niedziela, 4 lutego 2018

Od Sekhme CD Akane "Kwiaty cmentarne"


Po środku ogromnego ogrodu w Japonii rosła stara, ale potężna wiśnia, która nieprzerwanie od stu lat wydawała na świat owoce. Właśnie była w najobfitszym okresie kwitnienia i bladoróżowe kwiaty mnogo pokrywały jej gałęzie. To drzewo upodobało sobie stado kruków. Kracząc przeraźliwie i uderzając skrzydłami o powietrze, wylądowało na jego gałęziach. Było ich tak wiele, że cieńsze gałązki ugięły się pod ich ciężarem i prawie dotykały ziemi, lecz ptaszyskom zdawało się to nie przeszkadzać. Z ogromną przyjemnością dalej toczyły walki o jak najlepsze miejsca.
Sekhme, przemieniony w kruka, zasiadał na jednej z niższych gałęzi i zaciekawiony kręcił łbem przyglądając się mężczyźnie w myśliwskiej czapce oraz podartej skórzanej kamizelce, wyszytej od środka kożuchem. Pod pachą trzymał starą śrutówkę, a w drugiej dłoni kruk dostrzegł kilka błyszczących naboi. Mężczyzna podniósł głowę i Sekhme poczuł jak jego drobne serce przyspiesza na widok znajomych rysów twarzy, a chwilę potem podskoczył przerażony na dźwięk okropnego huku. Wszystkie ptaki zerwały się do lotu. Sekhme również uniósł skrzydła, wzbijając się w powietrze razem z innymi krukami.
Po obecności stada pozostały tylko czarne pióra rozrzucone pod wiśnią, która ni stąd, ni zowąd ogołociła się. Po kwiatach ślad zaginął.
Nagle ponownie rozległ się grzmot, potem kilka kolejnych. Parę ptaków dookoła niego bezwładnie opadło na ziemię. Nastała chwilowa cisza. Cisza przed burzą, pomyślał z przerażeniem, nim sam poczuł ból w lewym skrzydle i zaczął pikować ku ziemi. Chaotycznie trzepotał prawym skrzydłem. Krakał przy tym tak okropnie, jakby miał nadzieję, że któryś z jego braci usłyszy wołanie i wróci po niego. Chmura kruków jednak zniknęła z pola widzenia, a jego czekało wieczne uziemienie. Zamknął oczy, gdy dzieliło go zaledwie kilka metrów od ziemi. Błagał, modlił się w duchu, a uderzenie… nie nastąpiło. Zaskoczony podniósł powieki.
Wszystkie drzewa, ścieżki, krzewy i drobne kapliczki zniknęły, również ogołocona z kwiatów wiśnia. A na ich miejsce pojawiła się przecudownie pachnąca polana, przepełniona kolorowymi kwiatami oraz miękkimi źdźbłami trawy. Ciepły wietrzyk wirował pomiędzy kosmykami włosów Sekhme, a dookoła roztaczała się mącąca woń mięty. Odetchnął pełną piersią, czując jak cały strach odchodzi w zapomnienie. Poczuł się wręcz niemożliwie błogo oraz beztrosko. Nie pamiętał już jakie to uczucie i musiał przyznać, że chciałby, aby to wspomnienie częściej wracało.
Nagle z radością zauważył, że jego krucze cielsko przeobraziło się w naturalną postać. Znów był sobą – pięknym, silnym mężczyzną. Uśmiechnął się, prężąc dumnie pierś i rozpościerając czarne skrzydła. Szybko jednak cały entuzjazm go opuścił, ponieważ świat zawirował przed oczami, a z ciała uleciały wszystkie siły. Chwilę potem zachwiał się i poczuł jak powoli upada do tyłu, lecz nie uderzył o twardą ziemię, ale wpadł do tak ciemnej, że prawie czarnej wody. Zaczął się dusić i szamotać przerażony, jednak nieważne ile próbował, nie mógł wypłynąć na powierzchnię. Powoli brakowało mu oddechu. Starał się pomagać sobie skrzydłami, trzymał dłoń wyciągniętą wysoko ku górze. Tonął.

Gwałtownie złapał haust powietrza w płuca, zrywając się do pozycji półsiedzącej. Szybko tego pożałował, ponieważ ból rozszedł się od ran na tułowiu po całym ciele, aż poczuł skutki walki nawet w koniuszkach palców. Jęknął cicho i znowu opadł, zaciskając mocno szczękę oraz powieki. Ból był tak silny, że musiał wbić paznokcie w miękki materac pod sobą.
I wtedy zdał sobie sprawę ze swojej błędnej lokacji. Ostatnim, co pamiętał, była walka z akumą w ziemskim ogrodzie obok świątyni bóstwa, którego Sekhme nie znał. Pamiętał również, że nadwyrężył poważnie stan zdrowia i ryzykował życie podczas starcia, oraz, że naprędce składał różańce, gdy wykrwawiał się na łączce obok ogrodu. Dalsze wydarzenia pozostawały dla niego tajemnicą, chociaż po głowie krążyły mu blade wspomnienia obcych głosów. Widocznie nie był na tyle przytomny, żeby zrozumieć co się dookoła niego działo, ale zdołał pewne fakty uchwycić. Mimo to, jedno było pewne, wyjątkowo mu się poszczęściło, skoro w tej chwili przebywał pod cudzym dachem, a nie gnił na żerowisku robaków.
Zdezorientowany próbował powieść wzrokiem dookoła, ale byle ruch głową wywoływał ból w karku. Zazgrzytał zębami i po dłuższej chwili zmusił się do rozluźnienia mięśni, jednocześnie próbował miarowo oddychać. Wewnątrz poczuł jak rozlewa się pod jego sercem miłe ciepło, będące wyrażeniem wdzięczności dla człowieka, który się nad nim zlitował.
— Spokojnie, nie rzucaj się w ten sposób. Pogarszasz tylko swój stan. — W pomieszczeniu rozległ się przepełniony troską, delikatny i odrobinę dziecięcy głos. Sekhme pomimo bólu ostrożnie skierował twarz w stronę osoby, która mu towarzyszyła, jednak zrobił to na tyle delikatnie, że poczuł jedynie drobne ukłucie pod skórą.
Niedaleko niego na podłodze siedziała dziewczyna wyglądająca na nie więcej jak piętnaście lat, choć Sekhme dałby jej dużo mniej. Była delikatna, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała poprzez drobną, ale dumnie wyprostowaną sylwetkę. Miała ładną, okrągłą twarz z dużymi oczami, których kolor przywoływał na myśl bursztyny. Długie, jasne włosy falami spływały po jej szczupłych ramionach. Z ciekawością przypatrywała się swojemu gościowy, a Sekhme odniósł wrażenie, że samym spojrzeniem przeszywa go na wskroś, choć w jej oczach nie czaiło się nic groźnego. Pozory jednak mogły mylić, niejednokrotnie się o tym przekonał.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz szybko się rozmyślił i zamilkł. Dziewczyna prawdopodobnie domyśliła się, co chodziło mu po głowie, bo szybko zabrała głos:
— Tu nic ci nie grozi. Znajdujemy się w mojej świątyni w wymiarze bogów. — Uśmiechnęła się ciepło. Sekhme pomyślał, że wyglądała jak mały anioł.
— Dziękuję — odparł powoli i spojrzał na leżące niedaleko niego zabrudzone krwią kawałki materiałów oraz waciki, które były w połowie przepalone i zniszczone od kontaktu z trucizną. Domyślił się, że pewnie zapomniała je wyrzucić. — Jestem winien ci przysługę za ocalenie życia — dodał po chwili. — Mam na imię Sekhme.

Akane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz