czwartek, 29 marca 2018

Od Haku do Akane "Raz, Dwa, Trzy... Uśmiech!"

Ciąłem z boku trafiając w jego szyję. Czary lew o błękitnych oczach i z płonąca grzywą zaryczał i cofnął się do tyłu. Z jego rany zaczęła się sączyć błękitna maź, która znikała po zetknięciu się z trawą, na której walczyliśmy. Staliśmy na przeciwko siebie, wystarczyło tylko jeszcze raz dobrze wycelować, aby go zabić. Niestety nie miałem już takiej okazji, lew się odwrócił i zniknął w portalu, który pojawił się znikąd. Tak szybko, jak się pojawił, tak szybko zniknął. Akuma pozostawiła mnie w szklarni samego, nie licząc pewnej małej kobietki, która aktualnie ubolewała nad stratą miłości. Ponieważ to nie była moja profesja, a ja znalazłem się tu tylko przez demona, schowałem katanę i skierowałem się do wyjścia z budynku. Podczas drogi do najbliższego przejścia do Kami no Jigen, zdążyłem uspokoić oddech.
Po przejściu przez portal i wylądowaniu w moim świecie, ruszyłem ku świątyni, by się umyć, zmienić odzienie, wyczyścić katanę i odpocząć. Ruszyłem chodnikiem. Nasz świat był o wiele bardziej spokojniejszy i cichszy, niż ludzki. Gdy w tamtym wszelka przyroda była zagłuszana przez pojazdy i ludzkie głosy, tutaj mogłem się wsłuchiwać w ćwierkanie ptaków. Zatrzymałem się na chwilę. Na gałęzi drzewa rosnącego parę kroków przede mną, siedział ptak. Osoba pod rośliną robiła zdjęcia. Spojrzałem na aparat, na pewno osoba musiała go nabyć z ludzkiego świata. Ponownie ruszyłem przed siebie, kiedy nagle między moimi nogami przebiegło małe zwierzę. Utrzymałem równowagę i zobaczyłem, jak to coś wpada pomiędzy nogami osoby przede mną. Dziewczyna zabujała się do tyłu z aparatem w dłoni, ale nim wylądowała na tyłku, złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę. Była dość mała i lekka, więc dużej siły nie użyłem. Gdy stała twardo na ziemi, spojrzała na mnie.
- Bardzo dziękuje - powiedziała z ulgą, a następnie sprawdziła aparat.
- Nie ma za co - i zacząłem odchodzić. Kontynuowałem swoją drogę do świątyni, pozostawiając niską blondynkę z aparatem i z ptakiem na drzewie.
Wróciłem do świątyni. Wziąłem szybko prysznic i ubrałem kimono. Broń wyczyściłem i odłożyłem na swoje miejsce obok łoża. Położyłem się, by odpocząć i raptownie zasnąłem.

Znajdowałem się w jakimś lesie, pozbawionym jakichkolwiek zwierząt. Panowała tutaj martwa cisza. Przez ciemność ledwo co widziałem, tak jakbym znajdował się na czarnych pustkowiu. Obróciłem się wokół własnej osi, aż nie usłyszałem dziwnego charczenia wymieszanego z wyciem. To był dziwny dźwięk, nie mogłem dokładnie określić, do kogo, lub czego należał. Nagle przede mną pojawiła się para czerwonych oczu. To coś otworzyło szeroko pysk, ujrzałem krew na białych kłach. Gdy to coś rzuciło się w moją stronę, zrobiłem unik. Wydawało mi się, że to ta ciemność mnie atakowała i jedyne, co mogłem ujrzeć, to własnie oczy i pysk. A reszta... znajdowała się wszędzie. Tak jakbym siedział w tym czymś... Ponownie zaatakowała, albo od tyłu, bezszelestnie, nie zdążyłem zareagować. To coś przygwoździło mnie do ziemi, kopnąłem stwora w brzuch (chyba), a gdy byłem wolny, zacząłem uciekać... gdzieś. Wszędzie była ciemność, a czerwone oczy biegły za mną. Były coraz bliżej, gdy nagle straciłem grunt pod nogami i zacząłem spadać. Czułem to dziwne uczucie, jakby wszystkie wnętrzności przyległy do pleców i one też odczuwały wiatr, podczas spadania...

Obudziłem się z bijącym sercem. Powoli się podniosłem do siadu i przetarłem twarz rękoma. Co za okropny sen... Mam tylko nadzieję, że nie spełni. Nasz świat jak i jego mieszkańcy nie są zwyczajni, jak ludzie. Podniosłem się na nogi i rozciągnąłem. Chwyciłem katanę i przywiązałem ją do pasa, po czym skierowałem się ku wyjściu ze świątyni, jednak zatrzymały mnie głosy. Stanąłem na środku budynku i spojrzałem na ogromny posąg przedstawiający mnie. Ludzie się modlili, słyszałem ich. Usiadłem po turecku i w medytacji zacząłem ich słuchać. Błogosławiłem wszystkich, którzy tego potrzebowali i zasłużyli; musiałem zignorować jedną osobę, która była mordercą i zasługiwała na karę. Dopiero po jakiejś godzinie wyszedłem ze świątyni, by się przewietrzyć. Zbliżał się wieczór, słońce chowało się za horyzont rzucając na niebo ciepłe barwy. Schowałem ręce do kieszeni i wciągnąłem do nosa zapach świeżego powietrza. Ruszyłem przed siebie.
Usiadłem na ławce i odchyliłem głowę do tyłu. Otworzyłem małą paczuszkę orzechów i w ciszy zacząłem je zjadać, gdy nagle przede mną pojawiło się małe stworzonko, podobne do wiewiórki. Różniło się tym, że zamiast zwykłych uszu, miało niewielkie skrzydełka. Siedziało przede mną i patrzyło na moje orzechy.
- Chcesz jedno? - wyciągnąłem orzeszka z torebki i skierowałem go w kierunku zwierzątka. Cofnęło się raptownie, wiec zrobiłem to samo z ręką. Gdy nie chciało podejść, zacząłem przybliżać dłoń do swoich ust, by zjeść go, gdy nagle wiewiórka skoczyła na moje kolana, wyrwała orzech z ręki i wskoczyła na moją głowę. Wsadziła do buzi jedzenie i głośno je chrupała.
- Zaraz...
- Poczekaj! Nie ruszaj! - usłyszałem cichy damski głosik. Lekko odwróciłem głowę i zobaczyłem małą dziewczynkę o długich blond włosach, gdzieniegdzie z białymi pasemkami przez padające światło lampy. Charakteryzowały ją duże żółto-pomarańczowe oczy oraz aparat w dłoniach, który był skierowany w moją stronę, a raczej w stronę wiewiórki. - Jeszcze chwila...

<Akane?>

Liczba słów: 813

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz