Nie trzeba było być genialnym szermierzem by wiedzieć, że człowiek uzbrojony we włócznię miał przewagę nad tym, który dzierżył miecz – przynajmniej dopóki pole bitwy nie było ciasnym pomieszczeniem, a włócznikowi udawało się zachować dystans. Higeki jednak dokładał wszelkich starań, by wyjść na idiotę z mieczem, zaś Akuma najwyraźniej się na to nabierała. Mężczyzna co i rusz wyprowadzał niezbyt mądre pchnięcia tylko po to, by cofnąć się kilka kroków, a następnie cudem uchylić przed ciosem yari. Kilka razy pozwolił nawet, by włócznia rozdarła jego kimono – nie mógł się przecież za każdym razem uchylić idealnie, bo wtedy jego rola “idioty z mieczem” nie byłaby tak wiarygodna.
W końcu jednak dostrzegł, że sam zaczyna się męczyć, zaś Akuma wyprowadza coraz mniej celne ciosy. Wyglądało na to, że czas najwyższy było kończyć tę farsę. Higeki odsunął się na bok ścieżki, a gdy demon za nim podążył, uskoczył w bok między bambusy. Akuma była zbyt pochłonięta walką, by zwrócić uwagę na to, jak niekorzystny był dla niej bambusowy zagajnik, dlatego bez namysłu skoczyła za bóstwem, prosto ku swej zgubie.
Na to tylko czekał Higeki. Już wcześniej w trakcie walki obserwował uważnie przeciwnika starając się dostrzec wszelkie słabe punkty jego pancerza. Łapy był starannie opancerzone, podobnie tors i nogi, ale zbroja musiała umożliwiać dość swobodny ruch, więc nawet jeśli okrywała cielsko Akumy, musiała mieć jakieś przerwy. Mimo zmęczenia, Higeki poderwał się do kolejnego ciosu. Akuma zamierzała zablokować go tak samo, jak i wcześniej, jednak jej yari uderzyło z tyłu o rosnące wszędzie bambusy i zaklinowało się między zielonymi pniami. Demon ryknął gniewnie, usiłując uwolnić broń, łamiąc przy tym kolejne pniaki i tworząc absolutny chaos wokół siebie, ale Higeki nie dał mu szans na uwolnienie broni. Momentalnie znalazł się tuż przy Akumie, a jej ohydny zapach uderzył go w nozdrza sprawiając, że mężczyźnie zrobiło się niedobrze. Wbił jednak miecz w bok Akumy, omijając chroniące jej ciało płyty zbroi i prowadząc ostrze do środka tam, gdzie miało być serce. Higeki wątpił, by serce akumy pełniło dokładnie takie same funkcje, jakie pełni u człowieka, ale zdecydowanie musiało stanowić jakiś słaby punkt ciała demona.
Ciemną noc rozdarł porażający ryk bólu, kiedy katana wbiła się w ciało demona po samą tsubę. Po rękach Higekiego popłynął wartki strumień czarnej, smolistej cieczy. Mężczyzna skrzywił się z bólu i cofnął ręce czując, jak ciecz parzy mu dłonie. Demon szarpnął się w konwulsjach, a następnie ostatnim zrywem zamachnął się w kierunku boga.
Higeki ten jeden raz nie zdążył zareagować na czas i monstrualna łapa trafiła go prosto w bark. Dobrze, że nie stało się to wcześniej w trakcie walki, bo mężczyzna wręcz przeleciał kawałek w powietrzu, taranując swoim ciałem kilka smuklejszych bambusów. Higeki upadł na ziemię, ale zaraz podniósł się, podtrzymując ręką zraniony bark i czekając, czy Akuma jeszcze się podniesie. Na szczęście jednak jego cios okazał się zabójczy i widać było, jak ciało martwego demona zaczyna się rozpadać. Unosiły się z niego smugi gryzącego, czarnego dymu, zaś samo truchło wyglądało tak, jakby zaczęło się roztapiać. Nie minęło dużo czasu, a w miejscu, gdzie do tej pory leżała Akuma pozostał tylko miecz i połamane bambusy. Higeki odetchnął głęboko i osunął się powoli na ziemię. Teraz, kiedy było już po walce i adrenalina opadła, docierało do niego całe zmęczenie.
W końcu mężczyzna podniósł się z trudem, podszedł i podniósł swój miecz. Połamane bambusy sprawiały, że w gaju zrobiło się jasno i Higeki podniósł instynktownie wzrok, by dojrzeć wąski sierp księżyca wyglądający zza chmur. Bóg katastrof uśmiechnął się z ulgą i odetchnął. To był już koniec. Ochronił ludzi i mógł w końcu wrócić do domu.
Liczba słów: 2023