czwartek, 8 lutego 2018

Od Soushiego CD Kushiny "Gasnący Płomień"


Zjadłem w ciszy posiłek przygotowany przez Kushi. Podczas naszego siedzenia panowała cisza, ja miałem głowę opuszczoną w dół, a bogini zachowywała się normalnie. Dosyć szybko skończyłem, podziękowałem i poszedłem do swojego pokoju się położyć. Skoczyłem na łóżko, natychmiast skuliłem się wraz z moimi ogonami w białą, włochatą kulkę. Chciałem się schować i odizolować od reszty świata, pragnąłem przemyśleć dotychczasowe wydarzenia. Ta pozycja dla mnie była jak najwygodniejsza i dawała poczucie bezpieczeństwa, moje rozmyślenia skupiły się na Kushinie, która odmówiła na początku moją propozycję. Zauważyłem w niej zmartwienie o mnie, za niedługo będzie się zajmować prawdopodobnie wierzącymi. W tym momencie musiałem się zmobilizować i jak najszybciej zacząć ćwiczyć z pomocą Watanukiego. Liczyło się teraz ukrycie przed dziewczyną faktu o ćwiczeniach, w moich myślach pojawił się obraz pani mego serca płaczącej z mojego powodu. Była taka możliwość, ale nie chciałem siedzieć bezczynnie i być jakimś zwierzątkiem domowym, czułem się bezwartościowy w obecnej chwili. Oczy zaczęły mi się zamykać w stale rosnącymi przerwami od ich otwierania, to był znak do wejścia w krainę odpoczynku oraz różnych marzeń i koszmarów. Powieki mi się na stałe zamknęły, nie miałem żadnego snu ani nic podobnego, poprostu ten czas minął w sekundę. Od razu po otworzeniu ślepi zaczęło mnie razić światło słoneczne, szybko odwróciłem głowę i mój wzrok przystosował się do panującego światła w pokoju. Swoim spojrzeniem  natrafiłem na talerzyk z śniadaniem i małym liścikiem od dziewczyny , zostawiła mnie samego a sama polazła do tych wierzących, nie wiedziałem co teraz czułem, częściowo zmartwienie, ale ufałem jej, nie chciałem znów jej ratować, w tym stanie tylko bym przeszkadzał. Wziąłem telefon spod materaca i wybrałem nuner do Watanukiego, chwilę rozmawialiśmy o naszym spotkaniu. Ustanowiliśmy wspólnie , że przyjdzie po mnie i pójdziemy razem do cichego spokojnego miejsca, oczywiście tym miejscem był park. Ubrałem luźne ciuchy, następnie do drzwi zapukał Watanuki, leniwym krokiem otworzyłem drzwi i wyszedłem. Mój przyjaciel złapał mnie pod ramię i szliśmy dosyć wolno, ale bez przeszkód do parku. Tam znaleźliśmy jakiś obszar, który umożliwiał bez zainteresowania przechodniów trenować. Ta łajza przestała mnie wspomagać, odszedł kilka kroków,  wyjął z plecaka dwa drewniane miecze, jeden zostawił sobie, a drugi rzucił mi. Odruchowo złapałem oręż w ręke i zacząłem nim wymachiwać sprawdzając czy nie jest za lekki. Moja katana lepiej leżała mi w rękach, ale to drewienko nie było najgorsze. Nim się spostrzegłem mój przeciwnik wyprowadził pchnięcie, a następnie szybką paradę, cudem udało mi się sparować wszystko. Napastnik  odsunął się i był w ciągłym miejscu gotów na atak oraz obronę. W obecnym stanie dyszałem, moja kondycja dosyć mocno ucierpiała, normalnie bez zapalania ani jednego ogona z łatwością mogłem go pokonać. Obecna sytuacja wymagała ode mnie zapalenia jednego z nich. Watanuki ciągle napierał, znalazłem okazje do ataku i wyprowadziłem pewnie paradę. Dopadłem Watanukiego, milimetr przed jego ciałem zatrzymałem ostrze, szybko cofnąłem je i pchnąłem w brzuch przyjaciela. Natychmiast stracił równowagę, próbując ją odzyskać przewrócił się na ziemię. Podałem mu rękę do pomocy w staniu, odrzucił ją z uśmiechem na twarzy, trochę pogadaliśmy wracając do świątyni, powytykałem mu jego błędy a on moją kondycję zaczął wytykać. Przy drzwiach pożegnał się i spróbował powiedzieć, żeby nie ufać bogini,  w tym momencie miałem ochotę go walnąć, zamiast tego walnąłem go w ramię. Przyjacielsko chciał mi oddać,  ale odpuścił ze względu na moje zdrowie, wróciłem do swojego pokoju, rzuciłem się na łóżko i skuliłem się w kłębek razem z moimi ogonami. Przeleżałem tak piętnaście minut, aż nie przyszła bogini  i zaczęła mnie ciągnąć za ogony. Nie odpuszczała dopóki nie wstałem, spojrzałem na nią z irygacją, lekko się uśmiechnęła, a ja poszedłem do łazienki ogarnąć jakoś swój wygląd. Przebrałem się, zauważyłem jakąś plamkę na piersi, spróbowałem to umyć, nie schodziło, drapałem i to nie była plama jakaś tylko coś dziwnego związanego z moją skórę, jak tatuaż bądź na kolejną bliznę  to wyglądało. Wyszedłem z łazienki i poszedłem do kuchni, na powód mojego przerwania leżakowania, niestety tym powodem był obiad, a przez to byłem ciągnięty za wszystkie ogony i ucho, moje biedne uszko strasznie bolało. Mój powrót do pełni zdrowia był co raz bliżej, ale do tego potrzebowałen posiłku, który aktualnie sprawił mi tyle problemów. Zjedliśmy spokojnie obiad, następnie rozmawialiśmy, pytała się co dzisiaj robiłem i czy czułem się lepiej. Powiedziałem, że wszystko dobrze i siedziałem w domu, nie chciałem by się teraz martwiła o mnie, jeszcze trochę i znów będę mógł jej pomagać. Podziękowałem za posiłek i pozmywałem, chociaż tyle mogłem zrobić w obecnym stanie. Kushina wyszła z kuchni, ja usiadłem przy stole i jakoś tak wyszło, że usnąłem.

Kushi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz