Idąc nieśpiesznie urokliwymi ulicami przedmieść, zasłyszałem niepasujący do tej części miasta, gwar. Dochodził on ze strony niewielkiej, zazwyczaj przytulnej herbaciarni. Gwar był agresywny, a istoty za niego odpowiedzialne, stawały się, co raz pewniejsze w swych osądach, rzucanych w stronę wysokiego mężczyzny odzianego w strój tradycyjny. Bóstwa, zorientowałem się szybko.
-To pomówienia! – Zawołał złotooki.
Dojrzałem jego twarz, skądś ją kojarzyłem, nie byłem pewien skąd. Nie znaliśmy się, acz możliwe, iż często go tu widywałem mimochodem. Pociągła, pozbawiona jakichkolwiek oszpecających cech twarz. Acz to się nie odznaczało. Było w nim coś innego, na co zwrócić uwagę mogłem od razu, jego oczy. Najzwyczajniej w świecie dobrze mu z nich patrzyło. Aktualnie przyćmiewała je niepewność, może smutek, lecz to nie potrafiło wyzbyć ich z tej empatycznej nuty. Nie z tego powodu jednak podszedłem. Podszedłem, gdyż wydawał się sobie nie radzić z natłokiem oskarżeń, a mi, honor nakazywał, nie odwracać wzroku.
-Przepraszam, lecz jeżeli można się wtrącić, cóż się tu dzieje? – Zapytałem, przystając tuż obok lokalu. –Słyszałem obelgi skierowane wobec tego mężczyzny, nie rozumiem jednak, co takiego uczynił, iż wszyscy jak jeden mąż na niego napadacie. Okradł pana?
-Gorzej niż okradł –Uniósł się barman- Nie będę mordercy obsługiwał, wiernych skazuje na śmierć, dla zysku
Powiodłem wzrokiem, po obojgu. Bóstwo wyglądało, jakby za moment miało nie wytrzymać. Cóż. Dziw byłem, iż do tej pory wytrzymał.
-Jakie ma pan dowody na te słowa? Czy są potwierdzone przez najwyższego? Jeżeli nie, czy nie są to zwyczajne plotki…? Czyżbym miał rozumieć, że śmie pan oczerniać bóstwo? –Spojrzałem na niego z góry. Takim jak on trzeba było przypominać rolę w łańcuchu pokarmowym społeczeństwa. Fakt próby zaatakowania wyższych hierarchią, gdy tylko nadarzy się okazja, nie był dla mnie nowością. Niczym mącznik wyżerający pająka w wylince. Nie zamierzałem się jednak na to godzić i ustępować cudzym manipulacjom. Bóstwo obok mnie lekko się zawahało, gdy barman przestraszony zamilkł. Mruknął, bardziej pod nosem, niżeli do mnie, iż nie trzeba, że szkoda czasu. Nie posłuchałem go, zdawałem sobie, bowiem sprawę, że nie są to jego faktyczne myśli, a jedynie odruch wstydu.
-Dwie herbaty, usiądziemy na dworze – Oznajmiłem przerywając ciszę, swym tonem nie przewidywałem sprzeciwu, jednakże równocześnie, nie zamierzałem podnosić głosu choćby o ton. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą tak chętnie się wykłócał, skinął jedynie głową, odchodząc. Osoby znajdujące się wewnątrz lokalu chwilę jeszcze zerkały w naszą stronę z zawiścią, ale bez prowokatora zamieszania, wróciły do swoich spraw. Odwróciłem się w stronę złotookiego, otwartą dłonią, nienachlanie wskazując na jeden ze stolików. Posiliłem się przy tym na próbę niezgrabnego uśmiechu, w postaci uniesienia kącika ust.
-Dziękuję, za stanięcie w mojej obronie – Przemówił zajmując miejsce, usiadłem naprzeciw niego. Kontynuował –To wiele dla mnie znaczy.
-Jestem bronią, moim obowiązkiem jest bronić bóstwo – Skinąłem głową w nieznacznym ukłonie. Nie rozumiałem jego podziękowań, tej podległości i nieśmiałości. Osuwał się w cień. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką rolę otrzymał. Uwłaczające. Bóstwo nie powinno sobie pozwalać na taki stan.
-Bóstwo, któremu służysz i owszem. Ale ja jestem dla ciebie jedynie kimś obcym i nieznanym.
-Chowańce, zostały stworzone, by służyć pomocom, bóstwom. Nie łączy nas pakt, nie jesteś mi znany, aczkolwiek, nie mogę zezwolić na poniżanie istoty twego piedestału. To nie podlega dyskusji – Zapadła krótka cisza, kelner przyniósł herbatę, nie wypowiadając ani słowa. Zapłaciłem mu, nim mężczyzna przede mną w ogóle zdołał zareagować. Następnie, chcąc zakończyć temat tłumaczenia moich czynów, zadałem pytanie – Zdradzisz mi swe imię?
-Nazywam się Higeki, jestem bóstwem katastrof
-Bóstwo katastrof… -Zamilkłem, zamyśliłem się, przez głowę przemknęła mi myśl, zastanowienie. Czy jego także dręczą te same koszmary. Poczucie winy, za każde nieuratowane życie. Stracone bezpowrotnie Czy to nie dość? Ciężar, którego się podejmował… I brak szacunku, wdzięczności, tu i na ziemi. Niezależnie czy żywi czy hipotetycznie martwi, psychologia okazywała się jedyna. Wszyscy baliśmy się nieuniknionego. A on dzierżył nieuniknione. Lecz nie do końca tak, jakby każdy tego od niego oczekiwał. Nie mógł być wszędzie, acz w chwili nieszczęścia zawsze rodziło się pytanie. Dlaczego nie pomogłeś akurat mi? – To naprawdę szlachetna rola, tym bardziej jestem zadowolony, że mogłem pomóc. Mi na imię Fjorgyn. I jeżeli zechcesz mi odpowiedzieć. Skąd wzięły się te okrutne plotki na twój temat? Nie jestem w stanie uwierzyć, że mogłyby być w jakimkolwiek stopniu prawdziwe. Rozumiem strach, acz rzucane w twą stronę słowa, to naprawdę poważne oskarżenia. –Wypowiadając te słowa, upiłem nieśpiesznie łyk herbaty.
Liczba Słów: 710
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz