poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Soushiego Do Tomiji "Samotność drogą do znajomości"

Wstałem z łóżka mojego chwilowego składziku na ubrania mieszczącego się w mieszkaniu Watanukiego, faktycznie był to składzik mieszczący na podłodze jedynie materac, nie dało się nic więcej tam położyć, jedynie ubrania trzymałem na półkach szafek. Wychodząc z pokoiku prawie wszedłem głową o futrynę, w ostatniej chwili lekko zniżyłem tułów, minimalnie udało mi się ominąć olbrzymiej krzywdy z strony przeklętego mieszkania przyjaciela. Minus bycia większym od znajomego, był na mój pech niższym sknerą oszczędzającym jak się da. Wyszedłem z jego mieszkania nawet nie patrząc czy mistrz wnerwiania w nim jest, skierowałem się w stronę mieszkania ukochanej, wchodząc do niej nadal nie mogłam odnaleźć wzrokiem jej ogonka. Podszedłem do kranu umyć twarz, nachyliłem się i zostałem pociągnięty za krawat w prawą stronę, moja twarz spotkała się z jej twarzą, pocałunek nie był krótki, był dosyć długi i namiętny, przerwaliśmy na chwilę i wytarłem twarz ręczniczkiem.
-Tak znienacka mnie atakować?
-Miałeś być wcześniej.
-Wybacz moja droga, ale Watanuki ma nawyk oszczędzania, a z racji niskich futryn to musiałem uważać.
-Szkoda, mogłeś się walnąć.
-Czy ty życzysz mi źle?
-Może, ale wtedy bym cię tam pocałowała.-Powiedziała te słowa z uśmiechem na twarzy i poszła się rzucić na sofę.
Podszedłem do niej i chciałem ją przytulić, ale w ostatniej chwili odwróciła się i pogroziła mi palcem zabraniając mojemu celowi.
-Dzisiaj idziesz szukać do pracy i to już.
-Piękna, ja mogę pracować, ale zarobki będą ogromne.
-Niby jako kto?
-Potrafię walczyć.
-Właśnie widzę, tylko nikogo nie zabij proszę, chcę cię jeszcze zobaczyć.
-Obiecuję.- Przytuliliśmy się mocno i ja wyszedłem z jej mieszkania wciąż będąc głodny.
Szedłem po dzielnicy handlowej, tutaj wszystko dało się znaleźć, ale mnie interesowały pożywne kanapki z wędliną i sałatą. Rozglądałem się po różnych straganach i sklepikach, tylko jeden miał takową ofertę do zaoferowania, pieniędzy mi nie brakowało, więc kupiłem sobie 3 kanapki i sok wieloowocowy. Znalazłem jakąś ławeczkę niedaleko, usiadłem, rozpakowałem pyszne jedzonko z folii, otworzyłem sok i zacząłem jeść popijając niektóre kęsy. Po wypiciu i zjedzeniu wszystkiego co kupiłem, wziąłem swoje śmieci i rzuciłem do najbliższego kosza. Zacząłem chodzić dalej po sklepach, z ciekawości szukałem jakiejś nowości lub prezentu dla Shiarou, musiałem jej coś dać, a na pierścionek lub coś podobnego jest za wcześnie. Zaczynał się wieczór a to była dla mnie oznaka zrobienia zakupów i wrócić zrobić kolację dla drugiej połówki, jedynym sklepem dobrym była biedronka, te świeże i tanie pomidory, pychota, ale zdziwiłem się obecnością tego sklepu w tym wymiarze. Myślałem na początku o bóstwach pracujących przy kasach i kasujących produkty, typu nuda i tylko byle do końca. Zakupy nie szły jak po mojej myśli, mały ruch kolejek i dosyć długie, ja miałem tylko parę bagietek w torbie do kupienia. Wreszcie wyszedłem z tego zakichanego sklepu, teraz skierowałem się w stronę mieszkania Shiarou, jak najszybciej chciałem tam dotrzeć, więc skróciłem sobie trasę przechodząc przez ciemniejsze uliczki. Przechodząc niedaleko ciemnej uliczki usłyszałem dosyć głośne groźby kilku mężczyzn, naturalnie z ciekawości pewnym krokiem wszedłem do alejki, nie było z niej wyjścia a pod ścianą był chłopak naprzeciwko czterech barczystych zwierzęcych chowańców. Przyglądałem się na moment sytuacji i nie zamierzałem interweniować póki jeden z nich nie wyjął scyzoryka. Rzuciłem torbę z pieczywem na ziemię skupiając uwagę przeciwników na mnie.
-Może moi drodzy panowie z kimś swoich rozmiarów zawalczycie?-Spytałem prowokującym głosem.
-Zginiesz zasrańcu jeden.-Krzyknął największy z nich i biegł w moją stronę kierując scyzoryk w prosto pierś.
Nie musiałem zbytnio nic robić, aktywowałem swoje dziewięć ogonów i zza moich pleców wyrósł ogromny phoenix, w ostatniej chwili przeciwnik się zatrzymał i końcówką ostrza prawie mnie trafił, palcem zablokowałem ostrze tym samym je lekko topiąc i wykrzywiając.
-Oj, coś ci się stało z bronią.-Uśmiechnąłem się wrednie.
-Kagami, wiesz może na kogo trafiliśmy?-Spytał zmartwiony kompan wroga.
-Nie wiem i wali mnie to!-Odpowiedział szybko.
-Drogi Kagami oglądałeś może kiedyś turnieje walk?-Spokojnie zagadał drugi kompan.
-Niezbyt a co?
-Był taki pewien lis, biały lis, z dziewięcioma ogonami, strasznie twarda sztuka z niego była, ani razu nie przegrał.
-Nie pieprz mi tu o jakiś legendach, nikogo takiego nie było, bajką o Shiro akumu każdy zna.
-W tym problem, ta informacja może jest legendą, ale ta legenda stoi przed tobą.
-Zobaczymy czy to prawdziwa legenda.
Kagami od razu się na mnie rzucił z pięściami, z łatwością blokowałem jego ciosy i inne nieoczekiwane ruchy, nawet nie musiałem używać mocy do przyśpieszenia lub zwiększania swojej siły. Napastnik zaczął sapać i zastygł w miejscu, prawdopodobnie już się zmęczył, to była moja okazja do wypróbowania nowych możliwości. Phoenix zaczął się ruszać, robił powolne ruchy wokół mnie, stopniowo przyśpieszał, gdy całego mnie zasłonił wokół swojego ciała nagle zniknął, wyskoczyłem w 1 sekundzie, ogony miałem zgaszone i stałem z wycelowanym mieczem w kompana napastnika.
-Już się dzieci pobawiły?
-Przepraszamy.
-Teraz uciekać, bo was spiorę na kwaśne jabłko.
Po moich słowa uciekli, oglądałem co robią, myślałem, że będą mieli więcej wytrwałości, a tu prosta ucieczka, odwróciłem wzrok od nich i spojrzałem z zaciekawieniem na leżącego pod ścianą chłopaka, naturalnie podałem mu dłoń.

Tomiji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz