Na twarzy centaura pojawił się wyraz niemałej ulgi. Zagryzł nieco wargę i wsparty na ramieniu Higeki’ego, ruszył ścieżką, którą uprzednio wskazał. Ranną noga musiała go boleć, dlatego też nawet nie stawiał kopyta na ziemi. Dzielnie kroczył na swoich trzech kończynach, a ja i bóg katastrof dotrzymywaliśmy mu towarzystwa.
Kiedy stanęliśmy przed małym, zgrabnym domkiem centaur przyspieszył kroku. Widocznie myśl, że w środku czekają na niego dzieci, podniosła go na duchu. Drzwi otwierał niezgrabnie, drżącymi dłońmi - ledwo przekręcił klucz - ale kiedy to zrobił i uchylił je, po prostu patrzył do środka, jakby nie wiedząc, co właściwie ma teraz zrobić.
Obrócił się zdyszany w naszą stronę, uśmiechnął się ciepło i westchnął.
- Dziękuję, może… Może chcecie odpocząć? - zapytał dosyć niepewnie.
Wnioskowałem, że najchętniej by sobie usiadł i odetchnął, jednak dobre wychowanie nie pozwalało mu tak po prostu zostawić osób, które mu pomogły.
Pokręciłem głową.
- Wolałbym już uciekać - oznajmiłem po prostu - Jestem brudny i zmęczony, pan również powinien teraz odpocząć.
Spojrzałem na Higekiego, który niemrawo mi przytaknął. Dźwignie półkonia musiało go wykończyć. Podarte kimono w tak chłodnej porze zapewne nie umilało mu w tej chwili pobytu w lesie. Komary gryzły jak wściekłe,
- Lekarz musi obejrzeć ranę - dodałem.
To było oczywiste, jednak dla pewności musiałem o tym wspomnieć. Zastrzyk przeciwtężcowy był konieczny przez to głupie żelastwo. A i lekarz zapewne zapewniłby centaurowi specyfik, który przyspieszyłby gojenie się ran. I… I stracił dużo krwi, na to też potrzebował pomocy.
- Wiem, wiem… - mruczał, ostrożnie wchodząc do środka. Chwycił się drzwi i powoli je przymykał, przestał w połowie i podziękował. Pożegnał się, z czymś w rodzaju pewnego żalu, skruchy lub czegoś podobnego. A potem zamknął drzwi i jedyne, co mogliśmy w tej sytuacji zrobić, to powoli odchodzić, wsłuchując się w szmer liści.
Nigdy bym nie wpadł na to, że w takiej okolicy ktokolwiek chciałby mieszkać. Niemniej jednak była to piękna okolica.
Podwórko wtapiało się w leśną scenerię - choć na sto procent było aranżowane.
Płot zrobiony był ze starych palet, pod nim posadzone były delikatne roślinki. Drzewa i krzewy rosły w bardzo naturalnym rozstawieniu, ale nikomu nie przeszkodziło to w między nimi kącików wypoczynkowych - na ziemi leżało kilka kocy. Poza tym… panował tu po prostu tajemniczy i relaksujący klimat.
Przeszliśmy las, milcząc. Nie byłem pewien czy szukanie teraz tematu było dobrym pomysłem. Zresztą byłem tak zmęczony i niewyspany, że nie miałem najmniejszej ochoty choćby otwierać ust.
Za to topiłem swój umysł w absurdalnych rozmyślaniach o rodzinie centaura. Koleś miał szczęście - wielkie szczęście. Nie chodzi tu tylko o to, że jakiś cudem trafiliśmy na niego. I nie o to, że uwolniliśmy jego kopyto z żelaznych szczęk sideł na niedźwiedzie. Chodziło o rodzinę.
Ja, jako bóg, nie mogłem mieć dziecka. Nie przez to, że miałem obowiązki - a przez samą niepłodność. Poza tym nie miałem mamy, czy dziadków. Miałem tylko stwórcę, którego wszyscy nazywali ojcem. Nie śmiałem temu zaprzeczać, jednak temu świetlistemu Panu do ojcostwa było daleko. Czasem miałem wrażenie, że po prostu się nami wyręczał, mając cały świat głęboko w swoim złotym tyłku.
Ciekawiło mnie, co on właściwie robi całymi dniami? Widziałem go przecież tylko raz, kiedy zadowolony oznajmił mi, że mam opiekować się osobami, które wznoszą do mnie modły. Oczywiście ja wywiązywałem się ze swojego obowiązku, ale jeśli bym tego nie robił, czy przyszedłby mnie ostrzec przed zniknięciem, czy może czekałby, aż to się stanie i stworzyłby nowe bóstwo roślinności?
Zazgrzytał zębami zły.
Swoją drogą bycie bóstwem jest trudne. Nie dość, że musisz dawać dobry przykład, to jeszcze musisz pomagać niektórym perfidnikom. A co masz w zamian? Nic! Kawałek świątyni z ogródkiem! Pretensje, rzadko kiedy jakiekolwiek podziękowanie! Ewentualnie chowańca, ale takiego trzeba sobie znaleźć. Poza tym bycie bóstwem i schodzenie do świata ludzi, to niekiedy samobójstwo. Przebiegłe akumy czają się na każdym kroku, a twoim zachwaszczonym obowiązkiem jest ich zlikwidowanie. Ja miałem to szczęście, że stwórca nie obdarzył mnie szczególnymi zdolnościami obronnymi i przy bliższym spotkaniu z potworem, mogłem mieć bardzo, bardzo utrudnioną sytuację. Bez pomocnika byłbym trupem.
Ależ się wkurzyłem!
— Higeki — zacząłem spokojnie. — Co sądzisz o byciu bóstwem?
Uśmiechnąłem się niemrawo, może lekko wymuszenie. Bardzo zależało mi na jego odpowiedzi. Dzisiejszy dzień… wieczór, noc, był tak zły, że po prostu chciałem usłyszeć cokolwiek pozytywnego… Czy po prostu sobie grupowo pomarudzić, nawet jeśli nie wypadało.
Zanim bóg katastrof zaczął odpowiadać, próbowałem się wyciszyć. Już zaczynałem delikatnie bujać w obłokach o szybkiej kąpieli i wyłożeniu się w łóżku. Cieplutkim, mięciutkim łóżeczku bez robali i mchu. O ciepłej herbatce i pilociku w ręce....
Mój towarzysz podróży nie odzywał się spory kawał czasu – lub po prostu mi się tak wydawało – więc zwolniłem tempo. Skupiłem się na nim i delikatnie zniecierpliwiony wyczekiwałem tego, co może mi powiedzieć. Potajemnie liczyłem również na jakąś radę, może czy ciekawą anegdotę historię z doświadczenia starszego kolegi.
<Higeki? Przebacz to czekanie i długość opowiadania, ale jakoś tak wyszło... teraz chyba lepiej będą się sprawować "szybkie pingle" po ok. 500 słów ;-;. Jeszcze raz przepraszam >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz