poniedziałek, 5 marca 2018

Od Tomiji Cd Soushi "Samotność drogą do znajomości"


I znowu, kto by się spodziewał. Sam nie wierzę, że nie wierzę, jednak wierzyć nie potrafię. Już po raz drugi (w przeciągu niecałych dwudziestu czterech godzin!) niezwykle-przerażający-a-zarazem-zajebisty-pan-białowłosy-lis aka. Soushi uratował moje cztery litery przed krwiożerczymi demonicznymi szczękami. Pomijając fakt, że za drugim razem na niebezpieczeństwo naraził mnie właśnie on, sama walka z akumami w jego wykonaniu była niesamowicie emocjonująca, efektowna oraz wybielająca wszelakie poprzednie przewinienia.
- Myślę, że przekazałeś mi to z wręcz nadmierną dobitnością – odpowiedziałem na zaczepkę chowańca, czując napływającą do gardła gulę. – Czyli rozumiem, że gdybym zszedł na ziemię sam, prawdopodobnie umarłbym przy pierwszej okazji?
Mężczyzna kiwnął głową w geście potwierdzającym me słowa. Niespodziewanie, tenże ruch aprobujący mą wiedzę nie wzbudził we mnie żadnych szczególnie pozytywnych odczuć, a jedynie zafundował kolejny punkt na liście „czego obawiać się będąc Bogiem”. Rozkosznie.
- Krócej mówiąc, Bożek jest niczym bez chowańca? – zapytałem z nutą powątpienia wplątaną w ton głosu.
Kolejne kiwnięcie, tym razem połączone z efektownym – bo tego tytułu mężczyźnie odmówić się nie da – schowaniem katany wśród dystyngowanego materiału Soushiowej marynarki. W mej głowie pojawiło się kolejne pytanie, a mianowicie: „Gdzie ziomek trzyma tą broń? Nie kłuje go w tricepsy, czy ki kij”. Tą zagwozdkę zachowałem jednak dla siebie, w obawie przed ewentualną głośną dezaprobatą towarzysza.
- No dobrze… ale teraz jestem z tobą, prawda? – odparłem po chwili namysłu, nie kryjąc rosnącego podekscytowania. – Zgaduję, że nie masz pana, bo ten już dawno zrugałby cię za towarzyszenie mi… SZA! – szybko wystawiłem w jego kierunku pionowo sterczący palec wskazujący, tym samym uciszając mężczyznę zanim ten zdążył się odezwać. – Uznajmy, że nie masz pana i basta. W takim razie raczej nie ma przeciwwskazań, abyś razem ze mną porozglądał się trochę po ludzkim świecie, prawda?
Mężczyzna początkowo zbił mnie z tropu przyćmionym, nieco nieobecnym spojrzeniem (moja propozycja musiała być w jego oczach czymś wyjątkowo strasznym), jednak ostatecznie przystał na mą ofertę. W tenże sposób ostatecznie we dwójkę udaliśmy się na małą wycieczkę, w trakcie której Soushi po raz kolejny tłumaczył mi podstawowe zasady działania Boskiego świata. Jak to mówią (lub nie, kto to wie) – nigdy zbyt wiele teorii. To właśnie ona pozwala nam dobrze spisywać się w praktyce, czyż nie?
Minęło pół godziny, trzydzieści minut, dwa kwartały. Koniec końców wędrowaliśmy w spokoju, nie wadząc nikomu, praktycznie nie odzywając się do siebie nawzajem. Dobrze wiedzieliśmy, że każdy z nas ma swój cel. Soushi skupiony był na obserwowaniu akum oraz innych potencjalnych zagrożeń, ja natomiast zajęty byłem napawaniem się pięknem stworzonego przez ludzi świata. I wierzcie mi lub nie, jednak droga którą podążaliśmy była mi zupełnie obca. Sam nie wiedziałem dokąd idę, także ostateczne dotarcie do jednej z wybudowanych przez ludzi świątyń również i dla mnie był wielkim zaskoczeniem.
Będąc zupełnie szczerym, zamarłem z wrażenia, gdy moim oczom ukazał się zapierający dech w piersiach budynek kultu Bożka Urodzaju. Był to średniej wielkości, zbudowany z sosnowego drewna budynek otoczony sztucznie odnowionym laskiem świerkowym. Cała budowla była dokładnym, choć nieco bardziej fizycznym odwzorowaniem tego, w czym mieszkałem na co dzień w świecie Bogów. Myślę, ż to właśnie ta „fizyczność” wywarła na mnie takie wrażenie – całość wyglądała na tętniącą życiem, świeżą, godną nazwania namacalnym cudem. Pomijając to, jedynym różniącym się elementem były dwie kamienne ławeczki, na których miejsca zająć mogli modlący się ludzie. Obecnie na jednej z matowo-szarych brył siedziała starsza kobieta, której usta delikatnie poruszały się w takt odmawianej przez nią modlitwy.
Ignorując zamkniętą w swym własnym uduchowionym świecie staruszkę, w dalszym ciągu napawałem się widokiem świątyni. Niespodziewanie, zaledwie chwilę potem mój wzrok uciekł w kierunku dziwnej, drewnianej konstrukcji. Było to coś na wzór palety, jednak składające się z kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu dokładnie wypolerowanych, pomalowanych białą farbą desek. Tuż nad nią zawieszona była tabliczka, na której za pomocą znaków kanji odczytać mogliśmy słowo „prośby i modlitwy”. Właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, że małe, drewniane, plastikowe lub niekiedy papierowe kwadraciki zawieszone na tejże „palecie” były niczym innym, jak wołaniami o pomoc wierzących we mnie ludzi.
Zafascynowany świeżo odkrytą funkcją konstrukcji cicho poszedłem do niej, zachłannie pochłaniając słowa zapisanie na zawieszonych tabliczkach.
- Po co ludzie wieszają tu te karteczki? – spytałem z wyraźną ciekawością, delikatnie pocierając palcem jeden zaczepionych na białej nici kartoników. Na jego wierzchu widniała wypisana ciężkim, ozdobnym pismem prośba, w której wierzący modlił się o to, aby jego rośliny dały w tym roku obfite plony. – Mam fatygować się tu, na ziemię, żeby je czytać, jednocześnie narażając się na atak ze strony akum? – chwila namysłu, połączona z dokładnym przemyśleniem sensu moich słów, pozwoliła zorientować mi się, że mężczyzna udzielił odpowiedzi na jedno z mych pytań już na samym początku naszej rozmowy. – No dobra, dobra, prośby przekaże mi ewentualny chowaniec. A L E jak w takim razie mam odczytywać prośby bez niego? I jak właściwie spełniać te życzenia? Nie jestem magikiem, nie wyciągnę z cylindra puchatego króliczka, a tym bardziej nie wyciągnę z niego obfitych plonów setek ludzi.

Soushi?

807 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz